Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2010, 00:34   #35
Mivnova
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
***

Tup, tup, tup.
Szybkie kroki małej, ledwie kilkunastoletniej elfki zadudniły z cicha na schodach. Dziewczynka wbiegła na piętro kamienicy po drewnianych deskach, wykonała piruet na ostatnim stopniu i zbiegła ponownie na dół. Jej blond loki zafalowały, a grymas na twarzy wyraził słodką, jakże niewinną złość dziecka, które zapomniało czegoś z parteru.
Tup, tup, tup. Znalazła się po raz wtóry na górze, bez pukania wparowała do jedynego pokoju niezbyt przytulnego lokum, jakie zamieszkiwała w stolicy od blisko pół roku.
- Mida! Mida! – zaintonowała karcąco.
- Hę? – spod szarej kołdry wyłoniła się głowa Mik’haena. Oczy miał przekrwione, pod nosem zaschniętą biel, a z pozlepianych w strąki włosów niemal ociekał tłuszcz.
- Zaraz szósta – oznajmiła dziewczynka, już spokojnie, prawie tak, jakby ją to nie obchodziło. W istocie, to syn Meara powinien był się przejmować godziną tegoż (jakby nie patrzeć ważnego) dnia.
- Szósta? – elf przyjął półsiedzącą pozycję, wsparł się na łokciu. Wydobył niezgrabnie spod poduszki bukłak, potrząsnął nim i z zadowoleniem skonstatował, iż w środku nadal znajduje się ciecz. Napił się, nie bardzo bacząc na fakt, że cienkie strużki ściekają mu po brodzie na pościel. Stęknął, wstał, upuścił bukłak i zbliżył się do stolika. Zgarnął z jego blatu biały proszek, tak, jakby wycierał kurze, dużo przy tym rozsypując na podłogę. Przyłożył dłoń do twarzy, odchylił głowę do tyłu i wciągnął fisstech z głośnym świstem.
W ten oto sposób jego poranna toaleta dobiegła końca.
- Co tak patrzysz? – parsknął.
Dziewczynka nie odpowiedziała. Dawno już zrozumiała, że nałogi kuzyna są jego stałymi towarzyszami, od których nie dało się go odizolować nawet magią. Tak jak od miecza.

Były Pacyfikator skończył się odziewać, zapinając klamrę od pasa. Poprawił ułożenie strzeleckiego ochraniacza na prawym przedramieniu, z przyzwyczajenia szarpnął kołnierz skórzanej kurtki.
- Gdzie są moje buty? Te do kolan, na wyjazd.
- Przed drzwiami – odpowiedziała mała elfka z łobuzerską miną.
- Co takiego?
- Były strasznie zabłocone, a ja niedawno wysprzątałam całe mieszkanie!
- Bloede… niech cię… nieważne.

Stali tak chwilę, patrząc na siebie.
- Długo mnie nie będzie – Mik’haen bezceremonialnie ruszył do wyjścia. – Zapłaciłem krawcowej, by do ciebie zaglądała. Moczymordy spod karczmy też dostały co nieco, by na ciebie uważać, więc nie masz się czego obawiać. Ale nie wykorzystuj tego zbyt natrętnie.
- Dlaczego nie mogę wynieść się z tego paskudnego miejsca? – przy każdym rozstaniu padało to samo pytanie. I ta sama odpowiedź.
- Bo nie. Szkatułkę masz wypełnioną florenami. Dasz sobie radę.

***

Wyszedł przed kamieniczkę, z wielką ulgą kwitując, iż nikt nie ukradł jego jeździeckich butów. Bali się go w okolicy, słusznie zresztą. Był żołnierzem, a to budziło respekt w dzielnicy plebsu. Dlaczego zatem mieszkał wraz z siostrzenicą w tym miejscu? Nikt, poza Dá Vassim odpowiedzi nie znał. W gruncie rzeczy, niewykluczone, że on sam też nie umiał tego uzasadnić.

***

Odebrał ze stajni resztę sprzętu i swego karego ogiera – silne bydlę, jak na bojowego wierzchowca nilfgaardzkich sił specjalnych przystało. Koń był prawdopodobnie wart więcej, niż cały dobytek i dotychczasowy zarobek zabójcy razem wzięte. A odkupił go od wojska za grosze, dzięki zniżkom weterana. Dużą, podwójną sakwę podróżną przewiesił przez grzbiet ogiera. Nie zakładał nawet poszczególnych elementów pancerza, by nie psuć sobie komfortu podróży. Wszystko upchał w jukach.

***

Wyszedł przed bramę i tak jak się spodziewał, wszyscy byli już zebrani. „Efekciarskie spóźnienie to kiepski pomysł”. Tak pisał Lisek.
A w rzyć z Tobą, dupku, pomyślał elf.
Chłód poranka orzeźwił zabójcę, choć nadal nie był on w pełni, jakby to ująć, funkcjonalnym stanie. Ruszył do grupy, po raz ostatni sprawdziwszy, czy ma w wewnętrznej kieszeni kurtki puzderko z odstresawiaczem. Gryzł ciepłą bułkę (nie omieszkał, skoro i tak już był trochę spóźniony, wstąpić do piekarni, gdyż ta była po drodze), klął w duchu i pod nosem i co chwilę poprawiał łuk, który po złości wysuwał się ze swego futerału. Zapomniał o tym, że sprzedał srebrną broszkę, którą przypinał tenże futerał do końskiej sakwy.
- Idź prosto, sukinsynu – syknął do wierzchowca, samemu się nieco zataczając i ciągnąc wodze w wiadomym kierunku.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 08-01-2010 o 15:32.
Mivnova jest offline