Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2010, 12:03   #11
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dla Wendy to wszystko powoli przestawało być śmieszne. Jej rozmówcy rzucali mięsem co drugie słowo, jakby myśleli, że są przez to w jakikolwiek sposób lepsi, bardziej męscy. Trochę jak dzieci. Takie z rodziny patologicznej. Dodatkowo, dziewczyna poważnie wątpiła w ich sukces przy tym zadaniu, jeśli mają problemy z czymś tak błahym jak podział na dwie grupy. Dodać fakt, że kowboj i szarak właśnie skakali sobie do gardeł. Wendy westchnęła.
- Panowie, panowie. Spokojnie… wiem, że bardzo chcecie udowodnić jeden drugiemu który z was jest samcem alfa, ale postarajcie się trzymać testosteron na smyczy, bo w żaden sposób nie zbliża nas do przed chwilą ustalonego celu.
Powstała, poprawiła swój płaszcz i torbę.
- Poczekam na was na zewnątrz, tylko proszę, pośpieszcie się.- dodała poważnym tonem, po czym spokojnym krokiem skierowała się w stronę drzwi. Bo nawet zwariowane warunki pogodowe ZSA były bardziej kuszące od dalszego słuchania tego szaleńczego bełkotu.
- To ja idę z Tobą - Jason zaśmiał się szaleńczo i wyszedł za Wendy, żeby przygotować swój samochód do jazdy.
-Jak widać w naszej grupie panuje zgodność i całkowity profesjonalizm- uśmiechnął się szyderczo Avi- Jak tak dalej pójdzie, to skończymy wszyscy jako karma dla mutantów. Ty na przykład, Grey. Z chęcią zapytam o coś, co od pewnej chwili chodzi mi po głowie. Czemu tak bardzo nalegasz na towarzystwo najlepszego lekarza w naszej drużynie? Jak rozumiem tak bardzo się obawiasz że w spokojnej mieścinie, do której mają pojechać zaledwie trzy osoby, z czego jedna nie znająca się na walce, ktoś może cię ranić tak straszliwie że będziesz potrzebował natychmiastowej opieki? No to informuję że grupa która jedzie badać drogę ma na to o wiele większe szansę. No, ale skoro tak bardzo obawiasz o swoje zdrowie, to chyba pojadę z tobą. Nie możemy przecież pozwolić by tak cenny towarzysz jak ty narażał swoje życie samotnie- dodał z sarkazmem- A co do ciebie Gunther, to ja zacznę traktować cię z szacunkiem, gdy ty zaczniesz rozwiewać moje wątpliwości. Nie wysunąłeś żadnego kontrargumentu przeciwko moim stwierdzeniom.
-A jedź, człowieku, co mnie to obchodzi. - Roześmiał się Grey. - A niunia jedzie z nami, bo ma większe przebicie w rozmowie z napalonymi gangerami, niż my, nie sądzisz? A właśnie.. Roddick, co za organizacja dowodzi tym konwojem, co? Musimy wiedzieć, o kogo pytać.
Teufel również miał już gotową odpowiedź dla zabójcy- Bo nie uznałem tego za potrzebne. Ale jeśli Ci tak bardzo zależy... Po pierwsze: zyskujemy gromadę spodziewających się ataku ochroniarzy, wyskakujących z ciężarówek wprost w krzyżowy ogień. To raz. Po drugie nie powiedziałem, że z dobrą widocznością. To dwa. Pojedziemy to zobaczysz. Po trzecie: jestem w stanie skutecznie zablokować linię strzału, ale to ostateczność, bo przez dym jak wiadomo, nie widzi nikt. Chyba, że ktoś z państwa ma pod ręką termowizjer? Natomiast gdyby zebrać odpowiednie składniki mógłbym spróbować wytworzyć gaz łzawiący lub paraliżujący. Wrzucić po puszce do ciężarówki i problem z głowy. Jeśli nie mają masek, a nie powinnni. Chyba, że jest to jednostka posterunku, to ja i Pan Michael będziemy musieli porozmawiać na osobności.
- To nie posterunek - odpowiedział starszemu mężczyźnie Michael, który cały czas, z coraz mniej pewną miną przysłuchiwał się rozmowie. Potem zwrócił się do Greya. - Konwój należy do Stevena McKellara. Możliwe, że słyszeliście o nim. Ma kilka fabryczek i składów rozrzuconych po środkowych stanach. Konwój jedzie z lekami, prawdopodobnie dostarczyć je komuś z Hegemoni. Nie wiem czy będzie potrzeba wymuszania z kogokolwiek informacji, ale zobaczymy... Mój informator spotka się z nami i wtedy poznamy więcej szczegółów.
- O, z tym gazem to mi się podoba, może zrób im taki rozweselający? Zbyty będą.- Peter był przekonany, że to byłoby zabójcze dla eskorty, lub choćby wielce zabawne.
- Nie zamierzam. Ale jeśli masz gamble, to ja mogę mieć gaz rozweselający.
Chłopak przycichł nieco, benzyna droga w obecnych czasach, a i jeść coś trzeba... Ale jak obrabują ten konwój... Tak, wtedy trzeba będzie skołować całą cysternę "głupiego Jasia".
-Mnie to pasuje- powiedział Sanderson- I przepraszam za pomyłkę panie Günther a teraz wybaczcie.- Kowboj wyszedł z baru i podszedł do pani doktor. -Przepraszam, niech się pani nie obrazi, ale nie jestem zainteresowany panią jako kobietą, proszę tego nikomu nie mówić ale od pięciu lat tropię zabójców żony i córki więc nie mam czasu na romanse. Jeśli panią uraziłem to przepraszam.
Panna McKey nic nie mówiła. Obdarzyła mężczyznę spojrzeniem, które posiadało różnorodność emocji zbliżoną do odmienności gustów muzycznych w Saint Louis. Dominujące zdawało się niezrozumienie dla zachowania kowboja, jednak tuż za nim ulokowała się całkowita obojętność. Trzecią pozycję zajęło nieznaczne zakłopotanie dziwnym wyznaniem, zaś na samym końcu wylądowała złość, nie mogąc niestety liczyć na miejsce na podium. Jako, że po tym mentalnym wyścigu czuła, że musi coś powiedzieć, toteż zrobiła.
- Ależ skąd. Zapewniam, że nie uraził mnie pan w żaden sposób…
Miała dodać coś jeszcze, ale przezornie ugryzła się w język. Współczucie było przereklamowane. Nieznacznie machnęła dłonią, bagatelizując całą sprawę.
-Wiedziałem że dojdziemy do porozumienia. Czyli jak rozumiem możemy już wyruszać? Taki skład zespołów chyba będzie najlepszy- Aviego zainteresowały słowa Gunthera- Jesteś w stanie zrobić gaz paraliżujący? Jeżeli tylko wiatr dopisze to załatwimy sprawę bez jednego strzału. Czego potrzebujesz?
- Hm. Wytworzenie gazu rozweselającego jest w sumie banalnie proste. Wystarczy odrobina saletry i obróbka termiczna. Z mocniejszymi będzie problem. Po pierwsze potrzebuję laboratorium. Zaadaptowanie tutejszej destylarni bimbru powinno wystarczyć, bo przecież jakąś mieć muszą. Do wytworzenia sarinu, potrzebowałbym kwasu siarkowego, ortofosforanu wapnia, ewentualnie trochę zmielonych kości zwierząt, z których mogę go uzyskać, wody i propenu, żeby zrobić izopropyl. Oraz kilka innych drobiazgów. Też do zrobienia, ale nie wiem czy uzyskamy tu wszystkie potrzebne składniki, a produkcja zajęła by pewnie dzień lub dwa. Ale można by też ograniczyć się do stworzenia iperytu. Powoduje rozległe oparzenia skóry, całkowitą niezdolność do walki i na ogół masową panikę. Wytworzenie też jest prostsze niż sarinu, a nie wystarcza sama maska przeciwgazowa, żeby się ochronić. Potrzebny jest skafander chemiczny. Potrzeba w sumie tylko etenu, który można pozyskać z gazu ziemnego lub ropy oraz chlorek siarki, też nietrudny w uzyskaniu. Jak więc widać wytworzenie, któregoś z tych środków powinno się udać bez problemu. Pytanie jak dostarczyć go do wnętrza ciężarówki? Gdybyśmy mieli M-79 mógłbym zrobić do niego pociski i wstrzelić je do środka. Mam doświadczenie z obsługą takiej broni. Drugim wyjściem jest zamiana zbiorników w moim miotaczu, co choć trudniejsze, jest możliwe. Wtedy mógłbym również dość celnie opylić cele. Co prawda więcej zależało by od pozycji zajmowanej przeze mnie względem pojazdów oraz siły i kierunku wiatru. Trzecia opcja, najmniej nas wszystkich chyba interesująca, polega na ręcznym dostarczeniu ładunku na pakę i szybką ucieczkę. A propos ładunków. Zmontowanie prostej miny przeciwpiechotnej typu claymore, o której mówiłem wcześniej, to jakieś pół godzinki roboty, a potrzeba do tego w sumie tylko prochu, trochę niewielkiego żelastwa i opakowania. - zakończył wywód Günther. Zaciągnął się głęboko cygarem, po czym nieśpiesznie dokończywszy piwo, odwrócił się w kierunku barmanki. - Dobra kobieto, czy mógłbym prosić o porcję Twojej wspaniałej jajecznicy? Przyrządzonej tak samo jak wczoraj. I może jeszcze jeden kufelek. Ale tym razem jasnego, wkrótce wyruszamy. - uśmiechnął się serdecznie do dziewczyny za ladą.
- Ruszajmy. - Rzucił Grey do "swoich" i wyszedł na zewnątrz.
- O kurde, nie rozumiem nic z tego co mówisz, Günther. Mógłbyś powtórzyć, tyle że wolniej i bardziej zrozumiale? - Zapytał Aaron patrząc głupim wzrokiem na towarzysza.
- Uwierz mi, chłopie, to nic nie pomoże. Mam kumpla chemika i z nim są takie same jazdy, zupełnie jakby mówił w jakimś obcym języku- dodał półszeptem Peter.
- Czy to rozwiało Pana wątpliwości Panie Avi ben Jacob?- Günther był wyraźnie zadowolony ze swojego wywodu.
-Oczywiście. Jak widać z każdym można się dogadać jeśli tylko obie strony mają na to ochotę. Gaz jest wyjątkowo dobrym pomysłem. Sądzę że powinniśmy być w stanie uzyskać te składniki- w tym momencie Avi wstał- W jednej kwestii zdecydowanie zgadzam się z Greyem. Ruszajmy- powiedział Avi i wyszedł na zewnątrz.
- Oczywiście drogi chłopcze. Swoją drogą, czy można pogłaskać psa? Bardzo sympatycznie wygląda, ale nie chciałbym skończyć bez ręki. - uśmiechnął się ciepło. - Generalnie mówiłem o tym, że jeśli nasi towarzysze znajdą potrzebne mi rzeczy, może uda nam się przejąć towar bez jednego strzału, jak to ładnie podsumował Pan Jacob. Ponieważ jeśli będę miał trochę czasu i odpowiednie materiały mogę przygotować gaz, który załatwi ochroniarzy. Mogę także zaminować cały teren wokół miejsca, w którym zamierzamy zatrzymać ciężarówki. Wtedy właściwie pozostaje nam załatwić sobie dużo jedzenia i wody i obserwowanie jak każdy ochroniarz, który wysiądzie będzie przerabiany na hamburgera. Zgodzisz się chyba, że to lepsza możliwość niż bezpośredni atak?- Teufel wyraźnie się rozkręcał. Aaron spojrzał na psa który powoli zasypiał na podłodze, po czym powiedział: - Dobrze, nie powinien ugryźć, chyba że jest pan wrogo nastawiony, on potrafi to wyczuć. A jeśli chodzi o ten pomysł... Nie znam się na tych wszystkich saletrach, ale nie wydaje mi się, że uda nam się to wszystko znaleźć na tym zadupiu. Podobnie jak z minami. Chyba że wiesz, gdzie to wszystko zdobyć, to okej. Aha, jeśli to wszystko uda się zrobić, to pewnie nasi "profesjonalni zabójcy" będą się nudzić, patrząc na to wszystko.

Peter wstał, zerkając na już dawno przygaszonego papierosa, którego trzymał w dłoni od początku rozmowy, a o którym kompletnie zapomniał. Dziwne, ale cóż, zdarza się. Strząchnął ostygły popiół i podpalił ponownie to, co zostało. Starczy na kilka porządnych machów przed wyjazdem.
- Hej, panowie gawędziarze, ja będę czekał przy samochodzie, jak możecie, to się streszczajcie.- Następne słowa skierował do Michaela, zatrzymując się w pół drogi do wyjścia.- Szefie, rozumiem, że spotykamy się tutaj, jak już zrobimy swoje?
- Tak Peter, dobrze rozumiesz. Nie wiem ile czasu Wam zajmie zorientowanie się w terenie - odpowiedział Michael. - Do McPherson jest około dwustu mil, jednak po drodze jest tankownia, chyba w Larned, z tego co pamiętam. W każdym bądź razie była tam w zeszłym roku. Powinniśmy do McPherson dotrzeć w jakieś pięć, może sześć godzin, jeśli po drodze nie będzie żadnych niespodzianek. Myślę, że spotkamy się tutaj ponownie za dwa dni. Jakby coś to noclegu szukajcie po mieście. Powodzenia.
- Okej, trzymajcie się. - Rzucił Aaron i na pożegnanie, machnął ręką. - Mam nadzieję, że uda wam się wrócić w jednym kawałku.
Günther pochylił się w stronę psa wyciągając powoli rękę z otwartą dłonią. Gdy pies zaznajomił się z nowym zapachem, mężczyzna pogłaskał go kilkakrotnie po głowie.
- Miły piesek - rzucił w stronę Aarona. - Może kiedyś też sobie takiego sprawię.
- Jak skończymy tą robotę dla Michael'a, mogę się wybrać na poszukiwanie podobnego i wytresować, ale oczywiście nic za darmo. - zaproponował młodzieniec i napił się wody. - Ale teraz mamy chyba jakąś robotę do zrobienia, co nie? Od czego zaczniemy?
- Dziękuję za ofertę, chętnie skorzystam, jeśli obaj przeżyjemy. A jeśli obaj przeżyjemy to i gamble się znajdą. -Günther wypuścił kółko dymu. - A zaczniemy chyba od tego, że pójdziemy do przydzielonego nam samochodu i udamy się na wycieczkę krajoznawczą wzdłuż drogi. - drugie, mniejsze kółko, przeleciało przez pierwsze. Gasząc przy okazji cygaro, Reinhard wstał i schował resztkę do wyjętego z jednej kieszeni pudełeczka. Założył na plecy baniaczek, zapiął kilka klamer i poprawiwszy mundur, skierował się do wyjścia.
Młodziak wstał, rozprostował się, zawołał psa i wyszli - Będę czekał przy samochodzie. - Na zewnątrz, zagwizdał głośno i wyciągnął rękę. Chwilę później, wylądował na niej brązowo-biały sokół. Właściciel pogłaskał go lekko po główce i rozkazał mu spocząć na ramieniu, po czym oparł się o ścianę baru.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline