Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2010, 11:32   #59
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir

Mijały godziny od czasu krótkiej rozmowy z Erą, ale nic się nie zmieniało. Pobity Tamir wciąż siedział w celi, ledwo mogąc się ruszyć. Czuł każdy kawałek swojego ciała. Najwidoczniej sam moment pastwienia się Korela był tym najprzyjemniejszym w jego torturach. Młodego Jedi powoli opuszczała nadzieja.

Jednak Shistavanen nie odwiedził go już i nie zaciągnął na kolejne "przesłuchanie". Nie pojawił się również Darc, którego jednak nieobecność nie zaskakiwała, skoro został wezwany do dowództwa. A może Korel również wybył z bazy, ponieważ Republika zyskała inicjatywę? Może flota wróciła i tym razem zwycięstwo należało do niej? Torn wiedział, że nie powinien robić sobie zbytnich nadziei, ale tylko one utrzymywały go przy życiu.

Jednak dlaczego nikt po niego nie przybywał? Czyżby uznali, że nie warto ryzykować dla jednego żołnierza? A może Erze nie udało się przekazać wiadomości? Najbardziej prawdopodobnym wydawało się, że nie mogą zlokalizować bazy droidów, a w takim wypadku pomoc nie przybędzie. A jeżeli dotrze tu front, to strażnicy albo wywiozą Jedi w głąb planety, albo zastrzelą na miejscu, a najprawdopodobniej uczyni to sam Korel, który nie odmówi sobie takiej przyjemności.

I właśnie wtedy obudził się sąsiad Tamira z celi obok. Również był ciężko pobity, ale nie aż tak jak młody rycerz. Jego prawdopodobnie Shistavanen nie miał za co nienawidzić.


Era

Dziewczyna nie uzyskała pewności, czy mistrz Kota z pewnością zareaguje. Nie znała go za dobrze, ale nie wydawał jej się chętny do pomocy. Nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że w tej chwili najważniejszym jest wygranie bitwy, a ratowanie pojedynczego podwładnego może okazać się tylko stratą czasu i żołnierzy. Tym bardziej, że był to Jedi, który znał cenę ryzyka i musiał być gotowy do poświęcenia. Co więcej, nikt nie znał miejsca pobytu Tamira. Wiedziano tylko, że znajduje się gdzieś za liniami wroga, a więc jedynym wyjściem pozostawał rajd małej grupki. Tylko gdzie dokładnie uderzyć?

Czy jednak te wszystkie przeciwności losu powinny powstrzymać prawdziwego Stróża Pokoju? Era z całą stanowczością była gotowa głosić przekonania, że nie. Generał musiał zrobić wszystko, co było w jego mocy, bez względu na trudności jakie stawiało przed nim to zadanie. Klony prawdopodobnie nazwały by taki sposób myślenia "tajoną niesubordynacją".

D'an otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia, w które wprowadziła ją rozmowa z mistrzem, chociaż ta przechodziła przez ręce szyfrantów. Postanowiła, że zrobi wszystko, by ktoś pomógł Tarnowi. Przecież on żył. Cierpiał i z każdą minutą zmniejszała się jego szansa na przetrwanie. Coś trzeba było zrobić.

- Jaki jest stan wioski i szpitala? - zapytała komandora, by odgonić od siebie ponure myśli.

- Nie najgorszy, sir. Oberwaliśmy całkiem nieźle i właściwie każdy budynek jest podziurawiony, ale straty są o wiele mniejsze od przewidywanych. Straciliśmy 52 żołnierzy, w tym 13 rannych przebywających wtedy w szpitalu i trójkę sanitariuszy. 37 odniosło rany w wyniku ostrzału, dwóch poważne i raczej nie ma dla nich większej nadziei. O losie czwórki klonów nic nie wiemy, ale w takim przypadku możemy przypuścić, że zginęli - surowo ocenił AD-7453. Krótko, po wojskowemu, zdawałoby się bez żadnych uczuć, potrafił mówić o straconych podwładnych. Jakby uważał, że oni i tak są spisani na straty, a śmierć jest tylko kwestią czasu.


Shalulira

Rodianin nie wyglądał na chętnego do współpracy. Raczej na kogoś kto najchętniej przeszkodziłby w czyiś poczynaniach, chociażby dla samej rozrywki. Rzeczywiście musiał być bardzo znudzony, gdyż tylko opierał się o ścianę jakiegoś budynku i nawet niespecjalnie rozglądał się naokoło. Początkowo nawet nie zauważył zbliżającej się do niego kobiety. Dopiero gdy stanęła przed nim, ten leniwie podniósł wzrok z ziemi, przy czym okiem znawcy ocenił, że stojąca przed nim dziewczyna może być warta wysiłku, jakim była rozmowa.

- Przepraszam bardzo, czy mógłby mi szanowny pan pomóc? - zapytała, przy czym wykonała dziwny gest ręką, który jednak po chwili wydał się milicjantowi naturalny jak słońce sunące po niebie.

Podstęp powiódł się. Rodianin w jednej chwili przestał wyglądać jak osoba, która ma w głębokim poważaniu całą Galaktykę i wszystko co się w niej dzieje. Prawdopodobnie nadal miał o niej podobne zdanie, ale teraz z tej wielkiej, smutnej szarości wysnuła się jedyna rzecz dla której warto było zadziałać. Albo przynajmniej ruszyć się z miejsca. Lira wyczuła to.

- Zgubiłam się najwyraźniej, tak duże to miasto się wydaje, a kluczenie wśród uliczek nie zachęca, oj nie. Czy mógłbyś mi wskazać drogę do domu senatora Dongo Ralimy? Byłabym.. cóż... Wdzięczna - Jedi kontynuowała swój spektakl, który na prostym Gurlthonie, bo takie nosił imię, robił piorunujące wrażenie. Dziewczyna wiedziała, że chociażby poprosiła o wskazanie drogi do zupełnie innego miasta, przygłupi Rodianin był gotowy pokazać osobiście drogę i jeszcze zapłacić za transport, chociaż było wątpliwym czy byłoby go na niego stać. Niestety w całym planie pojawił się maleńki, ale dość ważny, szkopuł.

- Gurlthon bardzo żałuje, ale niestety nie zna nazwisk wszystkich bogaczy w tej dzielnicy - odpowiedział smutno. - Niech ich wszystkich licho - dodał pół-szeptem, sam do siebie. Shalulira traciła już powoli nadzieję, że ten senator w ogóle istnieje. Jej zawód odznaczył się lekkim zmartwieniem na twarzy, co jednak ożywiło szare komórki Gurlthona.

- Ale zaraz, panienko. Gurlthon coś za chwilę na to poradzi - Rodianon sięgnął po komunikator i powiedział po rodiańsku. - Gurlthon do centrali, Gurlthon do centrali, odbiór.

Jedi nie miała zielonego pojęcia o treści rozmowy, ale wyczuwała, że Rodianin nie ma złych intencji wobec niej. Strażnik tymczasem otrzymał wiadomość, której Qua'ire również nie zrozumiała:

- Gurlthon, ty kretynie! Używaj pseudonimów! Jesteś Ameba-2!

- Gurlthon nie ma na to teraz czasu. Podaj Gurlthonowi adres senatora... Jakiego? - zwrócił się do Liry.

- Dongo Ralimy - przypomniała.

- Ach, tak. Dongo Ralimy.

- Zwariowałeś? Nie możemy podawać żadnych adresów, tym bardziej przez urządzenia komunikacyjne, ktoś mógłby...

- Słuchaj, kretyn! Gurlthon ma tu bardzo ważną delegację. Zagubioną delegację, która chce dotrzeć do senatora. To może być polityczny skandal - mrugnął okiem do dziewczyny na znak, że jego bardzo "pomysłowy" wybieg za chwilę przyniesie rezultaty. I chociaż Jedi nie rozumiała za wiele z rozmowy, wyczuwała, że Rodianin jest bardzo z siebie zadowolony.

- Bardzo ważną, mówisz? Eee... No dobra. Poczekaj chwilę - długo jednak czekać nie trzeba było. - Senator mieszka teraz na Alei Bufforna Potężnego 14.

- Widzisz? Gurlthon ma łeb - milicjant zwrócił się do dziewczyny. - Za chwilę zaprowadzi cię do twojego senatora - rzekł z czymś na twarzy, co musiało być szerokim uśmiechem.


Nejl

Młody rycerz skoncentrował się. Nie ulegało już wątpliwości, że dwójka Rodian podąża za nimi. Należało jednak dowiedzieć się z jakiego powodu. Dlatego, gdy Lira ruszyła wdrążać swój plan w życie, Nejl postanowił przyjrzeć się bliżej ich ogonowi.

Starał się wyodrębnić poszczególne odczucia, spośród nawały myśli, jakich obu nawiedzały. Z pewnością byli o wiele bardziej inteligentni niż głupawy strażnik, z którym dyskutowała Shalulira. Po krótkim czasie penetracji, w trakcie którego do uszu Jedi dochodziły jakieś krzyki po rodiańsku z kierunku, w którym udała się jego towarzyszka, pogłębił odrobinę wiedzę na temat domniemanych przeciwników.

Wyczuł ogromny nakład podejrzeń i ciekawości, co jednak nie mogło dziwić, skoro błękitna parka wciąż ich obserwuje. Oboje byli również bardzo czymś zmartwieni. Ich myśli krążyły wokół kogoś lub czegoś bardzo im bliskiego, co uważali za niemal stracone. Dodatkowo jeden z nich skrywał nienawiść do dwójki rycerzy.


* * * * *

Rahm Kota miał twardy orzech do zgryzienia. Od prawie doby dowodził pełnym legionem, dwoma regimentami i jednostkami pomocniczymi. W sumie pod jego rozkazami znajdowało się niemal czternaście i pół tysiąca żołnierzy. Nie była to jednak armia, jaką Republika powinna posiadać. Według świeżo upieczonego generała, o pokój w Galaktyce powinno walczyć wojsko zwyczajnych ludzi, a nie zaprogramowanych klonów łowcy głów, w dodatku Mandalorianina. Zdecydowanie nie podobała mu się zaistniała sytuacja. Wystarczy jeden maleńki, wręcz niewykrywalny, błąd w ich edukacji, lub co gorsza celowe działanie sabotażysty, a może dojść do katastrofy. Oto pewnego dnia może okazać się, że po pokonaniu Separatystów, wielka, obyta w bojach, armia zawodowych żołnierzy obróci się przeciwko Republice. I co wtedy zrobi Senat? Przeciwstawi jej Zakon? Ale czy kilka tysięcy Jedi może stawić czoła wojsku liczącemu 30 milionów?

Jeszcze przed wyruszeniem na Elom starał się przedyskutować ten problem z mistrzem Windu, ale ten zdawał się zamykać w sobie po tym co stało się na Geonosis. Kota, który zawsze uważał właśnie jego za najwybitniejszy umysł w Radzie, zrezygnował z prób przekonania innych mistrzów. Wyruszył wraz z armią T'ry Saa i miał nadzieję, że to on jest w błędzie. Powierzono mu stanowisko zastępcy pani generał i jako taki miał koordynować działania wojsk lądowych, którymi dowodził mistrz Glaive. Jednak sytuacja na planecie wymusiła, by Glaive udał się na front, a w sztabie został właśnie Kota. Dobrze, że w armii byli jeszcze Jedi.

Mimo straty ważnego miejsca, jakim było wzgórze ZX11 i przerwaniu szyków klonów w kilku miejscach, jakoś udało się umocnić obronę i przed zmrokiem, pierwszego dnia walk, mały korpus Koty okopał się, a podstawę linii obrony stanowiła rzeka na południu. Strzegła jej Zule Xiss, padawanka Glaive'a, wraz z 33 Regimentem, stawiając dzielny opór wrogowi o sile zbliżonej do dwóch republikańskich Legionów.

Glaive tymczasem walczył na północny, a pod swoimi rozkazami miał trzy regimenty, czyli blisko połowę sił Koty. A i te siły zdawały się niewystarczające do odpierania ataków droidów. Gdyby nie wsparcie myśliwców, prawdopodobnie obrona by się załamała i Konfederacja zakończyłaby bitwę swoim zwycięstwem. Na szczęście stało się inaczej i siły Separatystów doznały sporego uszczerbku w tamtym rejonie. Teraz Glaive mógł spokojnie wracać i objąć z powrotem dowodzenie całością sił.

Tymczasem młoda Jedi Era D'an zajęła maleńką wioskę, która miała zostać jednym ze szpitali polowych, łatwo dostępnym z wielu odcinków frontu. Los chciał, że przez stratę ZX11 wróg zagroził jej bezpośrednio i 31 Regiment zamiast ruszyć do przodu musiał się okopać. Dowództwo zostało powierzone właśnie młodej Erze, ale zanim doszło do spodziewanego ataku, z pomocą ruszyła flota.

Kotę martwił natomiast brak wieści o 30 Regimencie, dowodzonym przez innego młodego rycerza, Tamira Tarna. To właśnie ta jednostka miała zająć ZX11 i je bronić. Jasnym było, że im się to nie udało, ale brak jakichkolwiek wiadomości wskazywał, że musieli zostać rozbici i teraz kilkuosobowe grupki wałęsają się na tyłach armii droidów, szukając drogi powrotu, a najczęściej znajdując śmierć lub niewolę. Rahm Kota, który bardzo przeżył stratę ponad dwustu Jedi na Geonosis, chociaż nie był tam osobiście, musiał teraz przeboleć stratę własnego podkomendnego.

I właśnie wtedy jeden z klonów, przydzielonych do pracy w sztabie, oznajmił, że 31 Regiment wzywa główne dowództwo armii. Było to oczywiste pominięcie drogi służbowej, czyli w tym przypadku dowództwa wojsk lądowych. Mistrz zareagował błyskawicznie. Okazało się, że to młoda D'an ma jakieś szczątkowe informacje o Tarnie. Niestety niewiele one dawały, więc generał nakazał jej powrót do obowiązków.

Ponieważ sytuacja na Elomie nieco się uspokoiła, a żołnierze pierwszej fali wraz z uzupełnieniami szykowali się do kontrofensywy, którą jednak zajmie się już Glaive, Kota mógł zająć się inną sprawą. Na początek zwrócił uwagę na sytuację w przestrzeni powietrznej planety. Okazało się, że myśliwce V-19 starły na proch Vulture'y i teraz dominują, przynajmniej do czasu nadesłania posiłków blaszaków, z innych rejonów Elomu. Ale klony również zwiększały swoją liczbę z godziny na godzinę. Gdy więc Kota upewnił się, że Republika ma pewną przewagę, nie wahał się długo. Nakazał rozpoczęcie poszukiwań baz lotniczych wroga, ze szczególnym uwzględnieniem północnego rejonu. To tamtędy miało pójść wielkie kontruderzenie, więc naturalnym ruchem wydawała się chęć przetrzebienia szeregów wrogiego lotnictwa. A, że przy okazji może trafić na trop zaginionego Jedi...
 
Col Frost jest offline