Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2010, 23:33   #8
one_worm
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Diego siedział w fotelu rozmyślając. Dym z cygara unosił się wolno po pomieszczeniu i dość leniwie je wypełniał. Wąż nie był nałogowym palaczem ale tak jak każdy w tak wyjątkowej chwili był tą osobą która odnosiła sukces. "Zemsta smakuje najlepiej na zimno". Blade światło żarówki migotało lekko poprzez dym z cygara. Szklanka była do połowy pełna i widać było, iż właściciel zamierzał dolać sobie jeszcze trochę trunku. Wąż mógł być przestępcą, jednak co by o nim nie mówić miał klasę, może nie był największym dżentelmenem, jednak klasę posiadał. Nagle od strony drzwi rozległo się pukanie. Po chwili wszedł ochroniarz lokalu razem z Wolskim. Wolski wyglądał na przestraszonego, ba przerażonego, jednak całego i zdrowego. Diego pozwolił sobie na mały uśmiech pod nosem. Znał on ten strach, tak zawsze było gdy ktoś miał zrobić coś nielegalnego po raz pierwszy w życiu albo gdy zadanie miało grozić śmiercią. Albo oba na raz.
- A Andy, witaj. Cieszę się, że przyszedłeś...widzisz, bez Ciebie nie moglibyśmy sobie pozwolić na opijanie się jakże drogim i szlachetnym trunkiem jaki jest whiskey. Jak mniemam masz to, co mieć obiecałeś?
- T...tak proszę pana mam a...
-To dobrze, najpierw się napij zanim przejdziemy do interesów. Łyczek czegoś mocniejszego na taką noc nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie, pomoże. - po tych słowach Wąż nalał Andemu trochę brunatnego napoju do szklanki. W miarę jak alkohol wypełniał szklankę, Diego przypominał sobie o krzywdach przeszłości...
- Mam ale nie przy sobie... to niebezpieczne tak chodzić po mieście, mój przyjaciel ma schowaną księgę... Ja oczywiście jutro rano przyniosę ją panu, nie ma sprawy ale dopiero co kilka minut temu ją zdobyłem i wie pan... Jak by coś mi się stało to pieniądze proszę dać mojemu ojcu albo matce, a tutaj mam adres księgarni. Uprzedzę przyjaciela tylko, że pan wpadnie po książkę. Powiedziałem mu, że ma jej nie otwierać i nie przyznawać się do niej. Na hasło "zatopione kufry Atlantydy" odda ją panu bez słowa.
Diego myślał dłuższą chwilę. Biedny chłopak nawet nie wiedział, że jednym skinieniem palca, on może posłać go do morza...


Tymczasem w porcie siedział już od dłuższego czasu prokurator, taki skrupulatny człowiek i do tego w swoim zawodzie musiał myśleć za kilka osób. Właśnie skończył rozmawiać z policjantami. Jak zwykle Zgniłe Jabłko nie mogło się pochwalić zbyt bystrymi stróżami prawa. Co więcej Alejandro zaczynał podejrzewać, iż ma do czynienia z pół główkami. Ciała w skrzyniach. Wiadomo, że każdy hi-jacker ma skrzynkę z alkoholem, ale nie z ciałami. Wszyscy uznali, iż ciała są w sumie nie istotne w całej sprawie, a nawet jeśli to nikt inni jak konkurencja. Najwidoczniej później zechcieli by sobie ewentualnie zadać trud identyfikacji znalezionych zwłok. Prokurator z racji swego zawodu widział już nie jedne zwłoki w różnym stanie rozkładu. Ciekawe było to, iż poza jednymi zwłokami wszystkie posiadały już znak rozkładu. W okolicy brzucha i podbrzusza oraz na plecach można było zauważyć zielony kolor jaki nabrała skóra. " Ciało już gnije i to od niedawna.... pewnie z kilka godzin" Ale ile? Tego dokładnie nie wiedział. Jeżeli ciała zostały tu sprowadzone to w jakiejś chłodni albo obłożone lodem... wszystkie poza jednym, jedne zwłoki były niemalże całkiem wysuszone i jakby pozbawione krwi. Co ciekawe wyglądały jak jakaś mumia, jednak zdawały się być pełne w środku. Niepokojącym faktem w tym wszystkim był brak krwi. Widział miejsce gdzie znaleziono prochy, łuski i naboje ale ani kropli krwi, a wiedzieć trzeba, że osoba która została zabita musiała stać przed plutonem egzekucyjnym albo przed co najmniej jednym facetem z bronią maszynową. Sądząc po ilości strzałów, łusek i śladach "jednokierunkowych" to była bardziej egzekucja aniżeli normalna strzelanina, a osoba która strzelała musiała mieć pojemny magazynek. Bardzo pojemny magazynek. Tommygun. Ciekawym jest to, że nie był śladów włamania, czyli ofiara, kimkolwiek była nie zamknęła drzwi albo sama ich wpuściła do środka. Pan Rivera spojrzał przez okno. Statki mogły tutaj cumować zaledwie kilka metrów od magazynu. Duże statki, transkontynentalne może nie ale mniejsze jednostki... No i jeszcze ten cały kapitan portu. Jak dojdzie do siebie za tydzień to będzie można go przesłuchać. Jak na złość gdzieś się "zapodziały" jego papiery oraz wykaz statków które tutaj pływały w przeciągu ostatnich dwóch dni...

Michael dostał się do portu. Był detektywem i znał prokuratora-legendę, przynajmniej w pewnych kręgach- Alejandro. Michael wiedział, że nie ma sensu wchodzić mu w drogę i dać przeszukać wszystko spokojnie. Prokurator raczej będzie milczący ale kto wie? Detektyw uznał, że lepiej zająć się nie magazynem lecz kapitanem portu, a dokładniej przejrzeć jego papiery, może jakieś dokumenty czy cokolwiek co naprowadziło by go na trop. Michael rozejrzał się. Do koła były statki, widział statuę oraz moknął na deszczu ze śniegiem. "Tak to jest to". Tym co zobaczył Michael to było biuro kapitana portu właśnie. Detektyw podszedł szybkim krokiem, mgła skrywała jego obecność przed wścibskimi spojrzeniami, a ryk syreny zagłuszył odgłos i huk wyłamywanych drzwi. Samo pomieszczenie składało się z łóżka, biurka, ale solidnego, nie jakiegoś badziewia, stare dobre drewno. Lampa naftowa, sejf. W sejfie na pewno był dużo interesujących rzeczy ale raczej nie miał co liczyć na możliwość dostania się do środka. Podszedł do biurka. Detektyw spojrzał się na biurko i zauważył, iż są tutaj dokumenty które ktoś przeoczył i wziął je do ręki. Gdy to zrobił usłyszał za sobą głos:
-"A tuś mi bobasku... co robisz w pomieszczeniu?"- Michael obrócił lekko głowę i ujrzał kantem oka policjanta dość posuniętego w latach...


Willy siedział przed zasłanym stołem. Na białym obrusie było widać srebrne zastawy, a do tego wszystkie potrawy jakie można sobie wyobrazić. Znawca kuchni widział doskonałej jakości szynkę, potrawę zrobioną na bazie boczku tyrolskiego nie wspominając o zapiekanych kaczkach czy bażantach. Wszystko wyglądało smakowicie, szczególnie węgorz zapiekany w sosie z winegret czy jak się to cholerstwo nazywało, razem z dorszem i łososiem. Willy nie był kucharzem i mógł się mylić co do potraw, jednak wiedział iż będą doskonale smakować zarówno jemu jak i jego przyjacielowi oraz...Sarze. Tak czy inaczej w środku wichury rozległ się dzwonek do drzwi. Kamerdyner poszedł przez przepastny hol i otworzył masywne drewniane drzwi. William zanim zdążył wychylić głowę usłyszał roześmiane głosy, Andego oraz Sary. Obydwoje byli zmęczeni i głodni i zaraz po wejściu nie szczędzili komplementów swojemu gospodarzowi. Rozmowa podczas późnej kolacji dotyczyła spraw rożnych. Cała trójka wiedziała bowiem, że najlepsze będzie czekać jutro i udadzą się do antykwariatu Williama. Sara mówiła, że ma niespodziankę ale dopiero tam im pokarze ową niespodziankę. Andy odciągnął przy sposobnej chwili Williama na bok i dał mu jakieś zawiniątko. Chłopak widział po kształcie, że jest to jakaś przepastna księga...
-Chłopie, ten posiłek był boski. Tutaj masz księgę o której wspominałem wcześniej. Pilnuj jej jak oka w głowie, jutro już jej mieć nie będziesz i nie otwieraj ani nie mów iż ją posiadasz pod żadnym pozorem. - po chwili namysłu dodał - aha i jak by przyszedł jakiś facet i pytał się o zatopione kufry Atlantydy to mu tę księgę dasz... jest to dla mnie bardzo ważne - szczególnie ostatnie zdanie powiedział wolno i w poważnym tonie. William skinął głową. Andy po chwili znowu się uśmiechnął łobuzersko:
- Ja wychodzę dziś wieczorem na chwilę coś załatwić. Spotkamy się później albo jutro w antykwariacie... no to do zobaczenia chłopie
Willy usłyszał jak wychodzi z domu i krótkie pożegnanie z Sarą. Teraz czas na drugą część wieczoru... Po czym udał się z Sarą do sypialni.


Doktor Jest czekał na swych pacjentów. Byli bardzo zmarnowani, a przynajmniej na takich wyglądali...
- Witajcie, witajcie Doktor uśmiechnął się złowieszczo- ... opowiadajcie coście widzieli, a co was tak bardzo niby przeraziło- i zaśmiał się dość ponuro...
- To było tak... Weszliśmy do magazynu jak zwykle i po krótkiej konwersacji otworzyliśmy ogień... Tommyguny są niecelne i strzelaliśmy serią ja trafiłem chyba pięć razy i on też drugie tyle... tuzin kul władowaliśmy niszcząc wszystko na swojej drodze... kule przebijały się przez drewno, drzazgi latały... To był znany nam terkot i butelki pękały... i wtedy właśnie padł...facet zanim doleciał do podłogi zamienił się w proch, kupkę prochu, może ze dwie garście i tyle, to wszystko. On wyparował...kurwa, doktorku, on nie zdążył dolecieć do pierdolonej ziemi i zamienił się w proch i nic więcej z niego nie zostało. Tylko proch... nagle facet jest, kilka sekund i pada trupem, tyle, że zamiast trupa pojawia się pierdolona kupka prochu i nic więcej nie ma po kolesiu. Nic zupełnie nic. Uciekliśmy. Szybko uciekliśmy...
- Jak rozumiem nie zabraliście ani trochę tego co z niego zostało? - zapytał się rzeczowo doktor
-N...Nie, nie zabraliśmy - odpowiedział ten drugi- Nie było takiej możliwości, żebyśmy dotknęli tego pierdolonego prochu... - Weićej nie dało się z nich nic sensownego
"Chociaż, gdyby ładnie poprosić Capona może dało by radę załatwić go trochę..."

Arthur spał. Ledwo przyszedł do domu to pierwsze co zrobił to rzucił się na łóżko, czuł zmęczenie takie, jak by nie spał od tygodnia. Pogoda i ciężka praca robią swoje. Gdy ktoś śpi najczęściej towarzyszy mu sen. Arthur też miał swój... Śnił mu się warsztat. W ręku trzymał klucz i podchodził do silnika samochodowego, tego samego którego próbował usilnie odpalić. Podszedł do niego i zaczął coś przy nim majstrować. Gdy przykręcał jakiś tłok, silnik przemówił metalowym, czystym głosem " Tłoki mam w porządku, stary robi cię w konia i wymienia mi świece, nie grzeb mi tłoków bo trochę boli jak jest się nieostrożnym, zresztą zaraz przyjdzie Matylda Windsbourne i ona ci powie". Arthur powinien zareagować tak jak każdy człowiek we śnie, czyli zacząć latać albo zrobić coś głupiego na przykład uświadomić sobie, iż jest nagi. Tyle, że on kontrolował ten sen. On czuł strach i zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje do koła i chciał się obudzić. Nie mógł. Za cholerę nie mógł. Po chwili drzwi z lekkim skrzypieniem otworzyły się, on obejrzał się za siebie mając klucz w gotowości. Spodziewał się ujrzeć jakiegoś potwora czy innego demona ale zobaczył kobietę. Inna sprawa, że zaatakował ją mimo wszystko. Ciężki klucz trafił w oko wywracając kobietę. Gdy rano wstał do pracy snu prawie nie pamiętał, za to widział tę samą kobietę co sprzedała mu hot-doga. Miała podbite oko.
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.
one_worm jest offline