Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2010, 13:44   #18
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Johny zacisnął pięść. Towarzyszący temu szelest zgniatanej karteczki był niesłyszalny przy klaksonach i warkocie silników. Rozczochrana czupryna - bo inaczej tego nie można nazwać - szalała na wietrze. Wiało dzisiaj niemiłosiernie. Było z 10 w skali Beauforta, albo z jedenaście. Wiedział, że przesadza, ale nie obchodziło go to. Szmat czasu minęło odkąd cokolwiek skończyło go obchodziło. I kto wie, może drugie tyle minie zanim cokolwiek zacznie. Z drugiej strony, nie wegetuje przecież. - Dba o to by mieć pełne bebechy, a jeszcze jakiś czas temu, by mieć przy sobie jakąś gorzałę. Czyli o coś się w końcu martwił. O siebie.

Stanął z wiatrem, to też włosy zachodziły mu na twarz. Trochę przysłaniały widok na salon fryzjerski. "Gentlemen" głosił szyld po drugiej stronie ulicy. Johny wyciągnął dłoń z kawałkiem kartki i otworzył. Zawiniątko przeleciało nad stojącą w korku taksówką, zaczepiło się o antenę by po chwili polecieć dalej.

- Wałczer zasrany. - wymamrotał gdy tylko darowany przez Agenta Bena talon na fryzjera zniknął mu z oczu.

Już miał wracać do przytułku, gdy przypomniało mu się, że przecznice dalej jest tania knajpka z piwem i żarciem. Obrócił się na pięcie i ruszył w wspomniane miejsce. Wiatr utrudniał mu podróż. Wiał prosto w oczy. Dobre, że nie była to zima. Zawierucha i śnieg idące w parze były najgorsze o czym mógł w tej chwili myśleć. Tak mu się wydawało. Zanim doszedł do miejsca, do którego zmierzał, miał już głowę zaprzątniętą innymi myślami. I innym problemami.

U Springera było tłoczno - chyba jakiś mecz baseballowy się zbliżały. Usiadł w koncie żeby nie przeszkadzać. Gdy podszedł sam Springer (co ewidentnie widać było po minie w stylu "don't fuck with me", nie mówiąc już o licznych zdjęciach jego i jego rodziny za ladą), Johny zawahał się tylko przez chwilę...

- Piwo, i talerz zupy.
- Jak zacznie śmierdzieć od Ciebie, to wypadasz...
- Ta, szefie...

Krótka wymiana zdań a Johny już wiedział, że wystarczy trochę rozlać a dostanie kopa. Tak było chyba wszędzie. Pan Springer przyglądał się chwilę Johnowi, po czym ruszył do kuchni. Gdy ponownie się pojawił miał już zupę. Szybko za ladą nalał piwo i ruszył zaserwować zamówienie.

- Sześć pięćdziesiąt. - stwierdził poważnie Springer.

Johny zapłacił dychą, oczywiście czekając na resztę. Może kiedyś zostawiał napiwki, ale było to w innym gdzieś i innym kiedyś. Schował kilka ściereczek do kieszeni (zawsze się przydają) i zaczął jeść zupę. Wrzawa przekrzykujących się kibiców zagłuszała siorbanie. Nie ma to jak kupna papka. Co prawda ta z przytułku nie była najgorsza, ale w restauracji to w restauracji. Mimo, że knajpa, w której siedział miała z nią mało wspólnego.

Szybko skończył pierwsze danie i zabrał się za drugie - piwo. Ile to już nie pił? Ciężko mu to określić. Wysłali go na odwyk jakoś w zimie. Od tamtej pory tylko raz miał chęć wypić. Ale był w przytułku. Tam nie można. Zastanowił się jaka jest teraz pora roku. Nie potrafił dokładnie powiedzieć. O dniu tygodnia mógł zapomnieć. Czasami mu się noc z dniem mylił, a co dopiero dni tygodnia. Zatem nie zaprzątał se tym głowy. Teraz One mu spędzały sen z powiek. Nie widział Ich od bardzo dawna, aż tu nagle... Wiedział, Cholera, był pewny, że to Agent Ben Je przyprowadził. Czas by znowu się napić. Alkohol Je odstrasza. Idą sobie wtedy precz. Tam skąd przybyły. Agent Ben powiedział, że on ma dar. Dar! Niech ten Agent Ben się pierdoli.

Springer stał za ladą baru i przyglądał się jak Johny siedzi wpatrzony w trzymane w ręku piwo. Minęło z 10 minut zanim pozycja ta uległa zmianie. Johny przełożył piwo do drugiej ręki. Springer poklepał kelnerkę, albo córkę - kto ich tam wie - i wskazał na Johna. Dziewczyna po chwili namysły zaczęła się śmiać.
To kibice też zagłuszyli.

Johny nie wiedział ile siedział wpatrując się w swój trunek. Napój bogów. Nie wiele też go to obchodziło. Jego myśli biegły teraz innym torem. Zastanawiał się co takiego mógł chcieć od niego Agent Ben. Agent Ben chyba jako jedyny nie wyzywał go od wariatów, czy różnego rodzaju czubków. Nawet wtedy gdy przyszły wyniki gadań psycho-cośtam-icznych. Agent Ben chciał od niego pomocy. Tylko w czym może pomóc taki przeżuty bękart jak John. Chyba w opróżnianiu butelek gorzały. Wspomniał oczywiście o darach. Darach, które mógł sobie wsadzić. Wsadzić głęboko...

Gdy zrobiło się nagle ciemniej. Poczuł ukłucie w sercu. Cień zasłonił światło. Serce zaczęło bić z niewyobrażalną prędkością.
Znowu, znowu...
Podniósł wzrok obawiając się najgorszego mimo, że nie miał pojęcia co jest najgorsze). Ujrzał Springera stojącego nad jego stolikiem.

- Pijesz albo nie, a jak nie to wypierniczaj. Nie potrzeba mi tu obszarpańców! - donośny głoś i tak był ledwo słyszalny wśród chóru kibiców.

Johny wypił duszkiem piwo i wyszedł z lokalu. Udał się do dzielnicy gdzie mieszkał Agent Ben (Jedno z przywilejów bycia bezdomny jest to, że nikt Cie nie zaczepi jadącego autobusem lub metrem) i usiadł na schodach do jego domu. On ma czas (to też jeden z przywilejów). A Agent Ben musi kiedyś spać. Piwa prawie nie poczuł, ale już mniej się bał obecności Tych, które go dręczą odkąd sięgnie pamięcią.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline