Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2010, 23:12   #56
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Zaraz umrę. O dziwo myśl ta nawet nie przeraziła Ery. jej porażająca ostateczność była dla młodej Jedi dawno wypartym odkryciem.
Wiązki lasera były wszędzie jak deszcz waliły się ze złocistego, porannego nieba. W osłonie srebrnego ostrza pojawiały się dziury. Nie czuła bólu jednak miała świadomość każdej wiązki którą przepuszczała. Wiedziała, że penetrowały ubranie, ocierały się o skórę.
To była tylko kwestia czasu, kombinacja kończącego się szczęścia, przeciążonej uwagi, gasnącego refleksu.
Ile jeszcze ?
Mgnienia oka?
Uderzenia serca?
Czym mierzy się czas w ostatnich chwilach nim padnie w szczerym polu obrócona w kępkę zgnilizny przez któreś z laserowych ukąszeń wroga?
Działo było tak blisko i tak daleko zarazem, gdy każdy krok trzeba było okupić wysiłkiem, być może ostatnim. Nie zatrzymała się. Bo i po co, odwrotu już nie było. Do przodu gnał Erę stanowczy upór ostatniego postanowienia.
Przedzierała się więc przez deszcz laserowych wiązek.
Nigdy dotąd, nawet spadając w mroczną przepaść nie odczuwała tak intensywnie. Piękno ciepłego słonecznego światła, dotyk wiatru na twarzy, zieleń trawy, pospolite rzeczy nigdy jeszcze nie wydawały się tak piękne. W każdym kolejnym wyrwanym z piersi oddechu, szumie tętniącej w żyłach krwi była słodycz ostatniego łyku wina w kielichu.
Wtedy gdy w każdej chwili oczekiwała ostatniej złocistej wiązki niosącej śmierć wraz ze swym gorącym pocałunkiem, życie wydawało się doskonałe, prawdziwe.
A potem nagle stalowe działo obojętnie patrzące ku niebu rozkwitło jak czerwony kwiat. Widziała jak jego płatki rozwierają się migocząc dziesiątkami odcieni czerwieni, łagodnie przykryły szare sylwetki droidów.
Niemal przewróciła się ustał napór laserowych wiązek. Zamarła w miejscu obserwując smukłą sylwetkę myśliwca błyszczącą w promieniach słońca. W tamtej chwili wydawał się idealny pod każdym względem. Jak anioł z księżyca Iego.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem? - I oto odezwało się wybawienie, Kasta Induro człowiek który według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien być daleko stad a jednak spadł z nieba z ratunkiem dla jej życia.
Ulga była powalająca, niemal upadła na kolana czując jak odpływa napięcie. Chciał odpowiedzieć, podziękować ale zabrakło jej słów. Miejsce strachu zastąpiła radość i satysfakcja gdy odział klonów pozbywał się tego co zagrażało jej wiosce. Czyżby nadszedł czas zapłaty za godziny strachu?
A potem kalejdoskop odwrócił się po raz kolejny. Jedno z dział wykonało obrót i wystrzeliło. Kabina pilota rozżarzyła się i po chwili rozwinęła jako kolejny kwiat ognia.
Czas zatrzymał się na chwilę.
Pamiętała pełnego wątpliwości i niepokoju chłopaka poznanego w windzie. Słowa przeskakujące lekko gdy dzielili się meczącym ich strachem. Roześmiane dzieci i śmigającą piłkę. „Kiedy już wrócimy rozegramy rewanż, nie ma żadnego ale, nie waż mi się wcześniej umierać bo uznam to za walkower.
To nie mogło się stać. Wszystko co składało się an Erę D'an odmawiało przyjęcia tego do wiadomości.
Stała tak w polu omiatana przez chłodny wiatr poranka, trzęsąc się śledziła upadek rozżarzonych części maszyny. Jej wołanie w Mocy rozeszło się po równinie jednak ten do którego było skierowane milczał. Za to odpowiedział kto inny.
Usłysz mnie. Usłysz mnie. Żyję. Pomóż.
- Tamir? – wyszeptała zaskoczona. Szok trwał tylko chwilę. Jak na komendę mózg myśli dziewczyny odzyskały zdolność działania. Natychmiast pochwyciła wezwanie, nie zważając na otoczenie skoncentrowała myśli na Zabraku, sięgnęła ku niemu Mocą usiłując chwycić każdy przyniesiony przez nią ślad.
Gdzie jesteś? Co się stało? Czy to co wokół niego czuła było bólem czy tylko jej się zdawało?

Radość napełniła serce Tamira, gdy w jego głowie rozległ się znany mu głos. Nie głos z jego wyobrażeń i wspomnień, należący do któregoś z Mistrzów, tylko głos osoby, którą prosił o pomoc. Gdyby twarz go tak nie bolała, pojawiłby się na niej uśmiech, albo przynajmniej cień uśmiechu.
U Separatystów posłał w odpowiedzi Jestem więźniem w ich bazie, daleko od wzgórza, które straciłem.
Przez ból nie łatwo mu było skupiać myśli i za pomocą Mocy przesyłać je do Ery, ale nadzieja na ratunek, dodawała mu sił.

To jednak był ból, odległość utrudniała rozpoznanie czy miał naturę fizyczną, czy też duchową ale nie maiła wątpliwości, że stan drugiego Jedi jest poważny.
Spokojnie. To było do niego czy do niej? Może do obojga. Staraj się nie ruszać. Przybędzie pomoc. Obiecała i zamierzała zrobić wszystko by dotrzymać słowa. Wiesz coś o kierunku w którym cię zabrali? Jak daleko od wzgórza możesz być

Staraj się nie ruszać, te cztery słowa sprawiły, że Tamir nie wytrzymał i uniósł kąciki ust. Szybko jednak tego pożałował, gdy kolejne impulsy bólu dotarły do jego umysłu. Młody Jedi bardzo chciałby się poruszyć, by przenieść się z podłogi i położyć na łóżku, ale nie mógł.
Straciłem przytomność podczas walki, obudziłem się w jaskini, razem z czwórką klonów. Od jaskini, kierowaliśmy się na północ, jednak jak daleko.... Artel Darc, głównodowdzący siłami Konfederacji na Elomie, wrażliwy na Moc, powiedział mi, że znalazłem się daleko od linii frontu. Jedynie tyle wiem. Może uda się komuś skontaktować z klonami, których odesłałem ode mnie, gdy mieliśmy napotkać na patrol droidów. Może oni będą potrafili wskazać dokładny kierunek.

Nie zauważyła, że przygryza wargę póki nie poczuła krwi w ustach. Nowe informacje nie nastrajały optymistycznie.
Znajdziemy cię. Powtórzyła spokojnie. Starała się przez własną pewność dodać mu sił. Znajdą go choćby miała ich do tego zmusić. Unikaj gwałtownych ruchów, masz dotrzymać do kawalerii, dobrze? Dodała łagodnie. Powoli przez Moc zaczęła odbierać fizyczną naturę bólu Zabraka. Torturowali go? Cóż wbrew pozorom to cierpienie było dobrym znakiem. Świadczył o tym, że był dość silny by zachować przytomność. Mimo to nie łudziła się, co do stanu i czasu jaki miała na organizacje ratunku.
Jeśli masz tam kogoś wrażliwego na Moc nie możemy mówić zbyt długo. Jeśli to wyczuje przeniesie cię. Oby do innej bazy nie na tamten świat. Musisz wytrzymać, będzie dobrze. Powtórzyła nie bardzo wiedząc kogo chce przekonać, jego czy siebie.

Ero chcąc, nie chcąc, unikam gwałtownych ruchów. Mówiąc szczerze, nie stać mnie na jakikolwiek ruch. Zabrak zdawał sobie doskonale sprawę z tego, w jak fatalnym położeniu się znajdował. Jedynie zapewnienia jego towarzyszki o przybyciu wsparcia i przychylny mu głos, sprawiały, że był w stanie utrzymać przytomność. Mimo bólu, mimo ran.
Baza jest dobrze strzeżona. To prowizoryczne lotnisko z obroną przeciwpowietrzną. Puszki mają tu też czołgi. A wrażliwych na Moc, nie licząc mnie, jest tu aż dwóch, z czego jeden, to moje nemezis, czekające tylko na okazję, by sprawić mi więcej bólu. W tym momencie przypomniał sobie słowa Korela o Yalare, a żal ścisnął mu serce. Cokolwiek miałoby się stać, nie chcę, by ktoś niepotrzebnie ryzykował, by mnie ocalić.

Nie gadaj głupot. Jesteś Jedi wiesz, że nie ma zbyt wielkiej ceny jeśli chodzi o ratowanie życia. Aż sama się zdziwiła jak ostro to zabrzmiało. Skoncentruj się na przeżyciu. Resztę zostaw nam. Trzeba kończyć, jeśli jest ich tam aż dwóch ryzyko jest zbyt duże. Wytrzymaj, pomoc nadejdzie najszybciej jak się tylko da. Uważaj na siebie... Skrzywiła się, zbyt mocno przywykła do tego pozdrowienia. Zabrak nie wiedziałby o co chodziło więc szybko się poprawiła. Niech Moc będzie z tobą.

Niech Moc będzie z tobą. To było ostatnie co od niego usłyszała.

Nie chciała przerywać kontaktu. Jeszcze przed chwilą widziała przecież myśliwiec lecący w słońcu a teraz był tylko dym na równinie. A jeśli...?
Zbyt wiele myśli i uczuć naraz musiała pomyśleć logicznie. Jakkolwiek bolesne by to nie było. Kastar nie żył, zgasł w Mocy gdy działo trafiło w kabinę. A Tamir był jak płomyk na wietrze... mógł zgasnąć w każdej chwili.
- Nie stracę ich obu jednego dnia. – położyła dłoń na komunikatorze jednak natychmiast sama wyśmiała swoja głupotę. Wszędzie były droidy, równie dobrze mogła im po prostu powiedzieć co zamierzają. Tak jakby sama go zabiła. Potrzebowała szyfranta a najbliższy był...
- Szlak by to trafił! – syknęła przez zęby i puściła się biegiem.
Moc przyspieszała ruchy sprawiła, ze pędziła z prędkością niedostępną dla normalnego człowieka. Ściągana przez świadomość powierzonego jej życia, ponaglana wspomnieniem bólu Tamira który czuła poprzez Moc biegła wysilając wszelkie pozostałe jej siły.
Za późno ich zauważyła, patrol kilku droidów oddalony od głównej jednostki. Natychmiast sięgnęła po miecz jednak było za późno.
Strzał uderzył w bok tuż ponad pasem, ból odebrał jej dech, zgięła się przyciskając dłoń do boku. Wytraciła prędkość patrząc jak kolejny blaszak skalda się do strzału. Znajoma mieszanka Mocy i adrenaliny dodała jej sił. Zabuczał srebrne ostrze, powietrze wypełnił swąd palonego metalu.
- Idiotka, więcej szczęścia niż rozumu – syknęła przez zęby zła na sama siebie. Zerwała kawałek podkoszulka obwiązując bok, ból promieniował na całe ciało, czuła zerwane mięśnie.
Szczęście w nieszczęściu patrol uświadomił jej, że dociera do wojsk droidów. Jęknęła w duchu myśląc o czołgach i snajperach których tym razem musiała wyminąć za dnia.
Nie mam na to czasu... Tamir nie ma czasu... Jeśli umrzesz nikomu nie pomożesz. Upomniała się w myśli.
Ruszyła ponownie przed siebie, tym razem wolno i ostrożnie.
Było ich wiele, zbyt wiele. Czuła jak ziemia dudniła choć maszerowali ledwie na linii horyzontu. Większość drogi musiała pokonać przeczołgując się w trawie. Trafiła jeszcze na dwa małe patrole które musiała unieszkodliwić, Bok utrudniał poruszanie się, promieniował na przeponę utrudniając oddychanie.
Godziny uciekały.
Minąwszy linie wroga zamieniła kilka słów z batalionem zwiadowców i znów ruszyła biegiem. Zła o swoją głupotę nie mogła biec tak szybko jak by chciała. Poruszała się krótkimi zrywami przystając potem na chwilę, nigdy dłużej niż kilka minut, gdy wysiłek opadał mięśnie zaczynały drżeć, żołądek ogarniały nudności. Nie mogła dać się teraz pokonać swojemu ciału, nie zanim dostarczy wiadomość.
Każdy kolejny krok zbliżał ja do wioski, był jak zachęta by dać z siebie jeszcze więcej.
Znowu ich nie zauważyła, choć tym razem nie były to stojące w szczerym polu androidy ale zamaskowany odział jej własnych klonów. To była chwila, błysk metalu wśród zieleni, powstająca sylwetka. Wyhamowała gwałtownie by nie staranować postaci w białym pancerzu. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, ziemia zawirowała jej tuż przed oczami, bok eksplodował nowym bólem gdy upadła tocząc się po ziemi. Pojawiło się lodowate ukucie wokół lewego kolana które powoli zmieniało się w drugie uporczywe ognisko bólu. Prze chwilę przed oczami miała tańczące czerwone kropki. Zwymiotowałby pewnie gdyby miała czym.
- Sir? - Jakaś biała plama pochylała się nad nią.
- Na litość Mocy JH-9631 czy pan to robi specjalnie? Co wy tu robicie – syknęła powoli podnosząc się do siadu.
- Komandor ustawił posterunki w polu na wypadek jakiś patroli wroga albo droidów maruderów – odparł kapitan odrobinę zakłopotany. - Nic pani nie jest sir?
Spróbowała poruszyć lewą nogą ale rezultatem był tylko ból i stek przekleństw.
- Oby było tylko zbite... proszę mi pomóc kapitanie. – wyciągnęła rękę do klona. - Musze się dostać do sztabu, szybko.

Wioska stała, co niezmiernie Erę ucieszyło, miała kilka dodatkowych dziur, parę malowniczych kraterów na ulicach ale budynki wydawały się być w porządku, tak jak i szpital. Wsparta na ramieniu „Hej do przodu” wspięła się po schodach.
- Spocznij! – mruknęła wyprzedzając fale salutów. Zamachała komandorowi po czym udała się prosto do szyfranta.
Obsługujący radiostację klon wyprężył się w postawie zasadniczej.
- Rozkazy sir?
- Mam wiadomość do Generał T'ra Say. Pilną. – poleciła biorąc kilka głęboki oddechów usiłując zebrać myśli. Czuła rozprzestrzeniające się po ciele drżenie zmęczonych mięśni. Znal, ze rano gdy przetworzą kwas mlekowy nie będzie mogła się ruszyć nie wyjąc z bólu. - Komandor Tamir Torn skontaktował się ze mną poprzez Moc. Został pojmamy na północ od swojego stanowiska. Został przetransportowany do oddalonej od linii frontu bazy, znajduje się ona przy jakimś porcie i podobno jest silnie strzeżona. Jest w rękach dwójki wrażliwych na Moc dowodzących siłami wroga na planecie kogoś o imieniu Artel Darc i drugiego z którym podobno miał w przeszłości jakieś zatargi. Jego stan medyczny jest ciężki. Potrzebuje natychmiastowej pomocy inaczej go stracimy.

- Tu Mistrz Kota. Czy posiadacie jakieś informacje o losach 30 Regimentu? – szybko nadeszła odpowiedź. Westchnęła cicho, nie tej osoby się spodziewała. Kota wydawał się jej szorstki, zimny. Choć pozory mogły znacznie bardziej wolałaby mówić z T'ra Saą.

- Stracili wzgórze, podobno mały odział przeżył gdzieś na północ od linii frontu. Komandor dostał się do niewoli odwracając uwagę patrolu by mogli odejść. – odparła odrobinę zirytowana. On się po prostu usiłuje rozeznać w sytuacji i tyle. Uspokajała sama siebie.

- Jak liczny oddział? – dopytywał się mistrz.

- Nie wiem. – odpowiedziała. Wiedziała, że coś jej o tym mówił ale za nic nie mogła sobie przypomnieć. Pamiętała tylko płynący od Zabraka ból, płonące resztki myśliwca i konanie klona rozrywanego przez strzały droidów. Wszystkie te obrazy zlały się ze sobą i za nic nie mogła się ich pozbyć z myśli.

- Jakieś informacje o dokładnym położeniu bazy, w której jest więziony Tamir?

Skupiła się usiłując wyłapać wszystkie szczegóły krótkiej rozmowy z Tornem.
- Powiedział, ze stracił przytomność na wzgórzu potem klony wyniosły go do jakiejś jaskini nie wie gdzie ale byli na tyłach wroga. Szli na północ gry napatoczył się patrol. Baza to polowe lotnisko podobno daleko od linii frontu, czołgi obrona przeciwpowietrzna. Nic więcej nie wiedział. Nie rozmawialiśmy długo. Bałam się, że jego oprawcy coś wyczują. Kontakt nastapił pięć godzin temu,nie zdołałam szybciej dostać się do szyfranta a otwarty kanał... w około pełno droidów gdyby to usłyszeli byłoby po nim. – Nie wiedziała nawet po co się tłumaczy. Przecież zrobiła wszystko co mogła. A jednak czuła że to wciąż nie dość.

- Przyjąłem. Kontynuuj swoje zadanie. Koniec.

Przez chwile nie wierzyła, że naprawdę to powiedział.
- Żaden koniec! Wyślecie kogoś?
Nagle wzrok wszystkich oficerów w pomieszczeniu skupił się na Erze. Dopiero wtedy dotarło do niej, że właśnie wrzeszczy na generała.

- Zrobimy co należy. Powtarzam: wróćcie do wykonywania rozkazów.

A co to niby miało znaczyć? Przez chwilę czuła narastającą wściekłość. Wrócić do wykonywania zadań. To nie on słyszał w głowie głos cierpiącego Jedi, przez chwilę dzielił jego ból. Obiecała mu pomoc i zamierzała tego słowa dotrzymać.
- Z nim jest naprawdę niedobrze... – wyszeptała. Tyle, że niewiele już mogła zrobić. Tylko zaufać mistrzowi Kocie. - ...dobrze już wracam. Niech Moc będzie w tobą Mistrzu, i z Tamirem też. Koniec.

- Rozumiem. Niech Moc będzie z nim i nami wszystkimi.

Transmisja została zakończona. Jedi stała przez chwilę w bezruchu. Nie ustąpię. Dopilnuje żebyś coś zrobił. Przysięgła sobie samej. Kota miał teraz czas by przygotować jakiś plan. Zamierzała sprawdzić czy to zrobi.
Tymczasem powidła wzrokiem po zebranych oficerach i już o własnych siłach, utykając powlokła się do Komandora.
- Jaki jest stan wioski i szpitala? – spytała.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 05-01-2010 o 21:12.
Lirymoor jest offline