Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2010, 16:51   #10
Vampire
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Diego popatrzył z subtelnym uśmiechem na kartkę z adresem. Był uszczęśliwiony na chwilę obecną. Ten rozdygotany chłopiec dobrze się spisał, lecz o niebo lepiej by było gdyby maszyna mogła już ruszyć tej nocy. Jednak zbyt długo czekałby teraz niepohamowaną chęcią zemsty pobiec i wszystko zepsuć, pójdzie tam kulturalnie, przed południem z tym idiotą, John’em. Tym czasem poczekał aż Andy wypije swój trunek i wstał.
- Andy, wykonałeś kawał dobrej roboty, pieniądze oczywiście dostaniesz, lecz jak to mówią „gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy”, więc otrzymasz je gdy książka będzie w moich rękach oraz pozostaje jeszcze kwestia tego, czy nie pobiegniesz do policji, albo do Capone zawiadomić go o mojej inicjatywie. Gwarancji jak mniemasz nie mam żadnej z twojej strony. Tak, więc zrobimy w ten sposób. – uśmiechnął się szeroko do przestraszonego rozmówcy. –Uwierzę Ci na słowo, lecz jak udało mi się zaobserwować w mojej przeszłości śmierć nie jest najgorszą rzeczą na tym plugawym świecie. Wiedz, że jeżeli dopuścisz się zdrady to będziesz patrzył jak ginie twoja rodzina, przyjaciele, ukochana kobieta, lub kilka jak je masz, a na końcu zaprowadzę Cię do pewnego, pięknego miejsca, gdzie ludzie pokazują swoją prawdziwą naturę i błagają o śmierć. Więc masz w sumie trzy wyjścia: albo nikomu nic nie powiesz i wszyscy będą zadowoleni, albo się zabijesz dla większego dobra i będziemy mieli pewność, że nikomu nic się nie stanie, albo komuś powiesz, przez co i ty zginiesz i wszyscy, których starałeś się chronić. Wierzę, że dokonasz słusznego wyboru. Tak, więc, przykro mi, ale nie mogę poświęcić Ci więcej czasu, mam nadzieję, że zapamiętałeś tą rozmowę do końca życia… Dobrze, więc zdrowia życzę. – odpowiedział z szerokim, perfidnym uśmieszkiem na twarzy. Uścisnęli sobie dłonie, wyszli z gabinetu i odprowadził wzrokiem młodego Andy’ego. Naprawdę wierzył, że ten nie zrobi nic głupiego, nuta zastraszenia wystarczy by bez zbędnych ofiar i godzin tuszowania, co się z ową ofiarą stało wszystko było tak, jak ma być. Rozejrzał się po lokalu.
- John! Chodź no tutaj. Jutro przed południem wyjdziemy i będziesz mnie ochraniał w drodze… na pewne miejsce. Teraz idź do domu, my sobie poradzimy. Wyśpij się i bądź tutaj około godziny dziewiątej, dobra?
-Dobrze szefie, nie ma sprawy. – odrzekł ochroniarz i skinąwszy głową ruszył ku drzwiom i wyszedł.
-A Ty Joe popilnuj tego zamieszania tutaj, ja idę się położyć, przed zamknięciem obudź mnie, ok? – odrzekł Diego, zaś barman posłusznie przytaknął.
Właściciel wśliznął się po raz kolejny do swojego gabinetu, rozsiadł się wygodnie na krześle, założył nogi na biurko, a na oczy nałożył kapelusz. Zasnął dość szybko…

Tak jak było powiedziane, Joe obudził go około godziny siódmej. Diego wstał leniwie rozciągając się. Wszystkie panie poszły już do domu, a ostatni klient wyszedł około godziny temu. Oddelegował barmana do domu, posprzątał lokal i przeliczył pieniądze w kasie. „Udany połów dzisiejszej nocy”. Poszedł do łazienki, umył się, wykąpał i ruszył do pokoju się ubrać. Stwierdził, że założy białą koszulę, czarne spodnie od garnituru i czarną marynarkę, do której kieszeni wsadził swój rewolwer. Rozczesał włosy, nałożył kapelusz i popijając przy barze sok z czarnej porzeczki czekał na John’a, który to pojawił się punktualnie o dziewiątej. Zamknęli za sobą klub i ruszyli na zapisany na kartce adres.

Było gdzieś po dziesiątej, kiedy dotarł na miejsce. Był to antykwariat. Oboje doń weszli i chwilę się porozglądali i każąc John’emu zostać na zewnątrz zapukał do gabinetu właściciela. Gdy usłyszał odzew uchylił delikatnie drzwi i z lekkim uśmiechem wszedł do środka. Gładkim, miłym, lekko syczącym głosem odparł:
-Witam Pana bardzo serdecznie. Nie wiem czy Pan słyszał, lecz ponoć na Pacyfiku znaleźli "zatopione kufry Atlantydy"… - Ciepłe powitanie zdziwiło Williego, szczególnie od osobnika który zbyt ciepło nie wyglądał. Willi nie mógł się mylić, co do osoby, która zawitała do jego sklepu, przypadek nie był możliwy.
Witam, miałem przekazać panu przesyłkę... - wyciąga zawiniątko i kładzie je na biurko, przed Diego.
Myślę jednak iż uczciwie będzie przyznać iż zaglądałem do jej wnętrza... Prędzej czy później i tak wyszłoby to na jaw, a ja nie chcę mieć niepotrzebnych kłopotów... – „Kurwa, jak można zostawiać książkę u antykwariusza licząc że do niej nie zajrzy?” Willi był zdenerwowany, sprawa była zbyt poważna by móc to dobrze ukryć. Mimo to panował nad sobą i swoim głosem.
- Mimo to, chcę zapewnić, że wiedza tam zawarta mnie nie rusza... Mam swoje sprawy, czego dowód w postaci samej książki jest przed Panem. Ona jest w tym wszystkim chyba najważniejsza. Prawda?
Mężczyzna uśmiechnął się zdawkowo patrząc na mężczyznę lekko podejrzliwie. Nic nie zdradzając po sobie spytał tylko:
- Mogę usiąść?
- Proszę. Whisky? - nalewa i gościowi i sobie, widać, że tego potrzebuje.
- W takim razie poproszę... - odparł patrząc z zaciekawieniem na siedzącego za biurkiem mężczyzną. – Przepraszam za moje roztargnienie, lecz czy byłby Pan tak miły i raczył powtórzyć co mówił na początku?
Tym razem Willy spojrzał z zaciekawieniem na rozmówcę, nie wyglądał na roztargnioną osobę... Nie powinien nią być, a to oznaczało, że rozpoczęły się podchody...
Powiedziałem, że zajrzałem do zawartości pakunku. Mam nadzieję, że nie będzie to jakąś katastrofą a jeśli jest to wolałby ją wyjaśnić teraz a nie czekać na wizytę z zapytaniem czy przeglądał pan książkę...
- A racja, racja... Wspominał Pan. Jeżeli tylko Pan zaglądał, to nie oznacza nic tragicznego, a zakładam że antykwariusz, taki jak Pan na pewno obchodził się z nią delikatnie i ostrożnie, bowiem jest to dla mnie zawartość jest niezmiernie ważna. - odparł wpatrując się w oczy antykwariusza.
- Chciałbym, aby tak było...Jako antykwariusz powinienem, pierwsza strona uległa jednak zadarciu, nic poważnego, nic, z czym nie mógł bym sobie poradzić, jednak nie w takim czasie, jakim dysponowałem. Dlatego postanowiłem przyznać się już teraz... Mogę oczywiście jeszcze zreperować uszkodzenie, ale przecież to drobiazg w porównaniu z zawartością... Ta nie uległa żadnemu uszkodzeniu. Głupotą z czyjejkolwiek strony byłoby to niszczyć...z czyjejkolwiek...
Ale to dziwne, ze uważa Pan, iż zajrzenie to nic tragicznego... Myślałem, że mafia zabija za takie rzeczy?
- spojrzał wymownie na rozmówcę, próbując raz jeszcze określić jego tożsamość...a przynajmniej charakter wizyty. Pewne fakty wskazywały na wolnego strzelca... Ale czy to możliwe?
Mimowolnie skrzywił się na informacje o zadarciu. Zwłaszcza pierwsza strona, kto przeczyta książkę widząc zdezelowaną stronę. Westchnął i założywszy pod biurkiem rękawiczki powiedział:
- Powiedziałeś mafia? Dlaczego uważasz, że chodzi o mafię? - spytał jakby od niechcenia.
- Właściwie to niekoniecznie... Ale przyjąłem najgorszy możliwy obrót wydarzeń... Zresztą, jeśli nie ty jesteś z mafii to oznacza ze Andy z nią zadarł... A to sprawia, że i tak wychodzi na jedno... Mogę zreperować ową pierwszą stronę, jeżeli dasz mi kilka, kilkanaście godzin. – zapytał widząc skrzywienie. –Choć nie wiem, czy w przypadku tej książki można mówić o jakimkolwiek czasie. Parzy niczym byłaby z ognia zrobiona...
- Andy bez tego za przeproszeniem miał przejebane. Obrót wydarzeń jest zły, nie ukrywam swojego niezadowolenia. Wie Pan, co Pan zrobił? - syknął
- A jeśli nie mafia to, kto jeśli można spytać? I jeśli mnie to nie zabije? Nie, jeszcze nie wiem. - skrzywił się nieco, nie podobał mu się ton głosu rozmówcy, ani jego wściekłość, rozumiał jednak źródło zdenerwowania, sam kląłby jak szewc w takich sprawach gdyby ktoś Willemu pierniczył plany
- Czy w tym mieście istnieje tylko ta zasrana mafia? Capone, Capone, Capone! Kto powiedział, że nie zginiesz? - spytał – Nie wiesz? To może, chociaż wiesz, na jaki los skazałeś to miasto, siebie i kogoś, kto chroni dupsko twojego koleżki?!
-Jakie to ma znaczenie, że strona jest zadarta? Transport takiej przesyłki musiał być, co najmniej ryzykowny, cud, że w połowie nie jest zalana krwią. - odrzekł spokojnie.
- [i]A jakie ma znaczenie czy ptak zniesie jedno, czy dwa jaja? Transport tego był tak ryzykowny i o mało, co ludzie nie przelali właśnie swojej krwi, żeby mi to dostarczyć, a Ty zniszczyłeś to w jednej chwili. Prócz tego nie chcę już ukrywać, że oburzyłem się tym, że w ogóle śmiał Pan w ogóle ją otworzyć.
- [i]Rozumiem Pana oburzenie... Sam pewnie reagowałbym podobnie... Choć nie, Pan zdaje się wiedzieć o wiele więcej niż ja w sprawie tej książki. Czy traktat traci swą ważność z powodu zadarcia? Czy dowód przestaje nim być w przypadku uszkodzenia? Bo jeśli nie o dowód chodzi to już nie wiem, o co.
- Czego Pan się dowiedział? – rzucił przez biurko.
- No cóż są tam inicjały, chociaż nie zapamiętywałem, lokale... No może i bym parę wymienił, nazwy były sugestywne. Terminy i dostawy. Tak ogólnie po przejrzeniu. Inicjały na końcu były wystarczająco wymowne by przeklinać moment, w którym ją otworzyłem. No, ale stało się trudno. Już tego nie zmienię.
- Za szybko się denerwuję... Za szybko... - odrzekł starając się uspokoić. –Przepraszam bardzo za swoją wylewność...
Willi milczał nie chcąc pogarszać sprawy. Nieświadomość, o co chodziło z tą książką nie polepszała sytuacji. Dolał tylko więcej whisky i zapalił fajkę.
- Dobrze… W ciągu ilu godzin, powtarzam GODZIN jest Pan w stanie to usunąć? Ale tak żeby nie było śladu. Ma Pan może dzisiejszą gazetę?
- Może lepiej porozmawiamy jak mogę pomóc? Dysponuje sporymi środkami, mam rozległą wiedzę, znajomości...z chęcią naprawię swój błąd. Oczywiście w rozsądnych granicach... W każdym razie, jeśli sprawa jest do załatwienia w kilka godzin – przypuśćmy, że dziesięć to podejmuje się tej roboty a jeśli dłużej to nie wiem czy w ogóle ją chcesz zlecać. Czemu naprawa tej strony jest taka ważna? To pracochłonny proces, ale po jego zakończeniu włókna strony będą wyglądać, na nienaruszone...
-Tak, więc bierz się do pracy. Przyjadę sprawdzić jak praca idzie pod wieczór około godziny ósmej, dziewiątej.
- [i]Dobrze. Zrobię, co w mej mocy, żeby dokończyć to do tego czasu. Przepraszam, że tak wyszło, ale cieszę się, że przynajmniej nie wraca to do mafii... Ta nie przejmowałaby się uszkodzeniem.
- Tak, więc miłej pracy Panu życzę, a teraz przepraszam. Mam jeszcze inne sprawy do załatwienia. - wstał i wyciągnął rękę do uścisku.
Willi zrobił to samo.
- Do widzenia, Panu - i wyszedł.
- [i]Proszę się nie obrazić, że odwołam człowieka na zewnątrz... Takie małe zabezpieczenie, na wypadek gdyby chodziło o kogoś innego... Willi wyszedł na zewnątrz z rozmówcą, aby odwołać jednego z ochroniarzy, który miał śledzić rozmówcę. Diego przystanął na chwilę, lecz zaraz bez słowa ruszył dalej i skinięciem ręki przywołał do siebie wysokiego i potężnie zbudowanego mężczyznę, który w mig podbiegł do niego i ruszył za nim. Wyszli bez słowa.

Diego nie udawał spokoju ducha, tego iż jest radosny i czuje się świetnie po rozmowie z antykwariuszem. By odreagować zaprosił John'a na obiad do restauracji, kupili gazetę i zaczął czytać podczas posiłku. Szczególnie zainteresował się artykułem dotyczącym magazynu mafijnego będącego przerzutowym miejscem alkoholu. Jeżeli Capone wpadło jeszcze tutaj to warto będzie bardziej wyznać się w sytuacji i uderzyć jeszcze z tej strony. Gdy zjedli Diego rozpoczął temat.
- John, masz kolejne zadanie, oczywiście podniosę Ci stawkę za ten miesiąc jak wykonasz dobrze to co chcę, żebyś zrobił. Zobacz na ten artykuł. - podał mu gazetę. - Masz za zadanie pojechać tam i wywiedzieć się wszystkiego, co tylko zdołasz. Do klubu masz przyjechać około siódmej i zabrać ze sobą naszego znajomego Andy'ego. Mam sobie z nim do pogadania... Gdy już z nim skończę udamy się jeszcze raz do tego antykwariatu.
-Dobrze, szefie. - odparł ochroniarz, wstał i ukłoniwszy się wyszedł z lokalu. Wąż miał jeszcze dużo czasu więc zamówił sobie deser i dopiero po kolejnej godzinie spędzonej w restauracji powolnym marszem udał się do swojej bezpiecznej przystani, gdzie czekał na John'a i młodego Andy'ego.
 

Ostatnio edytowane przez Vampire : 10-01-2010 o 13:23.
Vampire jest offline