Wzniósł triumfalny okrzyk bojowy. Uderzył trzy razy pięścią w pierś, na znam że nie ma z nim przelewek. Marynarze bali się go, a gwardziści też byli niepewni swych sił. Oto mu chodziło. Zasiać w nich strach swoim zachowaniem. Barbarzyństwem. Kiedy postanowił przebić się przez szeregi tych ludków, pokładem statku zatrzęsły
nieskoordynowane wybuchy. Tuż pod jego stopami zaczęły pękać deski, a nieopodal wyrwany kawałek pokłady poleciał w jego stronę. Na szczęście ugiął się pewnie na nogach, i podparł się ręką, a deski ominęły jego głowę jego głowę. Niespodziewanie podłoże pod nim zaczęło pękać. Instynktownie odskoczył z przysiadu w tył, a pokład pod nim zaczął się
rozdzielać pod wybuchami. Z szczelin zaczęły wyzierać płonienie.
-Na duchy, czy to otchłań?- krzyknął przerażony. Teraz było mu wszystko jedno czy potomkowie go wzywają, czy też złe duchy. Teraz trzeba było ratować sobie dupę. Kontem oka dostrzegł, że jego cel, najbardziej uzbrojony wojownik wypadł za burtę. Najwidoczniej nie utrzymał równowagi.
" Tak się kurwa nie godzi, to moja ofiara !"
Przyczepiając miecz, do sprytni skontrowanego uchwytu na plecach, wyrwał sztylet z pasa, i skoczył wprost za nim. Nie pozwoli mu tak odejść...
Na szczęście umiał pływać.