Cały galeon się zachwiał, gdy potężny wybuch wstrząsnął stojącą tuż obok fregatą, ma której cholerna magiczka zaczęła bawić się ogniem. Czy w myśl zasady "Po mnie choćby potop" chciała zniszczyć oba statki? A może na tym miało polegać jej zadanie? Zatrzeć, w razie konieczności, wszelkie ślady i uciec?
Kolejna
niecelna strzała poszybowała w stronę czarodziejki, a potem nie było już czasu, by bawić się w strzelanie do latających celów. Tonąca fregata mogła pociągnąć za sobą przywiązany do niej galeon. Trzeba było zatem zabrać się za pozbywanie się lin łączących fregatę z galeonem.
Wyciąganie haków z pokładu czy mozolne rzezanie lin mijało się z celem. Zanim zdołaliby wykonać połowę pracy znaleźliby się na dnie w towarzystwie fregaty. Trzeba było ciąć liny...
Paul zamienił łuk na podniesiony z podłogi tasak - własność jakiegoś nieżyjącego marynarza i podbiegł do burty. Tuż obok niego stanął inny marynarz, toporkiem usiłujący przeciąć linę. Najskuteczniejszy sposób z pewnością nie mógł wywołać zachwytu Harvela, ale innego wyjścia nie było.
Tasak trafił dokładnie w miejsce, gdzie lina stykała się z relingiem. Naprężona lina nie mogła stawić oporu dobrej stali. Jeden koniec opadł na pokład galeonu, a drugi ze, świstem przecinając powietrze, pomknął w stronę fregaty, gdzie zwalił z nóg jakiegoś nieuważnego członka załogi.
Kolejna lina pękła z trzaskiem, potem następna...
-
Wracajcie! - Paul okrzykiem i machnięciem ręki ponaglił kompanów, którzy jeszcze pozostali na pokładzie fregaty.
Stanął przy burcie z liną w ręku, by w razie konieczności służyć pomocną dłonią tym, którzy nie będą w stanie samodzielnie wrócić na pokład galeonu.
-
Niech to cholera! - zaklął widząc, że co najmniej dwóch członków drużyny ma pewne kłopoty... Przywiązał linę do relingu a potem
skoczył na pokład rozpadającej się fregaty.