Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2010, 21:02   #109
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Powinien zatrzeć ręce, rzucić coś pseudo zabawnego i ruszyć do szabrowania trupów. Tak by zrobiło większość społeczeństwa. Nie to, że Stephen nie należał do tej większości... Po prostu nie zawsze trzeba myśleć o korzyściach, czasem trzeba coś zrobić bo... bo po prostu tak trzeba.
Rothman skinął Mortimerowi głową i poszedł za Alexem na tył. Wzięli łopaty i ciągle milcząc ruszyli kopać groby. Sześć grobów. Czterech żołnierzy i dwóch członków karawany, resztę mogły dziobać kruki i wyjadać psy. Żołnierz zdjął kamizelkę taktyczną i podkoszulek, ubranie wierzchnie wylądowały na masce samochodu przykrywając wcześniej tam leżący pistolet. Następnie podał Alexowi łopatę.
-Potrzymaj.
Schylił się i podniósł bezwładne ciało medyczki, nie wiedział nawet jak miała na imię. Dopiero śmierć wyryła na tej niewzruszonej twarzy emocję. Blada skóra, wyraz bólu i dezorientacji... Wyrzuty. Gdyby nie jego skrupuły medyczka by żyła, właśnie by mijali się z tamtą karawaną.
Wstał powoli i ciężko, chociaż ciało mu nie ciążyła, dziewczyna zdawała się nic nie ważyć.
-Pyro, Rocket naszukajcie nam kamieni, sporych. Byle dużo, trzeba czymś przykryć mogiły by zwierzęta nie wydziobały.
Żołnierz na miejsce ostatniego spoczynku całej szóstki wybrał miejsce pod samotnym drzewem, niedaleko karawany żołnierzy. Złożył tam ostrożnie ciało.
-Zniosę ciała.
Dał dwa kroki, coś go jednak zatrzymało. Chciał się odwrócić ale nie mógł. Spojrzenie na Alexa wiązało się z koniecznością spojrzenia na martwą medyczkę.
-Znałeś ją dłużej. Jeśli miała coś z czym chciałaby zostać pochowana to przynieś.
I poszedł, poszedł znosić ciała.

Matthew Perry i Dexter Newson

Leżeli niedaleko siebie. Nie opierali się o siebie, nie zastygli niedaleko siebie w jakiejś bohaterskiej pozie... Leżeli jak dwa ochłapy mięsa. Dwie zastygłe twarze.
Jedna na której ciągle lśniła łza wyrażała czysty ból w pierwotnej zwierzęcej postaci. Ból spowodowany stratą kogoś bliskiego, ból spowodowany stratą brata.
Druga nie wyrażała niczego, maska wyprana z emocji. Jej właściciel zginął nawet nie zdając sobie z tego sprawy, w boju. Jak marines.
Czarny pistolet nie błyszczał w słońcu, leżał na asfalcie tuż przy dłoni zmarłego żołnierza.
Oba ciała zostały zaniesione i położone obok Sky. Berreta znalazła swoje miejsce za pasem.

Brick Kovalsky

Ciało w nienaturalnie wykrzywionej pozycji leżało niemal na środku drogi. Obrażenia na pewno nie były wywołane walką, wielokrotne złamanie musiało zostać wywołane upadkiem. Nikt nie spadł podczas walki, ktoś musiał zepchnąć ciało. Czyli żołnierz musiał być gdzieś wysoko na skałach. Brick, strzelec. Rothman podniósł ciało, w korpusie ziała ogromna dziura po kuli, nie karabinowej raczej rewolwerowej. Lex go dorwał. Rothman nie miał pretensji do Silver, sam by postąpił identycznie i nawet się przy tym by nie zastanowił. Amerykanin o prawdopodobnych polskich korzeniach został złożony wśród towarzyszy.

Motl McTaggert

Ciało w rowie. Matt nie ufał najemnikom na tyle by pozwolić się osłaniać. Osłaniał go Dexter i Motl czyli teraz leżał tu któryś z nich. O tym który umarł od kuli Daytona próbując go zabić a który zmarł na drodze nie dowie się pewnie nigdy.
Uklęknął i podniósł ciało. Krew żołnierza pociekła mu po plecach. Jeden celny strzał prosto między oczy.
Obok leżał karabin, G36, cud przedwojennej techniki. Rothman powinien teraz rzucić ciało, uklęknąć i dziękować Bogu za to znalezisko. W radości oglądać spluwę i zachwycać się kolimatorem czy liczyć naboje. Śmiać się z radości, że dostał w swoje łapy jeden z lepszych karabinów szturmowych. Tak by zrobiła większość osób przemierzających pustkowia. Nie zrobił tego. Podniósł spokojnie karabin i trzymając go w jednej ręce a drugą asekurując przerzucone przez ramię ciało wrócił pod samotne drzewo. Karabin przyda się do ochrony karawany



Pod drzewem leżało pięć ciał. Każde wcześniej inaczej żyło, każde inaczej umarło. Każde zasługiwało na coś lepszego, każde dostało to samo. Jednak nie można płakać nad umarłymi nie zadbawszy o żyjących. Stephen metodycznie zaczął przeszukiwać ciała pomijając medyczkę. Wszystkie przydatne rzeczy lądowały na ziemi. Zapasowe magazynki, broń boczna, noże, nadajniki... Wszystko co mogło pomóc karawanie w przeżyciu. Za to Rothman nie ruszał prywatnych rzeczy, nawet nie zajrzał do większości kieszeni. Przełamał nieśmiertelniki wszystkich, którzy je mieli. Nie wiedział co z nimi zrobi, raczej bliskim nie będzie mu dane oddać. Tak było trzeba. Wszyscy byli żołnierzami, tak się robi z każdym żołnierzem, nawet wrogim.

Wszystko zostało zrobione. Wszystko co było trzeba zrobić zrobił, po za najważniejszym. Pochówkiem.
Zaczął kopać razem z Alexem. Plecy szybko zaczęły boleć, niedługo do nich zaczęły dołączać ręce. Kopali jednak, kopali bo tak było trzeba. Rosili ziemię swoim potem i krwią. Bo na to zasłużyli zmarli. Nie rozmawiali przy tym. Nie zamienili ani jednego słowa.

Gdy Alex skończył kopać drugi dół ledwo trzymał się na nogach. Mimo to przystąpił do trzeciego. Rothman pokręcił głową.
-Pozwól mi dokończyć. Nikogo z tej czwórki nie znałeś ani nie zabiłeś. Pomóż jeńcom, oni potrzebują Twojej pomocy bardziej niż ja. I dziękuje.

Kontynuował w samotności. Czując na plecach palące słońce a na skroniach pot. Kopał w milczeniu.

Sześć mogił był skończonych, Rocket i Pyro nazbierali kamieni. Mało ale musiało wystarczyć. Najważniejsze by medyczka miała jak najgodniejszy pochówek. Czwórka żołnierzy najpewniej nie oczekiwała nawet tego a Manni... Manni był najemnikiem.
Trzeba było złożyć ciała. Zaczął od Bricka. Strzelec legł w grobie, jego martwa twarz po raz ostatni została oświetlona promieniami słońca. Wypadało by coś powiedzieć lub zrobić. Rothman nie wiedział co, nikogo z tej szóstki nie znał. Słowa jakoś nie cisnęły się do ust, gesty nie chciały się wykonać. Zresztą co by tu powiedzieć? "Był dobrym żołnierzem?" Co zrobić? Zasalutować?
Ziemia spadła na martwego żołnierza.
Następni byli Dexter i Motl, obaj legli, obaj zostali zasypani.

Matt... Stephen rozmawiał z nim parę minut a wydawało by się, że znał tego człowieka całe życie. Zresztą znał go. Byli tacy sami, różniła ich tylko i aż jedna decyzja. I znów nie wiedział co powiedzieć. Wyjął Berrete za pasa. Sprawdził magazynek. Czternaście naboi, żołnierz wystrzelił sześć, siódmego mającego być ostatnim nie zdążył. Załadował magazynek i wprowadził nabój do komory. Patrzył na czarną oksydowaną lufę pochłaniającą promienie światła. Wiedział, że pistolet nigdy już nie wypluje śmiercionośnego roju małych srebrnych os. Ukucnął i położył broń na piersi zmarłego żołnierza, przykrył ją dłonią tak by marines na zawsze z nią został.
-1138 Matthew Perry 3 korpus Marines.
Powtórzył nieświadomie personalia zmarłego.
Nie salutował, nie mówił nic więcej. Nie był wstanie. Czuł się jakby chował towarzysza broni, część siebie...
Zasypał i czwarty grób.

Pozostały dwa otwarte groby. W jednym leżała medyczka w drugim tropiciel. W sumie niewiele więcej mógł o nich powiedzieć. Wbił łopatę obok. Rozejrzał się, Rocket właśnie przechodził obok, Bóg jeden wie w jakim celu.
-Powiedz Mortimerowi, że wszystko gotowe, jakby ktoś chciał się z nimi pożegnać... Tam leżą rzeczy żołnierzy, do dyspozycji Mortimera.
Wyprostował obolałe plecy, rozruszał zmęczone ręce. Podszedł do karabinu, broń ciążyła w zmęczonych rękach. Mimo to była znajoma, sama układała się w dłoni... Uczył się dokładnie na takim samym strzelać. Pozostała już tylko ostatnia sprawa do zamknięcia. Poszedł do karawany. Kopanie grobów zajęło mu dużo czasu, reszta musiała czekać. Zignorował ich. Szukał wzrokiem tylko jednej osoby. Gert Daytonn, doskonały strzelec, który szerzył najwięcej śmierci dzisiejszego dnia. Trafiał w myśl zasady jeden strzał jeden trup. Zabójczo skuteczny. Rothman w paru krokach zjawił się koło niego, skinął głową.
-Dobra robota. Trzymaj, należało do jednego z nich. Tego, który zginął pierwszy próbując mnie zabić.
Podał mu karabin. Przełknął ślinę, strasznie chciało mu się pić.
-A jak koniecznie chcesz się odwdzięczyć to możesz poczęstować wodą.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline