Podczas gdy młodzi shinobi zajmowali się wykonywaniem powierzonym im zadań, Ryuushou skierował swoje kroki w pewne miejsce. Bez słowa, zamyślony, mijał krzątających się tu i ówdzie ludzi. Myślał o przeszłości... W głowie młodzieńca pojawiały się obrazy z czasów, kiedy wraz z dwójką przyjaciół przeżywali wspaniałe chwile. Wspominał wspólne przygody i wyzwania, rozmowy i sytuacje, które zbliżyły wszystkich do siebie...
"Rei... Co się z tobą stało?" - pomyślał.
Zatrzymał się. Roztargnienie zniknęło wraz z lekkim powiewem chłodnego wiatru. Stał na przeciwko ogrodzonego niskim murkiem domku. Jakże bliskie było mu to miejsce, teraz zaniedbane, podniszczone, z opadającą płatami farbą, a niegdyś pełne wdzięku, zieleni, świeżości... Przeszedł pod oplątanym bluszczem kamiennym łukiem. Zarośnięta trawą kamienna ścieżka doprowadziła go do małego, drewnianego domku. Wszedł do środka...
Wewnątrz było ciemno i panował zaduch. Zdjął buty przed progiem w korytarzu i wkroczył głębiej. W jednym z pomieszczeń natknął się na gospodynię domu.
- Ah, Ryuu-chan! - prawie krzyknęła podekscytowana kobieta. Miło że przyszedłeś...
Chłopak spojrzał na nią. Była strasznie zaniedbana...
- Witam, Akahiko-san....
Przez dłuższy czas młody Mitsuhashi dotrzymywał towarzystwa dziwacznej kobiecie. Pomógł jej jak zwykle w codziennych sprawach: pozmywał naczynia, pootwierał okna, zrobił pranie, posprzątał, naprawiał dziury w dachu. Wymalował także cały murek. Matka Rei przez cały czas rozmawiała z nim, pytając o różne sprawy. Była bardzo miła. Zawsze stała z dzbankiem zimnego soku w pogotowiu. Ryuushou współczuł kobiecie. Od kiedy poznali się z Rei, jej matka była wdową. Ojciec dziewczyny zginął kiedy miała 6 lat. Jej matma chociaż głęboko przeżyła jego śmierć, zawsze troszczyła się o to, by jej córce niczego nie zabrakło. Wychowywała ją, żyła dla niej... Ale kiedy jej córka zginęła, kobieta całkowicie pogrążyła się w rozpaczy... Zapomniała o bożym świecie, całymi dniami przesiadywała w domu, zapominała sprzątać, pielęgnować ogród... Chociaż on i Tesamimaru regularnie ją odwiedzali i pomagali jej w codziennych sprawunkach, nigdy się już nie podniosła z przygnębienia... Przed chłopcami próbowała ukryć depresję zdobywając się na wymuszone uśmiechy i... nigdy nie mówiła o Rei. Zupełnie tak, jakby zapomniała o swojej córce.
Wrócił na miejsce zbiórki parę minut po wyznaczonym czasie. Zastał tam już wszystkich geninów, rozmawiających między sobą o wykonanych zadaniach. Wymusił na sobie uśmiech.
- Konbawa - przywitał się z nimi uniesieniem ręki.
- Jeżeli wykonaliście powierzone wam zadania, mam dla was zapłatę. - wyjął z kieszeni papierową kopertę. Spisaliście się dzisiaj doskonale.
Wydobył z niej sporą ilość pieniędzy. Każdemu geninowi wręczył po 200 Kin.
- Ah, prawie bym zapomniał. Hyuuga sensei pragnie zobaczyć się ze swoją drużyną. Znajdziecie go...- poczuł pod nosem coś ciepłego. - w szpitalu.
Dotknięciem palcem upewnił się, że jest to krew. Szybko wyjął z kieszeni białą chusteczkę i przytknął ją do nosa. Nagle dostał zawrotów głowy. Cofnął się o parę kroków i prawie potknął się o schody kamiennej kapliczki. Macając je ręką usiadł na najniższym stopniu. Czuł na sobie spojrzenia geninów.
- Ni-Nic mi nie jest. Zaraz przejdzie... - powiedział uspokajająco. Możecie odejść.
__________________ Come on Angel, come and cry; it's time for you to die.... |