Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2010, 19:56   #143
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sabrie siedziała sobie przed kuźnią, zastanawiając się z jakiego powodu jest jej tak lekko na duszy. Dru była schlana w trzy dupy (niestety ładniej się tego nie dało określić), Kastus oczywiście nie umiał nad nią zapanować, wizja odjazdu zaraz po ceremonii zniknęła wraz z przekroczeniem progu zabałaganionego częściami wozu pomieszczenia, a na zewnątrz właśnie rozpoczęło się zamieszanie związane z ostatnimi przygotowaniami do ceremonii. Podsumowując: dzień zapowiadał się fatalnie, a był dopiero poranek! Mimo to dziewczyna siedziała na zydelku pod ścianą i wystawiała twarz do słońca.

- Ładny mamy dzień, prawda? - usłyszała z boku głos Sorbusa. "Póki co...", miała ochotę odpowiedzieć, ale tylko skinęła głową. Błąd. Kowal-złota rączka bez krępacji wyciągnął w jej stronę zapieczętowany list, a wojowniczka przez ułamek sekundy zastanowiła się, czy podczas kąpieli z czarodziejką wyrosły jej pióra. Może wygląda teraz jak gołębica pocztowa? Założyła wilgotne jeszcze włosy za ucho, powstrzymując odruch sprawdzenia ich "pierzastości".
- Skoro to takie ważne, to dlaczego nie wyślesz listu kurierem, albo dyliżansem pocztowym? Okolice Silverymoon są rozległe, a szanse, że "przypadkiem" trafimy na twojego brata raczej nikłe. Co wtedy zrobię z twoim listem? Wrzucę do ogniska?

- Możesz i tak zrobić. - odparł Sorbus i dodał. - Kastus wiele pochwał na temat twej uczciwości, honoru, odwagi, biu... eee... urody wczoraj prawił. Na kuriera to mnie nie stać, a dyliżanse pocztowe, kursują rzadko. No i żaden tu nie zagląda. Droga do Silverymoon wielce niebezpieczna. Ponoć pełna trolli i gigantów.

"Pełna trolli i gigantów, to faktycznie zachęca do pomocy", uśmiechnęła się w myślach wojowniczka, a głośno dodała: To miło z Kastusa strony, choć ja bym na twoim miejscu nie wierzyła co po pijaku wygaduje, bo dopiero dwie doby tu pracuję - "i już czuję, że rymuję, to pewnie przez te jego poranne wycia". Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się chytrze. - W zasadzie to tutaj kapłanka Drucilla dowodzi i mnie zatrudnia. Więc jak ona się zgodzi to weźmiemy list do Silverymoon. Idź się jej spytaj, a jak się zgodzi... - w co niestety Sabrie nie wątpiła, ale chciała zrobić Sorbusowi na złość. Czemu nie poprosił kapłana, skoro się tak wczoraj zaprzyjaźnili? - ...to wróć i opisz mi dokładnie gdzie Twój brat mieszka i czym się trudni, by go łatwiej było... eee... przypadkiem spotkać.

Sorbus oczywiście uczynił o co Sabrie prosiła, po czym wojowniczka miała okazję widzieć jak wstawiona Dru, kiwa potakująco głową w celu jak najszybszego odprawienia natręta. I Sorbus zawrócił do niej mówiąc:
- Zgodziła się. Mój brat mieszkał, właściwie mieszkał w Nesme, a trudnił się... jakby to ująć... Mój brat jest poszukiwaczem przygód, swego rodzaju.
- Co to znaczy "swego rodzaju"? - dziewczyna nie lubiła niedomówień, a "swego rodzaju" mogło oznaczać za równo tropiciela, jak i bandytę.
- Zajmuje się rabowaniem grobów... odzyskuje stare artefakty i takie tam. - odparł Sorbus i westchnął. - Brak mu wiary w sercu.

No tak. Sabrie znała takich. Dzielili się na dwa rodzaje. Pierwszych, działających na zlecenie różnorakich gildii i organizacji, którzy "rabując groby" tak na prawdę chronili ich zawartość przed prawdziwymi złodziejami, a swoje "łupy" oddawali odpowiednim władzom. Nie rozpruwali grobów jak ubojnego zwierzęcia i szanowali szczątki zmarłych. I drugich - rabusiów, zostawiających po sobie rozdeptane kości i dosłownie wybebeszone groby czy grobowce. Zdobyczne skarby szły zwykle do demontażu i sprzedaży, a rzadkie i niebezpieczne artefakty lądowały w rękach ludzi pokroju szefa Gildii zabójców. Sądząc z miny Sorbusa jego brat należał właśnie do tej drugiej grupy.

- Skoro jest złodziejem, tym trudniej będzie go znaleźć - powiedziała już nieco łagodniejszym tonem niż wcześniej. Zrobiło jej się trochę żal kowala.

- Nie w Nesme... to mieścina w której łatwo go wytropicie. Z tego co słyszałem jest tam znany. Pytajcie Maeleerę, chwalił się tym, że nawiązał z nią romans. - odparł Sorbus spokojnym tonem, a pochwili rzekł. - Jeśli nie znajdziecie, to trudno... List spalcie, wiem że macie ważną misję w której ratujecie świat. A może zaświaty, Kastusowi język się trochę plątał podczas przechwalania się dziewczętom. W każdym razie, jeśli wam się uda przy okazji podróży przekazać list, będę wdzięczny i mój brat też. Jeśli nie... nie szkodzi.
- Mam nadzieję, że nikt nas za znajomość z nim nie skróci o głowę - mruknęła nieuważnie Sabrie, bo to, co mężczyzna powiedział o Kastusie było o wiele ważniejsze. Oooch, utnie mi ten długi, pijacki język, niech się tylko odklei od Dru!
- Nie sądzę... Mój brat może i nie jest niewiniątkiem, ale nie jest też pospolitym bandytą, chociaż za bardzo lubi towarzystwo kobiet. Rozumiesz co mam na myśli, prawda? - rzekł śmiejąc się Sorbus.
- Najwyraźniej to u was rodzinne - roześmiała się również Sabrie i rzuciła list na kupkę swoich rzeczy. - No dobrze, jeśli będziemy przejeżdżać przez Nesme i natkniemy się na tę... Maeleerę to damy mu - lub jej - Twój list.
- Matula też to powtarzała.- odparł Sorbus i dodał. - Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.
- Proszę - rzekła Sabrie.
- Sorbuuus! - głośny krzyk Bianki dał o sobie znać. Mężczyzna spojrzał w kierunku gospodyni i westchnął.
- Robota wzywa. - Uśmiechnął się i rzekł . - Jeszcze raz... dziękuję. - Po czym nachylił się szybko i cmoknął policzek zaskoczonej Sabrie. I ruszył by pogadać ze swą pracodawczynią.

Dziewczyna z niedowierzaniem pokręciła głową, odczekała aż kowal opuści wreszcie pole widzenia, usiadła ponownie na zydelku i... W stronę kuźni zbliżały się wrzaski. To, że wrzeszczał Valdro nie było niczym niezwykłym - jednak ilość idących stóp zwiastowała kłopoty większe niż zwykle. Chyba powoli zaczynali robić za ochronę tego przybytku. Z niechęcią otworzyła oczy i podniosła się do pozycji pionowej, słuchając tyrady czarnego mikrusa. Znaczy się: starszego, szacownego mężczyzny. Zdecydowanie towarzystwo tej postrzelonej gromadki źle na nią działało, a wydawało się - co gorsza - że ich karawana jak magnes przyciąga podobnie dziwaczne indywidua i wypadki.


- Wykastrować go! - wrzasnęła w pijackim widzie Dru, a kupiec przez chwilę wyglądał tak, jakby od ręki zamierzał spełnić tę sugestię. Sabrie zastanowiła się jak to jest, że wszyscy rodzice tego świata są tak ślepi, jeśli chodzi o własne dzieci. Święte, niewinne paniątka potrzebujące rodzicielskiej opieki, nawet gdy już dawno minęły ich ostatnie dziecinne urodziny. Nie musiała widzieć "zhańbionej" panienki by się domyślić, że tej nocy miała niezłe używanie i to pewnie nie tylko z Castielem sądząc po ilości alkoholu pitej przez gości obojga płci. Widać było choćby po tych, którzy wyszli z karczmy by się bić i bójce przyglądać. Zresztą zwykle było tak, że im kto miał więcej w mieszku, tym więcej... atrakcji w łożnicy. Przypomniała sobie błękitną czarodziejkę i jej dzisiejsze zlecenie. Nawet miłość musieli kupować w sklepie... Jednak pod pewnymi względami biedni mieli lepsze życie. A Castiel sam sobie winien, że się dał złapać. Wywinął się z wartowania, to teraz ma za swoje. Najlepiej niech go pożenią; i panna zadowolona będzie, i ojciec, za darmo uroczystość mając. Co prawda stracą wtedy kolejnego członka ochrony, ale z drugiej strony do tej pory aasimar też na wiele się nie przydawał... Sabrie z minuty na minutę traciła coraz bardziej szacunek do tropiciela - i to bynajmniej nie z zazdrości. To, że migał się od pracy (podobnie zresztą jak i Syplhie) zaważyło o wiele bardziej, i początkowy zachwyt nad półniebianinem zupełnie jej już minął.

Najwyraźniej Roger Morgan miał ten sam pomysł, bo z właściwą sobie dyplomacją począł przekonywać Montoyę do natychmiastowego wydania córki za Castiela. Co lepsze, krewki ojczulek zaczynał się ku temu całkiem wyraźnie skłaniać, a Kastus wykazywał nadspodziewanie wiele rozsądku, kneblując tropiciela przy co bardziej drażliwych kwestiach. Co zaś do drużbowania... Sabrie spróbowała sobie wyobrazić Teu w roli drużby i omal nie udusiła się ze śmiechu. Aż bała się spojrzeć na minę elfa.

- Za to na druhnę nada się Syplhie - taka elegancka pani, no i czarodziejka w Waterdeep sławna... ponoć - wtrąciła się, próbując za wszelką cenę zachować powagę. - Poza tym widziałam na przyjęciu błękitną czarodziejkę, więc jeśli się panie Montoya lękacie o szczęście swej córki, to ona z pewnością wam pomoże - "za odpowiednią opłatą zapewne". Rozmowa szła całkiem nieźle, wojowniczka miała jednak nadzieję, że szybko się skończy i wszyscy wrócą do swoich zajęć. Zapewne podobnie jak niektórzy, również i ona nie miała zamiaru opuszczać bezpiecznego schronienia w kuźni i patrzeć na ten ślubny cyrk. Z pewnością mina panny młodej (a może i drugiego pana młodego) nie będzie stanowić przyjemnego widoku, a Dru nigdzie nie ucieknie, skoro świeże zapasy alkoholu stały spokojnie tutaj.
- Nie, nie, nie...Druhna musi być krewną rodu Montoya, bo przyjaciółkom córki to nie ufam. A szczęście ma córka, że jej skóry nie wygarbuję, za tą hańbę. - rzekł poirytowany starzec. - Może Esmeralda, albo Anges... ma co prawda 50 lat. Już mam... Helena.

Sabrie wzruszyła ramionami i schowała się do cienia. Rodzinne koligacje, dobra opinia, imię, genealogia, rodowód... czasem zdawało jej się, że szlachta nie różni się wiele od rasowych koni czy psów. Tyle samo papierów i tak samo niewiele z nich pożytku kiedy trafisz na parszywy charakter. Ważne było, że nikt jej w sukienkę wsadzać nie próbował. Weszła spowrotem do kuźni i zabrała się za czyszczenie miecza - w tym całym zamieszaniu nie pamiętała, czy zajęła się nim po walce w mieście, a nie miała ochoty w krytycznej sytuacji rozpaczliwie szarpać przylepionej do ostrza pochwy. Zresztą nawet jeśli był czysty, to naostrzyć go nie zaszkodzi, a głośna dyskusja i tak bez przeszkód dochodziła do jej uszu przez otwarte drzwi.
 
Sayane jest offline