Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2010, 16:28   #11
itill
 
itill's Avatar
 
Reputacja: 1 itill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodze
Chłopak zagadujący ją stawał się uporczywy. Nie miała ochoty na kontakty z nadpobudliwymi punkami. Zaczęła spokojnie mówić do niego po francusku, że nie rozumie go i nie zamierza z nim rozmawiać. Następnie dopiła swojego drinka i poprosiła o gin z sokiem malinowym. Zerknęła na chłopaka stojącego przy kontuarze. Wydał jej się inny niż całe to towarzystwo i nawet uśmiechnęła się do siebie zatapiając wzrok w orgii panującej na parkiecie.

Nachalny Japończyk jednak nic nie zrozumiał, a że był mocno podpity postanowił poklepać ją po ramieniu, gdy tylko się odwróciła od niego. Zaczął się śmiać i puścił do niej oczko. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl jakiegokolwiek bliższego kontaktu z tym osobnikiem. Spojrzała na niego raz jeszcze tym razem o wiele bardziej groźnie i odepchnęła jego rękę.

-Odczep się wreszcie! –krzyknęła po francusku przekrzykując inne krzyki, westchnienia i muzykę.

Usłyszała spokojny, acz poważny głos. Cichy, a mimo to tak dobrze słyszalny w tym całym hałasie. Powiedział to dziwaczny rudzielec stojący przy barze obok niej. Nawet nie spojrzał w ich kierunku. Japończyk popatrzył na niego, na Margot, po czym się ukłonił i wrócił w tłum.

- Przepraszam. Zapominają ,że nie każdy obcokrajowiec w Japonii zna język. - odezwał się po francusku, z niemal idealnym akcentem. Dalej nie spojrzał w jej stronę.

Dziwny typ, ale… cóż się dziwić. W tym lokalu jest ich nawet więcej niż w całej Francji prawdopodobnie.” Pomyślała spokojnie z ulgą, że tamten chłopak już poszedł.

-Nie pan powinien przepraszać. –jej odpowiedź była po francusku, wydawała się już trochę bardziej rozluźniona niż przy intruzie. –Po japońsku też znam kilka słów. –dopowiedziała łamaną japońszczyzną i niepewnie spojrzała na rudzielca mając wątpliwości czy na pewno jej gramatyka była odpowiednia.
Powoli sączyła swojego drinka. Usłyszała kolejne pytanie.

-Jest pani z Paryża?

Zdziwiła się. „Czy każdy mówiący po francusku musi być z Paryża? Czy w ogóle musi być z Francji?”
-Nie, z Bordeaux. –odpowiedziała nieco chłodniej.

- Zawsze zastanawiało mnie... Co sprowadza Europejczyków do Japonii. - mówił dalej nie patrząc w jej kierunku. -Myślała pani, że zobaczy coś innego w Tokio?

„Czyżby będąc Europejką musiała się ograniczać do Tokio? Znów ktoś osądzający ludzi…” westchnęła ze znużeniem.
-Taa, widziałam kilka urokliwych zakątków, a już niedługo zobaczę ich jeszcze więcej. –powiedziała dodatkowo okazując odrazę do samej myśli dłuższego jeśli nie stałego przebywania w Japonii.

Kącik jego ust powędrował w górę.
-Nie podoba się pani tu, co? Spokojnie. Mi też. Ale uważam, że chyba nie ma miejsca na świecie gdzie człowiek czułby się dobrze. Przynajmniej taki który ma większe problemy niż kolor lakieru do paznokci i zepsuta lokówka.

Spojrzała na niego zdziwiona. Przypuszczenia, że martwi ją tylko lakier lub uroda… lub jeszcze coś bardziej próżnego działało jej na nerwy. Sama nie lubiła być oceniana po wyglądzie, nazwisku czy rodzinie, ale zbyt często sama tak oceniała ludzi.
-Na świecie jest wiele miejsc, np. takich do których nie jesteśmy zmuszani.

-Czyżby. Więc urodziła się pani w Bordeaux z wyboru?

-Nie powiedziałam, że Bordeax to moje ulubione miejsce.

-A jakie jest pani ulubione miejsce?


-Inne. -powiedziała krótko zerkając na sale. Zaczynała ją irytować ta rozmowa. Przyszła się tutaj przecież odprężyć i poprzebywać w miejscu, w którym nikt by jej nie szukał i do którego nie będzie miała okazji wejść gdy tylko rodzina sfinalizuje swoje plany.

Zerknął na nią kątem oka. Mogła dostrzec jego srebrzyste tęczówki.
- A cóż panią zmusza do przebywania w Tokio?

-Zbyt ciekawski pan jest. -powiedziała delikatnie się uśmiechając. Ciekawość czasem bywa zabójcza. -zażartowała sobie starając się odzyskać lepszy humor.

-Nie wygląda pani na zabójcę. Chociaż z reguły, żaden z nich na niego nie wygląda dopóki nie zobaczymy jego twarzy w telewizji. - spauzował. - Wygląda pani na kogoś z porządnego domu. Jednak czuje, że bardziej to pani przeszkadza niż pomaga w życiu. Jest pani artystką, prawda?

-A pan jasnowidzem? -stanęła przodem do niego, a bokiem do tłumu i barmana.

-Wierzy pani w jasnowidzenie ?

-Nie.


-Więc mam dylemat. Jeśli powiem „tak”, uzna mnie pani za wariata. A jeśli „nie”, za psychopatę . Abo może prywatnego detektywa, zatrudnionego przez pani rodzinę?

Nie przypominała sobie by mówiła coś o rodzinie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie posądzałby prawie 30-letniej kobiety o bycie tak przywiązanym do rodziny… chyba, że właśnie zasugerował, że uważa ją za zaginioną skoro przybyła do takiego miejsca. To prawie ją rozbawiło.
-Może, chociaż prędzej za detektywa wynajętego przez moją przyszłą rodzinę. –zaśmiała się chociaż nie była pewna czy takie podejrzenia to nie powód bardziej do płaczu.

-Aż tak źle?

-Jak? Chyba nie rozumiem dobrze. -powiedziała zdziwiona. Nie była pewna jak źle to jest skoro…

-Z pani przyszłą rodziną. Nie byłem nigdy we Francji, ale u nas zazwyczaj nie wysyła się detektywów za przyszłą synową.


-Nawet jeśli się jej nigdy nie widziało? –zapytała a w jej głosie było coraz wyraźniej słychać smutek.

-To tym bardziej nietypowa myśl.
-zaśmiał się lekko. Zaskakujący mógł być fakt, że cała sala jakby zniknęła. Mogło się jej zdawać , że są tutaj tylko oni. Nie ma tłumu, muzyki, zespołu, barmana, krzyków i jęków.

Zaniepokoiła się i dreszcz przeszedł po jej plecach
-Co to ma znaczyć? -zapytała lekko oburzona ale bardziej niepewna całej sytuacji.

-Co za rodzina, poznaję synową przez detektywów. Ale skoro się tego pani spodziewała, zapewne ma pani wyjść za kogoś ustawionego i ważnego, co?

-Nie mniej niż ja. Prawdopodobnie skoro on zgadza sie na taki mariaż to znaczy ze jest podobna marionetka co i ja.
–była coraz bardziej zdziwiona i powoli miała ochotę wyjść z tego lokalu, a człowiek z którym rozmawiała wydawał się wiedzieć więcej niż powinien, a i ona mówiła zbyt dużo.

-Mariaż. Poważne słowo. I takie… hmm… arystokratyczne.

-Prawie tak samo jak mezalians.
–powiedziała przypominając sobie wszystkie tragedie i płaczących, wydziedziczonych arystokratów.

-Płynie w pani błękitna krew, co? A mimo wszystko odwiedza pani taki świat.

-Jakiś trzeba. Czasem i arystokratyczne salony potrafią znudzić. –„Szczególnie jeśli za jakiś czas tylko taki widok będzie pisany”.
Dopowiedziała w myślach.

-Znudzą? Rozumiem. Czuje się pani lepsza od normalnych ludzi ?

-Czemu? Też chyba normalna jestem, prawda? –„choć o wiele bardziej zniewolona. Większość z nich ma 100x lepiej niż ja”.


Skinął głową.
-Sprawdzałem panią. Czasem jednak ludzi "wyższego" stanu tak uważają. Chociaż nie są w niczym lepsi.

-Zaraz jeszcze pan mi powie ze ich serca tak jak i krew są takie jak innych. Zdarza i nam sie mieć czerwieńszą krew od naszych podwładnych.

Zaśmiał się.
-Sprawdzała to pani? Otworzyła klatkę piersiową sługi i sprawdziła czy jego serce wybija inny rytm?

-Do tego wystarczy stetoskop. Zazwyczaj klatki piersiowe sług nie są w kręgach mojego zainteresowania. –powiedziała z lekkim oburzeniem i obrzydzeniem.

- jest pani realistką. Aż do szpiku kości, co?

-Skoro pan tak uważa.


Upił łyk ze szklanki.
-Spotkała pani w swoim życiu coś, co zaprzeczało wszystkim prawom logiki?

-Moją rodzinę.

Odwrócił się w jej kierunku, opierając bokiem o kontuar. Teraz mogła doświadczyć w pełni jego spojrzenia. Poczuła zimny dreszcz na karku. Spojrzenie było przenikliwe i pełne spokoju. Kiedy spoglądało się w te oczy, wszystko inne zdawało się zniknąć.
-Jest pani pełna sprzeczności.

-Oh, na prawdę? Nie zauważyłam. Chyba powinnam jednak… zmienić lokal. –była znużona jego wypytywaniem. Zupełnie nie mogła się zrelaksować. Wciąż czuła się jakby ktoś próbował trzymać ją pod kloszem a co gorsza zmuszał ją o rozmawianiu i myśleniu o obowiązkach i rodzinie.

-Zrobi pani jak zechce. Ale myślę, że wychodząc stąd teraz popełni pani największy błąd w życiu.

-Czemu? -zapytała zaciekawiona.

-Bo może będziesz miała okazję zobaczyć coś bardziej niesamowitego niż twoja rodzina, pani Tepes.


-Znaczy? Zaintrygował mnie pan. –co gorsza, była zaskoczona nie tylko jego obietnicą ale tym, że znał jej nazwisko. Nie spodziewała się, że ten chłopak faktycznie może być detektywem. Zaczęła się zastanawiać co może zaoferować jej człowiek wynajęty do tego by dowiedzieć się na jej temat jak najwięcej. No, chyba, że ma zwinne paluszki i sama Margot nie jest posiadaczką już swoich dokumentów.

-Możemy sobie porozmawiać. Pani mnie również zaintrygowała. Ale jeśli mam mówić dalej to i pani musi mówić więcej. I nie starać się nic ukrywać.

-Zaraz może pan powie że jest dziennikarzem? W szczególności że zna pan moje nazwisko.


-Nie jestem dziennikarzem. Ani detektywem. Ujmując to w tych kategoriach, jestem bezrobotnym. - uśmiechnął się.

-Mam nadzieję że nie zbiera pan tez okupów. Moja rodzina raczej nie zapłaciłaby zbyt wiele za mnie. -uśmiechnęła się -I o ile dobrze zrozumiałam, od teraz pijemy na pana koszt?

-Naturalnie. Tanaka, daj mi butelkę Whisky. Dla pani Tapes gin? Może woli pani coś innego?


-Gin może być. Poproszę też do tego Sprite’a i cytrynę.

Barman podał wszystko bez ociągania na duże, srebrnej tacy.
-Pójdziemy tam. -wskazał pomieszczenie zawieszone nad sceną. -Ale ostrzegam, że to nie Wersal.

-W wersalu jest zbyt dużo złota. -powiedziała z uśmiechem. Po wcześniejszych widokach i atmosferze jaka panowała w tym lokalu spodziewała się tam co najmniej 3 gołych panienek i dużej ilości poduszek.

Weszli po schodach na górę. W pokoiku było ciemno. Unosił się tam zapach potu, alkoholu, papierosów i... Tak. to chyba był właśnie zapach nasienia. Zresztą odrapana z tapicerki sofa , na kilku ocalałych jej fragmentach, posiadała po nim liczne ślady. Pod oknem wychodzącym na sale stał stolik i dwa krzesła. A w na przeciw drzwi pod ścianą, stara "zabytkowa" lodówka i nowoczesna maszynka do lodu.
- Proszę siadać gdzie pani wygodnie.

Wybrała jedno z krzeseł przy stoliku. Nie czuła sie na siłach by siadać w ślicznym czarnym płaszczu do kolan na czymś co nie wiadomo kiedy było prane, a i obrzydliwy zapach budził w niej niemniejsze obrzydzenia niż sam widok tej odrapanej kanapy z… plamami. Chwilę zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby jej jednak na stojąco.
-Tu powinno by dobrze.

Postawił na stoliku dwa słoiki po jakiś przetworach. Wrzucił do nich kilka kostek lodu.
-Czy na dworach szlacheckich uczą panienki samemu mieszać drinki?- uśmiechnął się.

-Nie, nauczyłam się tego gdzie indziej. -powiedziała lekko złośliwie.

-No tak. Nawet w Europie szkoły nie nauczą człowieka wszystkiego, prawda? -Zalał lód w szklance whisky. -Jak się pani zapatruje na to, że zostanie tutaj pani na zawsze? Mam na myśli Japonię.

-Mam nadzieje ze przyszły mąż zechce jednak podróżować więcej niż przebywać w domu.
–bardzo nie odpowiadała jej rozmowa na te tematy oraz fakt, że prawdopodobnie czeka ją tutaj dalsze życie.

-Fujiwara Hishi? Wie pani, że on ma 18 lat?

-Kto? Nie podano mi nazwiska przyszłego męża. Miło że chociaż pan je zna. 18? jakaż miła różnica wieku. dobrze ze nie ma 50-ciu.
–powiedziała z przekorą.

-To prawda. Jednak ważne jest w jakiej rodzinie został wychowany. Rodzina Fujiwara to jedna z 11 rodzin arystokratycznych. Spokrewniona z rodziną cesarską. W dodatku zajmują się polityką jak i szeroko pojętym handlem. Konserwatyści, można powiedzieć. A 18 letnia osoba ...cóż. W naszym kraju jeszcze nie jest w pełni pełnoletnia.


-To może jeszcze ślubu nie może wziąć? -zapytała z nadzieją.

-Jeśli rodzice mu pozwolą. -uśmiechnął się. -Zresztą. Hishi to synek mamusi... Może powinienem się spytać, czego pani oczekuje od życia?

-Teraz? Dobrego aparatu by moc na bieżąco fotografować od środka tę parodię. przepraszam? dobrze rozumiem, że ze słoików mamy pić?

-Nie lubi pani nowych doznań?


-Słoiki raczej z biednymi studentami ze Wschodniej Europy mi sie kojarzą niż z lokalem w którym majątek można zostawić za butelkę ginu i Sprite’a.

-Bieda? Czy aż taka różnica, czy pije się ze słoika czy z kryształu? Zmienia to smak napoju?

-Czasem. Na pewno jest różnica czy piję herbatę z kubka filiżanki czy czarki. jest tez różnica czy pod ustami wyczuje rowki od nakrętki czy płaską powierzchnie.
-mówiąc nalała więcej ginu niż zwykle proporcje nakazują.

-A więc ważniejsza filiżanka, niż to z kim się pije herbatę ?

-Nie. jeśli się pije herbatę z kimś dużo bardziej wyjątkowym niż wszyscy ci ludzie na dole to człowiek nie zastanawia się czy to herbata, kawa czy czekolada bo zdaje sobie sprawę że niedługo zakosztuje zupełnie innych smaków. Dzisiejszej nocy nie przewiduje dużo innych smaków niż alkohol i... smak słoika.

-Ma pani o mnie niskie mniemanie.

-Czemu? Bo nie zakochałam sie w panu od pierwszego wejrzenia?


Uśmiechnął się.
- Nie. Bo myślisz, że już cię nie zaskoczę.
-Ah, przepraszam, przecież pan obiecał... właśnie przeszliśmy na "ty"?

-Chyba najwyższa pora.

-Miło by było poznać jeszcze pańskie imię i nazwisko. Pan przecież moja zna. Trudno się przechodzi na mówienie sobie po imieniu jeśli to imię zostaje nieznane.


-Gakidou desu.

-Miło mi. Czy konieczne jest żebym podawała moje imię i nazwisko czy może uznamy że sż znane wszem i wobec?

-Jak dla mnie już się pani przedstawiła. Twoje imię i nazwisko znam wszak tylko i wyłącznie od ciebie.


-Nie podawałam go. –coraz bardziej zaczynała denerwować ją atmosfera i ton rozmowy.

-Wiem. Można powiedzieć, że sam je odczytałem.

-Mam nadzieje ze moje dokumenty nie zmieniły swojego miejsca
-uśmiechnęła się.

-Dokumenty? Naprawdę nisko mnie oceniasz. -uśmiechnął się przyjaźnie. -Ale na początku każdy z was podąża wedle logiki.

-Każdy z nas? –dopytała z niepewnością. Nie była pewna czy chłopakowi chodzi o ludzi z innej subkultury czy o coś jeszcze innego.

-Tych, którzy nie ujrzeli prawdy.


-A czym jest prawda? –jego odpowiedź na pewno nie uspokoiła ją. Wręcz przeciwnie.

-Jeśli ci powiem, przestaniesz być ślepa. Czy jesteś tego pewna? Zastanów się.
Przymknął oczy. Margot przemyślała jego słowa. I wtedy musiała doznać szoku. Myślała w języku japońskim. W jej głowie układały się szyki słów, których nigdy wcześniej nawet nie słyszała.

-Czy to źle wreszcie widzieć?

-Wszystko ma swoją cenę, Margot. A postawiwszy krok na tej ścieżce nie można się wrócić.

-Ścieszce prawdy czy może jakoś inaczej jest nazywana? Jeśli nie poznam konsekwencji nie będę mogła dokonać świadomego wyboru.


-Cena? To zależy. Są dwa wyjścia, Margot. Zaszokuje cię to tak, i zafascynuje , że zostaniesz jednym z nas. Albo tak cię to przerazi, że nie zmrużysz oka do końca życia.

-Jednym z was? Co przez to rozumiesz?

-Hmm... Teraz ja się o coś spytam, Margot. Czego tak naprawdę pragniesz dostać w życiu. Widzę, że brakuje ci czegoś... Szeptem desperacko o to wołasz gdzieś w ciemnym kącie. Ale dobrze wiesz, że nikt nie słucha. Czego potrzebujesz Margot?


-Wolności. –powiedziała znacznie ciszej. Oczy jej się zaszkliły.

-Chcesz znaleźć koniec świata? Gdzie dalej będziesz mogła się spełniać nie martwiąc o to ile będzie cię to kosztować?

-Nie chcę końca świata. Chcę spokoju od szeptów i krzyków dyktujących mi każdy krok, każde pragnienie.


-A gdybym potrafił sprawić, że poczujesz coś co pozwoli ci je znosić? Że dam to uczucie, którego szukasz? Dam ci to, jedynie będąc blisko ciebie. Nawet w takich chwili jak teraz... Tak, że szepty staną się ciszą. Całkowicie niedostrzegalne.

-Moja rodzina przestanie istnieć? Jej potęga? Moje uzależnienie od niej? To raczej niemożliwe.
–zaczęła się bronić. Nigdy nie uważała, że inne życie jest możliwe. Przecież widziała wyklętych z rodziny i jej wpływów, którym dodatkowo utrudniało się stawanie na nogi.

-Nie przestanie istnieć. Ty przestaniesz czuć to uzależnienie, Margot.

-Oni zawsze będą zbyt blisko mojego życia.
–była zrezygnowana. Nie wierzyła w żadną możliwość poprawy.

Uśmiechnął się.
-To tak jakbyś jadła Fugu. Jest smaczne, ale zabójcze. Ja ci dam ten smak pozbawiony trucizny, Margot. Wystarczy, ze będziesz dzięki temu zawsze po mojej stronie.

-A co to znaczy być po twojej stronie? My sie przecież zupełnie nie znamy!

-A jednak weszłaś ze mną do tego ciemnego pokoiku i powiedziałaś co cię boli. Prawda?

-Prawda, ale nikt nie mówił że wejście do tego pokoju zmieni moje życie.

-Życie potrafi zmienić najmniejszy krok, Margot–san.


-Czy ta decyzja będzie odwracalna? czy decydując się na wspierania cię nie stanę się marionetką zamiast rodziny to twoją? Wszystko wydaje się zbyt poważna jak na szybką decyzję po kilku kieli... słoikach alkoholu. –szukała asekuracji. Z jednej strony chciała zrobić na złość rodzinie i postąpić tak jak nigdy by nie przypuszczali, że może tak postąpić.

-Wiec pozwól... - spojrzał jej prosto w oczy. Wlał wręcz ich srebrny odcień w jej źrenice. Widziała tylko srebrne spodki z czarnym punktem po środku. Tylko to. Czuła zapach tego miejsca, tak odrzucający. Teraz zamieniał się w perfume. Nagle nozdrza zaczęły się go dopominać pieszczone tym "fetorem". Źrenice otoczone srebrem zaczęły pulsować. W końcu zakryły metaliczny odblask, białko. Widziała już tylko ciemność. Wszędzie. Poczuła ciepło. Ciche, rytmiczne bicie. Bezpieczeństwo? Tak to chyba to. Połączone z niesamowitym poczuciem ulgi. Jak oddech, dla wyciągniętego z wody tonącego człowieka. Wybicie z dna. Usłyszała jego głos. Mówił po japońsku, mimo to rozumiała. Wywoływał dreszcze przyjemności. To jego głos wcześniej wzięła za to rytmiczne bicie, jakby serca. Wszystko się rozpłynęło. Znowu siedziała w ciemnym, śmierdzącym pokoju.

Była przerażona. Czuła się nieswojo.
-Co to było?

-Pytanie brzmi - czy ci odpowiadało?

-Tak -powiedziała drżącym głosem nieco ściszonym.

-Zastanów się zatem. Czy chcesz czuć to dużo częściej... Czy chcesz zobaczyć prawdę i podążać nią u mego boku.
Przytaknęła nic nie mówiąc.
-Wróć teraz do codzienności, Margot-san. I mam nadzieje, że wrócisz tutaj jutro... I odpowiesz na ten zew. -uśmiechnął się lekko.

Nic nie powiedziała, dopiła swojego drinka i wyszła bez słowa. Mijała roztańczonych i pogrążonych w chutliwych uściskach młodych ludzi. Dźwięki muzyki były znacznie cichsze, tak jakby były za szybą tłumiącą większość odgłosów. W hotelikach przecież mieli to opracowane do perfekcji. Budować tak by niczego nie było słuchać w innych pokojach. Ona była jakby we śnie. Nie wiedziała co zrobi gdy wyjdzie z tego lokalu. Nie podobała jej się wcale atmosfera tam panująca an uczucie niepewności jakiego teraz doświadczała. Nie miała wyjścia. Weszła tylko do jakiegoś przydrożnego sushi-baru. Kupiła coś na kolację, co miało pomóc jej zapomnieć o odorze tego miejsca i smaku słoika. Jednak gdy weszła do pokoju hotelowego wrzuciła opakowanie do lodóweczki z trunkami i osunęła się na łóżko.



Następnego dnia
Obudziła się później. Miała przecież spotkać się z jakimiś prawnikami i… sama dobrze nie pamiętała co miała do zrobienia, ale zegarek w komórce sugerował, że na połowę z tych spraw jest zbyt późno. Z jednej strony wiedziała, co w takich sytuacjach się powinno robić. Szybki telefon do prawnika, że w najbliższym czasie się nie pojawi nigdzie i że dostępna będzie dopiero w porze obiadowej. Z drugiej strony miała ochotę śnić dalej o bezpiecznej krainie tylko dla niej, w której nie może rodzina zmarnować jej życia.

Westchnęła. Nie umiała tak jasno się sprzeciwić. Zadzwoniła do prawnika z prostą informacją: „Będę dostępna w porze obiadowej. Możecie mnie z kimś umówić chociaż wolałabym załatwić dziś tylko konieczne sprawy.” Wyjęła z lodóweczki sushi i zjadła je. Myślała już tylko o rudzielcu, ohydnym pokoju, słoikach i prysznicu o którym marzyła. Może dziś jednak łaźnia? Tak, łaźnia albo jakieś gorące źródełko. Skoro postanowiła a do obiadu było jeszcze z 2-3 godzinki wezwała szofera i swojego przewodnika. Mała wycieczka poza miasto do najbliższego gorącego źródła! A potem… spotkanie z teściami. Kto wie? Może nawet jej rodzice się pojawią?
 
itill jest offline