Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2010, 23:15   #7
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tydzień może usiedziała na odziedziczonym po mężu stołku. Ledwie zdążyła go pochować i opłakać krokodylimi łzami, a już koński ogon śmignął tylko za bramą. Tak ją swędziało. Czasu, który po nieszczęśliwej śmierci męża spędziła w kasztelu starczyło jej jeszcze na rozesłanie wici.
Jakże wielkim było jej rozczarowanie, gdy ujechawszy kilka stajań od Grodźca pod ustawionym na rozdrożu sosnowym krzyżem miast uśmiechniętej kretyńsko gęby Oczka, zastała wbitą w ziemię włócznię.
- Co do… - sapnęła zeskakując z kulbaki. Obciągając na sobie łosiową kurtkę, tanecznym nieledwie krokiem zbliżyła się ku kapliczce.
- … chędożony! – dobiegło do uszu siedzącej na koniu Zuzanny. Jej wyraźnie rozwścieczona towarzyszka z mocą kopnęła drzewiec broni. Drewno jęknęło cicho, ale nie ustąpiło. Z furią wyrwała z ziemi włócznię. Z jej słodkich usteczek wciąż spływały klątwy, których nie powstydziłby się śląski szewc, a jak powszechnie wiadomo nikt w okolicznych ziemiach nie klął z taką swadą jak szewcy ze Śląska.
Lekko wskoczyła na koński grzbiet. Nowiuteńki rząd pachniał jeszcze skórą i skrzypiał przy każdym ruchu. Sztywne z nowości puśliska gryzły ją w łydki i Mina podejrzewała, że nie dalej jak jutro będzie miała w tym miejscu jeśli nie rany to na pewno ciemnofioletowe siniaki.

*

Kraków opuszczały niejako w pośpiechu. To jest Mina, w pośpiechu przytroczywszy juki, w stronę traktu na Wrocław ruszyła z taką determinacją, że Zuzanna rozsądnie postanowiła nie stawać w tej kwestii okoniem. Nie znały się w prawdzie długo, ale czas ten wystarczył, by ze znajomości z wdową po Pełce Rpińskim wyciągnąć co najmniej jeden wniosek: istniał pewien charakterystyczny wyraz twarzy, który ozdobiwszy lica ciemnowłosej towarzyszki zwiastował kataklizm.
Ruszyły więc z kopyta. Drogę, którą podążały, znała Irmina lepiej niż kasztel w Grodźcu. Wiedziała doskonale gdzie wypadnie popas; które odcinki lepiej przemierzać skrajem lasu; gdzie się należy zawczasu okrzyknąć by przejechać bez przygód.
Mina poganiała kobyłę, jakby siodło parzyło ją w rzyć. Rzadko tylko, ustępując przed głosem nie podlegającego dyskusji rozsądku, dawała chabecie ochłonąć.

Odzianej na męską modłę Irminie u pasa ciążył miecz. Nie był to do końca ekwipunek, który pasowałby niewieście, mało jednak dbała Rosenkranzówna o konwenanse. Okolice, przez które rwały dniem, a bywało że i nocą, znały drugie oblicze Miny. To, którego Zuzanna nie była świadoma. To tu Mina mieczem dorobiła się wyprzedzającej ją sławy. Śmieszka, bezlitosna raubritterka, drugie ‘ja’ Rosenkranzówny, występowała w co najmniej połowie historii, które opowiadano sobie wieczorami w karczmach rozmieszczonych wedle traktu. To właśnie owa druga natura musiała wziąć górę i przywieść do wydarzeń ostatnich. Bez dwóch zdań.

Od dziecięctwa brakowało Minie cierpliwości i naprawdę nie uważała, że tragedia, która jej los połączyła z losem Zuzanny wydarzyła się z jej winy. Mógł się bowiem Pełka większym rozumiem wykazać. Lub choćby taktem. Lub choćby, na wzór dowolnego leśnego zwierzęcia, posłuchać instynktu i wziąć nogi za pas, prawda. Och, niechaj będą przeklęci mężczyźni. Mało który z nich znał pojęcie umiaru. Wymoczki o miękkich, wiecznie wilgotnych palcach lub twardogłowe barany, uważające się za panów świata. Głośnym prychnięciem podsumowała myśli przewalające się w jej głowie.

I jeszcze Zuzanna. Pieprzony los. W Boga Ojca wierzyła Irmina raczej niechętnie. Lub może wolała nie wierzyć, bo jeśliby się – na ten przykład – w ostatecznym rozrachunku okazało, że mają chrześcijanie co do piekła rację, niechybnie musiałby być tam od dłuższego czasu ostrzony osobny rożen dla wdowy po Radwańskim. Ba! Istnieć by musiał osobny urząd, który gardłem odpowiadałby za ostrość owego rożna. Mogła się przecież ciemnowłosa pojawić tam w każdym momencie. Cóż wiele gadać. Z razu nie była Mina nazbyt zachwycona towarzystwem tamtej. Potrzebowała kilku mniej lub bardziej bolesnych prób, by uwierzyć, że NAPRAWDĘ nie mogą się rozstać. Zrozumiała w końcu, że sama wiele nie zdziała. Wrocław był jedynym kierunkiem, który dawał umiarkowaną nadzieję na rozwiązanie patowej sytuacji. We Wrocławiu czekali na nią chłopcy.

*

Miasto powitało je niepowtarzalnym, właściwym sobie smrodem. Zalane mieszaniną pomyj i fekaliów rynsztoki, upstrzone końskim łajnem uliczki i nieprzebrane morze bezlitośnie śmierdzących wieśniaków, którzy tego właśnie dnia postanowili wybrać się do miasta. Bo jarmark.

O, słodki Wrocławiu! O, fetorze setek ludzkich istnień upchniętych pomiędzy wilgotnymi murami zabudowań miejskich! O, domu rodzinny!

Zeskoczyła z konia, na dzień dobry poganiając krzykiem ospałych stajennych. Bicz był tylko dosyć stanowczą kropką. Chciała dać jednemu z drugim po łbie, ale zadowoliła się kopnięciem psa, który zapamiętale rozgrzebywał kupkę końskiego gówna. Co najmniej połowę klienteli „Pieczonego Prosięcia” zatkało, kiedy wraz z Zuzanną przekroczyły próg. Mina już bez broni u boku. Poirytowana potoczyła wzrokiem po gębach schylonych nad miskami gości karczmy. Zła była coraz bardziej. Nie tylko na obsługę. Upiorna obrączka coraz mocniej uwierała smukły palec dziewczyny. A zdjąć się jej w żaden sposób nie dało. Zła była na świętej pamięci Pełkę Radwańskiego, na Zuzę, na Oczko i resztę chłopaków. Ba, nawet na siebie.
Duszkiem wychyliła podany przez córkę karczmarza garniec miodu. Wprawnie rozerwała leżącego na półmisku śród kiszonej kapusty kapłona. Tłuszcz spłynął jej po palcach aż w zagłębienia rękawów, gdy podsuwała Zuzannie z grubsza równą połówkę.

- Jedz – powiedziała. – I tak się wyróżniamy.

Obrawszy z mięsa do czysta ostatnią z kosteczek, cmoknęła. Warujący u wejścia burek, najpewniej ten sam, którego wcześniej poczęstowała kopniakiem, zbliżył się, głupkowato merdając ogonem. Postawiwszy miskę na ziemi, ciemnowłosa przeciągnęła się, dosyć mocno wychylając na ławie. Ziewnęła słodko, przyglądając się poczynaniom Zuzanny. Miała właściwie rację, męskie towarzystwo na ta noc byłoby mile widziane. Choć Oczko śmiertelnie by się obraził. Lekko już wstawiona Mina parsknęła śmiechem.
Wstała nieco chwiejnie i zarzuciwszy sobie na ramię juki z co bardziej wartościową zawartością, ruszyła za Zuzanną. Kiedyś już tego próbowały, a żadną miarą nie miała ochoty na jakiegokolwiek rodzaju wstrząsy.

- Diabli nada-ali! – czknęła dyskretnie, stając w drzwiach oberży. – Hej! Zu…!
W tej właśnie chwili Zuzanna zaplątała się pomiędzy mężczyzn, bełkocąc coś o morderstwie.
Mina zmartwiała. Nie. To niemożliwe, by wieści dotarły tu tak szybko.
 

Ostatnio edytowane przez hija : 08-01-2010 o 09:48. Powód: drobne poprawki
hija jest offline