Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2010, 06:31   #89
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Wybacz Mistrzu, ale dziad to nie panna z fraucymeru a ja nie jestem nadwornym krawcem, by się bawić o odziewanie podejrzanych o szpiegowanie chłopów, jeśli jednak taka nachodzi Was Panie fantazja, to ubierajcie go sobie w co tylko...- odpowiedział Schwarzenberger, ale przerwał nagle, bo nagłe grzmotnięcie nieprzytomnego ciała o ziemię zadudniło echem po całej sali.

Kapitan zmełł w ustach przekleństwo i skoczył ku dziadowi, którego truchło jak rażone gromem leżało skręcone na posadzce. Podejrzewał najgorsze, ale odetchnął wyraźnie, po tym gdy podniósł bezwładne ciało i przytrzymał go, zaglądając staremu pod powiekę i osłuchując szybko pierś.

- Dycha. – huknął – Do kroćset, co temu znowuż… Może i rzeczywiście jednak artysta, takie to delikatne…

Najwidoczniej w Wernerze nadal drzemała spora siła, bo bez trudu sam chwycił dziada pod pachy i posadził na krześle. Starzec zsunął się nieco z obwisłą głową, ale nie spadł. Schwarzenberger wyprostował się i podrapał po brodzie.

- Wody. – rozkazał krótko wartownikowi, którego szpeciła duża krosta na policzku – Biegiem.

Ani kapitanowi, ani jego podwładnemu Johannowi najwyraźniej nie przyszło nawet do głowy subtelniejsze podejście w rodzaju napojenia z pucharu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Schwarzenberger sam chwycił przyniesione prędko przez wartownika wiadro i nie zważając wcale ani na gustowne obrusy, ani na drogocenny dywan, chlusnął całą zawartość cebrzyka w twarz zamroczonego dziada.

Ten poruszył się. Spękane usta zaczęły coś cicho bełkotać. Lodowata woda ściekała po strąkach włosów, górnej części odzienia, częściowo też z zamoczonego stołu po wycinanym ozdobnie obrusie. Strużki bezgłośnie kończyły swój bieg na puchatym włosiu barwnego dywanu, tworząc coraz bardziej widoczne zacieki. Artystom przypomniało to, jak w tym samym miejscu jeszcze całkiem niedawno stały kałuże błota naniesionego przez buty Jaspera. Niedaleko jednej z takich kałuż, również zalany wodą z wiadra, leżał jeden z rysunków, który wysunął się z okładek dziadowskiego zbioru podczas upadku starca…


Lynsk.

Lodowate wody wielkiej rzeki Lynsk… Jedno z najdawniejszych wspomnień… Znów miał dziesięć lat, na nowo ujrzał ten dzień, gdy wpadł przypadkiem do rzeki, a ta zimnymi jak noc palcami chciała ściągnąć go w dolinę śmierci, na swe martwe dno… Teraz jednak było coś jeszcze, coś czego wcale nie pamiętał… Ciemna jak grobowiec jaskinia, pozbawiona światła, ale jego szarpiące się rozpaczliwie w wodzie młode ciało niewiadomym zmysłem jednak widziało. Szedł głębiej i głębiej, mimo beznadziejnych wysiłków mięśni, jak wtedy, jak teraz. Jeszcze niżej… Jeszcze głębiej… Przez rozedgrane wody walczący z lodowatym uściskiem piersi chłopak patrzył na niewyraźne kształty siedzących w jaskini ludzi, siedzących z ponuro opuszczonymi głowami. Słyszał też dźwięki, pojawiały się, gdy kształty te się poruszały, smutne, zniekształcone tony. Umierał, bezsilnie wsłuchany w żałobną melodię… Potem ta nagła mocna dłoń na jego nadgarstku… Patrzył raz jeszcze, kaszląc i prychając, na nachyloną nad nim twarz młodego kozaka, który wyciągnął go z przerażającej toni. Jak przez mgłę widział zwisające nad nim kozackie wąsiska i usta, które zdawały się coś mówić, choć nie słyszał żadnych słów. Słyszał tylko te dźwięki, rzewną i piękną melodię…

Zadygotał… Wąsiska, inaczej niż pamiętał, teraz okazywały się pożółkłe i siwiejące. Oczy ratującego – brunatne miast zielonych. Twarz… Zupełnie inna, zresztą teraz widział też inne twarze, nachylone nad nim, wszystkie zdobne w wyraz dziwnego zapytania. Poruszył się, zsuwając się jeszcze niżej na krześle, ktoś podtrzymywał jego uniesioną z trudem głowę. Ten kapitan, wąsaty kapitan który dał mu piwa i ci ludzie, którzy byli na dziedzińcu i w tej sali… Wczoraj...? Dziś… Przed laty…? Usta otwierały się i zamykały, teraz słyszał już jakieś strzępki słów, coraz wyraźniejszych, przebijających się przez wciąż trwającą, niesamowicie smutną melodię… Melodię, którą ktoś wciąż grał w tej wysokiej sali, oślepiającej obolałe, spuchnięte i jedyne jego oko swym cesarskim przepychem.

Otwarte oko patrzyło na artystów…
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 10-01-2010 o 06:53.
arm1tage jest offline