Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2010, 18:16   #73
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 22:41 czasu lokalnego.
Darrington, granica parku narodowego.


Potwory, bo w takich kategoriach należało teraz je rozpatrywać, po prostu... szły. Szum nieustającego, chociaż teraz bardziej przeradzającego się w mżawkę deszczu zagłuszał odgłosy, które wydawały, ale coś jakby niezrozumiały pomruk wydobywał się z ich omszałych, pokrytych krwią ciał, na których skóra nabrzmiewała albo wysychała, a tkanka obumierała bardzo szybko, zatrzymując się na stałym etapie, który pozwalał im "żyć", a w zasadzie poruszać się przed siebie i wyczuwać, właśnie, co wyczuwać? Może Marie znała odpowiedź na to pytanie, tylko akurat była zajęta wybieraniem potrzebnych leków. Pozostali zaś stawiali na to, że wyczuwali jedzenie. Mniam, pyszne, żywe kąski. Krew krążącą w żyłach, sprawiającą, że ślinka napływała do półmartwych, zmutowanych żył. Bon appétit!

Kąski niestety nie zamierzały się podać na talerzu, jak pozostali w tym nawiedzonym miasteczku. Nie, żeby to jakoś zniechęciło idących ku posiłkowi, to jednak na pewno utrudniło. A ostatecznie okazało się, że nawet uniemożliwiło spożycie. Potężny silnik czarnej terenówki zaryczał, a opony z piskiem poruszyły solidną sylwetkę, która całkiem sprawnie nabrała prędkości. Nie mogła nie trafić, chociaż kilkudziesięcioosobowy tłumek był zbyt rozproszony, by wcelować we wszystkich. Ale Thomson się starał. Ludzkie sylwetki, nierzadko sięgające wagą setkę kilogramów, tłukły o karoserię, przelatywały po szybie, wyginały zderzak i działały jak progi zwalniające, gdy rozjeżdżający je Land Rover podskakiwał jak na Rajdzie Dakar. I pomruk zmienił się w nieartykułowany ryk, gdy większość z nich zawracała i czym prędzej starała się dostać się do wnętrza samochodu, tłukąc o szyby czym się dało. Jedna z bocznych szybko zamieniła się w siateczkę pęknięć, ale jeep szybko wydostał się z zasięgu. I mimo, że większość powalonych znów wstawała, nie dbając o swoje połamane kości, to chociaż zwrócili się w stronę "przynęty". Tylko kilka poszło dalej, ku aptece i stojącemu obok Hummerowi.

A tam też nie mieli ochoty na bliższe spotkania. Odezwała się strzelba, potem rewolwer. Jeden czy dwa łby przestały istnieć. Ale i trafiać było trudno, wróg poruszał się, mimo że wolniej niż biegiem. A strzelcy do wyborowych nie należeli, a trafienie w coś innego od mózgu efektów nie przynosiło. Jak strzelanie do tarcz w wesołym miasteczku, tylko tutaj nie dawali misia za trafienie. Ani wielkiej, pluszowej pandy. Land Rover na szczęście już wracał, a Marie wybiegła z apteki. Znów potoczyły się kręgle, a oba samochody wreszcie mogły odjechać.


Lochsloy było długie i niezbyt gęsto zabudowane, a na jego drugim końcu, zaraz przed tablicą obwieszczającą koniec tej paskudnej w tym świetle mieściny, stała kolejna barykada z ciągników, tutaj jednak przerwana, gdyż ktoś zdążył odjechać lub zepchnął jeden z nich. Może ci przytomniejsi mieszkańcy, którzy postanowili nie zostawać z bandą idiotów? Po tej stronie miasteczka było mniej zabudowań, a dalej były głównie lasy, przynajmniej tą główniejszą drogą, toteż pewnie mniej pilnie tu strzeżono, gdy jeszcze ktoś normalny pozostał, oczywiście.

Przemknęli się obok jakiegoś kombajnu, pędząc byle dalej. Marie starała się zaaplikować wszystko, co uznała za przydatne, smarując i wciskając pigułki do ust. Radcliffe musiał pozostać na opatrunku, okładzie i mocnych pigułkach przeciwbólowych, tych na receptę. White zapadł w sen regenerujący, ale biologiczka nie była zachwycona.
-Potrzebujemy kogoś, kto się na tym bardzo zna. Nie wiem czy wszystko wyjęłam i dobrze poskładałam w całość.
Ale zatrzymywanie się w okolicy nie było też bezpieczne, a to co znaleźli w Lochsloy sprawiło, że decyzja o omijaniu wszelkich większych ludzkich skupisk po drodze była jasna. Nikt nie chciał tego koszmaru przeżywać drugi raz, więc można było odsunąć go jak najdalej. Mapa pomagała wybrać mniej uczęszczane drogi i lekkie problemy zaczęły się dopiero pod Arlington, gdzie trzeba było przejechać przedmieściami. Tylko nie było tam blokad, a wyludnione ulice przerażały. Miasto miało szpital, albo przynajmniej dużą przychodnię i tam pewnie udała się większość. Lub zabarykadowała się w domach. Tak czy inaczej, minęli ostatnie budynki, a droga zaczęła piąć się w górę.

W standardowych warunkach, jazda nie powinna zająć dłużej niż półtorej godziny. Zmęczenie, ciemność, mgła, deszcz i droga, z której często znikały jakiekolwiek latarnie, a górzysty teren zwijał ją w serpentynę - to wszystko sprawiało, że jechali znacznie dłużej, często zwalniając nawet do dwudziestu na godzinę. Zbliżali się parków narodowych, a wyrastające niedaleko góry i pagórki, wraz z bujną roślinnością, w dobrą pogodę wiosennego lub letniego południa tworzyły piękne panoramy. Oczywiście teraz wszyscy mieli w dupach jakieś widoki. Chcieli odpocząć, uciec jak najdalej od wariactwa tego świata.


Darrington, jakby na to nie patrzeć, od wsi różniło się głównie zwartą zabudową. Kilka uliczek, obok których równymi rzędami stały jednorodzinne domki, rzadko przetykane czym innym. Nie było przed nim żadnych blokad, a zaś miasto wyglądało jak zawsze wyglądały takie miejsca późno wieczorem. W kilku oknach świeciło się światło, opustoszałe ulice wyglądały jak wymarłe. Szczekanie nielicznych psów oznajmiało jednak, że coś tu jeszcze żyło i najwyraźniej było normalne. Nie było żadnych hoteli, jedynie zamknięta stacja benzynowa i równie ciemna knajpka. Dobijanie się do niej przyciągnęłoby tylko te nieliczne pozostałe tu osoby do okien, a w takim miejscu jeden musiał znać drugiego na wylot. Należało jechać dalej, w tych czasach przebywanie blisko ludzkich skupisk wcale bezpiecznym nie było. Minęli jeszcze znak informujący o lotnisku, zapewne jakimś małym, służącym awionetkom i innym małym samolocikom, bo o czymś poważniejszym nie było mowy. Zaraz za miastem wielki znak informował bowiem o wjeżdżaniu na teren parku narodowego, a czerwone znaki zakazywały kolejnych to rzeczy. Nie było zakazu wjazdu, a Liberty już kiedyś w okolicy była, tyle, że dawno temu.

Droga szybko zamieniła się w prawie polną, wciąż pnąc się w górę. Wiła się i tutaj, ale szybko jechać tak czy inaczej by się nie dało. Noc zapadła już całkowita, deszcz nie przestał padać, ale reflektory terenówek z łatwością wychwyciły kolejną tego dnia blokadę drogową. Ta na szczęście nie wyglądała na szczególnie groźną, jeden ustawiony w poprzek wąskiej drogi pickup, pomalowany na zielono i z człowiekiem w kowbojskim kapeluszu w środku. Spał najwyraźniej, teraz budząc się nagle i prawie wybiegając z wozu, zaskoczony, ale za to ze strzelbą. Wyglądał normalnie, nie licząc trochę ciemniejszej cery i ostrych rysów, które sugerowały rozcieńczoną indiańską krew w jego żyłach. Zatrzymał podróżnych gestem dłoni.
-Przejazdu nie ma! Słyszeliśmy co dzieje się w miastach, nie chcemy ryzykować.
Miał twardą minę, ale musiał zauważyć rannych, kobiety i dzieci. Negocjacji o dziwo podjęła się Marie.
-Potrzebujemy lekarza i trochę ciepła, tylko tyle! Nie jesteśmy zarażeni! - rozsunęła kurtkę, pokazując swój biały kitel, który wciąż nosiła - Jestem naukowcem, pracowałam dla Umbrelli, nad szczepionką. Zanim to wszystko się stało! Pomogę, na tyle ile umiem. Ale proszę, pomóżcie nam! Widzieliśmy już dziś tyle śmierci, a są z nami dzieciaki.
Była przekonująca. Na dodatek mówiąc samą prawdę.
-Ale dlaczego tutaj?
-A jak pan myśli? Tu jest bezpieczniej. W miastach jest... źle. Widzieliśmy to na własne oczy, po drodze. Ten mężczyzna jest policjantem, nie zrobimy nic złego!

Wskazała na Thomsona, który chcąc nie chcąc pokazał odznakę. Mężczyzna przyglądał się wszystkim dość długo, w końcu skinął głową.
-Ale nie mogę was teraz zabrać dalej. Rano sprowadzę naszego lekarza, dziś ma i tak za dużo roboty. On... pomoże z rannymi i sprawdzi czy nie jesteście zarażeni. Rozumiecie, musimy się pilnować, swoje wiemy. Możecie skorzystać z tego domu, stoi pusty od jakiegoś czasu, ale wszystko tam jest.
Wskazał na drewniany, piętrowy budynek ukryty w lasku nieco z boku. Dalej było jeszcze kilka takich, przypominających raczej działkowe domki rekreacyjne. Ale zawsze był to dom, a komin sugerował, że można go ogrzewać kominkiem.
 
Sekal jest offline