Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2010, 21:54   #10
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- W takim razie, ja już mniej więcej wiem co i jak. Teraz pewnie Wy chcielibyście się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi…
Znów powiódł po zebranych wzrokiem. Poczekał, aż choć kilkoro z nich pokiwa głowami. Nie zawiódł się. Pokiwali więc kontynuował.
- Całkiem niedaleko stąd jest miasteczko McPherson. Z tego miasteczka ma w najbliższym czasie wyjechać konwój, przewożący leki na zachód. Do Colorado. Będą jechać przebiegającą na północ od Lakin drogą, chyba była to kiedyś międzystanowa 70tka. Nie znam dokładnego terminu przejazdu ani składu konwoju. Jedyne co chcę zrobić to zakosić tą górę gambli, jaką są leki i zniknąć. Desperacko potrzebuję kasy. Planu nie mam, myślę że razem go obmyślimy…

- Jeśli można, chciałbym zadać kilka pytań. Skoro nie zna Pan daty, ani składu konwoju, to skąd mamy pewność, że w ogóle będą jechać tą drogą lub czy mamy odpowiednie środki, aby ich zatrzymać? Należy też wziąć pod uwagę, iż może być to celowa dezinformacja, a prawdziwy konwój będzie jechał inną drogą, jeśli takowa jest dostępna.
Powiedział Teufel spokojnym głosem, po czym zaciągnął się delikatnie cygarem.
- Chciałbym też upewnić się, że zna pan standardowe zasady kontraktów, na jakich pracuję i zapytać się, czy podczas tej misji jak zwykle łupy zostają podzielone równo pomiędzy ocalałych? Z informacji bardziej pomocnych - 0.5 dnia drogi stąd, trasa potencjalnego celu przejeżdża przez niewielki górzysty obszar, idealne miejsce na zasadzkę. Dlatego tę właściwą radziłbym urządzić około 3 km wcześniej, gdzie warunki nie są tak sprzyjające, ale nieprzyjaciel nie będzie spodziewał się ataku na terenie, teoretycznie jej nie sprzyjającym. Najprostszym sposobem rozpoczęcia natarcia i jednocześnie zatrzymania konwoju, będzie rozłożenie kolczatki na trasie przejazdu. Drugim etapem byłoby odpalenie ładunków przeciwpiechotnych, umieszczonych przy bokach jezdni, które powinny uczynić spore spustoszenie w szeregach przeciwnika, próbującego zająć pozycje obronne wokół pojazdów. Pytanie brzmi, czy takimi ładunkami dysponujemy. Jeśli nie, służę pomocą przy ich wykonaniu. Alternatywą, prostszą w wykonaniu, trudniejszą w zrealizowaniu, jest umieszczenie prostopadle do kolczatki, na środku jezdni, i zamaskowanie, dużej ilości np.: czarnego prochu, który zostałby zdetonowany w momencie zatrzymania konwoju, uszkadzając tym samym podwozia wszystkich pojazdów i prawdopodobnie dezorientując załogę na chwilę potrzebną do przeprowadzenia ataku. Zaletą drugiej wersji, jest łatwiejsze wykonanie odpowiedniej substancji chemicznej, trudniejsze jej rozmieszczenie i zdetonowanie.
Śmiech Petera brzmiał jak śmiech hieny - wysoki i… co najmniej, nieco szaleńczy. Przy okazji obecne przy stoliku osoby miały okazję zobaczyć kolczyk w kształcie czaszki wbity w wywalony na wierzch język punka, odbijający migotliwe kolorowe światła stroboskopów. Gadka dziwaka brzmiała tak zajebiście dziwnie dla chłopaka, że nie mógł się powstrzymać. Nie skomentował jednak tego, w końcu facet miał troszkę racji, choćby pytając o podział zdobyczy i kwestionując prawdziwość informacji.

- Co do kontraktów, to jak najbardziej. Dzielimy się po równo. Znaczy Ci, którzy wyjdą z zadymy cało. Z tym że, musimy doliczyć jeszcze jedną działkę. Spadnie ona kolesiowi, który mnie o tym wszystkim poinformował. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.
Raczej stwierdzenie niż pytanie. Michael uśmiechnął się wymuszenie.
- Jest nas wystarczająco dużo aby się podzielić na dwa teamy. Jeden uda się obejrzeć trasę przejazdu, a drugi pojedzie do McPherson, zorientować się w sytuacji. Pasuje Wam? W sprawie zasadzek i sposobu ich wykonania wstrzymałbym się nieco…
W tym momencie inicjatywę podjął Grey.
- Nie przesadzałbym z tym rozeznaniem w mieście. Co, najwyżej trzy niewyróżniające się zbytnio osoby. Większa ilość i ktoś może pokapować, czym jesteśmy zainteresowani. Proponuje siebie, laseczkę i może ty… jak ty miałeś… Oswalda. Reszta przygotuje zasadzkę. Co wy na to?

Pewność siebie chłopaczka z czerwonym irokezem nie była dla panny McKey czymś nieznanym, czy nietypowym. Wendy niejednokrotnie widziała już osobników o podobnej mentalności, którzy zmieniali śpiewkę kiedy tylko szczęście przestawało się do nich uśmiechać. Cała brawura ulatywała, zwykle zastępowana błagalnym, szklistym wzrokiem, którego jedyną przesłankę stanowiło niezmienne „nie pozwól mi umrzeć”. Zignorowała wypowiedź punka, jednak kiedy odezwał się szary jegomość, dziewczyna skontrowała go lodowatym tonem. Aż dziwne, że kiedy mówiła pomieszczenia nie pokrył szron.
- Drogi panie Grey, proszę mi powiedzieć… czy to zbyt wiele prosić żebym w pana umyśle zarysowała się jako osoba, a nie jako przedmiot?
Przypatrywała mu się przez chwilę, po czym stwierdziła:
- Co do podziału, nie brzmi źle, wobec czego nie mam nic przeciwko.
- Oczywiście, moja droga…
Odpowiedział szarak z nutą ironii.
- Więc? Kto jedzie do miasta?

Kowboj także dorzucił swoje trzy grosze.
- Guther tak? Z ładunkami może być pewien problem, co jeśli ciężarówki się zapalą?
Wyjął cygaro, w jego ręku błysnęła zapalniczka marki zippo i używka była już zapalona. Mężczyzna zaciągnął się i dodał coś jeszcze:
- Ja pojadę do miasta, łatwo wyciągam informacje a w trakcie robienia zasadzki wam się nie przydam.

Mimo, że niewiasta dobrze zdawała sobie sprawę z wypaczonej natury wypowiedzi szaraka, była nią zupełnie ukontentowana. Sam fakt skłonienia do niej mężczyzny był wystarczający żeby poprawić jej humor. Dygnęła głową z nieznacznym, niemal pedagogicznym uśmiechem.
- Bardzo dobrze panie Grey. Co do większej ilości osób wypytujących… racja. Może To nas wpędzić w kłopoty, ale jeśli tajemniczy rewolwerowiec jest tak dobry jak mówi, nie mam nic przeciwko żeby wziąć go z nami. Czwórka. W sam raz.
Grey rzucił niechętny wzrok kowbojowi.
- Jasne, niech jedzie. Ktoś musi pilnować auta.
Spojrzał na pozostałych. Nieco bardziej przychylnie.
- To czym jedziemy? Zmieścimy się wszyscy do Chevroleta?

Peter nie spytał, skąd ten cały Gray wie, że jeździ Chevroletem. Domyślił się, że po prostu widać po nim klasę, tak samo jak po samochodzie. Tak, to logiczne. W końcu w tej zawszonej knajpie nie ma nikogo takiego, kto mógłby jeździć taką furą. Oprócz niego.
- Zgadzam się na podzielenie się. To dobry pomysł, myślę że także pojadę do miasta. Uważam że mogę się tam przydać- powiedział Avi, uśmiechając się lekko.
- Jeszcze jedno. Może i nie znam się na takich niuansach jak taktyka, ale wydaje mi się że zasadzka urządzona w miejscu nie nadającym się na zasadzkę nie jest już zasadzką. Stwierdził z dobrze wyczuwalną ironią w głosie.
- Po za tym, używając kolczatek na otwartym terenie, zyskujemy, oprócz zatrzymania się konwoju, gromadę spodziewających się ataku ochroniarzy mających dobre pole widzenia. Zastanowił się przez chwilę, po czym dodał:
- W jaki sposób grupy będą się ze sobą komunikować? Bez odpowiedniej koordynacji ten plan na pewno się nie uda.

- Jeszcze ktoś chętny na wycieczkę do McPherson?
Murzyn zapytał przedstawicieli grupy. W jego głosie słychać było pewne zniecierpliwienie.
- Chyba będę się musiał rozejrzeć za jakimś autobusem, żebyśmy się wszyscy zabrali…
- Nie śpieszy mi się do miasta, ale służę pomocą w wyciąganiu informacji z opornych. Mam w tym praktykę. A co do zasadzki - gorszym, nie znaczy nienadającym się. Po prostu mniej oczywistym. –
spokojnie odpowiedział Günther, zaciągając się dymem.
- I... jedna uwaga chłopcze... uważaj na ton, dobrze Ci radzę.
Słysząc o problemach transportowych, Jason zabrał głos.
- Mój Behemot jak coś dźwignie pięć osób na luz, ale zawsze można upchnąć kogoś jeszcze.
- No, to może jedźcie tym… Behemotem? Koleś, zaczynasz mnie irytować… i nieco podniecać… ale nieważne, ja na ścisk zmieszczę jeszcze trzy osoby, jedna na fotelu pasażera, no i dwie z tyłu, taka mała wolna przestrzeń… no i jest szyberdach, to znaczy klapa, więc łącznie cztery osoby jakoś się wcisną. Więc jeśli faktycznie tak bardzo chcecie zrobić sobie tam wycieczkę grupową, to jeźdźcie z… behemłotem. Mi to wisi, gdzie trzeba będzie, tam pojadę. Kurwa, za to mi płacą w końcu.

Ostatnie zdanie Peter wypowiedział bardzo poważnie, jakby od tego zależało jego życie, po czym zaśmiał się, tym razem bardziej po ludzku. Ostatnio jakoś częściej mu odbija, ciekawe dlaczego? Jason od razu zripostował:
- Dobrze, że mamy oddzielne maszyny, bo nie chciałbym wylądować z Tobą na tylnym siedzeniu.

- Dobrze, że, jak już mówiłem, nie mam tylnego siedzenia, nie będzie nas korciło. Ale Twoją brykę muszę dokładniej obejrzeć, takie mam zboczenie genetyczne, wybacz.
- Żaden kłopot, a nie koniecznie miałoby być u Ciebie w samochodzie.

Rzucił półuśmiechem w stronę Petera.
- Wpierw to niech się zdecydują ile osób tam ma jechać.

- To może Wy jako kierowcy zadeklarujecie się gdzie kto woli pojechać, co?
Zniecierpliwienie było niemal fizyczną manifestacją na twarzy murzyna.
- O, to mi się podoba, wolna ręka. To lubię, szefie, i szanuję.
Jednak myśli Petera nie szły w parze z jego słowami. Pieprzony murzyn, a potem mnie opierdoli, że "po chuja się do miasta pchałeś, skoro masz wściekliznę?"
- To może ja, korzystając z tego, że mam wybór, to jednak pojadę oblukać drogę i znaleźć jakieś miejsce na przyczajkę. To teraz tylko potrzebny mi ktoś sprytny. Szanowna paniekno, chcesz się przejechać z wujkiem Petem?
Wygłupiał się, jak zwykle. I, jak zwykle, było fajnie. Dziewczyna pokręciła głową przecząco na propozycję młodzika z irokezem.
- Dziękuję Peter, ale raczej sobie daruję. Jak już mówiłam, wolę udać się do miasta.
Nie podłapała jego jakże subtelnego i wyszukanego poczucia humoru.
- Czyli zostaje mi transportowanie naszych zabijaków do miasta ? – przewrócił oczami. - Niech będzie, w sumie mój grat nie rzuca się aż tak w oczy, a jak coś to zawsze można go zdemontować z tej blachy tu na miejscu, tylko potrzebuję chwilkę.
Świetnie przynajmniej nie będę musiał wozić samych fiutów. Jason cieszył się w myślach na słowa Wendy.

- To w takim razie ja się z Tobą zabiorę, chłopcze. Bo chyba pozostali obecni nigdy miasta nie widzieli… – powiedział Teufel do Oswalda, uśmiechając się delikatnie.
- Ktoś jeszcze jest chętny, wspomóc nas swą kreatywnością, mającą na celu wywołanie niemiłego zaskoczenia u naszych oponentów?
Rozejrzał się po grupie; jego wzrok spoczął na Jacobie.
- Aha. Jeszcze taka prośba… kowboju… nie przekręcaj mojego imienia. Taka niewielka prośba starszego człowieka…
Mówiąc to spojrzał w oczy Sandersona. Choć głos był spokojny, to w oczach płonął lód. Od razu widać, że to człowiek przyzwyczajony do wydawania rozkazów. I kurewsko niebezpieczny, kiedy ktoś tych rozkazów wykonać nie chciał.

- Jasne, jak tylko powiesz, co to za ustrojstwo chowasz pod stołem, że się tak, kurwa, wyrażę- Peter zaśmiał się krótko, wskazując głową na jakąś butlę stojącą raczej obok stołu, niż pod nim- Gaz rozweselający? Świetnie to działa, nie ma co. Mutki po nim zaczynają krążyć w kółko wydając dziwne odgłosy i klepiąc się po plecach przyjacielsko. Dasz sztacha przed jazdą?- Spojrzał na Reinharda wzrokiem, który tylko w jego mniemaniu był proszący. Innym kojarzył się raczej ze skurczem mięśni żuchwy i delikatnym wytrzeszczem gałki lewego oka.

Aaron spokojnie przysłuchiwał się całej tej rozmowie.
- Ja i moje zwierzęta raczej nie wzbudzimy zaufania w mieście, prędzej nieufność, dlatego ja wybieram drogę.

- To? To jest flammenwerfer. A co do podziału naszej skromnej drużyny… jesteście pewni, że będziecie mieli wystarczającą siłę ognia, żeby się dyskretnie dopytać o interesujące nas szczegóły? – zapytał Teufel unosząc delikatnie brew.

- Ale jesteście kurwo miastesko nieprofesjonalni. Da niech jedzie trzy, maksymalnie cztery osoby. Proponuje kierowcę, siebie i Wendy. Większa zbieranina przyciągnie uwagę i jest tam w chuj niepotrzebna. Tropiciel i starszy pan od pułapek i jakiś cyngiel razem z resztą niech obstawią drogę. Komunikować się będziemy przez Oswalda. Ma najszybszą brykę. I zamiast ciągle napierdalać ruszajmy, w końcu.
Mówiąc to Grey wstał i spojrzał wyczekująco na grupę.

Wstał Jason ruszył się zaraz po Greyu i przeciągnął się.
- Tylko jak wujek Pete stoi z piciem dla swojej maszyny ? - Zerknął na Oswalda.
- Żeby potem się kurwa nie okazało, że komuś zabrakło paliwa.
- Koło dyszki świeżutkiej, cuchnącej, tylko lekko chrzczonej benzynki, na jakieś 160 kilometrów spokojnej jazdy starczy.
Rozejrzał się lekko zniecierpliwiony, czekając, aż w końcu wszystko ustalą. Nie przeszkadzało mu bycie łącznikiem pomiędzy dwoma grupami, liczył, że kłopoty, w jakie właśnie planują wdepnąć dadzą mu odpowiednią dawkę adrenaliny.

- Jasne "panie" Grey- powiedział rewolwerowiec z ironią w głosie - jak tak bardzo ci przeszkadzam i nie pozwalam ci na małe rande vous z panią doktor, to ja pojadę obejrzeć drogę. Chciałbym przez chwilę dla odmiany poprzebywać z kimś kto ma mózg.
Grey nic nie mówiąc, uśmiechnął się tylko i pokazał kowbojowi faka.
 
Highlander jest offline