Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2010, 00:13   #74
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
O tak! To było w pewien sposób zajebiste! Jak w takiej starej gierce komputerowej, którą kiedyś mu pokazał kumpel. Dawno temu, gdy obaj jeszcze byli na studiach i mieli w dupie zarabianie na życie i inne dziwadła życia. Ktoś ściemniał, że były to samochodowe wyścigi, ale tak na prawdę chodziło o to, by rozpaćkać na masce jak największą ilość przechodniów a konkurentów do wygrania wyścigu po prostu rozwalić, najlepiej jak efektowniej. Tam ludzie byli podobnie tępi jak i tutaj, odebrano im mózg i nie pozwolono zanadto uciekać przed pędzącym wozem. Tylko efektowniej się rozwalali, nawet przy małej prędkości.

No i co z tego. I tak była kupa zabawy.

Śmiał się jak kompletny wariat, gdy jakaś rozkładająca się głowa zsunęła się w krwawej smudze z przedniej szyby. Zawrócenie na ręcznym i powtórka. Bez zupełnie żadnych konsekwencji! Nowy świat miał jakieś zalety. Emocje opadły wraz z ostatnim uderzeniem, posyłającym resztki kobiety na latarnię. Marie już wyszła, mogli uciekać. Thomson się uspokoił.

Deszcz wszystko zmyje, cudownie.

Boven podawała leki, a on prowadził, spokojnie, głęboko oddychając. Załapał wreszcie, że nie miał w gębie papierosa od całkiem dawna, co pewnie jeszcze pogłębiało paskudny stan. Witamy, kurwa, w nowym życiu. Pierwsze postanowienie noworoczne: rzucić palenie. Bo fabryki już nie produkują petów i w końcu i tak się skończą. Ty już będziesz wyschniętym szkieletem, no ale się skończą. Tylko alkoholu nie miał zamiaru odstawiać, chociaż jedna przyjemność. Przez chwilę zastanawiał się, czy warto do tej krótkiej listy dopisać ubijanie zawirusowanych. Zrezygnował jednak. To będzie hobby.
White prawie nieprzytomny, Radcliffe na prochach. Zatrzymali się, by biologiczka mogła poprawić opatrunki, tym razem z użyciem tego co wyniosła z apteki. Mimo wszystko umiała sobie radzić. I była ładna. Ale David wolał nie być raniony, nigdy przecież nie powiedziała, że jest lekarką. Na postoju zagadał do Liberty, pierwszy raz od kilku ładnych godzin jak się zdawało.
- Wszystko ok? Nie jestem psychologiem, ale w gównie siedzimy razem. I ja mam zamiar je przeżyć, mam nadzieję, że reszta też. To ścierwo nie mogło dojść wszędzie, chociaż te indiańce za blisko. Ale damy radę, Kanada blisko. Na północy jest zimno, ale spokojnie. Damy radę.
Głęboko spojrzał w jej oczy. Gadka była trochę bez sensu, ale kobiety musiały zachować rozsądek. W grupie było raźniej. Kilka paskudnych umysłowych chorób na pewno złapią, ale tu pewnie najgorsza była depresja. Całkowicie zabójcza. Maria skończyła, mogli ruszać dalej. Detektyw poklepał ją po ramieniu w odruchowym geście po wykonaniu dobrej roboty. Przeznaczonym dla facetów, ale chrzanić to. Świat się zmieniał, nie?

Jechali i jechali. Pieprzona pogoda też postanowiła być przeciwko nim i robiła co mogła. A mogła całkiem sporo, brakowało do tego wszystkiego chyba tylko sporego huraganu, który zmiótłby ich samochody z drogi. A tak udawało się im przeć naprzód, omijając centra miast, miasteczek i jeśli było to możliwe to nawet wsi. Nie było tego po drodze dużo, ale Arlington, czy jak się ta dziura nazywała, nie wyglądało bezpiecznie dla tych, co chcieli uniknąć bycia chodzącym trupem. Kolejne, Darrington, nie wyglądało lepiej, chociaż brak szpitala pozbawił je też obstawy wojska. Thomson wolałby się tu w ogóle nie zatrzymywać. Wcale nie miał ochoty na bycie osobą społeczną. Głusza, której wcześniej nienawidził, nagle stała się przyjemnym miejscem. To i jechali dalej, wypalić jebaną fajkę pokoju z czerwonymi na mordach indiańcami. Och, ale był podekscytowany. Aż niemal nie rozjechał tego gościa, który wylazł z samochodu blokującego drogę. Pojebany kretyn! W dodatku spał. Najwyraźniej nawet telewizji nie oglądał.
Maria znów go zaskoczyła, znów pozytywnie. Cholera, zdawało się, że już ją za bardzo lubi. Zły objaw w świecie, w którym każdy może za chwilę zdechnąć.
Pokazał odznakę.
- Radzę nie stać tu samotnie i zwłaszcza nie spać. Weź pan kumpla. Jest na prawdę źle. Ten pieprzony wirus istnieje i nas zabija. Im dalej od dużych ludzkich skupisk, tym lepiej, ale już mogło dotrzeć i do Darrington. Nie śpij.
Był zbyt zmęczony, by mówić coś więcej. Skręcił w boczną dróżkę, parkując pod wskazanym domem.

Przenocowanie we względnie bezpiecznym domu było kuszące, bardzo kuszące. Ale nie tak szybko, panie ładny, jak to kiedyś gadano. Najpierw pomógł Boven przetransportować do środka reportera, który mógł w zasadzie tylko leżeć na łóżku i to sam, bo Thomson wątpił, by ktoś chciał spać z nim. Zresztą, do cholery, wszyscy by woleli sami. Albo chociaż wymieszani płcią. Bycie jedynym sprawnym samcem sprawiało dużo kłopotów a wyrósł już z konieczności pokazywania jaki to nie jest męski. Porąbał drewno na mniejsze kawałki i wziął się za rozpalanie.
- Liberty, potrafisz coś ugotować? Wszyscy powinni coś ciepłego zjeść lub wypić, kupiliśmy po drodze trochę chemicznego syfu.
Było zimno, teraz mogli to czuć, a dodatkowo zmęczenie i wcześniejsze przemoczenie nie pomagało czuć się lepiej. Ale chociaż ogień zapłonął w kominku, powoli ocieplając jeden z pokoi. Drugi na pewno był lodowato zimny.
- Niech tu nocuje White i dzieciaki. I tak nie usnę nie mając pewności, że ktoś z nas czuwa. Zostać... no wiecie. Chociaż, w dupie. Wystarczy się tu zabarykadować, w oknach są okiennice.
Ugryzł się w język w ostatniej chwili. Lepiej było nie przeginać pały.

Odnalazł barek, całkiem nieźle wyposażony. Wyjął kilka butelek i kieliszki, przecierając je szmatką z kurzu. Potem rozlał alkohol.
- Zanim coś się zagotuje to i to nas ogrzeje.
Łyknął zawartość swojego naczynia na raz. Potem dolał, siadając obok Marie.
- Zawsze sobie tak radziłaś?
- Zależy z czym. A ty?
- Ja sobie nie radzę, ja stwarzam pozory. Z drugiej strony, mamy szansę na nowe życie, prawda? Skończyć w pół umarłym świecie, ale z nadzieją i piękną kobietą u boku. Jak w naszej ojczyźnianej papce z telewizji.

Westchnęła i też wypiła, szybko, tak jak się pije na dobrej imprezie lub na bardzo złej imprezie. Bawili się świetnie, nie?
- Po ilu kieliszkach przestaje się myśleć, Davidzie?
Spojrzał w jej oczy. Odechciało mu się żartować, bo i nie było z czego. Czy stracił najmniej z nich wszystkich? To możliwe, chociaż może nie do końca. Radcliffe i White to też były jakieś świry. Zdobył się na kolejny gest, którego w normalnym życiu nie używał od wieków. Objął kobietę ramieniem i pozwolił, by położyła głowę na jego barku. Potrzebowali się przebrać i umyć, ale trwali w tej pozie jeszcze długo.
 
Widz jest offline