Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2010, 17:31   #20
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
· Garl'kazz · Moia Latch-key · Halla Falster · Gorrister Peldevale
zli. Wielkie drzewa, trącane przez wiatr, rzucały niespokojne cienie na przybyszy, którzy być może nigdy nie powinni byli się tutaj znaleźć. Czasem, gdy podmuch był silniejszy, a gałęzie chybotały się na tle płomienistoczerwonego nieba, pożebrowanego purpurowymi chmurami, także szeregi wisielców z cichym szelestem szurały o siebie, albo też stukały głucho, jeśli trup sporo już czasu odwisiał na uschniętej gałęzi. Niebo o zmierzchu stwarzało, że świat stawał się dwuwymiarowy i jakby nierzeczywisty, tak, że gnijący na powrozach byli zaledwie konturami na ciemnej karcie; w tej scenerii rozłożyste dęby rozkręcały się fraktalami, a dygocząc, mieniły się jak czarcia soczewka. Ni to noc, ni to dzień, tam, gdzie być może był zachód, błyszczały gwiazdy o nieznanych konstelacjach, a leniwe obłoki współgrały z wiatrem, który z każdym swoim powiewem niósł ze sobą zapach wrzosu, wrotyczu i dzikiego rumianku.
I krwi. Szli dość wolno, ale raźno i stale, przeważnie przez udeptane ścieżki albo tylko miękką ściółkę; wszystko przy urwisku było wyboiste, że kark można było złamać. Raz widzieli bliżej, a raz dalej, jednak, oprócz wisielców, z mgły czasem wychynął kształt czegoś na kształt wypchanej kukły zawieszonej na zaostrzonych palach, której stawy zostały przebite, tak, że ręce zwisały luźno. Czaszki spoglądały obojętnie, gdy na rozciągniętą skórę ludzką upadały ostre palce. Brzdęknięcia bębnów były rzeczą, która znaczyła wszechobecną ciszę.
Z rzadka zresztą napotykali zwierzęta, choć czasem usłyszeli wrzask nieznanego ptaka. Byli pewni, że mało kto, jeśli w ogóle, kroczył tą ścieżką, a merkant nie bez powodu miał przeczucie, że ci, którzy chadzali do chaty lub niedaleko jej, kończyli jako proste statuy, na których grał sam wiatr.
Stawiając kroki, powoli wychodzili na wzgórze. Tutaj wiatr był silniejszy, całkowicie rozpraszając mgłę i świszcząc w szczelinach między skałami. Mogli spojrzeć w dół, w stronę urwiska. Stąd widzieli więcej.
Jednak, tak naprawdę to, co warto było oglądać, to wielkie urwisko – z dołu nie mogli zobaczyć więcej nad przepaść, z wyżłobionymi w kamiennym licu stopniami. Teraz mogli. Pomimo tego, że dno nadal niknęło we mgle, widzieli jasno, że schody skręcały się spiralnie, wiodąc w dół.
Weszli na kamienną wieżę. Tutaj także były wyżłobione schody, choć bardziej prymitywnie. Stwierdzili, że do chatki prowadzi mały, drewniany mostek. Drewno zamokło od mgły, bale wyglądały niestabilnie. Pod górę poszło ciężej, ale szybciej, więc wkrótce byli na górze.
Z daleka mogli ujrzeć chatkę. Dzieliło ją od nich parę kroków.


- Siedmioczar, Zaranna. Tfy, tfy.
- Co to jest Siedmioczar, Szarooka?
- Siedmioczar to choroba. Siedmioczar to klątwa.
- Widziałam w szklanym oku... Było ich...
- Sześciu, Zaranna. Też widziałam. Widziałam zaledwie paru dotkniętych klątwą.
- Zginęli?
- Ha! Głupia! Jeśli myślisz, że śmierć lub nieśmierć są na tym Wieloświecie najgorszą rzeczą, która może cię spotkać, to się mylisz, kochanieńka.
- Wezmę różdżkę.
- Wezmę sztylet.
- Siedź, Limbo. Sama wezmę sztylet, różdżki poniechaj, Zaranna, przecież nie będziemy ich zabijać.
- Zabijać.
- Dusić.
- Nie będziemy. Nie dzisiaj. Już się napiłam dość krwi dziewiczej i dość ludzi pożarłam. A teraz...


Sama chata była niepozorna, ot, zbitek bali osadzony na takich samych fundamentach w środku dziczy, choć porośnięty winoroślą, tu i ówdzie wystawały chaszcze. Przed chatą wisiał kościany amulet. Prosty dom. Tym bardziej się zdziwili, jak wieko chaty rozwarło się, z wnętrza wydobył się skrzekliwy głos.
- Nie powinni byli tutaj przychodzić, na piekielne wrota! Nie powinni byli!
Starucha wylazła, hektycznie poruszając się na swoich chodakach, a jej kieca zawirowała, choć nie tak jak nos, pokryty parchami i brodawkami; twarz tonęła w zmarszczkach. Miała sztylet w swojej lewej dłoni, mały, pokryty znakami. Przecięła nim powietrze, kieca się wydęła, pofrunęła. Zaśmiała się jak oszalała, gdy pomknęła pod mostkiem.
- Albo jesteście beznadziejnie głupi, że tutaj przychodzicie, albo odważni. Albo na jedno wychodzi, przeklęci!
Poleciała prosto na Falster, a ta ledwie zachowała równowagę, gdy wiedźma wyhamowała dosłownie przed jej nosem. I znowu wystrzeliła w powietrze. Usadowiła się bliżej, potarła brodę pożółkłymi paznokciami i spojrzała na Peldevale'a; ten zauważył, że przymknęła jedno z oczu, a to drugie, nieruchome, szklane wybałuszyła na niego.
- No tak. Jedna zbyt piękna zdzirka, która myśli, kim to nie jest. Dwa githzerai, pfy! Było wam zostać w Limbo. Zresztą, i tak śmierdzicie. Hmm? A ta druga? Acha, jest i druga zdzirka, za to o zbyt długich łapach. Człowiek... Albo i nie człowiek. Nie człowiek. Ork. Śmierdzi prawie tak, jak githy, za to coure... O, tak, coure pachnie!
Zatańczyła, a z chodaków bryznęły iskry.
- Coure byłby wyglądał o wiele lepiej, mając jabłko w jego świńskim pysku. Te eldarińskie trepy nadają się tylko do jedzenia.
Podniosła rękę i policzyła.
- Dwa... Pięć... Ilu zjadłam...?
Przez dłuższy czas była zajęta tylko liczeniem.
- Śmierdzicie krwią. Szczególnie ty, githzerai. Zresztą, to nieważne. To, co macie na swoich dłoniach sprawi, że wkrótce zakosztujecie krwi... Własnej.
Parsknęła.
- Może i Myrrha jest głupia, że wpuszcza pod swój dach tych, co zostali najbardziej przeklęci, ale z pewnością Myrrha nie jest głupia, bo zaoferuje straceńcom coś za coś. Interes. Ork i coure też to mają. Zaraza. Kto raz dotknie przeklętego, ten sam przeklętym się stanie... Widzę, że drugie z gith też ma...
Pokazała swoją lewą rękę. Była nietknięta.
- Może powinna byłabym wam kazać się wynosić, skoro i tak umrzeć musicie. Nie, precz! - zamamrotała do siebie. - Dotknijcie, a zabiję.
Westchnęła przeciągle, spoglądając na wszystkich. Jeśli chciała zrobić wrażenie, to już jej nie chciało się go robić – przez parę chwil wyglądała po prostu jak stara, bardzo stara kobieta. Od niechcenia skierowała swoje kroki do chaty, dając znak, by weszli.
- Co? - rzuciła przez ramię. - Nie wchodzicie? Po toście tutaj przyszli, głupcy. Przecież ślepa nie jestem. Dwór widziałam. Satyra... Może satyra zostawimy na potem. Najpierw interes.
Wnętrze chaty było o wiele przestronniejsze, niż wyglądała na to sama chata; wkrótce jednak okazało się, że chata była tylko drewnianą nadbudówką do groty, która prowadziła nieco w głąb ściany skalnej. Wyglądało na to, że wiedźma nie uważała na to, co tak naprawdę mają do powiedzenia ci, którzy przyszli, bowiem co chwila wygłaszała w przestrzeń uwagi takie jak „głupcy”, lub „powinnam była przewidzieć”, albo też „trupy spraszam do domu”. Samo wnętrze chaty było ciemne, rozświetlane paroma świecami; czuło się stęchłe powietrze, mieszaninę słodkawych zapachów, czasem zaś, w półmroku, poruszył się jakiś kształt. Wiedźma wskazała zawalony utensyliami stół, przy którym niektórzy usiedli, zaś sama wybrała płytę wygasłego pieca. Obok stał athanor, o który podparła podbródek.
- Radzę wam posłuchać, robaki. Co prawda sama pewnie głupio robię, mówiąc, w co żeście wdepnęli, bo i tak niedługo ktoś was wpisze do Księgi Umarłych, zatem wyjdzie na jedno. W każdym razie, nie jesteście pierwsi, którzy padli ofiarą Siedmioczaru i, jak Moce Mocami, pewnie ostatnimi nie będziecie.
Przy tym spojrzała na eldarina: Jego jasne włosy kontrastowały ze skórzaną zbroją, którego skóra była pokryta gdzieniegdzie tatuażami. Splunęła ze zniechęceniem.
- Widziałam, kto was tak urządził – popukała po swoim szklanym oku w prawym oczodole. - I, choć podawał się za Sylena, nie był nim, choć widywałam go parę razy tutaj. Szukał tego, co ma diabelstwo... Prawda, dziecko?
Zwróciła się do diabelstwa.
- Nie, zostaw sobie tą plugawą kartę z księgi. Bo to karta z księgi, a owszem. Pytacie, z jakiej księgi? Prawda, githzerai, kogo to obchodzi. Ważne jest, co ta klątwa powoduje i jak ją można zdjąć. Powiem wam pierwszą część. Na drugą... Tak, głupiątka. Tutaj właśnie wchodzi mój interes. Ale, ale!
Zeskoczyła z wygasłego pieca i podążyła do niemal wygasłego paleniska, nad którym stał żelazny kocioł. Klasnęła, zapłonęło, zrobiło się nieco jaśniej. Zamieszała w kadzi, zagmerała, skosztowała chochlą i skrzywiła się.
- Zimne. Ale to nic nie szkodzi.
- O co chodzi z tą księgą, babko?
- zapytała Kinokk.
- Nie nazywaj mnie babką, wytrzeszczu – wypaliła Myrrha. - Gdyby githzerai nie były tacy kościści, to bym ich zjadła. Musicie wiedzieć, że... Ha! Powinniście dziękować, że to mnie właśnie znaleźliście! Gdyby to był kto inny... No! Klątwa budzi w was to, czym naprawdę jesteście. To jej istota. Czy to tylko tyle? Powinniście się tego bać, bo sami nie wiecie, co drzemie w was samych.
Ogień bulgotał sennie, a wiedźma sięgnęła po stary wolumin.
- Jedyne, o co powinniście się martwić, to wasze własne życie, ot co. I nie tylko zresztą o wasze kości-i-krew-i-mięso – wypowiedziała rachitycznym tonem – ale także to, co obija się w waszych zdolnogłupich główkach. W wielu legendach mówi się o Czarnej Księdze. Księdze, która była starsza niż Wieloświat. Księdze, w której każdy mógł dowiedzieć się, co go czeka i co czeka każdego z osobna, każdego robaka – a musicie wiedzieć, że wy jesteście przede wszystkim robakami – każdej rzeczy.
Przewróciła stronicę i wyrecytowała:

Była księga, przed wiekami
Krew broczyła stronicami
Na ludzi skórze napisana
Pogrzebana, zapomniana

Nikt nigdy tam jej nie wiedział
Co za diabeł w niej siedział
Księga z dawna zbrukana
Pogrzebana, zapomniana

Bierze ją głupi, straceniec
Złej wiedzy szuka odmieniec
Księga to lustro i zmiana
Pogrzebana, zapomniana

- Dość będzie. Skądkolwiek pochodzi strona, którą macie, nie musicie się martwić, bowiem wkrótce znajdziecie całą, to jest, jeśli dożyjecie. Ale nikt jeszcze nie przeżył tak długo, by znaleźć choć więcej niż trzy kartki. Ja sama znalazłam tylko dwie, zanim ją zdjęłam.
Uśmiechnęła się chytrze.
- Nie, nie łudźcie się, nie mam więcej. Spaliłam je, ale wiem, że wiatr zbierze popioły i znowu je odtworzy. Tak jest zawsze, gdy ktoś dotyka kart. Ale wiem, jak się zdejmuje klątwę. Nawet Milczący nie wiedzą.
Co robi klątwa, pytacie? Czy nie mówiłam wcześniej, że sprawia, że spotykacie samych siebie? Zresztą – zobaczycie, co mam na myśli, spotkać samego siebie. A wierzcie, mało kto wychodzi żywy, gdy zobaczy siebie samego... Poza tym, klątwa prowadzi do innych stronic. Tak długo, dopóki ktoś nie uzbiera całej księgi, dopóty klątwa będzie działać.
Klątwa wybiera tych, którzy mają ją nosić. Więc nie bądźcie tacy głupi i nie dotykajcie wszystkich w Sigil, gdy już do niego wrócicie!
Ale ja znam sposób, jak pozbyć się jej prędzej. To uczciwa przysługa, prawda? A więc posłuchajcie, oto moja cena, a nie żądam zbyt wiele: Mam wiele oczu, także w Sigil. A to, co mnie interesuje z Sigil, jest... Posłuchaj dobrze, Łaskobójco, ciekawe, czy poważysz się na to... Jakiś czas temu, jak niektórzy z nas wiedzą, w buncie więźniów zginął dawny faktol Czerwonej Śmierci, tak, że nowym została Alisohn Nilesia. Ciało nie zostało wydane Martwym, a nikt tak naprawdę nie wie, gdzie ono jest. Czy wiecie już, co macie mi sprowadzić? A może któreś z was woli poczekać, aż klątwa go dopadnie? Ha! Tak, odgadliście. Dajcie mi głowę Mallina, a powiem wam, jak usunąć klątwę. Dowiedzcie się, gdzie jest ciało...
Pytacie, jak mnie znajdziecie. Gdzie ja to miałam...

Schyliła się do jakiejś szafki, poszperała. Wyciągnęła coś. Była to zmumifikowana czaszka młodego ludzkiego. Była na pół wyschła, skóra kruszyła się, zaś gdy wiedźma wyciągnęła ją, odpadła dolna szczęka.
- Oderwijcie prawe oko, gdy będziecie gotowi. Wtedy będę wiedziała.
Na ten czas wiedźma zamyśliła się i oddaliła od zgromadzenia, całkowicie obojętna temu, co mówili.
- Portal do Sigil – nagle powiedziała – znajduje się na samym dnie przepaści. Widzieliście schody. Jeśli chcecie o coś pytać, pytajcie. A jeśli nie, to się wynoście. Dość się już na was napatrzyłam.


Cokolwiek wiedźma miała na myśli mówiąc, że klątwa budzi to, czym się naprawdę jest, dla niektórych przekleństwo manifestowało się aż zbyt konkretnie. Jeżeli chodzi o merkanta,stała się o pół metra większa, co wyglądało na lekkie oparzenie. Nie mówiąc o skórze po wewnętrznej stronie dłoni Gorristera, która okazjonalnie zmieniała się na zupełnie inną, czego ten nie mógł kontrolować. Jednak wyglądało na to, że to diabelstwo ucierpiało najbardziej z powodu genów, które w niej były: Wkrótce, w bolesnym procesie, Falster mogła obserwować, jak wyrzyna się jej długi ogon. Póki co, rogów nie miała.
Podróż do portalu minęła spokojniej, niż przewidywano, jako że nie zabawili u staruchy długo. Zresztą, mało kto liczył czas, skoro jedyną porą tej sfery był zmierzch. Mieli pochodnie, a więc mogli rozświetlić mgłę na tyle, by nie upaść na dno przepaści, o ile przepaść w ogóle dno miała, jak się wkrótce miało okazać. Schody skręcały się spiralą niżej i niżej, pochodnie wypalały się, wypalone pochodnie spadały w mrok. Było parę wnęk po lewej stronie, jednak zawsze okazywały się niegłębokimi pieczarami, dlatego schodzili niżej i niżej, aż mgła zasłoniła całkowicie widok na niebo, tak, że widzieli tylko schody i samych siebie.
We mgle zobaczyli światło, co ich zdziwiło. Wyglądało na to, że ktoś już szedł tą drogą.
Wnęka w skale była tym razem na tyle wielka, że nie była to zwykła pieczara. Na ścianach zostały doczepione pochodnie, które płonęły wiecznym ogniem, a było ich cztery. Wnęka miała parędziesiąt metrów długości, a na środku był ołtarz, otoczony głównie przez popioły. Tym, co zwracało uwagę na środku ołtarza była urna, po części wypełniona popiołami, a która była ozdobiona ognistymi motywami. Znajdował się także napis.

Drzwi w drzwiach do miasta
Moje imię jest Null i Ofiara
Aby umrzeć, daj mi coś z siebie
Aby umrzeć daj mi coś z jego
Krew po krwi, kość po kości
Nie chcesz umierać? Spójrz w cienie
I spotkaj siebie
Umrze mała część, drzwi otwarte
Cienista część, drzwi otwarte
Trudno i łatwo, boleśnie i boleśnie
Oto dwa sposoby otwarcia wrót

Rozglądając się wokół, stwierdzili, że czasami leżały pierścienie lub bransolety, kompletnie skorodowane i bezużyteczne. Na ołtarzu leżały tępe nożyce. Jednak nie to sprawiało, że atmosfera w tym miejscu była gęsta.
Cienie rzucane przez wieczne światło były nienaturalnie długie.
Latch-key mogła obserwować, jak stają się coraz dłuższe, mimo że płomienie nie podnosiły się. Cienie pięły się, jak macki, rozkręcając się coraz bardziej – teraz zajmowały już większą część pomieszczenia.
A później te najdalsze osunęły się ze ściany i z miękkim chlupotem zasłoniły wyjście, kompletnie bez tekstury, będąc po prostu czernią, która wyłapywała całe światło z pomieszczenia. Skręciły się jak mocne pędy dziwnej rośliny. Ściany pokoju, za wyjątkiem pochodni, które oświetlały tylko ich, były całe czarne.
Cień złapał Latch-key za kostkę. I nie chciał puścić. Nagle podłoga stała się miękka, a kawałki cieni, jak macki, oplotły ich nogi; ze ściany wychodziły niekształtne postacie, uzbrojone w cieniste kontury tego, co mieli ze sobą. Garl mógł rozpoznać kapiący ciemnością miecz Karach, a raczej jego replikę z cienia, Latch-key wyraźnie widziała jej zdeformowaną figurę powstającą z podłogi.
A w tym momencie popioły wywiało ze środka urny, ona sama zaś zapłonęła, a krew na tępych nożycach spłynęła. Cienie w absolutnym milczeniu szły w ich stronę.

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 09-01-2010 o 19:52.
Irrlicht jest offline