Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2010, 09:44   #2
Vist
 
Vist's Avatar
 
Reputacja: 1 Vist ma wyłączoną reputację
Prolog

Nieregularne chrapnięcia i trzask runa zdradziły go. Po raz pierwszy od sześciu lat. I po raz ostatni. Powoli opuszczały go wszystkie zmysły i instynkty a ich miejsce zajmował przerażający ból. Powoli z wysiłkiem wyszarpnął swoje cielsko z gęstego krzaku tarniny. Wyłaniał się nienaturalnie zapominając o tym, że mógłby pokonać je jednym susem lądując na piaszczystym brzegu rzeki. Kolce haratały liniejące futro które jeszcze dwa dni temu mogło stanowić obiekt pożądania każdego łowcy w tej części imperium. Bezlitośnie wyszarpywały resztki sierści i orały skórę uwalniając czarną krew. Oddech zamieniał się w torturę. Resztkami sił wydał z siebie przerażający ryk.

Gasnącymi ślepiami wpatrywał się w nurt nawet nie próbując ugasić pragnienia, które trawiło jego trzewia. Stał nad brzegiem kanału i czekał. Była w tym ironia bo dwa dni temu gdy próbował napić się z strumienia w głębi lasu przypieczętował swój los. Od dawna nauczył się odróżniać obleśny fetor dziwnych stworzeń. Wyglądały różnie. Mniej lub bardziej nieudolnie próbowały go złapać. Zawsze łączył je ten sam smród zgnilizny i zepsucia i jeden cel który im przyświecał jego mięso. Nauczył się je wyczuwać i zawsze zdążył umknąć gdy tylko wyczuł że się zbliżają. Niestety nie mógł poczuć czegoś przez wodę dlatego zerwał się dopiero wtedy gdy łuskowate łapska były w połowie drogi . Nie zdążył. Nie całkiem . Wymknął się, ale oślizgłe pazury przeorały jego zad. Z początku zwycięstwo powoli przeradzało się symfonie bólu i cierpienia. Początkowe akordy niegojącej się rany zwabiły artystów. Powoli dojrzewali w krwi sycąc jej dobrodziejstwem. Gdy stali się wystarczająco silni przybrali formę larw. Teraz wili się pochłaniając rozszarpaną tkankę.
Oczywiście nie mógł tego dostrzec konający jeleń. Ale widzieli to doskonale ludzie na barce. Jego cierpienie było wymowne i wymuszało ciszę. Powoli sunąca z nurtem łajba zrównała się z konającym zwierzęciem. Stojący na rufie mężczyzna powoli sięgnął po łuk. Napiął cięciwę i strzelił. Dzieliło ich zaledwie dwadzieścia metrów, jednak on strzelił wysoko w górę. Zwierz stał skierowany łbem wprost ku nim nie było możliwości łatwego strzału, który niósł by mu ukojenie. Strzała z świstem wzbiła się ku górze przez chwilę znikła w oślepiającym blasku słońca po czym złamała swój lot ku ziemi kończąc go pomiędzy łopatkami króla puszczy. Niewiarygodny strzał. W innych okolicznościach wymusił by okrzyki niedowierzania, tym razem odwrócił spojrzenia wszystkich nie w kierunku strzelca a ściskającego medalion kapłana. Łucznik podziękował spojrzeniem. Po czym wszyscy wrócili do zajęć. Powoli zbliżali się do Weissbrucku, należało przygotować się do cumowania i pierwszych od kilku dni kroków po brzegu.
 

Ostatnio edytowane przez Vist : 08-01-2010 o 09:54.
Vist jest offline