Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-01-2010, 19:09   #141
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Lilawander był młodym elfem, nad ciemną grzywą wystawał kołczan w którym co rusz znikały co mniejsze i bardziej przydatne rzeczy z obozu. Właściwie wszystko to co chciał mieć pod ręką. Miał luźne szaty podróżnika i przypasany miecz, przez ramię miał zazwyczaj przewieszony łuk, duża torba na ramieniu dopełniała całości pierwszego spojrzenia... z daleka. Bliższe spojrzenie na lico elfa ujawniało głęboką mądrość czającą się w głębinach oczu. Spojrzenie które przeszywało na wskroś, analizując, badając i dokładając kolejną cząstkę informacji do obszernej biblioteki mózgu. Był raczej skromnej postury, co prawda wysokość miał typowo elfią, jednak nie widać było na nim specjalnej muskulatury...o ile w ogóle można było mówić o jakichkolwiek mięśniach. Szczupły, energiczny, zdawał się niemal nie spać w podróży. Oczywiście ta nie trwała długo, niespecjalnie zdążył się nawet rozmówić z towarzyszem, ale miał nadzieję wkrótce nadrobić braki.
Przy boku warowała wilczurzyca - Sara. Czteroletnia suka z wyszkoleniem bojowym. Wierna i radosna psina z lekkim bzikiem związanym z polowaniem na króliki. Po prostu nie mogła się powstrzymać by choć przez jakiś czas nie próbować złapać futerkowego polowego popierdalacza. Czasami nawet jej się to udawało. Wówczas radośnie przynosiła zakrwawioną zdobycz w zębach, po to by chwile później otrzymać stosowną nagrodę.
Na ramieniu, na skórzanym naszyciu siedział sokół - Aragorn, kolejna maskotka i radość Lilawandra. Oczywiście o ile akurat nie latał w przestworzach polując na mniejsze ptaszki, bądź wypatrując naziemnych gryzoni. Lilawander dokarmiał go czasami suszonym mięsem, jednak wolał gdy jego podopieczny sam zdobywał sobie pożywienie.

Normalnie Lilawander raczej nie zwróciłby większej uwagi na bandę przejeżdżającą niedaleko ich obozu. Bandę czterdziestu chłopa. Jednak Harvek, doświadczony harfiarz, zdawał się być wyczulony na punkcie potencjalnych zagrożeń. "Wyczulony" mogło być delikatnym określeniem, Lilawandrowi bardziej by pasowało "przeczulony", gdyż nijak nie mógł zrozumieć po co w ogóle mają się zajmować czymś nie związanym z misją. "A może oni już tak mają? " Mimo, że ideały Harfiarzy były bliskie sercu elfa, nie działał on jeszcze z takim rozmachem i wszędobylstwem, jakim cechowała się ta organizacja. Powoli zaczynał rozumieć to wszędobylstwo i ... ogromną wiedzę Harfiarzy. " Nic dziwnego, skoro sprawdzają wszystko co się da...przy każdej okazji..." Nie protestował wobec pomysłu starszego harfiarza. Nie miało to sensu tym bardziej, że dociekliwość i ciekawość Harveka była zaraźliwa. Gdy już skończyli poranne zwijanie obozu, Lilawander zaproponował możliwą pomoc.

- Słuchaj jak chcesz to mogę wyśledzić dokąd oni jadą na dwa sposoby... Mógłbym za nimi , a właściwie nad nimi polecieć, na gryfie i zobaczyć dokąd zmierzają, albo użyję jednego z czarów jakie mam na tę okazję. Mogę też użyć Aragorna... Widziałem co najmniej kilku z przejeżdżających a to oznacza, że mógłbym ich magicznie szpiegować...oczywiście o ile nie chcesz zrobić tego w tradycyjny sposób...
- Na gryfie szybciej oni wypatrzą ciebie, niż ty ich. A magia...jeśli siedzisz z dala od ogniska, to możesz zauważyć, że ci od ognia zapalił się koc. Ale nie zdążysz ognia ugasić.- odparł Harfiarz.

Lilawander pojął przenośnię Harveka , wiedział, że szpiegowanie z daleka nie pomoże kiedy będzie trzeba szybko działać...odległość nie pozwoli na interwencję. Oznaczało to, że będą śledzić podejrzanych krok w krok, jechać i obserwować a w razie potrzeby wkroczyć.

Elf nie miał jeszcze pojęcia co zrobią gdy już odnajdą tych "rzemieślników"... co zrobią gdy Ci faktycznie okażą się przestępcami...W końcu było ich czterdziestu a Harfiarzy jedynie dwóch, czterdzieści par uszu nasłuchujących bądź wypatrujących dwójkę która zamierza ich śledzić...Magia zdawała się być najlepszym rozwiązaniem w tej sprawie. Elf wolał nie używać jeszcze gryfa, mógł przydać się w wyśledzeniu transportu który gdzieś zgubili... właściwie to go jeszcze nie znaleźli. Pytania dotyczące zagubionego transportu same cisnęły się na usta elfa.

- Co to znaczy, że transport obstawiany jest przez członków złych kultów? Podejrzewasz, że wraz z transportem jedzie jakiś konkretny kultysta? Masz na myśli jakiś konkretny kult który mógłby interesować się tym transportem?
- Gildia Xanartha, Zhentarimowie, Czerwoni Magowie z Thay. Wybór złych organizacji jest spory, choć najgroźniejszy tutaj mógłby być wróg z Luskanu. Niesławne Bractwo Tajemnic.
- Harvek mówiąc te słowa uśmiechnął się kwaśno. Jakby coś wspominał.- Co do ewentualnych szpiegów w ochronie, to nie wierzę by jacyś byli. Rekrutacja do tej misji, była dość restrykcyjna.

- No i co w ogóle wiesz o osobach transportujących przesyłkę? Mamy jakie dane?-
-Znam tylko jedną, choć tylko z widzenia. Sabrie ma na imię.
- odparł Harvek.

- No a czemu w ogóle Harfiarze interesują się tą dostawą? Rozumiem, że skoro wszystkie złe kulty się nią interesują, to i my mamy powód. No ale czy wiadomo o tym coś konkretnego? Wiadomo co takiego jest przewożone czy to część wielkiej tajemnicy? Zresztą tak z innej beczki czy harfiarze sami zainteresowali się ta przesyłką czy też władze Silverymoon poinformowały was o niej i zaprosiły do ochrony?

-Coś co ma zrewolucjonizować świat i... uratować Srebrne Marchie. Tak przynajmniej twierdzą Lantańczycy. Ile jest w tym w prawdy? Czas pokaże.- słowa Harveka jak zwykle dawały wiele miejsca na domysły.

A ty jak długo jesteś już z Harfiarzami? Zdarzyło Ci się uczestniczyć w czymś co choć częściowo zmieniło bieg historii ?? Choćby tylko miasta bądź rejonu?
-Może...
- odparł tajemniczo Harvek.- Trudno ocenić kryjąc się w cieniu, na ile nasze działania mają wpływ na decyzję innych.- Spojrzał w ogień, zamyślił się i rzekł.- Za 5 dekadni minie mój dziesiąty rok w organizacji.

"Dziesięć lat...szmat czasu, szczególnie jak na człowieka..." - Masz rację, działania Harfiarzy zawsze wydawały mi się nie do końca określone. Nie mamy armii, nie mamy wspólnej kasy czy bogactw z których można byłoby korzystać. Siła organizacji właściwie polega na sile poszczególnych członków no i reputacji jaką harfiarze ciężko wypracowali przez stulecia. Mimo to słabości są naszą silną stroną. Armię można zlokalizować i zniszczyć, bogactwa złupić, ale wyłapać poszczególnych członków tej dość luźnej formalnie organizacji, graniczy z cudem. Po chwili dodał.
- No dobra skupmy się na tej czterdziestce, uzbrojeni, śpieszący się...Zastanawia mnie to czy przypadkiem nie jada za naszym transportem...No ale tak czy siak, masz rację należy to sprawdzić.
-Jeśli się patrzy tylko przed siebie, łatwo zgubić szerszą perspektywę
.- odparł Harvek filozoficznie, po czym rzekł.- I faktycznie mogą podążać za naszą przesyłką.

Lilawander zastanawiał się nad Harvekiem , nie był to przykład przeciętnego człowieka. Nie tylko wyróżniał się swym filozoficznym rozumowaniem, jego wygląd czy zachowanie także budziły zaciekawienie elfa. Wyglądał co najmniej jak wojownik, chociaż znał się na tropieniu i ogólnie na lesie jak niejeden zawodowy łowca. Jednak bycie harfiarzem odcisnęło chyba największe piętno, kto normalny bowiem rzucałby się w pościg, w śledzenie za przydrożną grupą ludzi...? Co prawda wyglądali podejrzanie, ale czy to tym bardziej nie powód aby ich nie śledzić? Elf najwyraźniej miał jeszcze sporo do nauki, jeśli chodziło o tryb życia, zachowanie i kulturę ludzi. Być może zbyt długo siedział w zamknięciu, pochłonięty pracą? Teraz przyszedł czas na zmiany. Wysłał swojego sokoła - Aragorna - w ślad za podejrzaną bandą. Nakazał mu trzymanie się z daleka, tak aby sam nie został dostrzeżony. Zresztą kto by zwracał uwagę na sokoła? Szczególnie jeśli znajdował się poza zasięgiem strzał...

Chwilę później na dużym czarnym rumaku, którego kopyta nie wydawały dźwięku, ruszył wraz z Harvekiem w dalszą podróż. Pies biegł za nimi co rusz starając się dogonić i choć na chwilę wyprzedzić pana.
Pozycja Sary zależała przede wszystkim od tempa jazdy, a to nie mogło być zbyt duże z uwagi na możliwość wystawienia tylnich czujek przez śledzonych. Na szczęście dwójka harfiarzy miała swój własny przedni zwiad...
 
Eliasz jest offline  
Stary 04-01-2010, 19:28   #142
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Oszołomiony Roger potrząsnął głową.
Wiele ciekawych rzeczy spotkało go już w życiu. Byli już tacy, co dziękowali mu za pomoc. Były już dziewczyny, z którymi namiętnie się całował. I nie tylko.
Natomiast nie pamiętał, by kiedyś dziewczyna rzuciła się na niego, by dziękować za coś, czego nie zrobił. A z pewnością jej nie ratował, chociaż twarz wydała mu się znajoma.
Za co więc dziękowała? Pomyliła się, czy magiczka jakaś w głowie jej zamieszała?
I nie mogła to z podziękowaniami wcześniej się zjawić? Wieczorem na przykład późnym? Miałby wtedy zapewne więcej czasu na przyjmowanie podziękowań.

Rzut oka w bok tłumaczył pospiech dziewczyny.
Pojawiła się pani Bianka, a Roger nie sądził, by pani gospodyni tolerowała obściskiwanie się służby z gośćmi, szczególnie podczas pracy.
Odkleił się od ściany i ruszył znaleźć coś do zjedzenia ciekaw, jak dalej się potoczy tak ciekawie zapowiadający się dzień.


I oczywiście potoczył się ciekawie.
Tylko co ktoś mógł chcieć od niego? Nie on był szefem tej całej grupy, a Castiel był pełnoletni i w pełni odpowiadał za swe czyny.
Jeśli tak można powiedzieć o kimś, komu głowa jest potrzebna do noszenia kapelusza, a nie do myślenia.

- Roger Morgan – przedstawił się. - Jest parę sposobów załatwienia tej sprawy – powiedział. – Mam jednak wrażenie, że wszystkim zależałoby na uniknięciu rozgłosu. Różne brutalne metody – rzucił mało przyjazne spojrzenie w stronę Dru, na co gnomka odpowiedziała zdziwionym spojrzeniem. Widać traktowała swe wtrącenie w kategorii żartu, a nie słów wypowiedzianych na poważnie. Zapewne też nie zdawała sobie sprawy z tego, że taki głupi żart, ktoś mógł potraktować poważnie. Zaś Roger kontynuował. – raczej nagłośniłyby sprawę. A chyba nie o to chodzi... Nie można wszak dopuścić do tego, by czyjeś imię lub nazwisko znalazło się na językach...

"Trzeba było pilnować córki" - pomyślał. - "Jakbyś nie wiedział, że tego typu imprezy sprzyjają powstawaniu różnych związków nieformalnych."

- Z drugiej strony – spojrzał na Gerarda Montoyę wcale się nie dziwię, że pragnie pan surowej kary. Chyba, że mamy do czynienia z miłością od pierwszego wejrzenia... Jeśli nikomu nie obiecał pan ręki swej córki, to zawsze może pan sprawdzić rodowód i koligacje tego młodego człowieka... A nuż nadawałby się na zięcia.

"Chyba lepiej być młodym żonkosiem, niż facetem bez jaj" - pomyślał ironicznie.

Dru zaś dodała pojednawczym bełkotem.- Mogę go ożenić od ręki. Jeden czy dwa śluby, dla mnie to bez różnicy.

- To jakież są jego koligacyje?- spytał Gerard patrząc na Morgana bacznym spojrzeniem. Rodowód i koligacje brzmiały obiecująco, ale...co tak naprawdę Roger wiedział o milkliwym tropicielu?...pomijając fakt, że strasznie się do niego kobiety lepiły. Sadząc po ekwipunku tropiciel nie wypadł sroce spod ogona, ale wszak nie szata zdobi człowieka. Podobno.

"A diabli go wiedzą" - najchętniej by odrzekł, co byłoby odpowiedzią mało dyplomatyczną.

- Nie jestem jego bratem ni swatem - odparł na głos - i w życiorys mu nie patrzyłem. Cóż więc mogę powiedzieć poza tym, że prezencję ma idealną i każda młoda niewiasta powinna być zachwycona mając męża takiego. Natomiast na temat pochodzenia i majątku... To już sam się musi wypowiedzieć.
- Ona nie była dziewi...-zaczął odpowiadać Castiel, ale Kastus z całej siły nadepnął mu na stopę. Po czym dodał z uprzejmym, acz złowieszczym uśmiechem.- Lepiej mów na temat, przy swoim przyszłym teściu.
A Rogerowi ciarki przeszły po grzbiecie...wczorajszymi popisami podnóżek Dru, mocno pokiereszował swój wizerunek potulnego pantoflarza.
- Jestem potomkiem szlacheckiego rodu.- burknął obrażony Castiel.- Ale zostałem stworzony do zwalczania sił zła i prędze...- tu Kastus przezornie zakrył usta młodemu aasimarowi.
-No nie wiem, czy można mu ufać?- spytał senior rodu Montoya. Valdro zaś rzekł.- Urządzimy ślub od razu, za darmo...pozostaje jednak sprawa drużby i druhny pana młodego.

"Zaufać, nie zaufać" - pomyślał ironicznie Roger. - "Grunt to córcię za mąż wydać, nim tatusia wnukiem nieślubnym obdaruje. A w razie konieczności zięcia nieodpowiedniego można się pozbyć, na przykład w długą podróż wysyłając."

-Ja odpadam, będę potrzebny przy asystowaniu i robieniu odpowiedniej oprawy tej ceremonii.- rzekł szybko Kastus. Zaś Gerard zamyślił się nad tym, kto miałby być druhną jego córki.

"Tego jeszcze by brakło" - pomyślał Roger - "bym za drużbę robił, do końca biedaka pogrążając."

- Sądzę, panie Montoya - powiedział szybko - że rodów znamienitych na ślubie nie brakuje. Dobrze by było, gdyby druhna i drużba z rodziny znanej pochodzili. Splendoru młodej parze zawsze to doda. A gdy o miłości nagłej słów parę tu i tam się rzuci, to nikogo ślub dziwić nie będzie. Jeno tylko pan młody ogarnąć, by się nieco musiał, żeby wszystkie panny zazdrościły pannie Leonii małżonka, zaś wszystkie matki i ojcowie - panu wspaniałego zięcia...

-Dyć drużba krewnym bądź przyjacielem pana młodego być powinienem. Takaż jest tradycja.- odparł senior rodu Montoya. Spojrzał na Castiela.- Nie jestem pewien, czy wśród gości jest choć jeden, kto zna tego...młodzieńca.

O owej tradycji Roger wiedział równie dobrze, jak i Montoya, ale chęć zostania drużbą była ciągle tak samo daleko, jak przed chwilą.

-Skąd pochodzisz Castiel?- spytał Kastus. A on odparł ponuro.- Z Cormyru, ale co to ma...?-

-O, szlachta z dziada pradziada w Cormyrze siedzi, ale nikt tu z Cormyru nie jest.- rzekł Gerard. A Kastus spytał.- Może Teu by się nadał?

- Po naszym elfie na pierwszy rzut oka widać szlachetne pochodzenie - Roger szybko przytaknął słowom Kastusa. - Bez wątpienia z całej kompanii najlepiej on się będzie prezentować w tej roli.

Z zaciekawieniem oczekiwał odpowiedzi Teu. Z pewnością elf we fraku prezentowałby się wspaniale...
 
Kerm jest offline  
Stary 04-01-2010, 19:56   #143
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sabrie siedziała sobie przed kuźnią, zastanawiając się z jakiego powodu jest jej tak lekko na duszy. Dru była schlana w trzy dupy (niestety ładniej się tego nie dało określić), Kastus oczywiście nie umiał nad nią zapanować, wizja odjazdu zaraz po ceremonii zniknęła wraz z przekroczeniem progu zabałaganionego częściami wozu pomieszczenia, a na zewnątrz właśnie rozpoczęło się zamieszanie związane z ostatnimi przygotowaniami do ceremonii. Podsumowując: dzień zapowiadał się fatalnie, a był dopiero poranek! Mimo to dziewczyna siedziała na zydelku pod ścianą i wystawiała twarz do słońca.

- Ładny mamy dzień, prawda? - usłyszała z boku głos Sorbusa. "Póki co...", miała ochotę odpowiedzieć, ale tylko skinęła głową. Błąd. Kowal-złota rączka bez krępacji wyciągnął w jej stronę zapieczętowany list, a wojowniczka przez ułamek sekundy zastanowiła się, czy podczas kąpieli z czarodziejką wyrosły jej pióra. Może wygląda teraz jak gołębica pocztowa? Założyła wilgotne jeszcze włosy za ucho, powstrzymując odruch sprawdzenia ich "pierzastości".
- Skoro to takie ważne, to dlaczego nie wyślesz listu kurierem, albo dyliżansem pocztowym? Okolice Silverymoon są rozległe, a szanse, że "przypadkiem" trafimy na twojego brata raczej nikłe. Co wtedy zrobię z twoim listem? Wrzucę do ogniska?

- Możesz i tak zrobić. - odparł Sorbus i dodał. - Kastus wiele pochwał na temat twej uczciwości, honoru, odwagi, biu... eee... urody wczoraj prawił. Na kuriera to mnie nie stać, a dyliżanse pocztowe, kursują rzadko. No i żaden tu nie zagląda. Droga do Silverymoon wielce niebezpieczna. Ponoć pełna trolli i gigantów.

"Pełna trolli i gigantów, to faktycznie zachęca do pomocy", uśmiechnęła się w myślach wojowniczka, a głośno dodała: To miło z Kastusa strony, choć ja bym na twoim miejscu nie wierzyła co po pijaku wygaduje, bo dopiero dwie doby tu pracuję - "i już czuję, że rymuję, to pewnie przez te jego poranne wycia". Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się chytrze. - W zasadzie to tutaj kapłanka Drucilla dowodzi i mnie zatrudnia. Więc jak ona się zgodzi to weźmiemy list do Silverymoon. Idź się jej spytaj, a jak się zgodzi... - w co niestety Sabrie nie wątpiła, ale chciała zrobić Sorbusowi na złość. Czemu nie poprosił kapłana, skoro się tak wczoraj zaprzyjaźnili? - ...to wróć i opisz mi dokładnie gdzie Twój brat mieszka i czym się trudni, by go łatwiej było... eee... przypadkiem spotkać.

Sorbus oczywiście uczynił o co Sabrie prosiła, po czym wojowniczka miała okazję widzieć jak wstawiona Dru, kiwa potakująco głową w celu jak najszybszego odprawienia natręta. I Sorbus zawrócił do niej mówiąc:
- Zgodziła się. Mój brat mieszkał, właściwie mieszkał w Nesme, a trudnił się... jakby to ująć... Mój brat jest poszukiwaczem przygód, swego rodzaju.
- Co to znaczy "swego rodzaju"? - dziewczyna nie lubiła niedomówień, a "swego rodzaju" mogło oznaczać za równo tropiciela, jak i bandytę.
- Zajmuje się rabowaniem grobów... odzyskuje stare artefakty i takie tam. - odparł Sorbus i westchnął. - Brak mu wiary w sercu.

No tak. Sabrie znała takich. Dzielili się na dwa rodzaje. Pierwszych, działających na zlecenie różnorakich gildii i organizacji, którzy "rabując groby" tak na prawdę chronili ich zawartość przed prawdziwymi złodziejami, a swoje "łupy" oddawali odpowiednim władzom. Nie rozpruwali grobów jak ubojnego zwierzęcia i szanowali szczątki zmarłych. I drugich - rabusiów, zostawiających po sobie rozdeptane kości i dosłownie wybebeszone groby czy grobowce. Zdobyczne skarby szły zwykle do demontażu i sprzedaży, a rzadkie i niebezpieczne artefakty lądowały w rękach ludzi pokroju szefa Gildii zabójców. Sądząc z miny Sorbusa jego brat należał właśnie do tej drugiej grupy.

- Skoro jest złodziejem, tym trudniej będzie go znaleźć - powiedziała już nieco łagodniejszym tonem niż wcześniej. Zrobiło jej się trochę żal kowala.

- Nie w Nesme... to mieścina w której łatwo go wytropicie. Z tego co słyszałem jest tam znany. Pytajcie Maeleerę, chwalił się tym, że nawiązał z nią romans. - odparł Sorbus spokojnym tonem, a pochwili rzekł. - Jeśli nie znajdziecie, to trudno... List spalcie, wiem że macie ważną misję w której ratujecie świat. A może zaświaty, Kastusowi język się trochę plątał podczas przechwalania się dziewczętom. W każdym razie, jeśli wam się uda przy okazji podróży przekazać list, będę wdzięczny i mój brat też. Jeśli nie... nie szkodzi.
- Mam nadzieję, że nikt nas za znajomość z nim nie skróci o głowę - mruknęła nieuważnie Sabrie, bo to, co mężczyzna powiedział o Kastusie było o wiele ważniejsze. Oooch, utnie mi ten długi, pijacki język, niech się tylko odklei od Dru!
- Nie sądzę... Mój brat może i nie jest niewiniątkiem, ale nie jest też pospolitym bandytą, chociaż za bardzo lubi towarzystwo kobiet. Rozumiesz co mam na myśli, prawda? - rzekł śmiejąc się Sorbus.
- Najwyraźniej to u was rodzinne - roześmiała się również Sabrie i rzuciła list na kupkę swoich rzeczy. - No dobrze, jeśli będziemy przejeżdżać przez Nesme i natkniemy się na tę... Maeleerę to damy mu - lub jej - Twój list.
- Matula też to powtarzała.- odparł Sorbus i dodał. - Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.
- Proszę - rzekła Sabrie.
- Sorbuuus! - głośny krzyk Bianki dał o sobie znać. Mężczyzna spojrzał w kierunku gospodyni i westchnął.
- Robota wzywa. - Uśmiechnął się i rzekł . - Jeszcze raz... dziękuję. - Po czym nachylił się szybko i cmoknął policzek zaskoczonej Sabrie. I ruszył by pogadać ze swą pracodawczynią.

Dziewczyna z niedowierzaniem pokręciła głową, odczekała aż kowal opuści wreszcie pole widzenia, usiadła ponownie na zydelku i... W stronę kuźni zbliżały się wrzaski. To, że wrzeszczał Valdro nie było niczym niezwykłym - jednak ilość idących stóp zwiastowała kłopoty większe niż zwykle. Chyba powoli zaczynali robić za ochronę tego przybytku. Z niechęcią otworzyła oczy i podniosła się do pozycji pionowej, słuchając tyrady czarnego mikrusa. Znaczy się: starszego, szacownego mężczyzny. Zdecydowanie towarzystwo tej postrzelonej gromadki źle na nią działało, a wydawało się - co gorsza - że ich karawana jak magnes przyciąga podobnie dziwaczne indywidua i wypadki.


- Wykastrować go! - wrzasnęła w pijackim widzie Dru, a kupiec przez chwilę wyglądał tak, jakby od ręki zamierzał spełnić tę sugestię. Sabrie zastanowiła się jak to jest, że wszyscy rodzice tego świata są tak ślepi, jeśli chodzi o własne dzieci. Święte, niewinne paniątka potrzebujące rodzicielskiej opieki, nawet gdy już dawno minęły ich ostatnie dziecinne urodziny. Nie musiała widzieć "zhańbionej" panienki by się domyślić, że tej nocy miała niezłe używanie i to pewnie nie tylko z Castielem sądząc po ilości alkoholu pitej przez gości obojga płci. Widać było choćby po tych, którzy wyszli z karczmy by się bić i bójce przyglądać. Zresztą zwykle było tak, że im kto miał więcej w mieszku, tym więcej... atrakcji w łożnicy. Przypomniała sobie błękitną czarodziejkę i jej dzisiejsze zlecenie. Nawet miłość musieli kupować w sklepie... Jednak pod pewnymi względami biedni mieli lepsze życie. A Castiel sam sobie winien, że się dał złapać. Wywinął się z wartowania, to teraz ma za swoje. Najlepiej niech go pożenią; i panna zadowolona będzie, i ojciec, za darmo uroczystość mając. Co prawda stracą wtedy kolejnego członka ochrony, ale z drugiej strony do tej pory aasimar też na wiele się nie przydawał... Sabrie z minuty na minutę traciła coraz bardziej szacunek do tropiciela - i to bynajmniej nie z zazdrości. To, że migał się od pracy (podobnie zresztą jak i Syplhie) zaważyło o wiele bardziej, i początkowy zachwyt nad półniebianinem zupełnie jej już minął.

Najwyraźniej Roger Morgan miał ten sam pomysł, bo z właściwą sobie dyplomacją począł przekonywać Montoyę do natychmiastowego wydania córki za Castiela. Co lepsze, krewki ojczulek zaczynał się ku temu całkiem wyraźnie skłaniać, a Kastus wykazywał nadspodziewanie wiele rozsądku, kneblując tropiciela przy co bardziej drażliwych kwestiach. Co zaś do drużbowania... Sabrie spróbowała sobie wyobrazić Teu w roli drużby i omal nie udusiła się ze śmiechu. Aż bała się spojrzeć na minę elfa.

- Za to na druhnę nada się Syplhie - taka elegancka pani, no i czarodziejka w Waterdeep sławna... ponoć - wtrąciła się, próbując za wszelką cenę zachować powagę. - Poza tym widziałam na przyjęciu błękitną czarodziejkę, więc jeśli się panie Montoya lękacie o szczęście swej córki, to ona z pewnością wam pomoże - "za odpowiednią opłatą zapewne". Rozmowa szła całkiem nieźle, wojowniczka miała jednak nadzieję, że szybko się skończy i wszyscy wrócą do swoich zajęć. Zapewne podobnie jak niektórzy, również i ona nie miała zamiaru opuszczać bezpiecznego schronienia w kuźni i patrzeć na ten ślubny cyrk. Z pewnością mina panny młodej (a może i drugiego pana młodego) nie będzie stanowić przyjemnego widoku, a Dru nigdzie nie ucieknie, skoro świeże zapasy alkoholu stały spokojnie tutaj.
- Nie, nie, nie...Druhna musi być krewną rodu Montoya, bo przyjaciółkom córki to nie ufam. A szczęście ma córka, że jej skóry nie wygarbuję, za tą hańbę. - rzekł poirytowany starzec. - Może Esmeralda, albo Anges... ma co prawda 50 lat. Już mam... Helena.

Sabrie wzruszyła ramionami i schowała się do cienia. Rodzinne koligacje, dobra opinia, imię, genealogia, rodowód... czasem zdawało jej się, że szlachta nie różni się wiele od rasowych koni czy psów. Tyle samo papierów i tak samo niewiele z nich pożytku kiedy trafisz na parszywy charakter. Ważne było, że nikt jej w sukienkę wsadzać nie próbował. Weszła spowrotem do kuźni i zabrała się za czyszczenie miecza - w tym całym zamieszaniu nie pamiętała, czy zajęła się nim po walce w mieście, a nie miała ochoty w krytycznej sytuacji rozpaczliwie szarpać przylepionej do ostrza pochwy. Zresztą nawet jeśli był czysty, to naostrzyć go nie zaszkodzi, a głośna dyskusja i tak bez przeszkód dochodziła do jej uszu przez otwarte drzwi.
 
Sayane jest offline  
Stary 05-01-2010, 11:03   #144
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Drunie była skłonna do wspólpracy. Jej odpowiedź jeszcze bardziej zirytowała Teu, ale postanowił więcej o to nie pytać – i tak mu nie udzieli odpowiedzi. Zamiast tego postanowił udać się w las, trochę pomedytować pod bacznym okiem Vraidema... a może jakąś psotę zrobić? Elf swego czasu, jako dziecko był dość psotny, wydarzenia, które nastały potem, jego dorastanie, transformacja sprawiły, że stał się spokojnym, poważnym i wyważonych mężczyzną. Nie miał czasu na psoty czy ochotę. A jednak, irytacja jaka w nim tkwiła od przybycia do tej gospody była tak wielka, że odczuwał potrzebę rozładowania emocji, odpłacenia ludziom w gospodzie za wszystkie nieszczęścia jakie go tu spotkały. Mało go przy tym interesowało, że niewiele z nich czy nawet nikt nie miał nic wspólnego z owymi nieszczęściami, i że były one w dużej mierze winą samego elfa – ten fakt raczej mu umknął. Była też sprawa listu – mało go interesowała.

Owa psota sama jednak się za chwilę miała pojawić. Oto się okazało, że Castiel przespał się z jakąś dziewką, z tego co elf zrozumiał z córką karczmarza. Sytuacja była przezabawna, więc elf podążył w kierunku grupki uwikłanej w ten haniebny czyn. Elf nie miał wątpliwości z obrotu rozmowy, że karczmarz naciąga fakty i chciał tylko córkę wydać dobrze za mąż. Prawdopodobnie już nie raz próbował to zrobić. Być może Teu mógł pomóc w tej chwili Castielowi, nie za bardzo obawiał się Kastusa, nawet po wczorajszym dniu – widział rzeczy po których niewiele mogło go przestraszyć – ale zbyt dobrze się bawił. Do czasu gdy sprawy przeszły do drużby.

-O, szlachta z dziada pradziada w Cormyrze siedzi, ale nikt tu z Cormyru nie jest.- rzekł Gerard. A Kastus spytał.- Może Teu by się nadał?

- Po naszym elfie na pierwszy rzut oka widać szlachetne pochodzenie – Roger szybko przytaknął słowom Kastusa. - Bez wątpienia z całej kompanii najlepiej on się będzie prezentować w tej roli.
Na twarzy elfa pojawił się grymas, który ciężko było opisać, zmieszanie, niechęć, zdziwienie, wszystkie te emocje były jego składowymi. Wszystkie oczy w tym momencie zwróciły się w stronę elfa, czekając na jego słowa. Elf natomiast nie miał ochoty odpowiadać. W Waterdeep poznał on pewną sztuczkę stosowaną przez niektórych, bardziej wprawnych rzezimieszków. Było to dla nich swoiste poświęcenie, monety nie rosną na drzewach, ale i dość skuteczna droga ucieczki. Teu sięgnął do sakiewki z monetami i wyciągnął pięknego, mieniącego się w świetle miedziaka. Delikatnie położył go na kciuku przy akompaniamencie nieco zdziwionych oczu.

Szybkim ruchem moneta uniosła się w górę przyciągając wzrok zgromadzonych. Ta chwila wystarczyła. Cienie owinęły ciało elfa, podczas gdy on powoli cofał się jak najdalej od grupy. Światło, naciągane przez ciemność, sprawiało, że kontury elfa stawały się nie tyle co niewidoczne co raczej niemożliwe do odgadnięcia, do odróżnienia od reszty otoczenia. Nie była to potężna magia, nie było to nawet zaklęcie, była to więź z cieniami, podobna do sławnych tancerzy cienia, ale dużo bardziej zaawansowana. Takich zdolności mogli mu zazdrościć nawet najlepiej wyszkoleni skrytobójcy.

Elf wydostał się z uścisku pytań, oczu i oczekiwań. Była to jego pierwsza psota dzisiejszego dnia. Castiel mimo wszystko przydałby się podczas wędrówki, więc Teu opracował pewien plan. Małżeństwo ważną rzeczą jest, ale ludzie z gospody to ludzie prości, przesądni. Elf dzięki swoim zdolnościom mógł niepostrzeżenie poruszać się znajdując się nawet metr od nich. Chciał sprawić nieco zamieszania, udawać ducha, mógł za pomocą magii, bez słów, przenosić różne przedmioty telekinezą, mógł dawać ludowe znaki, że małżeństwo Castiela to pomyłka. Mógł tak też odegrać się na mieszkańcach gospody. Czas sobie więc przypomnieć jakie to przesądy panują w tych terenach i które z nich pomogą uniemożliwić Castielowi ślub. Co do drugiego ślubu nie miał nic przeciwko, ale jeśli nie ma innej drogi to i ten trzeba będzie wstrzymać.
 
Qumi jest offline  
Stary 08-01-2010, 15:33   #145
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- No witam, witam - Odezwała się Sylphia minimalnie uśmiechając - Noc udana jak wnioskuję, nie tylko po widoku jaki tu zastałam przypadkiem, ale i po nocnych krzykach... .
Tausersis wydawała się tym zakłopotana. Choć drobny uśmieszek na jej ustach przeczył temu. Skinęła głową dodając.- A owszem, takie karczmy skrywają okazje do chwili, nieprawdaż?
- Tylko z reguły w karczmach nie przebywa się samemu, niektórzy śpią nocami, a ja nie lubię mieć podkrążonych oczu, jednak jakoś udało mi się nieco pospać. Nie będę jednak tego wszystkiego strasznie wypominać, samej się również zdarzało... śniadanie to dobry pomysł, dziś pewnie również będzie szalony dzień z całym tym motłochem na dole - Magini parę razy wymownie machnęła dłonią w powietrzu podkreślając ostatnie słowa dotyczące przebywających w tym przybytku osób na weselu.
-Naprawdę bardzo mi przykro z powodu twych niewygód. Postaram się ci to wynagrodzić. Mam butelkę naprawdę dobrego wina z rodzinnych stron, na specjalne okazje. To może śniadanie u mnie w pokoju?- rzekła błękitna czarodziejka kajając się przed Sylphią.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł... - Van der Mikaal sama nie wiedziała dlaczego wypowiedziała te słowa, przyglądając się uważnie kobiecie.
- Wino czy śniadanie w moim pokoju?- spytała Tausersis spoglądając na maginię z uwagą. Po czym wybuchła perlistym śmiechem. - Przecież obie jesteśmy kobietami, co się może stać?
No właśnie...to pytanie również Sylphia zadawała sobie, mimowolnie taksując sylwetkę młodej czarodziejki.
- Dobrze, niech będzie śniadanko i winko, spotkamy się więc za chwilę... - powiedziała Sylphia.
W odpowiedzi Tausersis skinęła głową uśmiechając się.Po czym udała się na kąpiel.

....

Pokój Tausersis był identyczny rozmiarami co pokój magini. Czarodziejka jedna miała na łożu rozłożonych kilka powłóczystych kreacji i dwa solidne kuferki zawierające jej dobytek.

Sama czarodziejka miała na sobie granatowy satynowy szlafroczek okrywający dość szczelnie jej sylwetkę i podkreślający kształty. Było też tu śniadanie położone na tacy, na łóżku, a wina do niego Tausersis szukała w kuferku wypinając swe krągłości pośladków w kierunku wchodzącej magini. Odwróciła się uśmiechając i wyjęła w końcu z kuferka butelkę wina.- Ooo, już jesteś...tutejsze specjały i świetne wino. To proponuję.

Ta cała sytuacja i jej głos sprawiły, że Sylphia mimowolnie się zaczerwieniła.
- No... witam ponownie - Magini podeszła nieco bliżej Tausersis, rozglądając się po izbie i ignorując wizję jeszcze przed chwilą mocno wypiętego w jej kierunku tyłka - Jemy na łożu? - Zdziwiła się - Napaskudzimy i potem będziesz miała niewygodnie na okruszkach - Usiadła na samym koniuszku łoża, prawie co z niego spadając, woląc jednak zachować przesadną odległość z powodu... sama nie wiedziała z jakiego powodu. Ta kobieta dziwnie na nią działała, często również jakby nieco "zbyt drażniąco".
- Zmieniają mi pościel przed snem.Codziennie. Warto korzystać z luksusów kiedy jest okazja.- rzekła Tausersis siadając na łożu i zakładając nogę na nogę. Odsłoniła tym samym sporą fragmencik uda, nieświadomie informując czarodziejkę, że nie ma nic na sobie poza tym szlafrokiem. Czemu tą informację magini uważała za ważną ?

-Ale pogadajmy o przyjemniejszych rzeczach.- dodała po chwili Tausersis z dziwnym uśmieszkiem i nalewajac wina.- Wiesz, nie spotkałam w mych podróżach wielu kobiet parających się magią. To dziwne prawda? W końcu magia bardziej pasuje do nas, niż brutalna siła.

- Można połączyć i jedno z drugim, nie ma to jak efektowne trzaśnięcie kogoś magicznym wytworem w gębę czy tym podobne, zdaje się jednak, że to nie twoja specjalizacja? - Sylphia unikając uda spojrzała na talerz ze śniadaniem - A kobiet kilka spotkałam, zajmowały się różnymi dziedzinami magii, a to wieszczki, iluzjonistki, czy w końcu typowe łobuzice poszukujące przygód i miotające destrukcyjną magią na prawo i lewo... (do których sama bym się zaliczyła cholera).

- Masz rację, nie przepadam za brutalną siłą, choć w razie zagrożenia mogę popieścić... błyskawicą.- zachichotała czarodziejka, upiła nieco wina.- Moja specjalizacja jest bardzo subtelnym rodzajem magii. Nakłaniam innych, by robili to o co proszę, czasem nie sięgając nawet do czarów. Odpowiednia intonacja głosu, drobne gesty potrafią zdziałać wiele, nie sądzisz?

I tutaj wypięła się lekko do przodu powodując że jej kształtny, acz nie tak imponujący jak magini, biust lekko zarysował się przód szlafroczkiem. A oczy Sylphii przykuły się do dekoltu Tausersis, wywołując silniejsze zaczerwienie twarzy waterdeepskiej czarodziejki. Na co Tausersis zareagowała wybuchem śmiechu. I dodała odprężając się.- Jesteś czarodziejką czy zaklinaczką?

- Czarodziejką... i to już ładnych parę lat, a ty? - Sylphia w końcu chwyciła za puchar z winem, po czym wypiła z niego sporo, a następnie wzięła mały kawałek jadła z tacy, bardziej "dzióbiąc" niż jedząc,i wciąż w jej głowie krążyły myśli, z jakich powodów czerwieni się tak niczym smarkata przy tej kobiecie, co szczerze powiedziawszy zaczynało jej lekko działać na nerwy .
- Co do samych, jak to nazwałaś... pieszczotek magią, tych mniej jednak brutalnych, gdzie to też uczą takiego wpływu na ludzi?.

- Zaklinaczką. Nigdy specjalnie nie chciało mi się uczyć kolejnych formułek więc...skupiłam się na rozwijaniu własnych talentów.- rzekła beztrosko kobieta spoglądając na dzióbiącą Sylphię z pewnym zdziwieniem.Po czym bez większego zażenowania odsłoniła przed maginią połę szlafroka pokazując pierś jak i tatuaż. Sylphia zaś zastanawiał się co bardziej przykuwa jej wzrok..rysunek na skórze czy kształtna pierś poniżej.- Jestem czcicielkę Sharess, i w sanktuarium bogini pobierałam pewne nauki.

Sharess? Pierwsze skojarzenia magini łączyły ją ze Shar. Ale przypomniała sobie, że to chyba jakieś mulhoradzkie bóstwo miłości...czy coś w tym rodzaju.

Zakrywszy się znów szlafrokiem, Tausersis przybliżyła się do magini bardzo blisko, jej twarz znalazła się tuż przy twarzy Sylphii. Magini czuła zapach jej perfum, widziała jej błyszczące oczy i wargi czerwone i lekko wilgotne. Miała wrażenie, że błękitna czarodziejka chce ją pocałować...wrażenie tylko. Bo Tausersis szepnęła.- Jesteś czarodziejką, więc może się... wymienimy?

Było kilka rzeczy, które momentalnie nie spodobały się Sylphii. Po pierwsze Taus (jak ją sobie w skrócie nazwała), była Zaklinaczką,a takie osóbki Magini uważała za dzikie i nieokrzesane, mające cholerne szczęście posiadania wrodzonego daru. Z reguły na niego nie zasługiwali, byli tępakami, prymitywami, i niewiele sobie z nich robiła. Po drugie, przeklęta Zaklinaczka znalazła się zdecydowanie zbyt blisko Syphii, której się to raczej nie spodobało, do tego pierniczyła ona jeszcze o jakiejś wymianie... że niby co, mają się wymienić sekretami?. A co może taka mizdrząca się idiotka wiedzieć, jak kogoś oczarować, zrobić swym przyjacielem??. Van der Mikaal już to znała... . Do tego jeszcze jakieś Shar czy Sharess, cholerne boginie których wyznawców lepiej omijać dużym łukiem.

- Nie mam pojęcia czym to niby mogłybyśmy się wymienić - Odezwała się poważnym tonem, po czym nieco odsunęła w tył, by jeszcze przypadkiem Taus nie strzeliło nic głupiego do łba - A piersi na wierzch to wystawiasz tak o sobie? - Dodała, gapiąc się na omawianą część ciała rozmówczyni - Czy może chciałaś się pochwalić tatuażem?. Tak, ładny.

-Och....oczywiście myślę o wymianie zwojami zaklęć. Doskonalę zdaję sobie sprawę, że nam zaklinaczkom, brakuje nieco elastyczności czarodziejek. Więc nadrabiam to, wymieniając zwoje z napotkanymi magami.- odparła Tausersis nic sobie nie robiąc z uszczypliwości magini. Uśmiechnęła się.- Domyślam się, że jeśli chodzi o piersi ,to ty mogłabyś się bardziej pochwalić niż ja. A i uroda tatuażu to kwestia gustu...Chodzi raczej o to, że ten tatuaż dowodzi, iż jestem czcicielką Sharess. Dobrze, że chociaż winem raczysz się obficie, bo mogłabym pomyśleć że się mnie boisz. Że cię chcę otruć, albo coś w tym rodzaju...

- Przestań pieprzyć kochanieńka
- Miała na końcu języka Magini, powstrzymała się jednak, na korzyść wymówienia innych słów - Zwojów niestety nie posiadam, zużyłam ostatnio te kilka co miałam, piersi z kolei piersiami, ty je masz, ja je mam, nic szczególnego... co do trucia z kolei, to fakt, nie znamy się praktycznie wcale, zaryzykowałam jednak i całe spotkanie i napicie się wina, nie jest chyba więc aż tak tragicznie? - Sylphia usiadła nieco wygodniej, zakładając nogę na nogę, oraz gładząc przez chwilę po tej czynności fałdy sukni - Co się w ogóle tu sprowadza, do tej dziury na uboczu w której mamy okazję takie cyrki oglądać w związku z tym cholernym ślubem?.
-Szkoda.
- rzekła Tausersis pocierając się po podbródku, uśmiechnęła się.- No cóż...może jeszcze trafi mi się okazja na rozszerzenie mej kolekcji zwojów.

Nalała sobie wina i dodała.- Podróżuję po świecie...Ostatnio zabawiłam nieco w Waterdeep, Teraz zmierzam do Silverymoon. Wiesz, podróże kształcą i te sprawy. Niemniej samotna kobieta w drodze musi się imać różnych zajęć, by zarobić.Obecnie jestem zatrudniona w celu zapewnienia dobrego startu nowożeńcom. Matka panny młodej zapłaciła mi, bym dopilnowała, by związek jej córki był szczęśliwy. Parę uroków, kilka sugestii i eliksir miłości powinien załatwić tą sprawę, a moja kieska zostanie obciążona odrobiną złota. A ty? Zauraczanie służek, by zaspokoiły gusta mężczyzn, to chyba działania nie jest w twym stylu?

- Silverymoon... Waterdeep..
. - Powtarzała Sylphia - Ja jestem z Waterdeep!. A ogólnie to też sobie podróżuję, w chwil obecnej z pewną gromadką innych podróżników, dosyć specyficznych podróżników, tak zwani poszukiwacze przygód, czy awanturnicy jak kto woli, a w ślub mnie też już wmieszano, musiałam zorganizować wieczór kawalerski, a na jego finał sama wpadłaś... .

Sylphii stanowczo nie spodobał się fakt wzmianki o Silverymoon jako celu podróży Taus, pewnie gdy się dowie zechce jechać z nimi, a wszystko może być jednym wielkim przekrętem, biorąc pod uwagę zadanie jakie wykonywali, oraz już wcześniejszą próbę jeszcze w mieście "podpięcia" się pewnej panienki do ich grupy.


-Tak, awanturnicy potrafią się wpakować w zabawne sytuacje.- zachichotała Tausersis wpatrując sie w swój kielich wina.Spojrzała na maginię taksującym wzrokiem mruknęła.- Choć nie dziwię im się, że cię wrobiono w wieczór kawalerski. Choć w zasadzie preferuję mężczyzn, to nie miałabym nic przeciwko tobie... w ramach odmiany od rutyny.

A Sylphii zrobiło się nagle bardzo ciepło. Znów lekko chichocząc Tausersis nalała sobie wina pytając.- Jest wśród was może jakiś inny mag? Może on miałby ochotę na wymianę zwojów?

Van der Mikaal zrobiło się cieplej z powodu niespodziewanych, wypowiedzianych Zaklinaczkę słów pod jej adresem powiązanymi z... uciechami cielesnymi(!), wszystko jednak starała się zwalić na pite wino, którego też musiała się nagle porządnie napić. Tak, to ono ją tak rozgrzało, tak, tak!. Poprawiła kosmyk włosów zawijając je za ucho, po czym wysiliła na uśmiech.

- Eee... ekchem... potraktuję to jako komplement, dziękuję, jednak nie skorzystam, wolę raczej mężczyzn... . A jest taki jeden wśród nas, Elf co to rymuje jak najęty, może on by był bardziej zainteresowany wymianą zwojów i.. hmmm... twoją osóbką?.

-Naprawdę? Szkoda.
-zaklinaczka powiedziała to ze smutkiem głosie dziwnie kontrastującym z jej języczkiem lubieżnie oblizującym wargi. Spoglądała na maginię tak jakoś...dziwnie. A Sylphia poczuła drobne, aż przyjemne ciarki przechodzące po jej kręgosłupie związane z kolejnymi słowami Tausersis.- Po kąpieli zwykle mam ochotę, na chwilę odprężenia i sama potrafię odprężająco działać...bardzo odprężająco.

Nalała sobie wina dodając wesoło.- Powiedziałaś elf? Elfi magowie zwykle są tacy...zniewieściali. Ładni acz...chociaż nie wypada mi oceniać książki, której się nie przeczytało. Dobrze zna się na magii ten elf? Opowiedz o nim trochę.

Sylphia przysłuchiwała się kolejnym słowom kobiety z lekkim niedowierzaniem, jak ona to sobie wyobrażała, Magini tak po prostu miała powiedzieć "dobrze, to chodź się popieścimy" czy jak??. Odezwała się więc po chwili, mając już trochę dosyć owego śniadanka, którego zresztą niewiele zjadła.

- A co tam by dużo o nim gadać, zniewieściały chyba i jest, a Teu się zwie, wiecznie tylko rymami gada wielki poeta, a lubuje się chyba w cieniach i związaną z nimi magią. Jednym słowem spory dziwak, kto nim jednak w jakiś sposób nie jest... słuchaj, miło się gada - Trochę skłamała - Czas się chyba jednak ruszyć, ubrać, i zobaczyć co też nowego wymyślili z tym całym weseliskiem - Sylphia wstała z łoża, dając do zrozumienia, że chciałaby iść już natychmiast.

- Jednym słowem nic ciekawego.
- zażartowała Tausersis, po czym spojrzała na tacę.- A ty chyba nic nie zjadłaś. A co do ślubu...- kobieta przesunęła dłonią po włosach, sprawdzając jak bardzo wyschły.- tak naprawdę nie chce mi się na niego iść. Te ceremonie bywają długie i baaardzo nudne. Wiesz... przemowy, śpiewy, przysięgi. Wolałabym mieć wymówkę, by się na nim nie zjawiać. Dlatego pomyślałam o tobie. Wyglądałaś na bezpruderyjną osóbkę, z którą można pogadać na różne tematy...także te bardziej pikantne.

- Hmmm...
- Zamyśliła się na chwilkę Sylphia - Przykro mi (akurat), że zawiodłam twoje oczekiwania, nawet jednak na bezpruderyjność i pikantność trzeba odpowiednich chwil Taus. Ja również nie jestem zachwycona całą tą ceremonią i tak dalej, pokręcę się tam jednak, co mi szkodzi... może innym razem pogadamy sobie na ciekawsze tematy. Do zobaczenia - Magini lekko się uśmiechnęła do Zaklinaczki, po czym opuściła jej komnatę.


***


Na śniadaniu w głównej sali było mnóstwo osób, większość wyglądających niemrawo po wczorajszych zabawach. Niemniej wejście Sylphii w kolejnym, śmiałym stroju zauważyło wielu, zwłaszcza tych, z którymi magini miała okazję pofiglować. I ich spojrzenia wędrowały z każdym rokiem czarodziejki. Głodne i spragnione spojrzenia, wydawały się rozbierać Sylphię van der Mikaal do naga...uśmieszki i ciche komentarze świadczyły o tym, że na rozbieraniu by się nie skończyło.
Sylphia w swej nowej kreacji usiadła przy jednym ze stołów, ignorując całkowicie wzrokowe zaczepki paru osóbek. Wyraz jej twarzy pozostawał obojętny i zimny, choć wewnątrz siebie wręcz chichotała na wspomnienia wczorajszych wieczornych wyczynów. Usiadła z gracją, założyła nogę na nogę, po czym rozglądnęła się po sali.
- Co tu trzeba zrobić żeby dostać śniadanie? - Odezwała się chłodnym tonem, bardziej do siebie niż kogoś innego... .
Zaraz jedna ze służek pognała po śniadanie dla magini. Tymczase skupione wilcze spojrzenia taksowały nową kreację magini i to co kryło się pod nią.

Na samych spojrzeniach się jednak nie skończyło. Jeden z wczorajszych balangowiczów, obecnie z bandażem zasłaniającym oko, podszedł do Sylphii i zaczął mamrotać.- Pamiętasz wczoraj...może byśmy to powtórzyli skarbeńku.

Magini spojrzała na niego wyjątkowo nienawistnym wzrokiem, pozostając jednak ogólnie chłodną i niewzruszoną na twarzy. Przywołała go do siebie bliżej kiwaniem palca.
- Jeśli chcesz żyć, to zamilcz i odejdź - Szepnęła lodowatym tonem, patrząc durniowi prosto w oczy.

- No co ty skarbeńku nie bądź taka zimniutka.- rzekł wesoło mężczyzna, którego rozumek zapewne znajdował się w spodniach i do dużych nie należał. Tym bardziej, że bezceremonialnie chwcyił magiczkę za kolano, pieszczotliwie masując.

Zanim jednak Sylphia zdołała zareagować na tak dużą poufałość, na ramieniu chłopaka zacisnęła sie czyjaś dłoń i został on brutalnie odepchnięty od kobiety. Sprawcą tego okazał się drugi mężczyzna w białej koszuli i szerokim kapeluszem kapeluszem na głowie z fantazyjnym piórem zatkniętym w niego.


- Wara chamie od damy, jak nie umiesz się zachować.- krzyknął gromkim głosem mężczyzna i bezceremonialne przysiadł się obok magini mówiąc.- Najszczersze przeprosiny młoda damo, za prostackie wychowanie tego oto paniczyka.
A służąca przyniosła strawę dla niej i dla niego. Mężczyzna zaś zaczął jeść nie zwracając większej uwagi na Sylphię siedzącą na wprost niego. Zaś były amant magini dała drapaka, na widok złoconego rapiera, który miał przy pasie "przypadkowy" obrońca czarodziejki.

- Obeszło by się i bez pańskiej pomocy, nie jestem byle damulką mdlejącą przy podobnych sytuacjach - Sylphia spojrzała najpierw na nieznajomego, zajadającego się już strawą, a następnie na własny talerz - Przez tą świnię to nawet apetyt straciłam - Odsunęła ceremonialnie talerz od siebie, biorąc jedynie łyk wina - A pan to w ogóle kto jeśli łaska, i nie słyszał o grzeczności konieczności spytania przed takim bezczelnym dosiadaniem się?.

- W to nie wątpię Sylphio.- rzekł mężczyzna nie przejmując się specjalnie humorami kobiety, zdjął kapelusz i kontynuował jedzenie.- Choć odrobina wdzięczności i uśmiechu byłaby ozdobą dla twej twarzy. A jam jest Cyrano de Berge. Może o mnie słyszałaś?
- Czy my się znamy?
- Odezwała się Magini, słysząc wypowiadane swoje imię, po czym szybko dodała - de Berge... de Berge... nic mi to nie mówi. Skąd więc pan mnie zna, i co tu robi?. Kolejny gość weselny, przypadkowy podróżny, czy może ktoś powiązany bezpośrednio z samym weselem?.
- Panna mnie nie zna. Ja pannę i owszem. Jesteś dość znana w Waterdeep, a że przy okazji nadawałaś się na bohaterkę mojej powieści, więc trochę cię...studiowałem.
- odparł Cyrano pijac powoli wino.- Co zaś do weseliska, zdobyłem zaproszenie. Darmowe jedzenie, zabawa i piękne kobiety. Któryż mężczyzna oparł by się takiej pokusie?
- Mo-mo-mo-moment
- Sylphia wyraźnie była zaskoczona machając teatralnie palcem nad stołem - Co znaczy bohaterka powieści i studiowanie mnie?. Byłam śledzona?. A ta powieść gotowa?. Chciałabym ją zobaczyć!.
- No tak...śledzona w miejscach publicznych. Nie interesują mnie sekrety twej alkowy Sylphio.
- odparł de Berge spokojnym tonem głosu.- A co do powieści, to będzie wydana...ale póki co, mam tylko manuskrypt w swojej komnacie. Acz wolałbym go nie pokazywać.
Po czym wrócił do jedzenia.
- Chwila! - Oburzyła się Magini - Tak bez mojej zgody wypisujesz nie wiadomo co na mój temat a ja mam to tak po prostu zaakceptować do cholery?. A co to w ogóle będzie, i o czym konkretnie?. Chciałabym to przeczytać, koniec, i już.
- Zgody? Nie potrzebuję twej zgody Sylphio.
- rzekł mężczyzna sięgając po kielich wina i pijąc go powoli. Następnie odstawił go na stół spokojnie dodając.- Ona jest wzorowana na tobie. Nie ma twojego imienia i na pewno nie ma twojego życia. Wziąłem jedynie twój charakter do mojego płomiennego romansu.
Spojrzał na pusty kielich i rzekł.- Nie lubię dawać niedokończonych powieści do recenzowania. I jako pisarz...także, nie lubię wulgaryzmów, zwłaszcza u kobiet. Jestem niezwykle czuły na tym punkcie. Poza tym...-uśmiechnął się i dodał.- ...wyzywający strój dla podkreślenia urody, może i działa na młodzików. Ale ja preferuję staromodne kroje sukni i staromodny savoir vivre. Może więc porozmawiamy, bez wybuchów gniewu?
- Hmmmppp...
- Sylphia jakby parsknęła niezadowolona tym wszystkim, czym po raz kolejny uraczył ją przeklęty de Berge - Porozmawiać możemy, teraz raczej jednak nie, mam jeszcze kilka spraw na głowie, które muszę z rana załatwić. Jeśli się więc spotkamy to gdzie? - Spytała naburmuszona wstając od stołu.
- Pewnaś pani, że twe uroki mnie przykuły do ciebie?- spytał ironicznie de Berge. Westchnął.- Cóż...umówmy się tak. Pokażę ci mój manuskrypt, jeśli obiecasz powstrzymać się cały dzień od wulgarnego słownictwa i wybuchów gniewu. Co ty na to? Jeśli się zgodzisz, to mogę ci go pokazac w moim pokoju, o czasie który wybierzesz.
- Dobrze więc
- Magini zrobiła nietęgą minę - Zaraz po zaślubinach młodych może więc być?.
-Jeśli taka twoja wola pani.
-uśmiechnął się Cyrano.- Liczę na twój honor, co do naszej małej umowy. Wolałbym, by nie doszło do mych uszu, coś złego na temat pani zachowania.
- Obawiam się, że wiele już się wydarzyło -
Odpowiedziała złośliwie na odchodne Sylphia.
- Nie wymagam od kobiet rzeczy niemożliwych.- odparł szybko Cyrano rozkoszując się winem.- Powiedzmy od tej chwili, do jutra rana?

Van der Mikaal uśmiechnęła się cierpko na odchodne.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-01-2010, 17:05   #146
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzień zapowiadał się pracowicie...
Służba od rana hulała po wszystkich budynkach karczmy szykując się do ceremonii zaślubin. Zjeżdżali się też pozostali goście, w tym tak wpływowi jak przedstawiciel Zakonu Czujnych Magów i Obrońców Aleksander Brunese. Przybyli też rodzice pana młodego. Bogata i wpływowa para. Powoli zbierała się cała kupiecka i rzemieślnicza śmietanka Waterdeep.

Wszystko miało dziś pójść gładko jak po maśle. Nie poszło.

Choć wydawało się, że spór związany z przyłapaniem Castiela na gorącym uczynku uda się załatwić gładko, to elf odmówił współpracy wykonując efektowną „rejteradę”.
A oczy karczmarza i Gerarda spoczęły na Rogerze.
- W takim razie proszę mi przysłać do mojego pokoju jakąś służącą, która pomoże mi doprowadzić mój ekwipunek do wyglądu odpowiedniego do takiego weseliska. - powiedział Roger do Valdro. Z mocnym postanowieniem, że przy najbliższej okazji podstawi Teu nogę...
Valdro kiwnął głową i ruszył wydać polecenia.
Gerard zaś nakazał swoim ochroniarzom przygotować Castiela do ślubu. Po czym obaj się oddalili, zostawiając Sabrie i resztę drużyny.
Ale wojowniczce towarzystwo szybko topniało. Roger oddalił się do swego pokoju by przyszykować do roli drużby. Kastus zaniósł pijaną Dru by ją przygotować do roli jaką zacznie pełnić przy zaślubinach. I Sabrie została sama...prawie. Vraidem ułożył się w pobliżu kobiety i uciął sobie drzemkę. Jakoś nie rozumiał postawy swego pana, który wszak z Castielem nie był w większej komitywie. A i też tego całego ludzkiego ceremoniału nie rozumiał, ani też bardziej zgłębiać nie zamierzał. Wolał poleżeć w cieniu i przedrzemać.
On w przeciwieństwie do swego pana potrzebował spać...I w zasadzie lubił sen.

Rogerowi wkrótce została przydzielona Pearl, która uśmiechając się pomagała świeżo upieczonemu drużbie godnie reprezentować swą rolę. Valdro przesłał przez nią także kilka ze swych kubraków z bufiastymi rękawami, aby Morgan prezentował się lepiej w owej roli.
Pearl stała się jednocześnie służką jak i krytykiem mody, bo usilnie próbowała wcisnąć Rogera w kolejne kubraki Valdro. By wybrać ten, który pasuje najlepiej.
I w takiej sytuacji, Rogera mocującego się kubrakiem karczmarza (który był od Morgana nieco szerszy w barach), zastała kolejna kobieta.



Była od niego starsza, o kilka lat może. Ale urodziwa. Miodowej barwy włosy otulały ładną twarz, a karminowa suknia otulała szczelnie nienaganną sylwetkę i krągłe piersi, kusząco odsłonięte głębokim dekoltem.
-Pan Roger Morgan? Przyszłam się przedstawić. Wszak dotrzyma mi pan towarzystwa w związku z całą tą nietypową sytuacją.- rzekł melodyjnym głosem kobieta, A widząc zaskoczenie na twarzy mężczyzny dodała. – Och...wybaczy pan. Nie przedstawiłam się. Jestem Helena Montoya. Będę druhną, a jak słyszałem że pan będzie drużbą...Kejtila?
No i okazało się że bycie drużbą ma swoje zalety. A właściwie jedną zaletę w postaci Heleny.

Tymczasem Teu przemykał się po gospodzie z irytacją stwierdzając, że kiepsko mu się to ukrywanie wychodzi. Przede wszystkim, był dzień. Cieni było niewiele i były małe. Ciężko więc się było ukryć i przemykać niezauważonym, zwłaszcza przy tłoku panującym w karczmie. Pełno ludzi oznaczało, że często ktoś na niego wpadał i się potykał w wąskich korytarzach. No i ten tłok sprawiał, że elfowi ciężko było zrobić psikusa...za bardzo rzucał się w oczy. I gdy tylko wynurzał się z cienia, zawsze znalazł się ktoś kto go spostrzegł.
Raz jednak udało mu się wyczekać, aż wszyscy wyjdą i doprawić odpowiednio potrawy.
Drugim razem wymachiwał lewitującym kubkiem przed młodszą kucharką. Ale jego popisy wzbudzały małe zainteresowanie. Miastowych mało obchodziły przesądy zatrudnionych w karczmie chłopów. Oba śluby miały odbyć się za wszelką cenę.
Kolejna sztuczka jakim było pisanie liter w cieście, zakończyła się w sposób całkiem nieoczekiwany. Służąca która je przygotowała syknęła tylko pogardliwie.- Byś się nie wygłupiał. Ile ty masz lat? Dziesięć?
Jej spojrzenie rozejrzało się bacznie dookoła i skupiło na kącie w którym elf się skrywał. Westchnęła głośno.- To już rozumu z wiekiem elfom nie przybywa ?A znalazł byś sobie inną rozrywkę.
Kobieta zdjęła miedzianą obrączkę z palca i jej ciało szybko się zmieniło. Urosła, włosy zmieniły się na jasny blond, uszy lekko zaostrzyły, a twarz przecięła blizna. Wścieklica spojrzała na elfa.- Jak się nudzisz, to cię w pieczeniu ciast mogę podszkolić. Akurat jest okazja. Poza tym... nie za duży jesteś na straszenie dziewcząt?
Półelfka wsunęła obrączkę na palec wracając do postaci ciemnowłosej służącej.

Później elf próbował wyśledzić, gdzie jest panna młoda Castiela, ale to akurat było trudne. On sam jej wyglądu nie znał. Sukni ślubnej mieć raczej nie będzie, skoro ślub w pośpiechu.
Plotki jakie wymieniano na korytarza były mętne i mylne. A choć dotyczyły Castiela, to jednak niczego nowego elf się nie dowiedział. Ba, często imię Castiela z Kejtilem mylono.
Samego Castiela łatwiej było znaleźć. Aasimar pod kuratelą trzech doświadczonych wojaków przygotowywał się do wstąpienie na nową drogę życia. Stojący tuż przy oknie elf, mógł jedynie obserwować, choć po prawdzie nie było co. Castiel chyba pogodził się wejściem na nową drogę życia.

Podczas, gdy Roger szykował się do drużbowania, Castiel do ożenku, a Dru pod okiem Kastusa do poprowadzenia tej całej ceremonii ślubnej, Sylphia łaziła po okolicy. Jakoś służki strachliwie ulatniały się, gdy była w pobliżu. Tak więc wiele plotek się magini nie nasłuchała przemierzając obszary karczmy. Ot, że niespodziewanie jakiś Castel, a może Kejtil miał się żenić przed parą młodą. Jedni prawili, że to z wielkiej miłości, inni że na złość rodzicom, ponoć też złapany przez rodziców dziewczyny w jej łożu młodzian wyboru nie miał. A pies ich całował! Mało to czarodziejkę w tej chwili obchodziło.
W końcu zawędrowała do kuźni, właściwie nie wiedząc dokładnie po co. Myślała co by Kaktusika pokusić i może mu w gębę dać, jak nadarzy się okazja. Niezbyt silnie, ot tak dla żartu. Żeby się nie zraził, bo wtedy magini straciła by wiele okazji do wrednej zabawy jego kosztem. Ale jak na złość, Kastusa ni gnomki w kuźni nie było. Była tylko Sabrie czyszcząca oręż i pies elfa. I nikogo innego.

Po wizycie w kuźni magini wybrała się obejrzeć śluby, z daleka jednak. Rozkoszowała się ciepłem słoneczka, które nieco ją uspokajało.

Rozpoczęły się śluby. I było to ciekawe zjawisko. Dru i Kastus stali w ceremonialnych szatach. W przypadku Dru słowo „stać” było eufemizmem. Pijana w sztok gnomka, była podtrzymywana dyskretnie przez Kastusa. Zapewne leczyła tremę kolejnymi „drinkami”. Co ciekawe zachowała zdolność wysławiana się pełnymi zdaniami, jak i logicznego myślenia, mniej więcej.
A może przygotowywała się na to co miało nastąpić? Kastus bowiem zarzynał w brutalny sposób kolejne pieśni religijne, co niestety uszy zgromadzonych licznie gości musiały dzielnie znosić.
A tymczasem do altany przerobionej na tymczasową kapliczkę Gonda zbliżała się pierwsza para. Blady jak ściana Castiel i młoda atrakcyjna blondynka w różowej sukni. Widać nie udało się załatwić czegoś bardziej pasującego do okazji w tym krótkim czasie. Za nimi szedł Roger w towarzystwie atrakcyjnej ponad trzydziestoletniej kobiety.
Ukryty w cieniu krzaków Teu zorientował się, że chyba tylko jemu zależy by uratować Castiela przed małżeństwem. Ocenił ryzyko... Oprócz potężnego maga, przedstawiciela magicznej gildii z Waterdeep , było tu około sześciu magów i sporo ochroniarzy.
Porwać Castiela ? Pomysł niby dobry...ale co potem? Nie dość, że pościg za przesyłką mają na karku, to jeszcze pogoń niedoszłego teścia na siebie ściągać?
Czas na decydowanie upłynął szybko. Ku uldze wszystkich Kastus przestał na moment wyć, za Dru sięgnęła po książeczkę i zaczęła czytać.- Drodzy przyjaciele, zebraliśmy się w tym smutnym dniu, a by odesłać duszę naszego drogiego przyjaciela do Wielkiej Kuźni Wynalazków...
Słowa gnomki przerwało dyskretne syknięcie Kastusa. -Nie ta strona...dwie strony wcześniej.
-Aaaa tak.-
rzekła Dru beztrosko kartkując książeczkę i zaczynając czytać.- Dzisiejszego dnia jesteśmy świadkiem jak dwoje osób, trybików w wielkim mechanizmie tego świata, za sprawą boskiej iskry Gonda odnalazło swoje miejsce obok siebie. Módlmy się do Gonda o szczęście dla nich.
Po długiej modlitwie Kastus zaczął robić to co w wykonaniu innych nazwano by pijackim śpiewem...w wykonaniu Kastusa było zaś obelgą dla pijackiego śpiewu.
A gnomka po krótkiej cichej modlitwie rozpoczęła czytać słowa przysięgi.- Czy ty wstaw imię przysięgasz związać...
Dru po wymruczeniu tych słów szepnęła do Kastusa.- Przestań na moment zawodzić, to ślub nie pogrzeb. Nawet jeśli pan młody bladością lica, nieboszczyków mógłby o zazdrość przyprawić...Poza tym, literki mi się mylą.
Kastus chciał coś odrzec, ale zamilkł urażony. Zaś gnomka spojrzała na kobietę.- Jak masz na imię dziewuszko?
-Leonia Montoya.-
odparła przyszła żona Castiela. A Dru rzekła. – Czy ty Leonio przysięgasz związać swój los z... jak on ma imię?- Kastus zaś rzekł.- Castiel.- a gnomka poprawiwszy okulary na nosku kontynuowała.- Z tym od oto byczkiem Castielem, stać kowadłem dla jego młota, ogniem dla jego miecha i osełką jego miecza. Być mu wierna niczym woda gąbce i żarliwa niczym ogień w piecu i wspierać go w jego zamierzeniach dzielić z nim sukcesy i porażki, dole i niedole?
-Tak.-
odparła Leonia. Dru podrapała się za uchem i dodała.- Teraz ty Castielu. Czy przysięgasz związać swój los z Leonią, stać młotem dla jej kowadła, miechem dla jej ognia i tarczą dla jej ochrony. Być jej wiernym niczym woda gąbce, żarliwym niczym ogień w piecu i wspierać ją w jej zamierzeniach oraz dzielić z nią sukcesy i porażki, dole i niedole?
Odpowiedź Castiela interesowała także Teu. Jeśliby zaprzeczył, elf gotów był nawet go ratować...oznaczało to pewne komplikacje dla samej, ale i sporo radości dla ostatnio sfrustrowanego elfa. Jeśli jednak i on się poddał, to nie istniał już żaden racjonalny powód dla którego Teu miałby się wtrącać. Uszczęśliwianie na siłę nie leżało w jego naturze.Castiel się wahał przez dość długą chwilę, zanim spojrzał na całkiem urodziwą Leonię i rzekł.- Tak, chcę.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Zawarliście oto przysięgę przed bogami i ludźmi. Jeśli przyjdzie wam ją złamać, niech ludzie się od was odwrócą a bogowie ukarzą. –
rzekła Dru z patosem, po czym dodała.- Następna dwójka, nie mamy całego dnia.

Roger odprowadził Helenę na bok, a Castiel swoją małżonkę. Zaś na kobierzec wstąpiła młoda para. Pan młody był nieco blady po wczorajszych figielkach, a panna młoda śliczna...



...acz nieco zdenerwowana. Mocno ściskała bukiet kwiatów i rozglądała się na boki. Oczywiście miała powody do zdenerwowania. Wszak brała ślub z nieznanym sobie młodzieńcem o mało imponującej urodzie. A i dyskretna eskorta krasnoludzkich ochroniarzy robiła swoje. Niemniej te jej zdenerwowanie było podejrzane. Podobnie jak wyjątkowo drobne kroczki w kierunku kapłanów. Zupełnie jakby starała się opóźnić ceremonię.
A powody jej zachowania wkrótce stały się zrozumiałe... Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Osobnicy których Lilawander i Harvek śledzili, byli uzbrojeni różnie, ale każdy z nich miał pałkę owiniętą szmatami. Dość dziwna broń jak na rozbójników. Jak dotąd nie połapali się, że są śledzeni przez Harfiarzy, a głównie przez ptaka, należącego do jednego z nich.
Przyspieszyli tempa skręcając z głównego traktu na leśną przesiekę. Założyli na twarze chusty zakrywające nos i usta. Niewątpliwie szykowali się do napadu.

Banda szybko rozpędziła się leśnym traktem i wkrótce było wiadomo co jest ich celem. Spora karczma, na leśnej polanie.
Wokół budynków nie było straży, gdyż większość strażników była na ślubie. W kuźni jednak czuwała Sabrie i to ona wraz z Vraidemem ich zauważyła. I to pies pierwszy wyczuł wyłaniającą się grupę napastników. Najemniczka odruchowo sięgnęła po miecz. Czy to napastnicy z Waterdeep przyszli ponownie zdobyć przesyłkę? Jeśli tak, to wybrali sobie idealny moment. Drużyna była uszczuplona i rozproszona, Dru ubzdryngolona, a wóz rozłożony na części.
Ale bandyci nie zainteresowali szykującą się do boju wojowniczką. Nie wjechali na dziedziniec, a ominęli go kierując się do ogrodu. Czyżby nie przesyłka, a kapłanka ich interesowała?

Także i magini zauważyła 40 chłopów na koniach przejeżdżających szybko obok niej.I ignorujących jej obecność. Ich celem bowiem okazała się ceremonia ślubna.
Na widok nadjeżdżającej grupy mężczyzn, panna młoda wyjęła z kwiatów chustę i zakryła sobie nos i oczy. A napastnicy zaczęli rzucać w ochroniarzy i zgromadzonych gości małymi garczkami.
Starali się jednak nie trafić w konkretne cele, a rozbić garczki na ziemi w ich pobliżu. I miejsce uroczystości ślubnej zasnuł siwy dym wydobywający się z popękanych naczyń.



A Roger...”odpłynął”

Przez chwilę Morganowi było tak przyjemnie i kolorowo, wszystko było radosne i niczym nie trzeba było się przejmować. Mężczyzna jednak opanował się na tyle by rozejrzeć się wokoło i zobaczyć jak jeden z napastników podjeżdża do panny młodej, mijając niedoszłego jej męża śliniącego się w pozycji embrionalnej na ziemi. A samego Rogera obskoczyło stado dziwnych potworków wołając.- Kiedy nas weźmiesz do domu tatusiu?



Na Teu szary opar nie podziałał, ale na wielu gości tak. Elf widział rozmarzone twarze mężczyzn i kobiet i słyszał ich bełkot. Opar szarego dymu rozprzestrzeniły się na cały ogród. Nie były jednak w stu procentach skuteczne. I część gości oraz ochroniarzy oparło się im.
I tych próbowali ogłuszyć uzbrojeni w pałki owinięte materiałami konni napastnicy. Widział też jak przywódca napastników, podjeżdża do panny młodej trzymającej przy twarzy chustę taką samą, jakimi zakrywali sobie twarze bandyci. Zapewne nasączona odpowiednimi specyfikami, chusta chroniła przed działaniem oparów.
Dru chwiała się na nogach...choć trudno stwierdzić, czy pod wpływem narkotyków czy gorzały. Kastus też miał mętne spojrzenie, ale wymachiwał swym buzdyganem próbując chronić gnomkę, jak i broniąc się przed mężczyzną, który chciał się upewnić, że kapłan nie będzie przeszkadzał w działaniach napastników.

Zanim jednak Sabrie zdołała opanować zdziwienie i podjąć decyzję. Pojawiło się dwóch kolejnych mężczyzn na koniach, wyglądających na doświadczonych poszukiwaczy przygód.
Starszy z nich, brodaty mężczyzna o ciemnoblond włosach, uzbrojony w magiczne sejmitary rzekł do wojowniczki, jakby ją znał. Sabrie co się tu dzieje?
Drugi zaś, elf wyglądający na łucznika, przy którego wierzchowcu kręcił się pies, przyglądał się sytuacji w milczeniu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-01-2010 o 10:52. Powód: ważna poprawka !!
abishai jest offline  
Stary 12-01-2010, 19:33   #147
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
~~ Błoga cisza... ~~ do snu kołysze...~~ - nuciła Sabrie starą kołysankę. Osełka z cichym świstem przesuwała się po mieczu. Inne części rynsztunku, wyczyszczone i nasmarowane spoczywały już w torbie lub na ciele właścicielki. Ogień dogasał na palenisku i tylko sporadyczne pyknięcia pękających polan świadczyły, że nie zgasł jeszcze zupełnie. Rozbebeszone fragmenty wozu walały się po podłodze. Nie były to małe śrubki, cud jednak jeśli nic nie zginie w tym chaosie. Choć wojowniczka była pewna, że Dru w pięć minut potrafiłaby zastąpić je czymś innym. Przenośna bimbrownia - teraz wyłączona - stała na wozie. Ach, gdyby kapłanka spożytkowaną na jej budowę energii włożyła w naprawę wozu... Jedynym plusem przestoju w naprawie była większa szansa na wieści z Silverymoon. Póki co jednak Sabrie uczyła się cierpliwości, w czym wyraźnie pomagała nieobecność reszty drużyny. Tak na prawdę wokół wcale nie było cicho: rżały konie, śpiewały ptaki, brzęczały naczynia, a z ogrodu dochodził monotonny szum ludzkich głosów. Jednak brak jazgotliwych rozmów niezgranej kompanii sprawiał, że dla dziewczyny w kuźni było cicho jak w łonie matki.

~~ Błoga cisza...~ dzieci...~ jak to dalej szło?
- zastanowiła się, kończąc ostrzenie miecza i wykonując nim kilka wprawnych wymachów. A potem jeszcze kilka. Rozciągnięcie mięśni to jednak dobra rzecz. Przetarła jeszcze raz puklerz i wtedy Vraidem czujnie podniósł łeb.
- Co jest piesku? - spytała przyjaźnie, choć nie była do końca przekonana, czy to zwierze jest na pewno psem. Vraidem wciągnął powietrze i potruchtał do wyjścia. Teraz i Sabrie usłyszała tętent końskich kopyt. Chwyciła szybko tarczę i przytuliła się do ościeżnicy. Strużka potu spłynęła jej po karku; wierzchowców było zbyt wiele i jechały zbyt szybko, by ja ich grzbietach przybywali goście. Co prawda wóz był rozmontowany, ale... Nie miała czasu zastanawiać się dłużej, gdyż budynek w tumanie kurzu minęło ze czterdziestu chłopa, słabo uzbrojonych lecz z zakrytymi twarzami, i popędziło do ogrodu. - Dru! - przemknęło przez głowę wojowniczkę, która wybiegła na zewnątrz. Z ogrodu dobiegał harmider i dźwięki tłuczonych naczyń. Z taką grupą napastników goście - uzbrojeni czy nie - nie mieli szans. Nim jednak zdążyła ruszyć kapłanom na odsiecz kolejny tętent osadził ją w miejscu. "Tylko dwóch", niemal westchnęła z ulgą na widok jeźdźców. Obydwaj wyglądali na obytych w świecie - i obu nie znała.

Sabrie co się tu dzieje?
- starszy, człowiek nie silił się na uprzejmość czy wstępy. Cóż ona jednak mogła powiedzieć? "Skąd mnie znasz?"; "A kim wy jesteście?"; "Nie twoja sprawa."; "Sama chciałabym wiedzieć."? Nie znosiła takich idiotycznych pytań prawie tak samo jak "Nic ci nie jest?" albo "Wszystko w porządku?" wypowiadanych do umierającego. Teraz jednak nie czas był na takie rozważania.
- Napad. A wy kto? - rzuciła krótko. Dwaj podróżnicy nie wyglądali na sprzymierzonych z tamtymi, podejrzane było jednak ich pojawienie się w takim momencie i - co bardziej - znajomość jej miana. Dlatego też Sabrie wahała się popędzić do ogrodu z obawy przed strzałą w plecy. Ostatecznie złodzieje armaty wcale nie muszą wiedzieć, że wóz się zepsuł, natomiast imiona ochroniarzy już owszem.
-Jestem Harvek... Moje imię nic ci nie powie, ale to powinno.- Nie zsiadając z konia sięgnął do sakwy i podał Sabrie dokument z pieczęcią, którą dziewczyna znała. Pieczęcią Taerna Ostroroga, naczelnego maga Silverymoon. Sabrie chwyciła dokument, cofnęła się pod ścianę, złamała pieczęć i szybko przebiegła wzrokiem po literach. Pieczęć wyglądała na autentyk, pismo też.
- Kapłani są tam. - wskazała na ogród i nie oglądając się na nich wcisnęła dokument za pas i ruszyła biegiem w stronę altany. Vraidem ruszył przy boku Sabrie, widać cenił jej towarzystwo, bardziej niż jego pan.
- Kapłani? Miał być jeden.- zdziwił się mężczyzna popędzając konia i skinięciem głowy nakazując swemu milczącemu elfiemu towarzyszowi, by podążył za nimi.

Niemal równocześnie dotarli do ogrodu. Kłęby dymu zasnuwały ziemię, służba i goście pełzali po ziemi, śmiali się głupkowato i wyczyniali niestworzone rzeczy. Co po niektórzy stali jeszcze, ale znad dymu widać im było tylko głowy. Poza tym zdołała jeszcze zauważyć na jednym z koni pannę młodą, której szczęśliwe oczy i chusta na twarzy sugerowały, że jest jak najbardziej kontenta z napaści. "Nic dziwnego, że do tego ożenku wynajęto Tausersis, skoro dziewoja ma takiego amanta, że gotów sprzed ołtarza ją porwać" - przemknęło Sabrie przez głowę. Nie zamierzała się w to wtrącać; interesowało ją jedynie dobro kapłanów. Zresztą napastnicy walczyli głównie z przytomną jeszcze ochroną, nie interesując się krzywdzeniem szlachty ni rabunkiem. Nie zauważyła nigdzie Teu ni Sylphie, Morgan z głupią miną wpatrywał się w przestrzeń, Dru kiwała się sennie, a Kastus... walczył z jakimś drabem! Wojowniczka ruszyła mu na pomoc, po czym zatrzymała się - nie chciała skończyć, podobnie jak goście, jako śliniący się idiota, a nie miała pod ręką żadnej szmaty... Nie było jednak wyboru - strzał z kuszy był zbyt ryzykowny. Wzięła głęboki wdech i skoczyła w opar.

Ależ ta panna młoda była brzydka! Sabrie zupełnie nie pojmowała jak ktoś mógł poświecić tyle sił i środków dla takiego babsztyla! I że się koń pod nią nie załamał?! Biedne zwierze... Ten jej kochaś zresztą w cale nie lepszy - dobrali się jak ulał!



Goście zreszą nie lepsi, zwłaszcza baby. Nic dziwnego, że się Castielowi dostało. O, tam! Rozsiadły się bezwstydne larwy; ranek, a te już spite. Albo wykupiły wszystkie usługi u Tausersis... I jeszcze poprzebierane jakoś dziwacznie... Ech, ta waterdeepska moda...



Sabrie oszołomiona nowymi doznaniami rozglądała się wokoło, modląc się, by Kastus przestał wyć i wygonił stąd całą swoją rozśpiewaną rodzinę - od ich wrzasków huczało jej w głowie. Dopiero kolejna wizja otrzeźwiła ją na tyle, żeby zacząć myśleć logicznie.



Płonące głowy w różowych skałach z pewnością nie należały do arsenału dekoracji ślubnych, a od ich pustych oczodołów dziewczynie wywracał się żołądek. Odruchowo wzięła głęboki wdech, rozkaszlała się, popłakała od tego i ruszyła w stronę, gdzie - jak jej się zdawało - całkiem niedaleko powinna być altana. Ignorowanie kolorowych, niesamowitych wizji było trudne, lecz nie niemożliwe. Z gnomką nie było problemu - przynajmniej rozmiar się zgadzał. Dwóch adwersarzy nadal walczyło, jakiś trzeci stał nieco z boku. Problem był tylko ze zidentyfikowaniem, który z nich jest Kastusem...




Po dłuższej chwili zastanowienia, ku swemu zdumieniu zidentyfikowała rysy szczerbatego jegomościa jako Morganowe, i ruszyła mu na pomoc mając nadzieję, że nie walczy on przypadkiem z kapłanem. A najlepszym sposobem na bezpieczne przekonanie się o tym było walnięcie niebieskiego miśka w łeb. Toteż schowała miecz i z głupawym chichotem przygotowała się do porządnego ciosu tarczą w potylicę domniemanego rzezimieszka.
- Heeej hop! - celny wymach tarczą spowodował, że misio rozciągnął się jak długi na ziemi, Sabrie zaś ze wszystkich sił starała się powstrzymać, by na niego nie skoczyć i nie zanurzyć się w miękkim, długim futerku. Magia nie magia, ale lepiej nie robić z siebie większej idiotki, zwłaszcza przy wysłannikach Silverymoon! Zamiast tego krzyknęła do pozostałych dwóch: To ja, Sabrie! Wynośmy się stąd! - i chwyciła chyba-gnomkę wpół, pragnąc wyciągnąć ją z zamieszania.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 12-01-2010 o 19:42.
Sayane jest offline  
Stary 13-01-2010, 15:23   #148
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Proszę - powiedział. - [i]Proszę [/iB]- powtórzył, gdy mimo wyraźnego zaproszenia nikt nie wszedł do środka. Gdy zza drzwi dobiegło nieco niewyraźne 'proszę otworzyć' chwycił za klamkę i wykonał prośbę tajemniczego głosu.

Zza stosu ubrań ledwo było widać czubek głowy dziewczyny. Dopiero gdy ta położyła rzeczy na kufrze można ją było rozpoznać.

- Pan Valdro - powiedziała - przesyła kilka rzeczy. Ma nadzieję, że coś z tego będzie pasować.

- Dziękuję, Pearl - powiedział Roger, nie dzieląc się wątpliwościami co do szans znalezienia czegoś odpowiedniego. - To od czego zaczynamy?


Przymierzanie coraz to kolejnych, coraz mniej pasujących kaftanów nie było czymś, o czym akurat Roger by marzył, mając do towarzystwa ładną dziewczynę i wolny pokój z wygodnym łożem.

- Ten chyba byłby najlepszy - powiedziała z pewnych wahaniem Pearl. Wahaniem całkiem zrozumiałym, jako że, podobnie jak poprzednie, w ramionach kubrak był nieco zbyt obszerny. Podobnie jak i w pasie. - Założy pan pas z rapierem... - snuła rozważania służąca - to będzie całkiem nieźle wyglądać. Szkoda, że nie ma czasu, by to dokładniej dopasować.

- Miłość nie zechce czekać - odpowiedział Roger i przechwycił pełne zaciekawienia spojrzenie Pearl.

- A zatem to wielka miłość? - spytała. - Bo mówiono... - ściszyła głos.

Derrick nie dowiedział się, co mówiono, bowiem do pokoju wkroczył kolejny gość. A raczej kolejna niewiasta. Bez wątpienia starsza od Pearl, ale jej urodzie i kształtom nic nie można było zarzucić. Gdyby Roger miał wybierać...
Odpędził myśli o miłym spędzaniu czasu w towarzystwie tylko i wyłącznie jednej z tych pań.

- Witam, pani Heleno - skłonił się uprzejmie, uzyskując dzięki temu jeszcze lepszy widok na bardzo interesujący fragment anatomii swej przyszłej towarzyszki. - Zgadza się, to ja będę miał przyjemność towarzyszyć Castielowi nim zrobi pierwszy krok na nowej drodze życia.

- Pani Montoya - wtrąciła się Pearl. - Nie sądzi pani, że w tym kaftanie pan Roger będzie wyglądać wspaniale?

Obie panie, choć z różnych środowisk pochodzące, odnalazły wspólne zainteresowania i pogrążyły się w rozmowie. Zaczęły omawiać wszystkie 'za' i 'przeciw' takiemu czy innemu egzemplarzowi garderoby wierzchniej. Prym wiodła, rzecz jasna, Helena Montoya, ale Pearl nie pozwoliła, by dialog przekształcił się w monolog.
Roger, prawdę mówiąc, poczuł się całkowicie zbędny. Zastanawiał się, ile czasu upłynęłoby, zanim panie by się zorientowały, że go już nie ma. Mimo wszystko postanowił nie zaspokajać tej ciekawości i cierpliwie czekał na dalszy rozwój sytuacji.
W końcu jednak panie doszły do porozumienia i parę chwil przyodziały Rogera, w dodatku w taki sposób, że nie wyglądał jakby odziedziczył kubrak po starszym, większym bracie.

- Możemy iść - zdecydowała wreszcie Helena.

- Olśniewająco pan wygląda - dorzuciła Pearl.

Roger nie do końca był pewien, czy Pearl ma rację, ale i tak nie miał wielkiego wyboru. Podziękował obu paniom za poświęcenie i wraz z Heleną wyruszył by spełnić swój obowiązek wobec Castiela.



Castiel pojawił się wreszcie w otoczeniu dość licznej, honorowej eskorty. Trudno było jednoznacznie określić, czy miała ona na celu dodać splendoru uroczystości, czy też dopilnować, by sama uroczystość się odbyła.
Przez moment Roger zastanawiał się, co należałoby zrobić, gdyby Castiel w ostatniej chwili wybrał wolność. Pomóc mu, kosztem powodzenia całej misji, czy tez wprost przeciwnie - zaskarbić sobie wdzięczność starego Montoyi, pomagając w zatrzymaniu uciekającego pana młodego.
Chyba, wbrew rozsądkowi, wybrałby pierwszą opcję...
Na szczęście nie stanął przed takim wyborem. Castiel, najwyraźniej nie zniechęcony wyciem Kastusa, ani też nie ostrzeżony pomyłkami dającej mu ślub Dru, powiedział wreszcie sakramentalne 'tak'.

Okazało się jednak, że to nie koniec udręki. Świeżo poślubiona para oraz Helena i Roger, dostąpili zaszczytu zajęcia miejsca w pierwszym rzędzie. Zaszczytu wątpliwego, bowiem odległość między Rogerem i Kastusem zmalała w sposób zastraszający, co mogło źle, i trwale, wpłynąć na jakość słuchu Rogera.
Towarzystwo olśniewającej Heleny Montoyi, damy w każdym calu, nie do końca mogło zrekompensować tą niedogodność. Dlatego właśnie, że była damą. Damy zazwyczaj były sztywne i niedostępne, zaś przykład Castiela wskazywał na to, że gdy przestaną być sztywne i niedostępne to trzeba z nimi postępować nad wyraz ostrożnie i spodziewać się niebezpieczeństwa z każdej strony.


Przyjazd niespodziewanych i, jak można się było domyślać, nieproszonych gości, stał się w pierwszej chwili dla Rogera dodatkową atrakcją. Chociaż kłęby dymu były szare, to świat stał się dziwnie kolorowy, zaś siedząca u boku Helena jakby jeszcze ładniejsza i zdecydowanie mniej chłodna i posągowa.
Pierwsze pozytywne wrażenie zepsuła jednak banda białych króliczków, pchająca się na siłę do Rogera i nawołująca go, by zabrał je do domu. Króliczki dorzucały do tego wezwania słowo "tatuś", co nieco potęgowało stan dyskomfortu. Znane było Rogerowi ze słyszenia, nigdy jednak nie w odniesieniu do niego. W dodatku, chociaż wytężał pamięć, nie mógł sobie przypomnieć ani domu, do którego mógłby owe niezbyt wysokie istoty zabrać, ani też - co ciekawsze - żadnej istoty płci żeńskiej, która mogłaby być matką owej czwórki.

- Co... - zaczął, ale w tym samym momencie co innego przyszło mu do głowy. Nie był niańką, miał tu do zrobienia co innego. Drużbować Castielowi... Ale jego ślub już się odbył... Pilnowanie wozu... Tym zajmowała się Sabrie... Pilnowanie Dru...

Dru!!

Dopiero w tym momencie Roger zorientował się, że Kastus z pewnym trudem broni się przed jakimś gościem z pałką, który najwyraźniej chciał porwać kapłankę.
A to znaczyło, że Roger powinien wreszcie ruszyć się z miejsca i zabrać do tego, za co mu płacą.
Króliczki widocznie również były tego zdania. Przynajmniej większość z nich, gdyż trzy natychmiast uniosły łapki na znak, że zgadzają się z Rogerem. Czwarty początkowo się zawahał, ale ujrzawszy, że jest w mniejszości natychmiast przyłączył się do pozostałych.

- Naprzód Roger, czempion nasz! - zawołały zgodnym chórem. Nie wiadomo skąd wyciągnęły króciutkie, różowe spódniczki i założyły je błyskawicznie. W ich łapkach pojawiły się różnokolorowe, wielkie pompony. Króliczki ustawiły się w dość krótkim dwuszeregu i zaczęły wymachiwać pomponami, wtórując tymi gestami słowom, jakie padały z ich pyszczków.
- Na-przód! Na-przód! - powtarzały rytmicznie.

Roger nie mógł pozostać obojętny na to wezwanie. Zerwał się na równe nogi i, ignorując obie panie i spoglądającego otępiałym wzrokiem Castiela, wyciągnął rapier i ruszył w stronę mężczyzny walczącego z Kastusem.
Nagle na drodze Rogera wyrosła niespodziewana przeszkoda.

- Won, głąbie! - krzyknął Roger i dźgnął rapierem przeszkodę, co króliczki skomentowały długim 'Uuuuuuuuuuuuuuuuuuu...', co mogło oznaczać zarówno aprobatę, jak i dezaprobatę.
Potraktowana sztychem przeszkoda nagle zarżała. Koń niosący porywacza i niedoszłą pannę młodą, oburzony takim traktowaniem, kwiknął przeraźliwie i stanął niemal pionowo dęba, ku konsternacji porywacza jak i porywanej, która wylądowała zadkiem na ziemi. Porywacz nie zważał na obecność płci pięknej, której delikatny słuch należało oszczędzać. Z trudem utrzymując się w siodle klął na całe gardło próbując opanować wierzchowca.

Roger, miast po dżentelmeńsku pomóc wstać pannie, która nagle wylądowała u jego stóp, ominął ją szybko, mając przed sobą cel ważniejszy niż jakaś dziewoja, która postanowiła odpoczynku po konnej jeździe, w dodatku krótkiej, zakosztować. Nietypowy sposób zsiadania z konia nie obchodził go nic a nic.

Kwik konia, który w ten sposób protestował przeciwko wbijania mu w zad ostrej stali, sprawił, że jeździec nacierający na Kastusa zorientował się, iż przybywa kolejny przeciwnik. Machnął rozpaczliwie pałką, podejmując skazany z góry na niepowodzenie trud walki z dwoma przeciwnikami naraz.

- Przyłóż mu! Załatw łobuza! - wrzeszczały króliczki, posuwające się krok w krok za Rogerem. - W ucho mu! - krzyknął któryś.

"Krwiożercze maleństwa" - pomyślał Liadon, unikając machnięcia pałki, która przeleciała nad jego głową.
On sam nikogo nie zamierzał zabijać. Jak na razie, przynajmniej.
Zadał delikatne, niemal pieszczotliwe pchnięcie. Umagicznione ostrze rapiera bez problemów przebiło się przez skórzaną kamizelkę, którą nosił jeździec.
Rana nie była bardzo ciężka, ale za to bolesna. Jeździec jęknął z bólu, chwycił się za zraniony bok, a potem w bardzo efektowny sposób zleciał z konia.
Usiłował co prawda wstać, ale nagle z kłębów szarego dymu wyłoniła się Sabrie, która bez litości walnęła nieboraka tarczą w łeb.
Trafiony zrobił olśniewającego zeza, a potem padł na wznak.

Roger nie zastanawiał się zbytnio, skąd się wzięła w tym miejscu Sabrie. Grunt, że była i że postanowiła pomóc w pilnowaniu Dru.

- Do gospody! - zaproponował, sugerując taktyczny odwrót, zrozumiały wobec zaistniałej sytuacji i nie do końca zrozumiałych zamiarów napastników.

- Do gospody, do gospody! - zawtórowały króliczki, do wtóru wykonując taniec brzucha. - Będzie uczta! Zjemy wszystko i opróżnimy wszystkie beczki!
 
Kerm jest offline  
Stary 13-01-2010, 21:59   #149
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Pałka owinięta szmatą od razu skojarzyła się elfowi z płonącą pochodnią. Duża grupa ludzi, z takimi pałkami, od razu przywodziła na myśl szybkie podpalenie wsi … Oczami wyobraźni Lilawander już widział, jak jeżdżą między zabudowaniami, wrzucając rozpalone pochodnie na słomiane dachy… Słyszał krzyki ludzi, panikę wybiegających na zewnątrz, krzyki mordowanych i podpalanych..

Nie za bardzo się pomylił. Celem nie była wieś ale jakaś karczma, wrzucona gdzieś na leśnym trakcie. Bandyci zaś ewidentnie szykowali się do ataku, ograbiając elfa z resztek wątpliwości na temat ich charakteru. Lilawander musiał przyznać, że radzili sobie całkiem dobrze. Jednym szybkim ruchem unieruchomili większość, jeśli nie wszystkich obrońców. Ci chodzili właśnie na czworaka, otumanieni dymem wydobywającym się z rozbitych garnuszków. Reszta, ta bardziej przytomna, była pozbawiana swej jedynej przewagi – świadomości.

Lilawader nie mógł czekać zbyt długo. Zamierzał włączyć się do walki nim napastnicy obezwładnią wszystkie ofiary. Dość dziwnym było iż nie zabijali swoich ofiar, ale wskazywało to na to, iż napad ten był czymś więcej niż zwykłą rabunkową napaścią. Jego towarzysz jednak bardziej wiedział co robić. Nie ruszył do walki galopem, najpierw chciał najwyraźniej dowiedzieć się co się dzieje. Co więcej wyglądało na to, że przy okazji znaleźli też przesyłkę…

Sabrie – to imię pamiętał z wcześniejszej rozmowy. Miała to być jedna z osób eskortujących przesyłkę, i rzeczywiście wyglądało na to, że Harvek już wcześniej ją znał. ‘Ciekawe skąd” – ni z tego ni z owego przemknęło mu przez myśl… Skoro bowiem znał ją to powinien i znać pozostałą obstawę, chyba że okoliczności w jakich zapoznał Sabrie były zupełnie inne. „Może i ona jest z harfiarzy?”

- Napad. A wy kto? - Sabrie rzuciła krótko w odpowiedzi.

"Ewidentnie to ona nie zna jego, więc się nie znają. Tak szybko ją rozpoznał? Musi być dobry w tym co robi." pomyślał i odpowiedział.

- Lilawander - zdążył jedynie powiedzieć nim wszyscy w pośpiechu ruszyli w stronę ogrodu.

Tymczasem grupa bandytów wciąż atakowała gości. Mgła zasłaniała widok, choć nie na tyle by nie móc dostrzec dziwnie zachowujących się ludzi. Elf na moment zbaraniał nie wiedząc co zrobić. Wszędzie panował chaos, nowo poznana Sabrie wbiegła w wirujący dym, na własne stracenie. Elf nigdy by się na to nie zdecydował, nie bez odpowiedniego magicznego zabezpieczenia. Niestety wciąż nie wiedział kim są kapłani których mają chronić...

Przyjazne macki Lilawandra...gdyby tylko już je miał... W sumie pracował nad nimi już dość długo, będzie ze dwa lata. Inni magowie być może rzuciliby już tą pracę w cholerę. Były przecież inne zaklęcia do przerobienia, prostsze, łatwiejsze do modyfikacji...No bo jak tu tchnąć odrobinę inteligencji w martwe, pozawymiarowe macki... Lilawander wielokrotnie zastanawiał się nad tym skąd twórca "Czarnych macek Evarda" wziął owe macki. Nie były one tworem magii, zaklęcia, takowe można by zniszczyć czy uszkodzić. Wszystko wskazywało na to, iż pochodzą z innego wymiaru, podobnie jak demony czy potwory ściągane na ten plan. Niestety mimo że wydawały się być obdarzone życiem i inteligencją, to jakiekolwiek wpłynięcie na ich zachowanie raczej nie było możliwe. Elf próbował już chyba wszystkiego, aby odwieść mackę od chęci zgniecenia kolejnego bezdomnego zwierzaka. Co prawda elf nie pochwalał używania zwierząt do eksperymentów medycznych czy magicznych, to jednak w tym przypadku nie miał wyjścia a stawka było ogólnie rozumiane dobro świata. Cóż przy nim znaczyła śmierć kilku zwierząt , jeśli w zamian otrzymywało się postęp? Macki co prawda reagowały na magicznie stworzone istoty, ale przerabianie czaru wymagało podstawowych składników a nie zastępczych elementów. Teza oparta na eksperymencie z użyciem magicznego stworka mogła być błędna już z samego faktu użycia nieodpowiedniego materiału. Magia przyzwania, a właściwie sam jej efekt w postaci przyzwanego potworka, oddziaływała na macki na swój sposób, zmieniony już przez magię. Elf potrzebował czystych, nieskażonych i niezaplamionych składników, aby wyraźnie widzieć zmiany w czarze i właściwą ścieżkę. Śmierć magicznego potworka niewiele mu mówiła, nie był też pewny czy delikatne sublimacje pola energetycznego, jakie musiał zmienić, nie zostaną naruszone przez aurę magicznego stworka, dlatego dla pewności i jasnych rezultatów używał żywej zwierzyny. Gdyby chciał zachować się humanitarnie oszczędzając zwierzęta, wówczas nie byłby pewien swych dotychczasowych rezultatów.

Tworzenie czaru przypominało gotowanie. Jeśli przesadzisz z ilością składników to nie odczujesz smaku płynącego z każdego poszczególnego składnika. Trudniej będzie wychwycić z czego składa się ta zupa. Trudniej jest ją odtworzyć.

Prostota połączona z używaniem naturalnych składników, zawsze dawała najlepsze rezultaty. Tym razem miało być podobnie. Wciąż jednak macki opierały się woli elfa. Wciąż żarłocznie rzucały się na wszystko co tylko znalazło się w ich zasięgu. Elf często wyobrażał sobie, że pochodzą z innego świata czy wymiaru, gdzie pełnią funkcję podobną do trawy, zaścielając nieogarnięte obszary. Musiał to by być piękny widok, falującej na wszystkie strony mackowatej trawy...

Tymczasem elf potrzebował coś szybko zrobić. Macki były jeszcze dalekie od ukończenia, choć sprawiłyby się idealnie w formie jaką chciał im nadać Lilawander. Musiał użyć czegoś innego, tłum niewinnych ograniczał jednak jego możliwości. "Gdybym wiedział, że przyjdzie mi stanąć z tłumem, to bym się na tłum przygotował...Ale zaraz, moment, może by tak..."

Elf nie zamierzał patyczkować się z przeciwnikiem. Łachudry zakłócały wesele i porywały pannę młodą... Co prawda nie wyglądało na to, żeby mieli zamiar kogoś zabić...no ale któż to wie? Z pewnością ta misja nie będzie tak prosta jak im się to do tej pory wydawało.

Chciał już ujawnić pełnię swojej mocy, porazić zbirów piorunem, ale z pewnością ukatrupił by wiele osób na miejscu. Cały atak wyglądał zbyt dziwnie by stosować tradycyjną strategię ofensywną. Lilawander nie dysponował obecnie takimi zaklęciami jakie by chciał mieć przygotowane, jakie miał zapisane w książce. Niemniej jednak zawsze miał przygotowanych kilka czarów ochronnych więc nie mogąc w pełni zorientować się w sytuacji, ani nie zamierzając wkraczać w dym bez zabezpieczeń, zaczął właśnie od nich.

- mea culpa oslonus manuscus
- wypowiedział machając przy tym nieco rękami

Kawałek zakonserwowanej skóry znikł z rąk maga, zapewniając mu jednocześnie niewidzialną osłonę. "Tak niewiele za tak wiele", pomyślał zużywając składnik czaru. Ochrona jaką dawała mu niewidoczna zbroja była zawsze jakimś pocieszeniem na wypadek ataku. Może niczym wielkim, ale dawał choć namiastkę bezpieczeństwa. Zresztą na ten moment i tak za bardzo nie wiedział co zrobić. Robił więc to co towarzysz...szykował się.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 13-01-2010 o 22:06.
Eliasz jest offline  
Stary 16-01-2010, 16:49   #150
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Magini przesiadywała sobie tuż obok stajni, wygrzewając się w słoneczku, i rozmyślając nad naprawdę wieloma rzeczami. A to jej myśli były przez chwilę skierowane ku ostatniemu szaleństwu cielesnemu jakiego dopuściła się z grupką towarzyszy pana młodego, to znowu dłuższą chwilkę myślała o Rogerze i scenie do jakiej między nimi doszło na korytarzu. Wszelkie myśli były dosyć chaotyczne, a sama Sylphia dochodziła parokrotnie do naprawdę dziwnych podsumowań. Zastanawiała się również ogólnie nad grupką z jaką przyszło jej współpracować podczas przewozu cholernej armaty. Każda z osóbek sama w sobie stanowiła niezłe indywiduum, i to było naprawdę sporym zaskoczeniem, że jeszcze nikt nikomu nie przetrącił karku.

Zaburczało jej nieco w brzuchu, przez co skrzywiła się na moment, wspominając sobie tym razem pierwszą próbę konsumpcji śniadania z "Erotyczną Zaklinaczką", a zaraz po nim drugą, mającą miejsce w sali, gdzie zaczepił ją sukinkot domagający się powtórki cielesnej rozrywki. Pojawienie się cholernego pismaka, co to niby o niej książkę pisał uratowało gnidę przed rychłą śmiercią, sprowadziło za to na Maginię kolejny dylemat, w postaci właśnie owego de Berge, który nie-wiadomo-co miał zamiar o niej wypisywać.

Ech...

Tętent licznych rumaków z reguły nigdy nie wróżył nic dobrego, tam było i tym razem. Liczni jeźdźcy wpadli z wyrwą na weselisko, biorąc się za porywanie panny młodej, pod osłoną jakiegoś dziwnego, siwego dymu, pojawiającego się po rzucaniu małymi przedmiotami w zebranych na samym ślubie. Nie trzeba było być geniuszem, by zorientować się, że chodziło tu o dokładnie zaplanowaną akcję, a nie czasem jakiś napad na dosyć bogatą świtę weselną.

Trzeba było jednak brać pod uwagę możliwość obecności dosyć kontrowersyjnych osóbek.

I Sylphi van der Mikaal.

Obserwując z daleka całe zamieszanie między dwoma budynkami, wyszeptała szybko krótką formułkę, przywołując całkiem niezłą, ponieważ niewidzialną, zaporę na ewentualnej drodze powrotu jeźdźców. Następnie, dzięki nabraniu odpowiedniej szybkości poprzez magiczne buty, zabrała się za sklecanie kolejnego, tym razem nieco bardziej zawiłego zaklęcia, mającego już bezpośrednio dać mały wycisk nieproszonym gościom na weselichu. Wśród czarnych oparów tuż obok dwóch budynków, całkiem niedaleko altanki ślubnej, pojawił się po chwili pierwszy Złowieszczy Niebiański Lew, a za nim drugi, i trzeci. Bestie te były wprost ogromne, swoją posturą przewyższając niemal dwukrotnie rozmiary typowego konia, szok dla napastników powinien więc być również odpowiednio duży.


- Pobawcie się z konikami! - Krzyknęła do lwów Magini, wskazując kierunek palcem. Lwy ryknęły, rzucając się ochoczo ku "zabawie", roztrzaskując swymi cielskami po drodze stoły, a na jej ustach pojawił się perfidny uśmieszek.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172