Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2010, 19:48   #17
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Krawędź tarasu nie była zbyt daleko i Moia bez przeszkód zdołała dotrzeć do ochraniającej go balustrady i szybko przeszła na drugą stronę. Przewieszony przez ramię w poprzek pleców worek nie utrudniał jej poruszania się. Już dawno miała okazje się przekonać, że dobrze dobrana torba jest doskonałym elementem wyposażenia włamywacza: Nie powinna krępować ruchów, dobrze rozkładać ciężar i być przy tym jak najbardziej pojemną. Problemem był chybotliwy ruch całej konstrukcji. Dziewczyna musiała uważać, by jakiś nagły przechył nie spowodował jej odpadnięcia od chodzącego budynku. Szybko minęła część „budowlaną” i dotarła do drzewiastych nóg. Ktokolwiek próbował schodzenia z drzewa praktycznie pozbawionego gałęzi, może byłby w stanie zrozumieć trudności na jakie napotkała Moia. Kora była gładka jeśli oceniać ją od strony znajdowania dogodnego oparcia dla rąk i nóg, z drugiej strony na tyle chropowata, że boleśnie raniła skórę dziewczyny i po chwili zamieniła jej elegancką suknię w dość osobliwy strzęp. Jedynie dzięki niewielkim sękom na jakie trafiała utrzymała się przy powierzchni. Dodatkowo zejścia nie ułatwiały raczej kule ogniste Chaosytów, przelatujące jej koło głowy.

Szybko zdała sobie sprawę, że schodzi za wolno i że w ten sposób nie dotrze na dół przed przepaścią. Nie widziała innego wyjścia jak zaryzykować skok na mijane co chwila wysokie drzewa. Te przynajmniej przytwierdzone były solidnie do podłoża, miały gałęzie, no i nie było na nich Chaosytów. Wypatrzyła odpowiednie i odpychając się wszystkimi kończynami od nogi chaty, skoczyła. Najwyraźniej nie tylko ona wybrała akurat to właśnie drzewo. Jakiś Tonący, który cały czas deptał jej po piętach, a w zasadzie biorąc pod uwagę kierunek i sposób w jaki się poruszali, następował jej na głowę, skoczył zaraz za nią. Normalnie doczepił się jakby był okrętem na rozszalałym oceanie, a ona jedyną kotwicą. Pewnie nie przejęła by się tym szczególnie, gdyby nie fakt, że w locie wpadli na siebie, a otarcie się o jego ramię spowodowało pojawienie się znamienia - klątwy, które widziała na ciałach wielu uczestników tego najbardziej pamiętnego balu na jakim kiedykolwiek była, i na jej ciele. Najwyraźniej to cholerstwo rozsiewane przez Satyra było zaraźliwe! O tym fakcie przekonała się jednak dopiero na dole, kiedy zaczął wykwitać na jej lewej dłoni.

Dobrą stroną sytuacji był fakt, że wylądowała ostatecznie na drzewie, a nie pięćdziesiąt metrów niżej. Jak wielu innych, którzy wpadli na podobny pomysł. Chwilę później chata na drzewiastych nóżkach poleciała w przepaść. Najwyraźniej rozpadlina była spora, sądząc po sporym dystansie czasowym od momentem zniknięcia konstrukcji za krawędzią przepaści, do momentu gdy do ich uszu dotarł odgłos jej upadku.
Nie było sensu dłużej siedzieć na drzewie, więc po rosnących na nim licznych gałęziach, szybko zeszła na dół. Jej „ogon” sunął za nią. Nie żeby miała coś przeciwko ogonowi jako takiemu, czasami myślała nawet, że posiadanie takiego dodatku do urody mogłoby być całkiem interesujące, ale jak każdy łotrzyk nie przepadała za tym często podążającym za nimi i raczej mało pożądanym „dodatkiem” do roboty. Wtedy właśnie zauważyła znak i skojarzyła go z kolizją z tym człowiekiem.
Powiedzieć że zdenerwował ją ten fakt byłoby eufemizmem. Jedynie fakt, że Tonącym raczej nie należało się narażać, jeśli nie miało się argumentów w postaci porządnej broni i umiejętności posługiwania się nią, a Moia była osóbką zdecydowanie ostrożną i mało obeznaną w posługiwaniu śmiercionośnymi narzędziami, powstrzymał ją przed powiedzeniem wprost tego, co myśli na temat jego „zakaźnego” towarzystwa.

Niedaleko drzewa leżało wypatroszone ciało gnomiego gospodarza dzisiejszej imprezy, a nad nim stało kilka osób: Jakaś ludzka kobieta, eldarin, ork i dwoje githzerai z których jeden z całą pewnością był Łaskobójcą rozmawiającym wcześniej z satyrem. Na ziemiach Bestii lepiej było nie być samotnym, zwłaszcza jeśli nie potrafiło się walczyć, a obecność przedstawiciela prawa, dawała przynajmniej pewną gwarancję, że towarzystwo nie okradnie się, albo nie obrabuje wzajemnie.
Podeszła do nich. Ukłoniła się, nie przejmując najwyraźniej specjalnie faktem, że jej podarta suknie niewiele już zakrywa i przedstawiła uprzejmie:
- Witam. Jestem Moia Latch-key i szukam towarzystwa w tym pustym świecie.
Zważywszy wygląd dziewczyny jej wypowiedź zabrzmiała co najmniej dwuznacznie.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 07-01-2010 o 19:52.
Eleanor jest offline