Twarz aasimara, unoszącego się kilka metrów nad ziemią, skrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Pod sobą miał istotę zrodzoną z cienia, zaprzeczenie iskry życia. Mallai musi być zmiennokształtnym wyjątkowej odwagi, skoro zdecydował się na zatopienie zębów w tym upiorze.
Nie było czasu do stracenia. Kolejna inkantacja Viljara przecięła bitewny gwar. Gdyby ktoś obserwował to, co działo się z aasimarem po zakończeniu inkantacji, pomyślałby, że znalazł się w samym środku koszmarnego snu. A dokładniej, snu człowieka, który postradał swoje zmysły. To nie był widok przeznaczony dla ludzkich oczu. Przystojne oblicze czarownika rozszczepiło się na trzy głowy, a każda z nich była straszna jak sama śmierć. Trzy paszcze, jakby ukształtowane z czarnego bazaltu, obnażały śnieżnobiałe zębiska, ostre jak sztylety. Trzy pary rąk wiły się w wężowym tańcu.
Aby walczyć z potworami, sam muszę stać się jednym z nich - uśmiechał się w myślach aasimar, którego powierzchowność nie była w chwili obecnej zbyt atrakcyjna dla kogoś, kto nie przywykł do oglądania tego rodzaju atrakcji.