Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2010, 13:06   #244
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Shinjo.

Do karczmy przybyli, gdy trwała godzina Shinjo, a Pan Księżyc wznosił ponad nią swoją krągłą, dumną twarz, znacząc bladym blaskiem liście dwóch, przytulonych do siebie wiśniowych drzew. Ludzie gunso z głośnym entuzjazmem powitali jej ciemny kontur rozświetlany światłem papierowych lampionów. Keiko tej radości podzielić nie mogła, wściekła na siebie, że opóźniła ich podróż. Widziała jak dwóch z nich – tak młodych i gładkich jak panna tuż po gempukku – zwalniało wyraźnie, dostosowując tempo swojej jazdy do powolnego tempa jej konia. Nic z tym nie mogła zrobić, nawet gdyby potraktowała konia rozżarzonym prętem, nie byłaby w stanie zmusić wałacha do tego, by jechał szybciej. Musiała więc zaciskać zęby, tłumić wstyd i udawać, że nie zauważa tego, czego zauważyć się nie dało. Uśmiechnęła się więc tylko blado, zaciskając zęby jeszcze mocniej i starając się nie pokazać po sobie, bólu obolałych i ścierpniętych mięśni.

Gdy na stole przed nimi pojawiły się czarki z ciepłą sake lub herbatą oraz miski pełne ryżu z warzywami, a zgięty w ukłonie karczmarz wycofał się, by zadbać o resztę gości, gunso zaczął zadawać pytania. Uprzejmie, delikatnie, w lekko zawoalowany sposób, niemniej jednak na tyle wyraźnie, by domagały się one odpowiedzi. Żuraw z łatwością znalazłby uprzejmą i nic nie znaczącą odpowiedź, Smok lub Feniks udzieliliby prostej i wieloznacznej. Keiko nie była jednak żadnym z nich. Była dzieckiem nie jednego, lecz dwóch klanów. Co wcale nie stawiało jej w łatwiejszej pozycji.

Ciekaw był w zasadzie wszystkiego. Tsuruchiego, jego samurajów, samej Keiko, zasad jakimi kieruje się klan, potwierdzenia bądź zaprzeczania pogłoskom jakoby w ramach treningów Osy strzelały do kukieł odzianych w barwy Lwa i Skorpiona. Czując się zobowiązana jego pomocą, czując wstyd za to, że była dla nich balastem, czując skrępowanie tym, że nim zdążyła zareagować zapłata za nocleg została uregulowana, w końcu zaś, czując sympatię do mężczyzny o uśmiechu jej ojca, odpowiadała bez namysłu, szczerze.

Nie potrzebowała zachęty, by opowiadać o Małej Osie. Więcej niż słowa, które kreśliły obraz doskonałego samuraja, mówił sam ton jej głosu i wyraz twarzy, który zawsze zmieniał się delikatnie, gdy mówiła o Tsuruchim. Tego nie można było kłamać: błysku podziwu w wąskich oczach, oddania malującego się na twarzy, wdzięczności i prawdziwej sympatii. Opowiadała więc o nim, o jego umiejętnościach, drobiazgach, w których najwyraźniej widać było jego mądrość i sprawiedliwość. Na pytanie o rodziców, błysnęła tylko zębami w krótkim uśmiechu, w tym jednym przypadku wykorzystując łagodną formę, w jakiej zostało zadane na swoją korzyść. „Przybądź dyskretnie”, napisała Yuuki. Nie potrafiła zrobić tego tak, jak zapewne oczekiwała tego przyjaciółka Michiko, lecz wiedziała, że mimo wszystko ma większe szanse nie podkreślając na każdym swoim kroku swojego pokrewieństwa z rannym posłem. Odpowiedziała więc tak, jakby gunso spytał się o to, czy jej rodzice także należą do klanu Osy, jakby jego intencją było wysondowanie, z jakiej warstwy społecznej pochodzili. Uśmiechnęła się więc krótko, nieznacznie, z dumą, mówiąc, że jej rodzice bez wahania i z bezgranicznym oddaniem stali przy Małej Osie od samego początku. A potem płynnie wróciła do przerwanego wątku.

Tsuruchi był jej daimyo, za którym wskoczyłaby w ogień.
Kogo mogłaby bardziej podziwiać niż mężczyznę, który prowadzony gniewem ogłosił wendettę przeciwko dwóm potężnym klanom. Bez najmniejszej chwili wahania.
Ale tego nie powiedziała już brązowookiemu gunso.

Zamiast tego opowiedziała mu o Osach, o ich wierności, o drodze strzały, którą kroczył każdy w nich. I dopiero, gdy siedzący obok mężczyzna spytał, czy to prawda, że do ich klanu przyjmuje się hininów, jej twarz spochmurniała, a czarne brwi prawie spotkały się nad ostrym nosem. Odpowiedź na to pytanie nigdy nie była łatwa. A pytanie padało prawie zawsze.

- Hai, przyjmujemy hininów – powiedziała jednak bez wahania, wiedząc, że każda chwila wahania jest równoznaczna z milczącym kwestionowaniem decyzji daimyo i wstydem. A wstydzić się Keiko nie zamierzała.

Gunso milczał. Długo.
Dopiero po kilku dobrych chwilach spytał się dlaczego.

- Katana, mon klanu na kimonie czy nazwisko nie są gwarantem wierności i honoru, panie – popatrzyła mu prosto w oczy. - Tsuruchi-sama sam ocenia każdego z tych, którzy chcą stać się częścią jego klanu. Za to kim są i co potrafią, nie za to kim byli ich przodkowie, co reprezentują stojące za nimi rodziny i klany.

Przechylił głowę, przyglądając się jej uważnie.
- Uważasz, pani, że zakończenie wendetty będzie prawdziwe i ostateczne?

Obróciła czarkę w długich palcach. Teraz ona milczała chwilę, szukając prawdziwej odpowiedzi. Prawdziwe i ostateczne? Pomiędzy klanem Lwa i klanem Osy?

- Tak.

Pomiędzy klanem Skorpiona i klanem Osy? Nie. Chyba, że za wiele lat, gdy gniew na morderców rozwieje się, gdy otchłań zamarznie a Skorpiony nauczą się prawdomówności i honoru. Dopiero, gdy otchłań zamarznie. Gunso jakby domyślił się jej myśli, bo zaraz spytał delikatnie o to, czy prawdziwe są pogłoski mówiące o tym, że w ramach treningów łucznicy strzelają do kukieł odzianych w barwy Skorpiona i Lwa, czy prawdziwe są pogłoski jakoby, gdy zleceniodawcą jest któryś z tych klanów klan Osy nie przyjmował zlecenia, bądź wykonywał je opieszale.

Oczy Keiko sypnęły skrami, mało brakowało a zasyczałaby rozzłoszczona, gdyby nie to, że pytania mężczyzny sformułowane były zbyt uprzejmie i łagodnie. Wysunęła więc tylko do przodu podbródek, rzuciła kose spojrzenie, nie do końca zamaskowała wydęcie warg, które – wygładzone sympatią - nie przerodziło się jednak w gniewne prychnięcie. Opieszale? Co to znaczy opieszale? Osa albo przyjmuje zlecenie i wykonuje je za wszelką cenę, albo nie przyjmuje zlecenia. Opieszale to może karczmarz sake podawać. Ostrym ruchem postawiła czarkę na stole, głośnym stuknięciem podkreślając swoje słowa. Przyjmując zlecenie, przysięga się wierność zleceniodawcy. Więc nie, nikt z klanu Osy nie przysięgnie wierności klanowi Skorpiona. Więc nie, jeszcze do niedawna nikt z klanu Osy nie przysiągłby wierności nikomu z klanu Lwa. Teraz jednak prowadzone są negocjacje i wszystko się zmienia. A kukły? Tsuruchi-sama nigdy nie wydał takie rozkazu, stwierdziła tonem, który ucinał wszystkie dyskusje, sugerując, że skoro nie było rozkazu, nic takiego zdarzyć się nie mogło.

Nie miała zamiaru tłumaczyć, że choć Tsuruchi nigdy nie wydał rozkazu, nigdy nie potępił tego procederu. To Ichizo grzmiał za każdym razem, gdy przypadkiem stawał w obliczu takiej sytuacji. Sama Keiko zaś nie strzelała nigdy do lwich barw – nie dlatego, że bała się gniewu ojca, nie dlatego, że nie spróbowała. Przeciwnie, sprowokowana przez rówieśników, gniew i ciekawość spróbowała, ale czym innym okazało się strzelanie do żywych Lwów, a czym innym do niemych monów. Za bardzo przypominało to plucie na grób swoich własnych przodków. I drżała ręka napinająca cięciwę, jakiś niemy wyrzut zakłócał równy, spokojny rytm oddechu. Nigdy więcej nie popatrzyła wzdłuż strzały na kukłę odzianą w złoto-brązowe kolory.
Nikt jednak nie był w stanie zakazać jej brania za cel kukieł w skorpionich kimonach.

Nie powiedziała żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego ona zaczęła zadawać pytania, chcąc znać opinię gunso na temat Os, nie chcąc, by był jej niechętny. Kolejni wrogowie nie byli jej potrzebni. Skorzystała więc z gorliwości karczmarza, który głośniej wypowiedzianą uwagę o opieszałości, wziął do siebie i kolejne czarki sake wykorzystała, by skierować rozmowę na bardziej przyjemne i mniej grząskie tory.

Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Fu-Lenga.

Wraz z nią przyszedł strach.

Stoi odwrócona a jej zielone kimono zdaje się wyrastać prosto spośród wysokich traw.
Nieruchoma w równie nieruchomym, zastygłym świecie. Tylko jej włosy falują jak smoliście czarne, lśniące ciało żywej istoty. Ich gładki, prosty strumień opadający prosto na plecy, ich opalizująca czerń, przywodzi na myśl chitynową pokrywę skrzydeł wielkiego żuka.

Nie widzi jej twarzy.

Czasem, gdy kurtyna włosów odchyla się lekko, dostrzec można niewyraźny zarys policzka, fragment niewielkiego ucha. Keiko stoi za nią. Równie nieruchomo jak ona, na tyle blisko, że czuje zapach jej ciała – słodkawy zapach mięsa przebijający spod odurzającej nuty jaśminu. Chcąc nie chcąc wdycha go i niemal czuje jak roznosi się po jej płucach, zagnieżdża się w jej ciele. Gdzieś w oddali słychać dziwny dźwięk, który niepokoi ją, a którego nie potrafi zdefiniować – urywany, o zachwianej rytmice. Na karku zaś, tuż pod linią włosów czuje delikatny dotyk i nie wie, czy to niesforny kosmyk, który wysunął się z końskiego ogona, czy też za nią nie znajduje się druga kobieta... która dotyka jej zimnym palcem zakończonym ostrym, żółtawym paznokciem, dłuższym niż paznokcie mandaryna.

A jeśli to jej matka? Ta sama linia pleców, ta sama czerń włosów, to samo odświętne kimono.

Niech się nie odwraca, niech się nie odwraca – szepcze bezgłośnie, błagalnie.

A jeśli ten palec jest robaczym odnóżem? A jeśli zamiast twarzy ma... A jeśli jej twarz jest całkowicie gładka, pozbawiona oczu, nosa, ust, pokryta łuszczącą się, szarą skórką, spod której cieknie żółtawo-zielona flegma? A jeśli zamiast ust ma robacze żwaczki, którymi tnie zepsute, mięso, wpychając, wpychając, wpychając je sobie do gardła? A jeśli pod jedwabnym kimonem nie ma gładkiego ciała tylko podzielone na segmenty ciało wielkiego wija?

Niech się nie odwraca, niech się nie odwraca.

Dźwięk nasila się i Keiko już wie, że śni. To jej oddech – świszczący, nieregularny, zduszony. Sen jednak nie znika. Włosy falują. Dlaczego wcześniej nie dostrzegła tych charakterystycznych refleksów rozjaśniających ich czerń? Dlaczego wcześniej nie zauważyła, że identyczne można zobaczyć na odwłokach trupich much.

Zdrajca jest gorszy niż pies. Jest robakiem i jak robaka należy go rozgnieść.

Niech się nie odwraca, niech się nie odwraca.
Nie odwracaj się!!!

* * *

Keiko otworzyła szeroko oczy, tylko po to, by zaraz je zamknąć. Uspokój oddech – powoli, stopniowo. Nasłuchuj – czy ktoś poruszył się za cienką ścianą? Czy ktoś idzie korytarzem? Czy słuchać szelest przesuwającego się materiału? Cudzy oddech? Nie. Chyba nie. Podniosła się cicho z posłania i ubrała proste, bawełniane kimono. Tatami tłumiło dźwięk kroków. Otworzyła drzwi.
Wiedziała, że tej nocy nie zaśnie już spokojnym snem. Jak zresztą mogłaby, mając wciąż pod powiekami twarz matki, na której, pod pięknymi, ciemnymi oczami, drżały wielostawowe żwaczki. Poszukująco. Żarłocznie. Niecierpliwie.

* * *

Długo siedziała samotnie w łaźni, czyszcząc skrupulatnie każdy kawałek ciała, jakby w ten sposób mogła pozbyć się poczucia zbrukania, niewidzialnego brudu, który zdawał się przywrzeć do niej wraz ze wspomnieniem snu, jakby mogła tak oczyścić splugawioną jej myślami twarz matki.
Akodo Noriko. Kobieta prawdziwie godna bycia żoną Jedynego Honorowego Lwa z Zamku Osy. Piękna, dumna, promieniująca jednocześnie urokiem, stanowczością i spokojem. Lojalna, bezwarunkowo oddana mężowi.

Czy na pewno?

Keiko nie wiedziała. Keiko straciła pewność.

Keiko bowiem doskonale pamiętała bowiem elegancką linię katany znalezionej w skrzyni z kimonami jej matki, na której misternie zdobionej tsubie pysznił się dumnie skorpion; doskonale pamiętała rozmowę matki z przedstawicielką klanu Skorpiona. Sama myśl o związku matki z tym klanem, budziła wściekłość zabarwioną wstydem. A jednak przez te wszystkie lata nie wykorzystała w żaden sposób tej wiedzy, nie zdradziła sekretów Noriko. Nie mogła powiedzieć ojcu. Jego gniew byłby straszny, a honor nakazałby mu uczynić wszystko, by oczyścić imię rodziny. Wszystko, włącznie z rodziną. A przecież i tak, śmiano by się z niego za jego plecami: „[i]Jedyny Lew, który nie zauważył Skorpiona we własnym łożu[\i]”, zabijając jego legendę. Nie mogła powiedzieć Tsuruchiemu, bo byłoby to zdradą względem jej ojca. Nie mogła powiedzieć nikomu w zamku, gdyż Ichizo – choć podziwiany – budził bardzo ambiwalentne uczucia i wielu chętnie ujrzałoby porażkę jednego z najbardziej zaufanych sług daimyo. Ujawnienie sekretu matki zniszczyłoby ojca i osłabiło pozycję Małej Osy, a na to Keiko nie mogła pozwolić.

Czekała więc.

A potem przyszedł czas zaręczyn i wyjazdu na ziemie Lwa i było już za późno na cokolwiek.

* * *

Shiro no Uragiru, rok 1100.

Wczesną wiosną Shiro no Uragiru tętnił życiem. Zimowi goście opuszczali grube mury, w zamian przyjeżdżali nowi – z dawna nie widziani znajomi, posłowie, dyplomaci, artyści.

Nabrzmiałe od wody strumienie opasujące wzgórza srebrzystymi wstęgami, resztki śniegu, przypominające resztki pudru na twarzy młodej dziewczyny i zieleniejąca spod niego trawa. Nawet powietrze zdawało się być inne – rozświetlone jeszcze chłodnymi, jakby nieśmiałymi promieniami słońca, bogatsze i jakby bardziej przesycone zapachami.

Pachniało wolnością a Yanagi miała wrażenie jakby wyrosły jej skrzydła.

Wszyscy dziś zajęci byli przygotowaniami do wieczornej uczty, pożegnaniami i powitaniami. Nie godzi się ignorować gości, więc wszyscy na nich właśnie skupili uwagę. Yanagi z doświadczenia wiedziała już, że dzisiejszego dnia będzie znowu niewidzialna, gdyż ani jej rodzina, ani jej sensei nie będą mieli dla niej czasu. Dlatego zaraz po śniadaniu przebrała się w proste, ćwiczebne kimono i z bokenem w ręce wymknęła się z zamku.

Zbiegła wąską ścieżką prowadzącą trochę na ukos, w dół zbocza. Po kilku chwilach weszła pomiędzy rzadko rosnące drzewa i tam zeszła z wyznaczonej drogi. Omijając krzewy o ostrych, haczykowatych gałęziach i porozrzucane, niczym szczodrą ręką, skały dotarła w końcu do szerokiego strumienia. Otwierająca się przed nią niewielka polana była jej ulubionym miejscem do samotnych ćwiczeń. Nikt jej tu nie widział, nikt nie śmiał się z niezdarnie zadanego ciosu. Jedyne oczy, które oceniały ją tutaj należały do niej samej. To było bezpieczne miejsce, tak zaciszne pod ażurową kopułą konarów drzew, z głazami, które stały dookoła jak wierni i nieugięci strażnicy, z szerokim strumieniem przecinającym polanę niemal idealnie na pół.

Dziewczynka zdjęła sandały i skarpety precyzyjnie układając je na płaskim kamieniu. Już boso zaczęła wykonywać proste rozgrzewające ćwiczenia. Dobrze pamiętała chłodne słowa ojca: „Za mało ćwiczysz. Pozwalasz się rozpraszać. Nie potrafisz się właściwie skoncentrować”. Dlatego ćwiczyła ciężko przez całą zimę. Wiedziała, że wróci lada dzień i bardzo chciała pokazać mu czego się nauczyła. Chciała, by był z niej dumny, by skinął głową z aprobatą, by zobaczył owoc jej trudu i uznał go.

Dlatego ćwiczyła boso, pozwalając, by zmarznięta ziemia mroziła stopy, a krótka, szorstka trawa drażniła je. Bushi powinien panować nad swoimi łaskotkami, prawda? Dlatego wchodziła do lodowatego strumienia, z zamkniętymi oczami powtarzając kolejne kata. Ucząc się koncentracji, ciągłej świadomości otoczenia, uwagi, której nie mógł rozproszyć dyskomfort, nagły krzyk drapieżnego ptaka, kamień wbijający się boleśnie w stopę, zimno i zmęczenie.

Boken ze świstem przecinał powietrze.

Po kilku godzinach Yanagi wraca. Już nie biegnie. Spocona, zmęczona i zmarznięta idzie w kierunku zamku. Zbliża się pora obiadu, matka będzie chciała przynajmniej przez moment sprawdzić jak prezentuje się jej młodsza córka. Czy ma czyste i uczesane włosy, czy ubrała kimono pasujące do dzisiejszych uroczystości, czy ma czyste dłonie i żadnych widocznych na twarzy siniaków, tak jak wtedy, gdy potknęła się podczas treningu i Ryouichi uderzył ją bokenem w twarz. Dziewczynka wiedziała, że matka przyjrzy się jej uważnie, a potem przeniesie wzrok na jej siostrę i powstrzyma ciche westchnięcie. Ale Yanagi zauważy to. Zawsze zauważa. Więc choć kocha matkę, to na uznanie ojca pragnie zasłużyć. Ojciec nie zwróci uwagi na źle dobrane kimono, ojciec nie zwróci uwagi na siniaki i otarcia. To tylko ślad trudu, wysiłku i pracy. Nie zbeszta jej za odciski na dłoniach. Dla jej ojca to sprawy kobiece, drugorzędne. Jej ojciec, gdy już ją zauważy, będzie zainteresowany czy opanowała kolejne kata, czy nauczyła się kontroli oddechu, czy posunęła się choć o krok naprzód na drodze miecza.

Jeśli ją zauważy...

Więc Yanagi przyśpiesza, chcąc przygotować się odpowiednio na jego przyjazd. Urosła trochę przez zimę, w swoich oczach jest już bardzo wysoka i bardzo dorosła. No i przecież Satoe powiedziała wyraźnie, że przypomina ojca. Może nie jest piękna jak siostra, ale przypomina ojca. To dla niej ważne. Bo im bardziej jest do niego podobna, tym większa szansa, że zobaczy w niej w końcu swojego dziedzica.

Kogoś ważnego.
Kogoś kto nie jest po prostu „drugą córką”.

Nie wie, że tego dnia, ani następnego, ani następnego, Ichizo nawet na nią nie spojrzy, zajęty przekazywaniem wiadomości, które zdobył przez zimę, zajmując się wypełnianiem obowiązków względem daimyo. Nie wie, że później w jego sercu rozpali się radość z syna, którego na świat przyniosła jego żona. Nie wie także, że ojciec nigdy nie dowie się czego się wtedy nauczyła.

Nie wie, że ojciec okaże jej uznanie dopiero kilka lat później, gdy z jeszcze obandażowaną głową, będzie siedzieć przed nim i przyjmować wspaniały daikyu z jego rąk.
Łuk, z którego trzy tygodnie wcześniej zabijała Lwy.

Ale to jeszcze nie teraz.
Do tego momentu musi minąć jeszcze pięć lat.

Teraz Yanagi przekrada się cicho do pokoju, który dzieli z siostrą, z wprawą i bezszelestnością dziecka, które za nic w świecie nie chce, by rodzić przyłapał je na podkradaniu słodyczy. Przez niedomknięte drzwi widzi matkę i jej przyjaciółkę – Shosuro Ikazuko. Przez moment chce iść dalej, ale ciekawość każe zatrzymać jej się jeszcze na chwilę. Przecież to nic złego. Przez papierowe ściany dźwięk niesie się wyraźnie i dziewczynka dokładnie słyszy cichą rozmowę.

- Noriko-chan, doskonale wyglądasz. Kwitnąco. – w głosie kobiety z klanu Skorpiona brzmiała sama słodycz i podziw.
- Shosuro-sama, domo arigato – Yanagi przekrzywiła zdziwiona głowę. Matka zazwyczaj przyjmowała komplementy z wdziękiem i uśmiechem, czemu więc teraz jej głos jest lekko zduszony i napięty. Naprawdę rzadko zdarzało się widzieć matkę równie spiętą.
- Mniemam, że nasze aranżacje Ci służą, moja droga.
- MOJE aranżacje, Shosuro-sama zawsze służą klanowi.
- Noriko-chan, nie zapomniałaś przecież dzięki komu tu jesteś, prawda? W tym zamku, gdzie tak wielu zapomniało o swoich... prawdziwych... zobowiązaniach?
- Nigdy nie zapominam, Shosuro-sama. Niczego.
- Doskonale. Ponieważ inaczej wkrótce musielibyśmy się przypomnieć. Tak jak będziemy musieli się przypomnieć komu innemu.
- Pani? Nie rozumiem.
- O, droga Noriko-chan, Ty ZAWSZE rozumiesz, daleka jestem od niedocenienia Ciebie. To tobie najpewniej powierzymy szczegóły, moja kochana. Twój mąż, ma się dobrze? Jak słyszałam, jest już taisą?
- Iye... – szept Twojej matki był zdławiony, czy się wstydziła?
- A powinien. Tak zdolny taktyk, a jaki honorowy! Na pewno gdyby nie 'zesłanie' tutaj, już byłby chui, co ja mówię... Nawet wyżej: taisa. Ale! Wszystko się ułoży, droga Noriko-chan. Co się odwlecze, to nie uciecze. Bo my również nie zapominamy. Nigdy.
- Hai, Shosuro Ikazuko-sama
.


Shosuro roześmiała się potem cicho, perliście i zaczęła zadawać pytania o starszą córkę, syna, męża, jak zwykle pomijając Yanagi. Dziewczynka wzruszyła więc ramionami i odeszła.

Dopiero wiele lat później zrozumiała jak głupia była wtedy. Dopiero, gdy w skrzyni należącej do jej matki znalazła katanę zdobioną misternym skorpionem.

* * *

Teraz nie pamiętała już, co robiła przez resztę tamtego dnia. Wspomnienie rozmowy matki z Ichizuko utkwiło jednak zadrą w jej pamięci.
Shosuro – jedna z trzech dowodzących atakiem na Zamek ... „to tobie najpewniej powierzymy szczegóły”. I jej matka. Doskonała żona, lojalna i wierna poddana o krystalicznie czystej postaci. Keiko prychnęła gniewnie. Jedna rozmowa, jeden miecz – tyle wystarczy, by przeciwstawić córkę matce, dziecko rodzicowi. Noriko ciężko znosiła tą rozmowę, pełna wstydu, może rozpaczy. Może była jedynie pionkiem, może była jedynie ofiarą, może była jedynie przestraszoną kobietą, na którą zastawiono pułapkę.

A może ta Lwica miała na końcu ogona ukryte żądło.

Tylko czy nawet z żądłem ta kobieta mogła zranić ojca? Keiko weszła do ofuro i siadła w zimnej wodzie otaczając ramionami kolana. Wątpiła. To Ichizo zdawał się być kartą przetargową. „Twój mąż, ma się dobrze?” Nie skrzywdziliby go. Chyba, że po to, by przypomnieć matce dawne zobowiązania. Chyba, że wymienili ojca na dzieci. To dzięki Skorpionom Noriko miała znaleźć się w zamku. Co kiedykolwiek mówiła o swoim życiu? Dziewczyna oparła głowę o brzeg szorstkiej deski. Nie wiedziała. Nigdy nie prowadziła z matką takich rozmów. To Michiko uczyła się od matki, to Michiko z nią spędzała czas, zwierzała się jej ze swoich tajemnic. I to pewnie ciekawa ludzi, romantyczna Michiko zadawała pytania.

Wewnętrzny gniew Keiko karmił się wstydem...

Za brak rozmów, brak ciekawości, brak pytań. Za milczenie, które czyni ją współwinną. Gdyby wtedy zrozumiała co słyszy... Gdyby wtedy zareagowała... Gdyby dopełniła giri... Może nie doszłoby do zdrady, może nie doszłoby do morderstw, ognia i ucieczki. Może nie powstałby klan Osy, a ona nadal czułaby za obi ciężar miecza.

Objęła się ciaśniej ramionami, starając się powstrzymać drżenie. Oparła głowę o gładki brzeg ofuro. Nie zrobiła niczego. Jej milczenie było nieświadomą zgodą na wszystko, co się stało. Jej winy nie zmniejsza wiek czy brak zrozumienia. Jej wina jest ciągle aktualna. W tej chwili jednak spoczywała zamknięta w ciemnym wnętrzu skrzyni z drzewa wiśniowego. I mogła mieć jedynie nadzieję, że pozostanie tam przez jeszcze jakiś czas.

... i nieujawnioną hańbą matki.

Gdyby była kimkolwiek innym, Keiko nie miałaby problemów z nazwaniem jej. Suka. Zdrajczyni. Robak. Ale to jest jej matka, a przodkowie patrzą, obserwują, oceniają. I czasem, gdy uznają cię godnym – ukazują swoje twarze. Sen o matce, złe myśli o niej, wściekłość skierowana ku niej, wszystko to przychodziło do niej bez zaproszenia, niechciane. Ale przodkowie patrzą. Nie godzi się opluwać swojej krwi: w czynie, myślach, w sercu. Więc kolejny wstyd. Kolejna skaza.

Ale przodkowie patrzą.
Tego Keiko była całkowicie pewna.
Bo na nią spojrzeli kiedyś. Jeden, niezapomniany raz.

Przydrożna karczma, sześć ri na południe od Inari Mura, terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Słońca.

Gdy nadszedł świt i gunso zbudził się, Keiko kończyła wykonywać subiki*. Raz po raz napinała czarno lakowany daikyu, za każdym razem tak samo. Ten sam ruch ruch, ta sama praca oddechu, ta sama koncentracja. Raz po raz. Dopóki ciało ponownie nie wczuło się w znany rytm, a palce nie zapamiętały na nowo dotyku cięciwy. Wysoką, w ciemnym, prostym kimonie, z włosami związanymi w prosty warkocz, tak podobną do trzymanego w rękach łuku, trudno było wyobrazić sobie z inną bronią. Dopóki nie zaczęła za jego pomocą wykonywać ruchów, które przypominały przeznaczone do samurajskiego miecza kata. Gdy złożyła swoją katanę przed Tsuruchim, to Raishin pomógł jej przekuć niektóre z lwich technik tak, by dalej mogły służyć jej, gdy przeciwnikowi uda się skrócić dystans pomimo wysyłanych w jego stronę strzał. W krytycznej sytuacji nawet łukiem można zbić nadchodzące uderzenie, wytrącić przeciwnika z równowagi, ostrą końcówką zaatakować gardło czy twarz. Zyskać na czasie, by sięgnąć po wakizashi lub zwiększyć dystans, by nałożyć strzałę na cięciwę. Choć od czasu, gdy zbiegała ćwiczyć boso kata nad brzegiem strumienia minęło wiele lat, jej ciało wciąż pamiętało ciężar miecza, dotyk oplotu pod palcami.

Niedługo potem wita się z gunso i jego ludźmi ukłonem, lekkim uśmiechem i cichym „Ohayō gozaimasu”** - niecierpliwa i niepewna jednocześnie. Rozgrzane mięśnie nie bolą już tak mocno i Keiko nieświadomie wciąż biegnie spojrzeniem ku traktowi i granicy prowincji Lwa, boleśnie świadoma, że powolna wędrówka Pani Słońce odlicza kolejny dzień.

Terytorium klanu Lwa; koniec miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114, godzina Akodo.

Zgodnie z przewidywaniami, sokół odnalazł ich na trakcie jeszcze nim minęła godzina Akodo. Keiko mocno zacisnęła dłonie, gdy gunso głębokim głosem odczytywał zwięzłą wiadomość, przyniesioną przez brązowopiórego Rina ze strażnicy.

„Obaj Shinjo to słudzy pana Otomo Teitaro, negocjatora warunków zakończenia wendetty pomiędzy rodami Kakita Nimu i Matsu Dekkai***. Są w posiadaniu papierów podróżnych podpisanych przez samego Otomo-sama i bez odpowiednich rozkazów nie można ich zatrzymać ani spowolnić, gdyż jest życzeniem Syna Niebios by ta waśń zakończyła się przed końcem lata. Ustalono: w Kaeru Toshi byli nieledwie godzinę, związek ze zranieniem posła - nie poruszono.”

Dziewczyna ukłoniła się lekko, już teraz milcząco dziękując za przekazaną wiadomość. Powstrzymała pełne rozczarowania westchnięcie. Fałszywy strzał, który – przynajmniej w tym momencie – nie dawał jej niczego. Słyszała o tym sporze już wcześniej i wiedziała, że - dzięki wielu koligacjom oraz temu, że przedstawiciele obydwu rodzin rozsiani byli po prawie wszystkich granicznych prowincjach – konflikt ten mógłby eskalować. W połączeniu z przygranicznymi działaniami Żurawi, o których poprzedniego dnia wspominał jej gunso, kontekst rodowej wendetty łatwo mógłby ulec zmianie. Może i zostało rozpoczęte negocjowanie warunków jej zakończenia, nie podobała jej się jednak możliwość, nawet niewielkie, utknięcia w kleszczach wieloletniej zemsty pomiędzy porywczymi i aroganckimi Matsu a gładkimi i równie aroganckimi Kakita. Zmarszczyła brwi i popatrzyła pytająco na mężczyznę.

- Możesz powiedzieć coś więcej o tym konflikcie, panie?
- Zemsta zbyt krwawa, między rodami tak licznymi, musi przynieść tak sceny jak i zapamiętanie się na wiele pokoleń. Potem niektórzy gotowi mówić o konflikcie między Klanami Lwa i Żurawia. Nie mnie odgadywać – powiedział bardzo pokornym tonem - co kierowało Synem Niebios, ale cieszy mnie takie jego życzenie.

- Kakita pobiegli do swego pana bez katany wyskamleć litość – rzucony półgłosem komentarz przez jednego z bushi, zabrzmiał jeszcze głośniej w ciszy jaka zapanowała po słowach gunso. Ten jednak nie skomentował tych słów, zdając się ich nie zauważać. Keiko jednak nie zapanowała nad spojrzeniem i odszukała wzrokiem niskiego, żylastego mężczyznę.

Pan bez katany. O nim też słyszała. Kakita Yoshi, samuraj, który z powodu rzekomej klątwy odrzucił katanę. Wiele Lwów otwarcie mówiło o nim to, co dziewczyna także myślała: Kakita Yoshi był słabym człowiekiem. Ale to przez jego ziemię będzie musiała przejechać.

- Rzeczywiście – powiedziała, patrząc już na gunso – źle by się stało, gdyby niektórzy zaczęli tak mówić. Wierzę, że życzenie Syna Niebios ucieszy wszystkich tak, jak i tobie przyniosło radość, panie. Nawet tych, którzy planują swoje przedstawienie – odwołała się do ich wczorajszej rozmowy. - Czy to możliwe, by zaszczyt goszczenia negocjatora, Otomo Teitaro-sama, przypadł szlachetnemu Kakicie Yoshi, panu granicznych ziem?

-------------------
* Subiki – napinanie łuku bez nałożonej strzały.
** Ohayō gozaimasu – dzień dobry formalnie
*** Dekkai - ogromny


W poście wykorzystany fragment wprowadzenia napisany przez Tammo
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 28-08-2010 o 15:38.
obce jest offline