Po prostu nie mogła temu zapobiec. A chciała. No bo jaki miała interes w narażaniu się Markusowi albo biednej wdowie. Ale po prawdzie już nad strumykiem, nad zwłokami zamordowanych braci, kiedy Markus z iście wieszczą intuicją przypisał znalezioną kość mężowi pani Hartmann, miała ochotę radośnie zarżeć. Taktownie powstrzymała się. A nawet rozważała pomysł, że może nie dostrzega jakichś powiązań widocznych dla towarzysza podróży. Ale potem gdy mężczyzna wręczył tę kość wdowie a pani Hartmann ujawniła plany pochówku… Fay nie wytrzymała…
I popłakała się ze śmiechu. Tyle satysfakcji obśmianej pary, że straciła przy tym równowagę i boleśnie wyrżnęła o ziemię.
Potem uścisnęła ramię Markusa.
-
Pomogę ci go skompletować – wyszeptała mu do ucha. –
Obiecuję.
Najpierw historia z Vellerem, teraz wariactwa zaradnego chudzielca. Zaczynało jej się całkiem podobać na tej wyprawie.
***
Długą sekcję przesiedziała pod młyńską szopą. Trochę patrzyła na medyka przez szpary w deskach, niezdecydowana czy czuje podziw czy niesmak. Skoncentrowany na pracy Veller nie dostrzegał podglądającej. Odór krojonych zwłok docierał i do niej i zmuszał do myślenia nad całą tą śmierdzącą sprawą. Nie podobały jej się własne wnioski i to co jej zdaniem trzeba było zrobić. Naprawdę nie chciała już zabijać ludzi. Swój limit wypracowała, bo taki był psi los sierot, teraz w tym drugim podarowanym życiu chciałaby żeby było inaczej. A wydawało jej się, że będą musieli zabić Johanna.
Bo wnioski potrafiła wyciągnąć jedne, toteż siedziała pod tą szopą i obserwowała z daleka dom wdowy. Johann nie mógł wyjechać ze wsi bez jej wiedzy. I musiała przekonać resztę, że to on powinien być ich najbliższym celem. Nie folwark, faktoria ani kopalnia.
Wcześniej, niedługo po włamaniu, wręczyła Vellerowi dwa unurzane w zawartościach johannowego plecaka kawałki białego płótna, jeden w szarej mazi, drugi delikatnie zamoczony w zielonej substancji z fiolki. Była nadzieja, że mądrala będzie wiedział, czym są te substancje.
***
-
Myślę, że rano powinniśmy tylko udawać – zaakcentowała ostanie słowo –
że wyruszamy w stronę folwarku, a tak naprawdę ukryć się i poczekać aż Johann wyjdzie ze wsi. Miał też wyruszyć jutro. Potem trzeba go dorwać poza wsią i wypytać. O tę formułę. Może powie po dobroci. W końcu on jest jeden a nas czworo.
W to akurat sama za bardzo nie wierzyła. Johann nie wyglądał na takiego, co łatwo ulega perswazji.
-
No i Siggi i ja wyglądamy naprawdę groźnie. – kontynuowała żartując pod wpływem spojrzenia Vellera, który wyglądał, jakby miał zamiar oprotestować jej znakomity plan -
A Veller nadal groźnie pachnie, może do jutra mu się utrzyma – mrugnęła do mężczyzny uśmiechając się złośliwie.
-
No pomyślcie! To nie może być przypadek, że typ spod ciemnej gwiazdy szuka formuły, a nas właśnie otruto tajemniczą substancją. Taką, co zdziwiła nawet uczonego Shallyitę. Ta formuła to z pewnością nasza trucizna…
-
… albo lekarstwo – dodała po chwili wahania.
-
Z likworem też pewnie ma coś wspólnego - przytaknęła Markusowi –
Frugelhofen jest za małe, żeby te tajemnice mogły istnieć oddzielnie. Tak sądzę – nie była pewna czy jej głęboka myśl spotkała się ze zrozumieniem reszty.
-
Nigdy nie mówiłam, żeby krasnoludom nie mówić o zwłokach. –odpowiedziała jeszcze -
Tylko sprawę listów chciałam przemilczeć. Ale to tylko wtedy jest ważne, jeśli uda nam się w miarę szybko wrócić do Middenheim … po te dwieście koron.
-
To, kto jest za wymuszeniem prawdy z Johanna? – zapytała w końcu -
Wszelkim środkami? I wyznaczeniem dziś wart, żeby nam w nocy cichcem nie wyjechał.
Sama podniosła rękę.
***
W nocy nie mogła zasnąć. W końcu zebrała swój koc i ułożyła się obok Vellera. Nie dotykając go oczywiście, ale i tak od razu poczuła się lepiej. Oddychał miarowo tak jak i wcześniej, ale jakoś była pewna, że się obudził.
-
Wiesz, już mi pamięć wróciła. Gapa z ciebie Veller. Gapa.
Zasnęła uśmiechając się w ciemności.