Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2010, 20:23   #12
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
"Akichi Kinochimaru..." - w mojej głowie rozbrzmiał głos detektywa Hanakawy.
I uciekł. Wybiegł z lękiem za drzwi "Tylko dla personelu". Co miałem zrobić? Oszałamiająca muzyka tak jakby zatrzymała się, pozostawiając mnie w ciszy. Czas zdawał się spowalniać. I wtedy zrozumiałem. To on był wtedy z... z Minoru.

Ruszyłem przed siebie. Przeciskając się przez roztańczony w ekstatycznych spazmach taniec tłum i rozpychając ludzi rękoma i łokciami podążałem w kierunku, gdzie zniknął Akichi. Dotarcie tam było jednak chwilą, ale ja odczuwałem każdą mijającą sekundę. Gdy dotarłem w końcu do drzwi, bez chwili wątpienia nacisnąłem klamkę i zniknąłem za nimi.

Za drzwiami znajdował się długi korytarz. Dawniej prawdopodobnie białe ściany, teraz przemieniły się w żółte. Odcień farby przypominał mi kolor zębów u nałogowego palacza lub kogoś całkowicie zaniedbanego, dla którego pojęcie higieny równoznaczne jest z czymś egzotycznym, orientalnym i niedostępnym... Na każdej ze ścian znajdowały się dwie pary drzwi, oraz jedne na końcu korytarza - na przeciwko mnie. Gdy tylko znalazłem się w tym groteskowym korytarzu, ujrzałem cień, rzucony na ścianę przez ostatnie drzwi po lewej stronie.

Szybkim krokiem podszedłem do nich. Głęboko odetchnąłem i nacisnąłem klamkę. W pokoju rozległ się huk. Stos blaszanych rondli uderzył o wyłożoną płytkami podłogę. W pomieszczeniu było dosyć jasno, co przyprawiło moje oczy przyzwyczajone do mroku na sali głównej o ostre i nieprzyjemne uczucie. Kolejne drzwi po prawo, znowu coś mignęło. Chłopak zdawał się biec dalej, ale usłyszałem jakich przytłumiony odgłos za drzwiami.

W głowie miałem chaos. Wypełniały mnie sprzeczne uczucia, które prowadziły otwartą walkę z moim sumieniem. Silna wola jednak zwyciężyła. Bez zwłoki sięgnąłem do kieszeni. Wyjąłem z niej wizytówkę detektywa i telefon komórkowy. Wybrałem pospiesznie numer i zadzwoniłem...
Pik... pik... pik...
Kilka sekund - nic brak sygnału. Zerknąłem szybko na wyświetlacz telefonu i zrozumiałem jednak, ze to ty mój aparat nie posiada zasięgu.
"To dziwne, przecież to Tokyo!"

Schowałem telefon do kieszeni w spodniach, a następnie ostrożnie zbliżałem się do drzwi, przez cały czas nasłuchując...
Usłyszałem nieprzyjemne skrzypnięcie zawiasów , prawdopodobnie w jakichś drzwiach.
- Kurwa ! Człowieku, gdzie się tak śpieszysz! - doszedł do mnie czyjś rozgniewany głos, przytłumiony przez ściany.

Wziąłem wdech. Szybko otworzyłem drzwi i wybiegłem... Na końcu korytarza właśnie zatrzasnęły się drzwi. Jakiś gruby mężczyzna w białym fartuchu, prawdopodobnie pracownik klubu, leżał na ziemi. Tyłkiem wpadł w stos kartonowych pudeł. Usłyszałem za sobą odgłos kroków, jednak jedną z rzeczy, której w tej chwili byłem pewny było to, że Akichi wybiegł na zewnątrz.

Przestraszony odwróciłem się, pragnąc ujrzeć źródło kroków.
W pokoju z tyłu stał obcy mi mężczyzna. Ubrany był w długi czarny płaszcz i ciężkie buty - glany. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym upadły garnki. Później spojrzał na mnie. Spod rudej, gęstej grzywki i mocnego makijażu spojrzały na mnie srebrne oczy. A Akichi wciąż uciekał...

Miałem dylemat... czy pobiec za kimś, kto prawdopodobnie ma coś wspólnego ze śmiercią... Minoru, czy poprosić o pomoc nieznajomego. Mój telefon nie miał zasięgu, nie mogłem więc zadzwonić do Hanakawy i powiedzieć mu o Akichim... W końcu jednak zdecydowałem się pobiec za chłopakiem.


Na tyłach budynku znajdował się mały plac wysypany białym żwirem. Otoczony z 3 stron przez budynki, na wprost wyjścia znajdował się niski murek, a za nim ruchliwa ulica. Akichi stanął na murku. Spojrzał w dół, a kiedy usłyszał moje kroki na żwirze obejrzał się na mnie. Po policzkach ciurkiem spływały mu łzy...

- Chishio... To.... Wszystko. To nie tak, jak wygląda! - powiedział rozgoryczony.
"Dlaczego mnie zna? Czy... Minoru... powiedział mu?"
- Kinochimaru, tak? Co się dzieje? Czemu uciekasz?! - zaskoczyła mnie pewność w moim głosie.
- To wszystko nie tak ! Nic nie rozumiesz ! Ty... - przerwało mu skrzypienie.

Zawiasy w drzwiach zajęczały po raz kolejny. Ukazał się w nich ten sam osobnik ,którego ujrzałem w poprzednim pomieszczeniu. Spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na a Akichiego.
- Nic nie zrozumiesz ! - Akichi otarł jeden policzek, spojrzał w dół po czym skoczył.
"Shimatta!"
Natychmiast pobiegłem przed siebie, zatrzymując się dopiero przed murkiem. Z przymrużonymi oczami i lękiem o to, co prawdopodobnie ujrzę, popatrzyłem w dół. Akichi wpadł do naczepy śmieciarki. Ta szybko zniknęła gdzieś pośród świateł ulicy i ciemności nocy. Co za zbieg okoliczności...

- Co się tutaj dzieje ? - zapytał mężczyzna zamną.
Jego głos... W jakiś sposób zesłał zimny dreszcz na moje plecy. Stałem przez chwilę oniemiały i sfrustrowany. Nie wiedziałem, czy Akichi przeżył, czy też zginął... Powoli obróciłem się na piętach.
- On... skoczył... - powiedziałem, wytrzeszczając oczy ze strachu.

W tej samej chwili nastąpiło oberwanie chmury. Ściana deszczu zalała okolicę.
Rudzielec schował dłonie w rękawach długiego płaszcza. Jego srebrne oczy zajrzały w głąb moich błękitnych oczu. Nie widziałem w nich wyrazu. Ani smutku, gniewu, żalu, zaciekawienia, radości. Zdawały się być spokojne. Żadnych uczuć... Wyglądał tak jakby dobrze wiedział, co się stało.

- A co byś zrobił, gdyby nie skoczył? - zaskoczył mnie pytaniem.
- Ja... co... - przez moment nie mogłem znaleźć odpowiedzi.
- Nie wiem. - wymamrotałem.
- Kim on jest ?
Spytał bez skrępowania. Coś jednak sprawiło, że nie czułem się jakby mówiła do ciebie obca osoba. Wręcz przeciwnie, zdawał mi się taki bliski... ale jednak odległy.
- Sam nie wiem... - spuściłem spojrzenie na mokry żwir. Kochał się z moim chło...pakiem. - dodałem.
Nie wiem dlaczego to powiedziałem i chociaż zdążyłem się pogodzić z tym faktem, w moje słowa wdała się odrobina głęboko skrywanego gniewu.

Ruszył w moją stronę. Żwir trzeszczał głośno pod jego ciężkimi butami. Zrównał się ze mną bokiem. On spoglądał w kierunku ulicy, a ja w kierunku budynku. W tym człowieku było coś dziwnego, przed czym każda komórka mojego ciała zdawała się mnie ostrzegać.
- Zranił cię. Ale chłopak też był winny, prawda? - spojrzał w niebo.
Deszcz mieszał się z jego spokojnym głosem. Tworząc melodię harmonii. Pełną spokoju , ukojenia. Wsłuchałem się w nią, poddałem się temu dźwiękowi.
- Ale chyba stało się coś więcej... Ludzie nigdy nie uciekają , kiedy nie są przerażeni. Albo zbyt słabi by stawić czoła prawdzie.
Krótką chwilę zajął mi powrót do rzeczywistości.
- Oprócz mnie, nikt nie zrobił niczego złego. - westchnąłem.
Tak... z pewnością byłem jednym z tych, którzy o rozstanie obwiniają siebie... Zrobiłem kilka kroków w stronę budynku i odwróciłem się twarzą do mężczyzny.

"Ten... ktoś... Skąd on może o tym wiedzieć?"

- Kim... Kim jesteś? - zapytałem wprost
Zagrzmiało. Woda lała się po płaszczu nieznajomego. Przylepiła włosy do jego twarzy. Ja także byłem cały przemoknięty.
- Gakidou. Tak na mnie mówią... - odwrócił się do mnie.
- Myślę, że bardzo cierpisz. - dodał tym swoich spokojnym głosem, który nie wyrażał żadnych emocji.
Miał jednak rację. Zdrada Minoru i jego śmierć... Chociaż dotarło do mnie co się stało, nie byłem w stanie przebić się przez tą grubą skorupę na moim sercu i dać upust cierpieniu. Trzymałem je w sobie, cały czas je kumulując.

Odwróciłem twarz na bok. Milczałem. A jednak, zerknąłem na mężczyznę przede mną.
- Masz rację... - przyznałem. Ale... ale każdy z nas cierpi. Każdy z nas cierpi na swój własny sposób. Nie ma ludzi, którzy żyją bez tego paskudnego zjawiska.
Błysnęło na niebie. Wszystko na ułamek sekundy ogarnął blask.
- Każdy z nas cierpi... Każdy z was cierpi. Są ludzie, którzy zapominają o cierpieniu. Których ono nie dosięga. Znam takich ludzi, a ściany tego miejsca stały się ich gniazdem. Miejscem w którym narodzili się na nowo... - w jego oczach coś błysnęło.
Zachowywał spokój i powagę.
- Chciałbyś opowiedzieć mi swoją historię ?
- Moja historia? - zaskoczył mnie.
Westchnąłem.
- Moja historia nie jest porywająca. Nie ma w niej zbyt wielu ekscytujących wydarzeń... Na pewno nie znajdziesz w niej niczego, co byłoby godne twojej uwagi i zainteresowania. Dlaczego ktoś obcy w ogóle mógłby chcieć mnie wysłuchać?

Spojrzał mi po raz kolejny w oczy. Poczułem lekki dreszcz.
- Bo chyba tylko obcy wysłucha cię i nie wysnuje wniosków. Ja ich nie wysnuje. A jestem pewien, że mogę pokazać ci ścieżkę, której nie widziałeś przez zaszyte bólem i żalem oczy.

Gakidou... Ten człowiek, trafił w słaby punkt mojej bariery. Jego słowa przebiły się przez ochronną bańkę i dotarły do mnie z całą swoja prawdą.
- Dobrze... Zgadzam się. - powiedziałem cicho
Ruszył w moją stronę spokojnym krokiem. Zatrzymał się dopiero centymetry przede mną, a deszcz dalej zalewał wszystko wokoło.
- Jak się nazywasz ?
- Chishio... Kurenai Chishio... - nie miałem powodów, dla których miałbym to przed nim zataić.
Gakidou skinął głową.
- Zatem Chishio-san. Dasz się zaprosić na drinka ?- spytał spokojnie.
- Znam miejsce, gdzie możemy porozmawiać spokojnie. - dodał po chwili
Przytaknąłem.
- Chodź za mną

Wróciliśmy tą samą drogą na wypełnioną zapachem spoconych ciał i alkoholu salę. Minęliśmy tłum przechodząc pod ścianą, wreszcie po wąskich schodach weszliśmy do zawieszonego nad salą niewielkiego pokoiku.
W środku było ciemno. Pod szybą wychodzącą na salę stał mały stolik i dwa krzesła. Po prawej, pod ścianą, odrapana niemal całkowicie z tapicerki sofa.
W powietrzu unosił się raczej nie miły dla nozdrzy zapach. Pot, bród ? Zatęchłe powietrze. I ten zapach... Tak , z pewnością nasienia. Czarna tapicerka na obdartej sofie była też pokryta jej widocznymi plamami.
"Co to za miejsce..."
- Usiądź Chishio.
Wskazał mi krzesło przy stoliku, a sam podszedł do starej lodówki obok której stała nowoczesna maszynka do lodu.
Usiadłem i położyłem ręce na kolanach.
- Lubisz whisky ? - spytał otwierając lodówkę.
- Nie przepadam za alkoholem... - to była prawda. Ale może być.
Nalał do dwóch szklanek, przypominających słoiki, trunku i wrzucił nieco lodu. Postawił szklankę przede mną, po czym usiadł przy stole.
- Musisz czuć się zagubiony, Chishio-san....
Spojrzał na mnie wzrokiem, od którego przechodziły mnie te dziwne dreszcze. Wywoływał silne kołatanie mego serca... Wzrokiem, który pożądał odkrycia co kryje się po ich drugiej stronie.
- Opowiedz mi o sobie, Chishio-san.
- Nie wiem od czego zacząć... - westchnąłem.
To była prawda. Ten chaos w mojej głowie, połączony z lekkim szumem po poprzednim drinku utrudniał mi myślenie, a zwłaszcza o przeszłości.
- Może od twojego chłopaka... Minoru, tak? - w jego ustach wydawało się to być pytanie retoryczne
- Minoru... Zaraz, znałeś go? - zdziwione oczy wlepiłem w siedzącego przede mną Gakidou.
Upił łyk ze szklanki.
- Nie musiałem.

Te enigmatyczne odpowiedzi... Zdawało mi się, że rozmowa z tą osobą jest podobna do rozwiązywania niezwykle skomplikowanej zagadki logicznej. W końcu jednak porzuciłem próby rozwiązania jej

- Wszystko ci wyjaśnię, Chishio-san. Chce jednak usłyszeć to od ciebie... - mówił spokojnie.
- Minoru, to był pierwszy człowiek, który powiedział, że zależy mu na mnie...
Oparł łokieć o blat stołu, a dłonią podparł brodę. Jego spojrzenie spoczęło na mnie.
Powoli zacząłem sobie wszystko przypominać...
- Od zawsze byłem inny. Pociągały mnie rzeczy zupełnie różniące się od zainteresowań moich rówieśników. Odkąd pamiętam, zawsze najlepiej się czułem wśród chłopców. Co do dziewczyn... zawsze je odpychałem. Moje zachowanie wystarczało, aby trzymały się ode mnie z daleka. Byłem sarkastycznym samotnikiem... Kiedy dorastałem, odkryłem, że w chłopcach pociąga mnie coś innego... Do tego zdałem sobie sprawę, że przez cały czas byłem samotny... Sam jak palec, dobrowolnie zamykałem się w sobie i nie potrafiłem otworzyć swojego więzienia na ludzi... Czułem się niezrozumiany i... samotny. Zawsze obserwowałem, jak wokół ludzi otaczających mnie rozkwita miłość... Sam też miałem nadzieje poczuć się podobnie... Minoru poznałem w szkole średniej, kiedy to moja odmienność doprowadziła mnie na skraj depresji... Prawdopodobnie ocalił mi życie. Jednym, niewymuszonym pocałunkiem odmienił mój świat. Wniósł do niego światło i życie. Poprzysiągłem nigdy o tym nie zapomnieć...
- Ale ... ?
- Ale nic nie jest wieczne. Sam Minoru musiał to zrozumieć. Kiedy zobaczyłem go z innym... z Kinochimaru... Pękł mój szklany azyl wypełniony uczuciem do tego niego. Znowu zostałem sam.
Oparł się na krześle i spojrzał na tłum w dole.
- Jak myślisz, dlaczego tak się stało ?
Podążyłem za jego spojrzeniem.
- Bo stał się taki jak cała reszta.
- Chyba nie... Widzisz, Chishio-san. Uważam, że coś takiego jak "miłość" nie istnieje. Przynajmniej wśród ludzi.To zwyczajna pogoń za doznaniami, których domaga się organizm, słaba psychika. - upił łyk ze szklanki.
- Wiem, że powiesz coś innego. Ale i to co cię spotkało, jest przez to wytłumaczalne. Znalazłeś bodziec, a brakowało ci determinacji do poszukiwania kolejnego. Minoru, był inny. Inny niż ty.
Wstrząsnęły mnie jego słowa. Miłość... i jej istnienie wśród ludzi... Zawsze w nią wierzyłem, i polegałem na tej wierze. Gdy byłem z Minoru, czułem się... prawdziwie.
- Nie twierdzę inaczej... Ale to ta pogoń za uczuciem, iluzja, słabość... stają się celem życia innych. To one determinują to, iż czyjeś życie nie jest pozbawione znaczenia, dają ludziom siłę do tworzenia cudów, którym jest rozkwit prawdziwego uczucia.
- Życie nie ma znaczenia, Chishio-san. Człowiek żyje by być człowiekiem. Koza by być kozą. Tak samo jak komórki w twoich palcach...- spojrzał na moją dłoń.
- Czy mają inny cel życia niż być komórkami twego organizmu?
Spojrzał znowu na tłum.
- Ci w dole... Są tutaj po prostu ludźmi. Bez imion, zmartwień. A jednocześnie dostarczają sobie bodźców ,które ich zadowalają, Chishio-san. Są o tyle słabi, że kiedyś muszą powrócić do teatru cieni znajdującego się tam. Na górze- kiwnął głową w kierunku wyjścia.
- Może i się mylę... Wierzę, że tak. Wierzę w to, że moja egzystencja ma cel. Ukryty w nieosiągalnym dla mnie miejscu, ale istnieje. I podobnie jest z każdym innym.
Spojrzał w moje lazurowe oczy, znowu wywołując we mnie to dziwne uczucie...
- Gdyby ktoś zaproponował ci, Chishio-san, dostarczenie tego czego pragniesz? Zrozumienia, miłości, dotyku, przywiązania i poczucia spełnienia... Odmówiłbyś?
Zastanowiłem się. Nigdy o tym nie myślałem...

- Gdybym musiał dla tego wyrzec się tego, kim jestem, odmówiłbym. Ale to zbyt pochopne słowa. Będąc w ogromnej potrzebie ludzie zgadzają się na ratunek, nawet nie zważając na cenę, którą zapłacą. Nie różnię się pod tym względem i być może dlatego tak bardzo polegałem na... Minoru.
- Cena? Czy szczęście ma cenę?
- Jest bezcenne, a wartość widzą jednak w nim ludzie nieszczęśliwi. - odpowiedziałem.
Patrząc dalej w moje oczy położył dłoń na stole wyciągniętą w moim kierunku.
- Chcesz doznać tego wszystkiego, Chishio-san? Chcesz poczuć się jak wtedy, kiedy Minoru cię uratował? Dam ci to wszystko.

Czułem w tym wszystkim jakiś podstęp... Nie na darmo moje ciało mnie ostrzegało.
- Minoru obiecywał mi to samo. Czy myślisz, że po tym co mnie spotkało, dam się omamić tą słodką obietnicą? Nawet jeśli chcę uwierzyć w twoje słowa, nie mogę zapomnieć o tym, czego nauczyłem się po zdradzie ukochanego. - wstałem z krzesła. Obietnice i słowa to kłamstwa, w najbardziej kuszącej formie.
- Nie porównuj mnie do słabego Minoru, Chishio-san.
Poczułem jak moje serce przyspieszyło rytm. Tak jakbym właśnie doznał uniesienia, jakbym usłyszał słowa ważne, wywołujące to szczęście, które odbiera mi dech. Nie mogłem jednak wiedzieć w jaki sposób to poczułem...

Szczególnie w takiej sytuacji.
Widziałem już tylko srebrzyste oczy. Wszystko inne straciło barwę. Tylko te srebrne oczy wpatrzone we mnie.
- Nie proponuje ci miłości, partnerstwa, wyłączności. Proponuje ci dostarczenie to czego tak pragniesz... Nic więcej.
Opadłem na krzesło, nie mogąc oderwać spojrzenia od oczu nieznajomego. Coś w nim mnie pociągało... zatrzymywało mnie w tym miejscu. Ale co to było? Nie wiem...
- Co ty z tego będziesz miał? - zapytałem wprost.
- Twoją lojalność. Pragnę byś stał się częścią świata,którego przeciętni ludzie nie potrafią dostrzec... Mojego świata. Przypomnę ci uczucia, których ludzie dali ci zaledwie naparstek... Sprawię, że przestaniesz pamiętać czym jest ból, samotność, zdrada. W zamian chce tylko byś był lojalny i bezwzględny.
Czułem się dziwnie. Tyle sprzecznych uczuć...
- Ja... mogę zginąć niedługo... Moje ciało trawi gorączka złamanego serca, bardziej niebezpieczna od jakichkolwiek chorób...
Chyba go rozbawiłem przez moment.
- Możesz wybrać, Chishio-san. Żyć w moim świecie, czerpiąc z niego co najlepsze. W zamian tylko proszę byś pomógł mi ten świat chronić. Albo wyjść przez tamte drzwi... Wejść do swojego mieszkania, które już zawsze będzie zdawać ci się puste. I czekać aż serce się wykrwawi... Wybór jest twój. Nie zmuszę cię abyś wybrał, Chishio-san.
Wiedziałem, że mówił prawdę. Gdybym wtedy wrócił, być może wkrótce moje serce pękłoby, zmiażdżone ciężarem kamiennej opoki. Nie chciałem tego. Chciałem się podnieść i wygrać z tym.
- Właśnie to robisz... - wymamrotałem. Nie chcę tam wracać. Chcę dostać to, czego pragnę. Pragnę otrzymać to, czego szukam i nigdy tego nie utracić. Zgadzam się.
Gakidou był wyraźnie zadowolony.
- Chodź ze mną. Dzisiaj dostaniesz choć kroplę tego lekarstwa.
Wstał i otworzył drzwi, a ja podążyłem za nim...


Zeszliśmy na dół w tłum. Wciągnął mnie w niego, ciągnąc za nadgarstek. Choć nikt zdawał się tego nie spostrzegać, każdy schodził nam z drogi, wpuszczając coraz głębiej i głębiej w ten labirynt spoconych ciał. Działo się coś dziwnego, nierzeczywistego i magicznego... Zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie nie było widać nic poza sufitem i wyginającymi ciała ludźmi.
Spojrzał na mnie i znowu obudziło się we to uczucie - serce zabiło szybciej. Zimny dreszcz, a później już tylko ciepło pieszczące ciało mrowieniem. Zatracenie w tej ekstazie. Jak on to robił? Nie wiem. Nie zauważyłem ile czasu spędziliśmy pośród tłumu.
Po wszystkim jednak wyszliśmy z klubu. Niebo dalej było ciemne. Ciągle czułem wewnątrz siebie to ciepło. Nieprzerwanie, moje ciało zalał pot. Imiona takie jak Minoru , Akichi , Hanakawa - zdawały się wypłynąć ze mnie jak niepotrzebne ścieki z fabryki. Nie było ich, a pamięć w ogóle się o nie nie dopominała.

Rudzielec zatrzymał taksówkę. Wsiedliśmy do niej razem z jakąś dziewczyną z różowymi pasemkami we włosach oraz chłopakiem o długiej grzywce z bląd pasemkami. Teraz już nie pamiętam nawet o czym mówiliście, z czego się śmialiśmy. Miasto zlewało się za oknem . Betonową masę przecinały tylko smugi światła. Jakiś wysoki budynek, później winda.
Wspomnienie zapachu perfum, kwiatów. Dotyk aksamitnej pościeli, szkarłatnej, która odbijała wątłe światło bijące z niesprecyzowanego kierunku. I dalej ta ekstaza... Odbierająca mi "zdrowe" zmysły. Wyrzucająca z człowieka wszystko co przeszkadza mu w tej hedonistycznej orgii.

Rano obudziłem się nagi w wielkim łożu znajdującym się w wielkim apartamencie. Było pusto. Na stolikach nocnych stały puste butelki po alkoholu. Nie czułem zmęczenia, żadnych wyrzutów. Jedynie spełnienie.
Na poduszce obok znalazłem kartkę, a na niej pismo:
"Takamochi odwiezie cię do domu. Gakidou. PS. Odezwę się niedługo."
Takamochi - teraz pamiętałem. Chłopak z długą grzywką z blond pasemkami.

Skrzypnęły drzwi. Z łazienki wyszedł Takamochi z obwiązanym wokoło bioder ręcznikiem.
- Wstałeś ? - mrugnął okiem. jedynym które było widać spod grzywki. - Chcesz coś zjeść ?
Czułem, jak pusty żołądek domaga się jedzenia. Gdy zaburczało mi w brzuchu, przytknąłem do niego rękę.
- Tak... Jestem głodny. - odpowiedziałem i wygramoliłem się z łóżka.
Takamochi przeszedł przez pokój znikając za drzwiami. W następnej chwili okiennice w niej umieszczone rozsunęły się ukazując jego twarz. I kuchnię.
- Na co masz ochotę? - spytał.
- A co mogę wybrać? - powiedziałem jeszcze na wpół przytomny.
Uśmiechnął się
- Skromniacha z ciebie, co? Może kanapka? Idź się odśwież i ubierz. - zmierzył moje nagie ciało z lekkim uśmiechem na twarzy.
- BO chyba zimno się zrobiło. - dał nura do lodówki.

Pomaszerowałem prosto do łazienki. Wziąłem szybki, ciepły prysznic, nakładając na swoje ciało płynną warstwę mydła i spłukując je. Gdy umyłem się, owinąłem swoje ciało ręcznikiem i powróciłem do Takamochiego.
Na stole w kuchni czekała już na mnie kwadratowa kanapka, przecięta na dwa kawałki po przekątnej. Sałata, szynka, ser i jajko. Takamochi właśnie kończył się ubierać koło wielkiego łoża.
Usiadłem przy stole i zająłem się jedzeniem. Dosyć szybko uporałem się z kanapką, na pewien czas zajmując swój żołądek. Później odszukalem swoje rzeczy i sam się ubrałem.?
Gdy skończyłem, usłyszałem głos chłopaka.
- Chodź.
- Dokąd?
- Na dole mam samochód - uśmiechnął się.
Wyszliśmy z pokoju. Winda wskazywała 47 piętro. Zjechaliśmy na sam dół. Duży hol hotelowy. Skórzane sofy , podłoga wyłożona beżowym granitem w brązowe ciapki. Takamochi oddał klucz w recepcji. Nie zatrzymywał się czy odzywał. Zwyczajnie położył go na kontuarze.
Kiedy wyszliśmy pod drzwi podjechało czarne sportowe Mitsubishi. Hotelowy boy wysiadł z niego i oddał kluczyki Takamochiemu.
- Wsiadaj, odzwiozę cię. - powiedział wsiadając za kierownicę.
Wsiadłem bez słowa. Podczas jazdy Takamochi cały czas zmieniał stacje radiowe. Zanucił piosenkę, zmieniał na inną. I tak w kółko. Zatrzymał się przed moim domem.
- No, i jesteśmy. - uśmiechnął się - Do zobaczenia już niedługo...
Kiedy miałem zamykać drzwi dodał.
- I pamiętaj Chishio-kun... Już nie ma odwrotu. - spojrzał przenikliwie w moje oczy, zatrzasnął drzwi , po czym odjechał z piskiem opon.

Stałem tak przez jakiś czas i patrzyłem za oddalającym się samochodem. Nagle zapragnąłem znaleźć się w swoim mieszkaniu. Udałem się tam, wbiegając po schodach. Zamknąłem za sobą drzwi na patent i zrzuciłem z siebie kurtkę. Doszło do mnie, co się działo tej nocy... Poczułem wielkie obrzydzenie do siebie. Ta moja czystość i niewinność... zostały zbrukane. Najpierw Taiki, a teraz Gakidou... Rozebrałem się do naga i wszedłem pod prysznic. Odkręciłem zimną wodę, spojrzenie wbijając w kafelki na ścianie. Pragnąłem zmyć z siebie wszystkie grzechy... każdy ślad na moim ciele, który pozostał po tej nocy. Gdy skończyłem, owinięty w ręcznik rzuciłem się na łóżko. Leżałem nieruchomo, pustym wzrokiem patrząc na śnieg padający za oknem...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 09-01-2010 o 20:34.
Endless jest offline