Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2010, 17:48   #27
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
ROZDZIAŁ DRUGI: LOS GORSZY NIŻ ŚMIERĆ


You'd better worry better listen and take heed
There's a storm on the horizon
Clouds are black and deadly mean
Be on the watch so when the victims start to fall
You can harvest out a demon
When the plague begins we'll fight to win

Shaow Gallery „Encrypted”


[Fay]

Pokój, który wynajmował Johan wyposażony był skromnie ale zadbany. Łóżko dla jednej osoby oraz komoda stanowiły całość umeblowania. Podobnie jak w izbie, w której wcześniej jedli śniadanie także i tu było względnie czysto. Na ścianach zawieszono jelenie poroża, pewnie zdobycze zmarłego męża pani Hartman, gdyż samą wdowę trudno było posądzić o zamiłowanie do polowań. Obok łóżka dziewczyna znalazła plecak i kilka worków należących do Johana. Nie marnując czasu zabrała się do ich przetrząsania.

Początkowo nie udało jej się znaleźć niczego ciekawego. W tobołkach było trochę ubrań, prowiantu, bełty, dwa woreczki – jeden z prochem, drugi z kulami, lina, kompas i parę innych przedmiotów niezbędnych do przeżycia w głuszy. Za to plecak nieznajomego krył w sobie kilka drobiazgów, o których posiadanie trudno byłoby posądzić przeciętnego podróżnika przemierzającego szlaki Imperium.

Fay znalazła pudełko zawierające kilkanaście strzałek do rzucania, kuszę pistoletową, dwie fiolki wypełnione zieloną substancją oraz worek pełen linek, drutów i kawałków metalu, których przeznaczenia trudno było się domyślić. W jednej z bocznych kieszeni Johan trzymał pudełko czernidła i słoiczek szarej mazi. Dziewczyna ostrożnie odkręciła wieczko i sprawdziła jak pachnie zawartość. Aromat był ostry. Po kilku sekundach łzy nabiegły jej do oczu. Czym prędzej schowała znalezisko do plecaka i wznowiła poszukiwania. Wreszcie trafiła na coś co mogło rzucić nieco światła na powody, dla jakich Johan przybył w to miejsce. Na dnie plecaka znalazła mapę doliny i otwarty list, którego adresatem był przybysz.


Uważnie przestudiowała dokument usiłując zapamiętać jego treść po czym odłożyła wszystko na swojej miejsce i przez okno wymknęła się z pokoju. Kiedy spotkała się zresztą na placu stanowiącym centrum wioski zdała towarzyszom relację ze tego co udało jej się ustalić.

[wszyscy]

Wójt podrapał się po głowie. Sprawiał wrażenie średnio zadowolonego tym, co udało się ustalić na temat okoliczności, w jakich zginęli Bergmanowie.

- Mieliście w tych stronach w ciągu ostatnich kilku lat jakieś zaginięcia? Oprócz naszych poprzedników rzecz jasna –
dopytywał się Markus

- Ostatnim mieszkańcem Frugelhofen, który zaginął był mąż Hartmanowej. Będzie jakieś dziesięć lat od kiedy to się stało. Ulrich wyszedł na polowanie i słuch po nim zaginął.

- To oznaczałoby nici z talizmanu - młodzieniec skomentował wypowiedź wójta. - W jakie rejony wybrał się mąż pani Hartman?

- O to musisz pan spytać wdowę.

Kiedy Falke zaspokoił swoją ciekawość głos zabrał Veller.

- Panie Beck. Musicie mnie dokładnie wysłuchać. Nie widziałem jeszcze w swoim życiu czegoś takiego, a... trupów widziałem pewnie więcej niż wy żywych. Możecie mi zawierzyć na słowo. Sens takiego uśmiercenia – wskazał na pierwszego z braci – Właściwie ginie. Chyba, że ma charakter rytualny. Rozumiecie mnie? Kultyści, heretycy... W praktyce problemy i więcej trupów. Na razie to straszenie na wyrost, ale jeśli dacie mi komplet narzędzi ciesielskich, jedno z ciał, godzinę spokoju w jednej z chat bez powiadamiania innych i piętnaście szylingów za robotę, to może będę w stanie rzec więcej.

Propozycję Vellera przyjął z dużą dozą pesymizmu. Widać było, że wstrząsnął nim sposób w jaki zamordowano Bergmanów.

- A co właściwie chcesz pan robić z tym ciałem?

- Zbadać. Jak już mówiłem może uda mi się ustalić coś więcej o tym jak zginęli i o tych co skrócili ich żywot.

- Panie, my tu jesteśmy bogobojni ludzie. Żadnych bezeceństw na naszych zmarłych odprawiać nie damy – ostatnie zdanie wypowiedział ze szczególnym naciskiem.

- Wójcie, jeśli szybko nie dowiemy się co tu jest grane to niedługo zmarłych możecie mieć znacznie więcej. Wasz wybór – albo pozwolicie mi przeprowadzić oględziny nieco dokładniej albo liczcie się z tym, że ci, którzy to zrobili wcześniej czy później podniosą rękę na któregoś z pozostałych mieszkańców.

- Niech tak będzie – odparł nieco zrezygnowany Beck - Ludzie we Frugelhofen pewnie i tak już gadają. Dzieciak Reuchta zanim powiedział mi o nich na pewno wygadał wszystko ojcu a Gunter nie umie trzymać gęby na kłódkę. Strach pomyśleć co ten przygłup może teraz wygadywać po wiosce. Szlag by to, szkoda że przed pójściem do lasu nie powiedziałem mu, żeby przynajmniej na razie siedział cicho. Z chatą może być problem. Nikt się nie zgodzi trzymanie dwóch trupów pod swoim dachem. To przynosi pecha. Możemy umieścić oba ciała u mnie w szopie. Zbyt wiele miejsca tam nie ma za to leży na uboczu i można tam zataszczyć ciała bez obnoszenia ich po wiosce. Skoro już tu jesteście moglibyście mi w tym pomóc. Na słabeuszy nie wyglądacie. Dobra, nic tu po nas. Za tą wycieczkę i przeniesienie zwłok proponuję wam po 15 szylingów na głowę.

Droga powrotna upłynęła im spokojnie. Na prośbę wójta zamiast wchodzić do wioski od frontu skierowali się prosto do młyna. Ciała zostały ulokowane w szopie przylegającej do budynku. Beck zaszedł do domu. Chwile później wrócił z obiecanymi pieniędzmi. Po otrzymaniu zapłaty Veller udał się do szopy zbadać ciała a pozostali zdecydowali się wykorzystać resztę dnia na załatwienie swoich spraw.

Kiedy rozchodzili się było późne popołudnie. Wymarsz z wioski trzeba było odłożyć na jutro. Mimo iż każde z nich zdawało sobie sprawę, iż w ich sytuacji nie mogą sobie pozwolić na marnowanie czasu, w świetle ostatnich wydarzeń perspektywa nocnej wędrówki przez las nie wydawała się być dobrym pomysłem.

[Markus]

Po otrzymaniu pieniędzy udał się do wdowy Hartman. Kobieta dość dobrze przyjęła wieść o odnalezieniu kości mogącej należeć do jej zaginionego męża. Podziękowała młodzieńcowi za zwrócenie szczątków małżonka, mówiąc że w końcu będzie mogła wyprawić mu pogrzeb. Falke uzgodnił z kobietą, iż grupa będzie potrzebować noclegu. Jej odpowiedź na pytanie Markusa o rejony, w których najczęściej polował zmarły ujawniło kilka nowych informacji na temat doliny Zervos.

- Niech pomyślę... najczęściej na zachód od wioski, na ternach wokół porzuconej faktorii.

- Jakiej faktorii? Na mapie doliny, którą dostaliśmy w klasztorze żadna nie widnieje.


- Pewnie dlatego, że nigdy nie powstała. Jakieś dwadzieścia lat temu pewien kupiec z Middenheim chciał zbudować na terenie doliny faktorię. Miał zamiar skupować kryształy wydobywane przez krasnoludy i skóry dostarczane przez naszych myśliwych. Podobno był w dobrych układach z jedną z middenheimskich linii dyliżansowych. Mieli uruchomić stałe kursy pomiędzy miastem a Fugelhofen i faktorią. Dzięki temu sprowadzając towary samemu mógłby je sprzedawać taniej niż korzystając z pośredników. Tyle że wybrał sobie dziwne miejsce. Zamiast wznieść ją w pobliżu wioski wybudował całość w środku lasu. Zanim zdołał dokończyć budowę skończyły mu się pieniądze. Kupiec wywiózł stamtąd wszystko co miało jakąkolwiek wartość a resztę porzucił. Las już ładnych parę lat temu pochłonął drogę prowadzącą do tego miejsca. Jak wygląda teraz sama faktoria nie wiem podobnie zresztą jak reszta mieszkańców Frugelhofen.

- Może pani wskazać jej położenie?

- Jej zabudowania, jeżeli do tej pory jeszcze się jakieś ostały znajdują się w zachodniej części doliny, mniej więcej na tej samej wysokości co klasztor.


[zaktualizowałem mapę doliny zamieszczoną w komentarzach]

[Veller]

Wójt i chłopak o zaciętym spojrzeniu kogoś kto nie znosi być do niczego zmuszanym wyszli z szopy zostawiając Vellera samego z ciałami Bergmanów. Jego wybór padł na to ze zmasakrowaną twarzą. Josef Bergman. Mężczyzna skrzywiwszy się w niesmaku otworzył skrzynkę z narzędziami i rzucił pobieżnie okiem na znajdujące się w niej przedmioty. Trup go nie brzydził. Po prostu jakoś instynktownie nie chciał tego robić. Dawno już tego nie robił. Zdjął z siebie kurtkę i nałożył zaoferowany na ten czas fartuch w którym Beck zwykł sprawiać świnie. Przez chwilę patrzył jeszcze na pociętą twarz denata po czym sięgnął po nóż do skrzynki.

Skórzany kaftan uległ ostrzu odsłaniając blado-siną skórę klatki piersiowej i brzucha. W paru miejscach zdążyły się pojawić już zazielenienia świadczące o postępującym rozkładzie. Markus dość trafnie ocenił czas zgonu. Trzy do czterech dni. Dodatkowo ślady po pchnięciu czymś ostrym. Mieczem najpewniej. Może sztyletem. Biorąc pod uwagę rozmiary i kształt ran stawiał na to pierwsze. Nie specjalnie go interesowały, ale nauczył się już, że ciekawość obrażeń nie szła w parze z ich istotnością. Potem ściągnął z denata resztę ubrań, oraz owinięte rzemieniami obuwie i pobieżnie obejrzał ciało, czy poza ranami korpusu, twarzy i tą z tyłu czaszki nie ma żadnej innej. Nie znalazł niczego więcej ponad to co można było dostrzec na pierwszy rzut oka. Ocenił ilość zakrzepniętej krwi wokół ran. Stawiał na to, że zadano je gdy ofiara jeszcze żyła. Czy te pchnięcia były bezpośrednią przyczyną śmierci trudno było na razie powiedzieć. Jedno z nich znajdowało się na wysokości serca, więc tej wersji zdarzeń nie można było wykluczyć. Przyjrzał się ich szerokości i postrzępieniu skóry, by stwierdzić coś więcej. Wewnątrz ran dostrzegł drobiny substancji o czerwono-brązowym zabarwieniu. Wyjął jeden okruch by przyjrzeć mu się bliżej. Rdza - narzędzie zbrodni z pewnością nie było w najlepszym stanie. Nie było również zbyt ostre o czym mogły świadczyć lekko poszarpane brzegi ran.

Rzucił jeszcze okiem na cięcie przechodzące przez pół twarzy by upewnić się, że wygląda podobnie jeśli chodzi o narzędzie, którym je zadano i zamyślił się przez chwilę. Jego przypuszczenia potwierdziły się. Godne zanotowania w pamięci, jak mawiał jego mentor. Odwrócił denata na plecy. Plamy opadowe na całym ciele zdążyły się już utrwalić przybierając buro-fioletowy kolor. Nie zauważył żadnych chorobowych zmian skórnych. Tyle dobrego. Stanął za głową mężczyzny by przyjrzeć się dokładniej ranie z tyłu głowy, jej umiejscowieniu, kształtowi. Brzytwą pozbył się przeszkadzających kęp pozlepianych włosów odsłaniając cały obraz. Rana była okrągła. Zadana pod kątem prostym. Tak samo obejrzał krawędzie zniszczonej skóry i pokruszonej kości czaszki. Jednego mógł być pewien. Zadano ją innym narzędziem niż pozostałe obrażenia. Świadczył o tym zarówno kształt rany jak i brak śladów po rdzy wewnątrz czaszki. Na uwagę zasługiwał fakt, iż krawędź rany była niezwykle gładka. Co więcej, w środku Veller nie trafił na żaden fragmentu kości czaszki, którą napastnik musiał wyciąć celem dostania się do mózgu. Skoro przy zwłokach niczego nie znaleźli to powstawało pytanie co się z tą kością stało. Czyżby zabójca zatrzymał ją w charakterze trofeum? Ciężko było stwierdzić czy ranę zadano za życia ofiary czy też po śmierci. Młodzieniec podejrzewał jednak, że zabójca nie czekał aż Josef wyda ostatnie tchnienie tylko kontynuował robotę. Kiedy uważniej przyjrzał się mózgowi zabitego rzucił mu się w oczy pewien szczegół. Za życia człowieka pływa on w roztworze bezbarwnej cieczy. Skoro doszło do otwarcia czaszki to, wziąwszy po uwagę pozycję w jakiej znaleźli ciała powinien on wypłynąć pozostawiając gdzieniegdzie biały osad, którego Veller nigdzie nie zauważył.

Liquor cerebrospinalis... Jedyna funkcja - chronić mózg. Po co do cholery ktoś zadawał sobie tyle fatygi, by go pobrać... I to w tak... "polowy" sposób. Krawędź czaszki świadczyła o chirurgicznej precyzji. Tyle, że mało który chirurg umiałby zrobić coś takiego. A przynajmniej w tak przyzwoity sposób. Narzędzie, którym przeprowadzono zabieg z pewnością nie znajdowało się na wyposażeniu nawet co bardziej renomowanych medyków. Nie możliwym było, by zostało ono wbite. Także raczej nie wwiercone. Pozostały by jakieś odłamki. Wkręcone prędzej, albo wcięte w jakiś trudny do wyobrażenia sobie sposób. Może była to więc wyłącznie kwestia narzędzia? Przejechał palcem po krawędzi przecięcia. Następnie wziął swój sztylet i jego końcówką zaczął piłować kość, by porównać gładkości i wygląd powierzchni przecięcia wykonanego przez sprawcę i siebie. Fragment nacięcia dokonany sztyletem Vellera daleki był od gładkości cechującej pierwotną ranę. W trakcie piłowania do wnętrza rany wpadło kilka odłamków kości. Mimo, że broń, jaką otrzymali od pomocników pana Ropke była bardzo dobrej jakości, nie mogła się równać z narzędziem, przy pomocy którego otworzono czaszkę.

Wytarł sztylet o szmatę i zostawił głowę. Mózg w ranie wyglądał na nieuszkodzony. Wręcz na wysuszony. Veller wątpił, by Josef nawet jeśli żył podczas tego "zabiegu" to by czuł cokolwiek. Choć z drugiej strony ciężko sobie wyobrazić odessanie płynów ustrojowych z głowy. Tak czy inaczej naprawdę miał nadzieję, że to przypadek. Zwykłe uderzenie. Psie kurwa szczęście. Pozostało sprawdzić, czy mężczyzna naraził się w lesie na chorobę Belmarkt. Wrzodów żadnych na ciele nie było, ale infekcja mogła rozwinąć się w umierających wnętrznościach -nim te zaczęły się psuć. A fakt pozostawał faktem, że to właśnie ci dwaj znajdywali chore zwierzęta.

Sztyletem przeciął skórę poniżej mostka i wbił mocniej rozcinając otrzewną. Cięcie przeciągnął do samego podbrzusza i otworzył ranę. Zapach śmierci uderzył go po twarzy. "No co jest Veller. Wiesz przecież jak to jest". Przełknął ślinę i odwrócił na chwilę na bok głowę by przyzwyczaić się do smrodu. Uważnie przyjrzał się wszystkim narządom. Nie udało mu się jednak dostrzec żadnych zmian świadczących o tym, by Bergman mógł być nosicielem zarazy. Co prawda znalazł drobne przebarwienia na wątrobie i trzustce ale można je było zrzucić na karb zamiłowania do miejscowego bimbru. Przy pomocy igły i nici pożyczonych przed rozpoczęciem sekcji od Markusa zaszył ciało. Następnie poskładał narzędzia, zdjął poplamiony krwią fartuch i wyszedł z szopy.

- Panie Beck - skinął na mężczyznę stojąc już w drzwiach. Na dobrodusznej twarzy wójta malował się niepokój. Veller poczuł nieprzyjemny posmak powinności powiedzenia tym ludziom prawdy. Ktoś kto ich nękał miał w nosie ich wieś. Interesowała go zawartość głów - Macie tu problem, który wykracza poza moje umiejętności i umowę zawartą z Panem Ropke. Udzielę wam więc tylko dwóch rad. Pierwsza taka, żebyście wysłali paru chłopa, a najlepiej jeśli sami także pójdziecie, do klasztoru. Tam powiedzcie ojcu Erichowi, że dwóch waszych ubito... i ode mnie, że ktoś w okolicy zbiera... duże ilości liquor cerebrospinalis. Napiszę to wam najlepiej, żebyście nie zapomnieli. Jak nie będzie wiedział o co chodzi to powiedzcie, żeby zajrzał do książek, o które go prosiłem. Oni już tam będą wiedzieć jak wam pomóc. Druga rada jest taka byście zabronili ludziom wychodzić do lasu przez pewien czas. Niech się nikt nie szwenda póki nie wrócicie. "Niech się mnichy martwią".

- Aa... I jeszcze jedno. Weźcie może ze sobą jak będziecie iść tę małą. Biankę. Bo ona chyba nie usiedzi na dupsku. Niegłupia dziewucha więc może mogłaby się nadać mnichom...

- Dziś jest już trochę za późno na wizyty w klasztorze. Zresztą niedługo noc nastanie, wizytę trzeba będzie przełożyć na jutro. Pójdę tam z samego rana. Zaraz rozpowiem ludziom we wsi, żeby nie łazili po lesie. Co do Bianki to nie wiem czy rodzina ją puści. Oto 15 szylingów - Beck wręczył mu garść monet - teraz jeśli pozwolicie zawiadomię ludzi.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 16-01-2010 o 11:25. Powód: korekta posta
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline