Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-01-2010, 01:26   #11
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Lauhelmaasielu przybył na zebranie właściwie nielegalnie. Kiedy tylko do Sadesyksy dotarła wiadomość o rytuale, który ma się tam odbyć, zwołano zebranie Rady. Należały do niej wszyscy przedstawiciele ras, którzy ukończyli naukę, lecz nie było ich wielu. W okrągłej sali z podestem pośrodku odbywały się tego dnia zażarte kłótnie. Całe społeczeństwo podzieliło się na trzy stronnictwa. Pierwsze, z którym sympatyzował Lauhel (a właściwie to oni sympatyzowali z nim), twierdziło, że należy odpowiedzieć i wysłać na zebranie trzech delegatów. Drugie nalegało, aby nie odpowiadać, bo to nie jest ich sprawa. Pozostała grupka - katastrofistów, mówiła, że nasza rasa wyginie tak czy inaczej, więc nie ma sensu robić czegokolwiek.

Nieszczęśliwie Starsza zadecydowała, że nikt nie pójdzie. Oczywiście nie było to ostateczne słowo - mimo całego szacunku dla Starszych. Stronnictwo Lauhelmaasiela zdecydowało wciąż walczyć o współpracę w hali zebrań, z dużą szansą na sukces, ponieważ ostateczne zdanie zapadło raczej ze względu na obawę przed możliwą walką. Jednak nie chcieli czekać. Jeszcze tego samego dnia zebrali się przy wejściu, którym tysiące lat temu zeszli do podziemi Sadesyksy. Ziemia była w tym miejscu miękka, więc nie potrzeba było wielkich sił, by wydrążyć tunel do powierzchni.

Kiedy tylko Lauhelmaasielu ujrzał drzewa (które zresztą zobaczył po raz pierwszy) w kompletnej ciemności, odwrócił się do swoich braci i sióstr, którzy drążyli tunele lub mieli iść na zebranie.
- Wobec tego wyruszamy - rzekł suchym głosem.
Dwójka Sadesyksów wyszła również prosto w ten gęsty las.
- Niech prowadzą was gwiazdy, bracia - rzekła jedna z Tenhi
- I was niech mają w opiece - odpowiedział Lauhel - to będzie krótka droga. Po zebraniu mam nadzieję, że zbierzecie odpowiednie siły.
- Tak, będziemy czekać - odpowiedział drugi Sadesyksy.
- Gdzie jest Gatti? - spytał jeden z towarzyszy Lauhela. - Lubimy Gatti.
To właśnie od tej rasy dowiedzieli się o zebraniu. I jedna z jej przedstawicielek miała wędrować wraz z nimi. Rzeczywiście, po jakimś czasie Lauhelmaasielu dojrzał parę błyszczących oczu. Wyszedł na przeciwko.
- Lauhelmaasielu - rzekł kłaniając się lekko z dłonią przyłożoną do klatki piersiowej.

***

I teraz był na zebraniu. W trójkę stali nieopodal Starszych. Liczba Salartus była ogromna. Lauhelmaasielu po raz pierwszy widział przedstawicieli innych ras na żywo. Wcześniej mógł polegać jedynie na ich rzeźbach. Mowa własna Sadesyksów, którą wymyślono, aby podkreślić indywidualizm, przypominała innym klekotanie. Była to kwestia budowy szczęk. Towarzysze Lauhela, Saamos i Teuhalaaselta, mieli przynajmniej płaskie czaszki. On musiał uważać, by nie zahaczać innych swym dziobem.
- Spójrz... są Feniksy - rzekł Saamos wskazując ogniste ptaki siedzące na skalnych półkach.
- Rażą moje oczy - odpowiedział krótko Lauhelmaasielu. - Za to rozpoznaję Rossi Angeli.
Niechęć do Aniołów była pielęgnowana bardzo "troskliwie" przez kolejne pokolenia. Chyba od samych początków. Słyszał o nich właściwie najgorsze rzeczy, a ponieważ nie miał dostępu do wiarygodnych źródeł, nie mógł stworzyć własnej oceny. Wobec tego prewencyjnie ich nie lubił. Po tym zamilkli.

Inaczej jest z Feniksami. Ich Łzy są bardzo potrzebne i wśród Sadesyksy mają wiele zastosowań. Lecz ostatniego osobnika widziano przed Zejściem. Łzy się kończyły, więc były używane tylko przez Starszą. Poza tym Sadesyksy żyli kiedyś w dobrych stosunkach z Feniksami. Lecz jak będzie to wyglądało teraz, gdy nawet nie można na nie spojrzeć bez wyraźnego dyskomfortu?

Wówczas Starsza zaczęła mówić. Trójka Sadesyksów wsłuchała się w jej słowa, starając zrozumieć. Właściwie Lauhelmaasielu czekał wyłącznie na rytuał. Ich rasa bada wszechświat, a w szczególności jego duchowość. Z tego powodu bardzo cenią sobie proroctwa. Każdy rytuał dotyczący przewidywania przyszłości jest czymś na tyle ważnym, że muszą być przy nich "badacze wszechświata", czyli Sadesyksy. Jest też powód, który Lauhel trzymał dla siebie.

Lecz oto słowa Starszej wyraźnie wskazały, że czeka ich misja. Pójdą pośród ludzi! Lauhel odwrócił się do braci.
- To nie dla nas, Tenhi - rzekł Saamos.
- Zgadzam się - odrzekł Lauhelmaasielu - doczekamy do rytuału i wracamy.
- Ależ nie możemy tego zrobić! - sprzeciwił się Teuhalaaselta. - To my musimy wyjść pierwsi do ludzi! Musimy nieść im zagładę. Sam tak mówiłeś.
Może... ale pewna myśl trapi mnie od ostatnich miesięcy. Co, jeśli nie damy rady? Jest nas za mało... - myślał gorączkowo. Przekleństwo! Teraz, gdy trzeba decydować, jemu zebrało się na przemyślenia.
- Wiem co mówiłem, ale...
- Kolejni Salartus zgłaszają się do wyprawy - szepnął Saamos. - Nawet Feniksy i Rossi Angeli.

Lauhel przekalkulował to w myśli. Zawsze żył zgodnie z zasadą, że jeśli coś nie idzie po twojej myśli, to należy zainterweniować w taki sposób, żeby czerpać z tego profity. Dzięki tej wyprawie pozna rasę ludzi zamieszkującą powierzchnię. Być może nie trzeba będzie nawet wystawiać pozostałych braci i sióstr na zagrożenie.
- Posłuchajcie bracia - zwrócił się do towarzyszy - wrócicie do naszych tuneli. Tam będziecie czekać, lecz musicie pozostać w gotowości.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi - odrzekł Saamos - i przyjmuję ją z ulgą. Zgłoś się więc. Nie będzie nam Anioł pluł w twarz!
- Saava teulelta! - krzyknęli razem podnosząc pięści w górę.
Lauhelmaasielu wyszedł z grupy. Stanął na jednym z kamieni. Musiał zrezygnować ze swojego pięknego języka Sadesyksów i mówić "naturalnie". Przetrwa.

- Nie ma żadnej wyprawy bez Sadesyksy! - rzucił w stronę Starszej, a potem przypomniał sobie, że ma zachować choćby resztki "kultury". - Zatem ja, Lauhelmaasielu, zgłaszam się do misji.

Zszedł następnie ze skały z uczuciem wypełnionego zadania. Co do tego, że zostanie wybrany był niemalże pewien. Przez lata uwięzienia Sadesyksów pod ziemią, musiały narosnąć o nich legendy. Tak mówili nauczyciel. Nim zeszli w tunele, zostawili tutaj wiele symboli swojej bytności.
Spojrzał na pozostałych przedstawicieli, którzy zapewne będą jego przyszłymi towarzyszami podróży. Feniks, Anioł, zgłosił się jeden z Kruków, których Sadesyksy szanowali i Skrzadło - mała istotka, którą Lauhel widział po raz pierwszy i był bardzo ciekaw, co potrafi. Stwór z mackami, wielki jaszczur, którego potencjał ewidentnie tkwił w sile. Kto będzie następny.
Lauhelmaasielu czekał. I gdyby miał miękkie pokrycie twarzy, nie pancerz z kości, to wszyscy widzieliby jego lekki uśmiech.
 

Ostatnio edytowane przez Terrapodian : 07-01-2010 o 23:33.
Terrapodian jest offline  
Stary 03-01-2010, 20:39   #12
 
XIII's Avatar
 
Reputacja: 1 XIII ma wyłączoną reputację
Do groty na naradę przybyło dwunastu Aerdanidów wraz z jednym ze starszych.
Jeszcze nim opiekunka zaczęła przemowę, młodzi wojownicy zaczynali przepychanki i szarpaniny między sobą, zbliżał się Zew Krwi, a to pobudzało ich instynkty. Jedynie Zaz'Nari, przewodzący grupie siedział w bezruchu, poważny, wpatrzony przed siebie.
Az'khas starał się stać jak najbliżej starszego, bo mało było okazji do przebywania przy jednej z tych istot. Zawsze myślał, że starsi są całkiem innymi istotami niż młode Aerdanidy, dużo więksi, przyozdobieni kryształowym futrem, które widoczne było spod pancerza, wiecznie poważni i opanowani, wręcz bezduszni. Az'khas właśnie taki chciał być, chociaż nie wiedział czym są emocje, ani instynkty, to sam fakt iż dawał się ponosić tym odmiennym stanom, był dla niego czymś okropnym.
Szczególnie gdy tak jak każdy młody, czuł pobudzenie związane z nadchodzącymi obrządkami.
Kiedy opiekunka zaczęła przemawiać wszystkie Aerdanidy uspokoiły się, a Khas usiadł przy Narim.

***

Siedząc na uboczu swojej grupy młody wojownik myślał o tym co mówiła staruszka. Żal i smutek mieszał się w nim z niepokojem oraz pobudzeniem, przypominał szczelnie zamknięty garnek, który aż się telepie pod ciśnieniem, jednak wiedział, że nie może drgnąć dopóki trwa przemówienie.
W końcu ze strony opiekunki padło pytanie:
- Dlatego pytam wszystkich tu zgromadzonych. Czy znajdą się wśród was chętni, aby wyruszyć na powierzchnię ? Do ludzi ?
Po którym zapadła długa cisza.
Część Aerdanidów zaczęła kręcić się wokół Zaz'Nariego, próbując zwrócić na siebie uwagę, by wybrał jednego z nich. Az'khas należał do trójki, która siedziała spokojnie, mimo iż inni w tej chwili, wręcz włazili im na głowy.
Każdy czuł strach przed spotkaniem człowieka, ale dostali pierwszą od dawna, naprawdę wielką szansę pokazania własnej siły, ten którego wybierze starszy będzie mógł, nawet jeżeli nie wrócić to umrzeć w pełnej chwale.
Tak oto, Az'khas ma okazję, szansę aby stać się kimś ważnym prawie na równi z trójcą najstarszych, nie mógł tego zaprzepaścić.
Zadanie było ciężkie, a pozostali Salartus nie pomagali, przemówienia jakie wygłaszały zgłaszające się istoty wywoływały wśród młodych wojowników falę stłumionego śmiechu.
Gdyby w grocie zabrakło opiekunki to cała gromadka poza Narim, tarzała by się po ziemi.
Przewodnik od początku narady, jednak dobry humor jaki dopisywał jego grupie zaczynał być zbyt widoczny dlatego pacnął łapą jednego z Aerdanidów, które kręciły się przy nim i przygniótł go łbem do ziemi, co natychmiast zaowocowało ciszą oraz spokojem.
Starszy rzucił wymowne, wręcz pogardliwe spojrzenie Khasowi, jednocześnie dając mu do zrozumienia, że to właśnie on został wybrany.
Młody wojownik jedynie skinął głową, bo tylko tyle mógł zrobić w tej chwili.
Gdyby chcieć opisać ludzkimi słowami i wiedzą to co czuł, byłby to strach, niepokój, poruszenie oraz radość.
Oto on, pomiędzy wszystkimi wybrany przez starszego do zadania uznanego przez innych za samobójcze, mogło to oznaczać tylko jedno, on, Az'khas nadawał się do tego, przecież Zaz'Nari, przewodnik spośród najstarszych, nie mógł się mylić.
Wybraniec usiadł dumnie obok swojego mistrza czekając na znak by mógł wyjść i oznajmić opiekunce, iż weźmie udział w tej swoistej misji.

***

Czekając przyglądał się po kolei tym, którzy zbliżyli się do opiekunki, ciekawy był ilu z nich to rzeczywiście wojownicy, ilu z nich będzie w stanie zadbać o siebie, a tym samym o pozostałych. Instynktownie cieszył go fakt, że być może pójdzie mając do pomocy jedynie bandę pokracznych stworzonek, które potrafią tylko śmiesznie gadać.
Nie miał jednak pojęcia, iż myśl ta wynikała z nieświadomego przygotowywania ciała młodego wojownika na najgorsze.
Przypadkiem zauważył w zbieraninie Salartus, Argo, co częściowo uciszyło jego wewnętrzną burzę, przynajmniej jedno znajome Skrzadło.

Oczekiwanie na jego kolej coraz bardziej dłużyło się młodemu wojownikowi i chociaż siedział w bezruchu to miał ochotę okrążyć kilka razy wnętrze groty, żeby uwolnić siebie od kłębiących się w nim emocji.
Spoglądał co chwila na Zaz'Nariego, który siedział obok, Khas zastanawiał się czy starsi też tak mają, czy czują coś w środku kiedy tkwią w bezruchu.
Przeszyła go chwilowo myśl, że został wybrany tylko z powodu hańby jaką na siebie przyniósł gdy odmówił zabicia jednego z braci mimo rozkazu wydanego przez Zaz'Nariego, oczywiście starszy osobiście pozbawił życia Az'Tanu jednak pozwolił żyć Khasowi, było to swoiste wyróżnienie, ale młody Aerdanid sam nie wiedział czy powinien się z tego cieszyć czy uznać to za akt łaski, który pewne zmyłaby tylko jakaś chwalebna śmierć.
Już w tej chwili nic nie wiedział, ale tak było zawsze, nikt nie znał zasad, ani praw według, których działają Starsi.
Denerwowało to młodego wojownika, bo zazdrościł im, że nikt nie stoi nad nimi, nikomu się nie tłumaczą i robią co chcą - przynajmniej tak mu się wydawało.
Jeżeli nie ja będę im przewodzić... - urwał myśl, bo sam nie wiedział czym ją zakończyć.
Kiedy w końcu ostatni chętny podszedł do opiekunki, Az'khas potrząsnął głową próbując otrząsnąć się i obudzić z zamyślenia, a następnie wystąpił dumnie z tłumu w stronę opiekunki.
- Pójdę i ja.
 
__________________
"When there's no more room in hell, the dead will walk the earth" - Dawn of the Dead
I got a black cat bone, I got a mojo too
I got John the Conqueroo, I'm gonna mess with you
XIII jest offline  
Stary 04-01-2010, 00:17   #13
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
- Odejdź, Muerte! Odejdź, odsuń się od moich piskląt! Nie potrzebuję Twojej pomocy! - skrzeczała ogromna sowa, unosząc się parę centymetrów nad ziemią - Wolę zdechnąć i połamać sobie skrzydła, niż stać obok Ciebie! Precz, powiadam!


Wallow bez sprzeciwu odwrócił się i ruszył dalej. Tutaj nie miał czego szukać, ta pieczara należała do Uccello, skrzydalej rasy, bardzo dumnej i wyniosłej. Szczelniej okrył się szarym płaszczem. Tylko z ciemności kaptura, dało się dostrzec połyskujące znigłą zielenią punkty, omiatające tunel, którym się poruszał. Dostrzegł małe drzewko, wyrastające z mchu. Przechodząc obok, wyrwał je z łatwością z miękkiego podszycia i zbliżył do tych stworzeń, które w tym momencie pełniły rolę jego ust. Po chwili, z drzewka nie zostało nic.

Przypomniał sobie podobny moment, wiele lat temu, gdy prawie zabiłby kogoś, kto potraktowałby go podobnie jak ten Uccello. Gdyby nie interwencja Opiekunki, z pewnością zabiłby tamtego. Zabrała go wtedy i opowiedziała mu o wielu rzeczach. Opowiedziała mu niesławną historię jego rasy, dzięki czemu zrozumiał strach innych. Poradziła, by ukrywał swoj wygląd, a łatwiej innym będzie z nim rozmawiać. Zaśmiał się na myśl, że...

Dotarł do jednego z głównych skrzyżowań tuneli, skąd mógł dotrzeć właściwie w większość miejsc. Jednak nie to go zatrzymało, a to, iż dostrzegł wydrapany napis, na kamiennej ścianie. Głosił on, iż Opiekunki wzywają do swojej Pieczary na specjalne przemówienie. Dalszą treścią, była instrukcja dotarcia do tego misjca.


Coś takiego nie dzieje się zbyt często... - pomyślał – Może będzie tam Opiekunka-Matka która mi wtedy przyszła z pomocą?


Ruszył tam bez wahania. Szczęściem, dotarł na chwilę przed rozpoczęciem. Wykorzystał to, przystąjąc w wejściu i ogarniając zebranych wzrokiem. Byli tu chyba wszyscy przedstawiciele, każdej z ras, Solartus. Nie wyczuł jednak Matu innego Asco.


Nic dziwnego, ja sam tu trafiłem przypadkiem.


Szedł przez tłum, a Ci którzy go dostrzegali odsuwali się w pośpiechu na boki. Stanął w miejscu, skąd widział Je bez problemu. Wszyscy na około niego stali w odległości metra, tworzył więc swoisty fenomen wśród ciasno stłoczonego tlumu. Wysłuchał orędzia i od razu postanowił. To była jego szansa. Zemści się na ludziach, dotrze do Asiento Concepción, złoży jaja i uratuje swoją rasę.

Nie wysiliwszy się nawet na udawanie, że interesuję go następne orędzie, tym razem Corvus coraxa, rozpadł się.




Wolał w ten sposób się przemieścić do Opiekunek, niż być obserwowanym z daleka z powodu reakcji innych na jego obecność. Jak zawsze gdy był w tym stanie, podzielonym na setki małych ciał, ogarniał go błogi spokój i świadomość, że teraz nikt nie patrzy na niego spode łba, nikt nie przybierze miny w najlepszym razie obrzydzenia, w najgorszym panicznego strachu.

Z drugiej strony, Wallowa zawsze to dziwiło. Nikt się nie boi jednej mrówki, jednak stu tysięcy już tak? Takie i inne myśli mu towarzyszyły, gdy przemykał pod stopami, kopytami, kończynami, mackami..

Złączył się ponownie, daleko od Fuego Feniksa oraz od Castidad Puryfikanina. Oczywiście mnogość robaków, owadów, insektów które nagle zbiegają się w jednym punkcie tworząc coś, na kształt ciała zostało natychmiast zauważone. Przedstawiciela Asco, interesowała jednak tylko Opiekunka.

- Ja, Wallow z rasy Aborrecimiento, pójdę.

____
Mini słowniczek:
-Asiento Concepción - Miejsce Poczęcia
-Corvus coraxa - Kruk
-Fuego - Ognisty
-Castidad - Czysty
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 04-01-2010 o 22:48.
Howgh jest offline  
Stary 06-01-2010, 10:24   #14
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Do tej pory Świat wg Gatti był prosty. Wglądał tak:


Bardzo proste prawda? Pomijanie tego, co nie budzi zainteresowania.
Resztę można ująć w kilku znakach na płycie zasłyszanych między jedną a drugą drzemką.

Życie nierozerwalnie łączy się z dokładaniem kolejnych płyt. Ostatnio jednak złote symbole w kocich umysłach zacierały się. Gatti miały do wyboru albo przyznać się do swojej słabości, albo schować się w Ciemności i samotnie przeczekać złe czasy w łonie Matki. Każdy Kot robił to, co uważał za słuszne.

Wśród Gatti nie funkcjonuje pojęcie hierarchii, starszyzny, polityki.
Nikt nie zwołał narady, nikt nie narzekał na gęstniejący nieprzyjemny mrok zwiastujący nieszczęścia, nikt nie wybrał przedstawiciela do Przepowiedni. Każdy Kot przeczuwał instynktownie, kiedy nadchodziła jego kolej, aby użyczyć Złotych Splotów na jej potrzeby. Można to rozważać pod kątem inicjacji, choć żaden z osobników tego gatunku tak tego nie nazwie.

Grau pojawiła się na dwa tygodnie przed Przepowiednią u Opiekunki. Taki panował zwyczaj. Po czym wyruszyła w drogę do Sadesyksy. Powód oficjalny: przekazać wieści. Powód mniej oficjalny: taki panował zwyczaj. A jeśli Kot coś w ten sposób tłumaczy, należy pogodzić się z tym, że prawdy raczej nie wyjawi. Albo to rzeczywiście zachowanie przekazywane genetycznie.

Tam poznała trójkę piechurów, których miała poprowadzić najkrótszą drogą, aby zdążyli na Rytuał. Najwygodniejsze ramiona miał Lauheil, dobrze się na nich wylegiwało w formie nieco zagiętej, finezyjnie ułożonej ozdoby szyjnej podczas jaśniejszych godzin nocnych. Poza tym był dobrze wychowany.

Szkoda tylko, że Kocicę od tych pieszych wycieczek bolały zęby. Mało czasu na polowanie = dużo fastfood'u czyli kościstych gryzoni.

Jaskinia przygotowana na naradę zapełniała się powoli. Grau czuła na sobie zaciekawione spojrzenia. Wcale jej się to nie podobało. Końcówka jej ogonka podrygiwała niespokojnie. Choć to było jedyną oznaką irytacji.
Siedziała bez ruchu (prawie) z przymrużonymi oczami i czekała.
W przeciwieństwie do Skrzadła, wyglądała na wykutą ze skały. Tym bardziej, że Złote Sploty, z których rasa Gatti była tak znana, do tej pory nie pojawiły się na futrze Kotki. Wystarczyłaby jedna myśl, aby je przywołać, ale na razie skrzętnie trzymała je ukryte, by nie budzić niepotrzebnych sensacji. Bywały niesforne.

- Cyklop Korn w wielkiej bitwie został uderzony kamieniem w oko, które wywróciło się do wnętrza spoglądając w umysł. Przeraził się tym, co tam zobaczył - niczym powiew wiatru rozbrzmiały bezwiednie wypowiedziane słowa Skrzadła.

Grau spojrzała na niego, lekko przechylając główkę. Dodając jego ciągłe zerkanie w jej stronę - chociaż to raczej wyczuła niż zaobserwowała - i te błękitne iskierki, czyżby się bał tego, co zobaczy? Urocze.

- Przepraszam, nie miałem niczego złego na myśli. - zapewnił szybko. - Niepokoi mnie, co ma się zdarzyć i nic w moim życiu nie przygotowało mnie do tego. Tak wiele może od nas zależeć.

Kocica siedząc, uniosła przednią część ciała do pionu, a łapki ze schowanymi pazurami skierowała do (w pamięci odnalazła jego imię) Argo, jakby chciała go delikatnym dotykiem ciepłych opuszek podnieść na duchu.
- Nasze gatunki powtarzają ten rytuał od wieków. Myślę, że damy sobie jakoś z tym radę. - puściła mu oko i rozpłynęła się w powietrzu.

Stanęła na czterech łapach, przeciągnęła się, zrobiła grzbiecik, ziewnęła, otrzepała futerko, ziewnęła ponownie, umyła sobie ogon (bezczelny śmiał się pobrudzić!), podrapała się za uchem, ułożyła futro (niektóre włoski sterczały nie w tę stronę, co trzeba, a tego nie mogła zdzierżyć).

W międzyczasie padła propozycja wyprawy samobójczej. Gatti pomimo ważnego zajęcia, uszy nastawiła i łowiła kolejne zgłoszenia: Bracia, Śpiewający w Ciemności, ale też Czyści. Nawet jakiś Zębaty znalazł się w tej "paczce".

No, no, śmietanka towarzyska się zebrała.

Tuż koło jej łapy przebiegł ostatni zgubiony "fragment" Wielorakiego - robaczek w ślicznym chitynowym pancerzyku.

Jestem głodna.


Pojawiła się ponownie. Mlasnęła głośno.
- Pchacie się niebezpieczeństwu w paszczę i chce się obejść bez Gatti? - na jej grzbiecie pojawiły się Złote serpentynki, które skręcały się i rozgałęziały bez końca przechodząc w coraz to nowe kombinacje.
- Miau. Idę z Nimi. - zwróciła się do Opiekunki, która skarciła ją wzrokiem za niewłaściwie zachowanie. Kotka jednak wcale tego nie dostrzegła, bo zajęła się myciem mordki.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 06-01-2010 o 10:49.
Latilen jest offline  
Stary 07-01-2010, 23:19   #15
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Opiekunka, która przemawiała do zebranych Salartus, z zadowoleniem patrzyła, jak po kolei coraz więcej ras wysyła swoich reprezentantów. Po prawie półgodzinnej naradzie jaką odbyły w swoim gronie poszczególne rasy, w końcu, udało się wytypować dziesiątkę stworzeń jakie miały wyjść na powierzchnię.

Babcia uważnie rozejrzała się dookoła niej. Z ponad setki ras jakie były w grocie tylko dziesięć z nich zdecydowało się podjąć wyzwanie. Statystyki nie napawały ją optymizmem. Lekko podniesionym głosem ponagliła wszystkich, iż najwyższa pora aby udali się do najwyżej położonej groty, gdzie miał się odbyć rytuał Poznania. Dając jasno do zrozumienia pozostałym, że tylko ochotnicy mogli pójść razem z nią.

Szli tunelami dobre dwa dni. Opiekunki prowadziły ich przez miejsca, których jeszcze żaden z reprezentantów nie znał. Przez cały czas podróży grupa czterech Lykarynów w tym i sam Zaur – na polecenie Opiekunek, niosła wielką skrzynię podpieraną na drewnianych belkach.

Drugiego dnia pieszej wędrówki gdy grupa weszła do tuneli, których ściany pokryte były lodem a z nich wystawały przeróżne lodowe rzeźby najprzeróżniejszych ras Salartus wszyscy odnieśli wrażenie, że zostali dopuszczeni do zobaczenia czegoś, co tylko nieliczni mogli do tej pory ujrzeć.

Argo gdy tylko zobaczył pierwszą lodową rzeźbę, stał się nad wyraz milczący. Co niewątpliwie dało do myślenia Grau, którą zdołał już lepiej poznać przez ostatnie dwa dni wędrówki. Opiekunki rozmawiały z nimi o czekającym ich rytuale. Tłumaczyły, że będzie najprawdopodobniej to jedna z najtrudniejszych w ich życiu prób – poznają przyszłość, przeszłość i teraźniejszość a informacje, które ujrzą mogą być niejasne i tylko zachowując spokój i opanowanie będą mogli rozróżnić przesłanie. Zaistniała sytuacja napawała Argo coraz to większym strachem, Grau zaś choć starała się tego nie okazać w duchu cieszyła się na samą myśl, iż w pobliżu będzie jej Sadesyks.

Grota do której weszli ochotnicy była szeroka choć niska. Istoty wysokie jak Zaur musiały schylić swe głowy aby móc w miarę swobodnie poruszać się po grocie. W jamie znajdowało się kilkanaście lodowych rzeźb przedstawiających najróżniejsze gatunki Salartus, z których jedyną znaną wszystkim rasą była rasa Rosso. Na lodowatej posadzce znajdowało się pięć dużych marmurowych kamieni, tworzących razem sporych rozmiarów krąg. Na każdym z nich znajdowało się specyficzne malowidło. Pierwsze przedstawiało jabłko, drugie kwiat pelargonii, trzecie słowika, czwarte i piąte zaś kolejno słońce i kamień. W centrum kręgu znajdował się stalaktyt wbity w ziemię a na jego szerokiej podstawie stała mała misa.

Babcia podeszła do stalaktytu, odchrząknęła. Odgarnęła małą warstwę śniegu jaka pokryła kamienny ołtarz. Wskazała miejsce, w którym Lykaryni mieli odłożyć skrzynie. Ukłoniła się im w podziękowaniu.

- Proszę, niech jeden z was pilnuje wejścia do groty. Cel naszej wyprawy musi pozostać tajemnicą.

Opiekunka poczekała aż Zaur da jej do zrozumienia, iż nikt w najbliższym im otoczeniu nie zagraża poufności ich misji.

- Proszę wszystkich zebranych o uwagę. Podróż zajęła nam znacznie dłużej niż się spodziewałam, przez co całkiem możliwe, iż nie zdążę powiedzieć wam wszystkiego. A musimy się spieszyć, aby dowiedzieć się jak najwięcej. To nie będzie zwyczajny rytuał Poznania. Mamy zamiar poznać wspomnienia naszej niedawno zmarłej siostry Amure. Mamy zamiar dowiedzieć się wszystkiego o Lustrze Amandy.

Ostatnie wypowiedziane przez opiekunkę dwa słowa wprawiły wszystkich w osłupienie. Lustro Amandy było tylko przedmiotem mistycznym, legendą opowiadaną przestraszonym młodym Salartus aby odciągnąć ich myśli od ludzi. Tymczasem kolejno wypowiadane przez Babcię słowa niosły za sobą coraz to większe rewelacje.

- Amure była odpowiedzialna za przemianę Broo. - Opowiadała dalej Opiekunka.
- Pomogła jej stać się człowiekiem, jednocześnie upewniając się, że będzie bezpieczna. Amure przyrzekła nimfie, że nigdy nie zdradzi nikomu w jaki sposób znaleźć ją czy też co gorsza jak stworzyć Lustro. Jak wiecie, my Opiekunki nigdy nie łamiemy raz danego słowa. Stąd musicie zrozumieć powagę sytuacji. Nasza siostra nawet umierając nie zdradziła Broo, pomimo tego, że mogłoby to nam pomóc. Prawdą jest, że Lustro potrafi wyleczyć z każdej choroby. Jesteśmy pewne, że wyleczy też i nas z choroby, która nas trapi. Jak sami widzicie, dookoła was jest pełno istot, których zaraza nie oszczędziła a my nie potrafimy ich wyleczyć. Znalezienie Lustra to jedyny sposób, i nasza ostatnia nadzieja. Z tego też powodu, i tylko z tego, jesteśmy teraz zmuszone dokonać rytuału Przywrócenia.

Gdy Opiekunka opowiadała o Lustrze, promienie słońca niebezpiecznie blisko padały obok misy.

- Musimy się spieszyć. Do przeprowadzenia rytuału potrzebne jest ukształtowanie pięć zmysłów. Dzięki nim wspomnienie zmarłej istoty będzie wyraźne. Nie jest to proste. Odpowiednie rasy, które potrafiły połączyć siły i ukształtować zmysły, ukazując wspomnienia martwego Salartus wyginęły bezpowrotnie lata temu. Grau oraz Argo stańcie obok mnie, kiedy oddam swoje wspomnienie o Amure, Grau będziesz musiała je wchłonąć swoimi splotami. Co więcej skierujesz je w stronę kamieni, na których muszą pojawić się zmysły. Kiedy już wszystkie zmysły złączą się z tym co opisane jest w wspomnieniu najważniejszą rolę odegra Argo. Musisz dotknąć splotu Grau i powędrować w wspomnieniach Amure do Lustra Amandy. To bardzo ważne, musisz skupić się na Lustrze a nie będzie to łatwe. Wierze jednak, że ci się to uda.

- Najstarsza, musisz się spieszyć. - Zawołała jedna z Opiekunek.

Promienie słońca oświetlały misę. Czas Rytuału nadszedł. Babcia podeszła do centrum ołtarza.

Łamiącym się głosem zaczęła przemowę, modląc się w duchu aby pozostali potrafili zebrać się razem i wraz z odrobiną szczęścia stworzyli odpowiednie zmysły.

- W krwi zawarta jest przeszłość pokoleń. W krwi znajduje się wiedza gromadzona przez mą matkę, babkę i prababkę.

Opiekunka wyjęła sztylet i przecięła nadgarstek swojej dłoni. Strużka krwi popłynęła po jej skórze i wlała się w czarę misy znajdującej się na podwyższeniu.

- Ja Najstarsza z Syren. Sivil, ofiaruje wspomnienia o mojej siostrze Amue.

Po policzkach Opiekunki spływały łzy a na jej twarzy zagościł grymas bólu.

***

Spei była pewna, iż choroba, która ją niedawno dotknęła wcale nie była taka straszna jak wmawiały jej Opiekunki. No może nie mogła się ruszyć i dookoła niej przechodziły co jakiś czas zamyślone Opiekunki, które zdawały się jej nie słyszeć jednak były na tyle zapracowane, że wiadome było, iż mogą być rozkojarzone. Dzisiejszy dzień natomiast przyniósł nieoczekiwany zwrot wydarzeń kiedy to jej rodak podszedł do niej. Pogładził ją po twarzy po czym odszedł. A ona chociaż krzyczała w jego kierunku nie słyszała swego głosu. Tak dzisiaj Spei odkryła, że była martwa. Martwa dla wszystkich dookoła niej.

* Każda postać może użyć tylko 1 zdolność w czasie rytuału.
* Pozwalam na kombosy aby wytworzyć któryś zmysł.
* Ostrzegam, że rozwiązań zagadki jest wiele, sam wpadłem na co najmniej 3 a to oznacza, że wpadniecie pewnie na inne.
* Od rytuału zależy wiedza jaką zdobędziecie na dalszą część gry, a także życie postaci nowej graczki.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 09-01-2010, 23:11   #16
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Trójka nieznajomych sobie ludzi siedziała przy stoliku w barze Alcock wdając się w lekką dyskusję na temat Bena oraz tego, czemu prosił o spotkanie. Spoglądali na siebie nie bardzo wiedząc czego mogą od siebie oraz od federalnego oczekiwać, więc rozmowa nie kleiła się jakoś specjalnie. Zwłaszcza dziwnie w tym towarzystwie czuła się Rose, która wcale nie miała ochoty tutaj siedzieć. No bo co ją właściwie tutaj przygnało? Sama nie była pewna. Czekając więc na Benjamina - który spóźniał się już dobre dziesięć minut - rozglądała się po barze, przysłuchując się piosence Hey Jude, która płynęła cicho z podwieszonych tu i ówdzie głośników, a za pomocą rzutnika wyświetlana była na pobliskiej ścianie.

W pewnym momencie podszedł do nich lekko siwiejący mężczyzna pod pięćdziesiątkę, ubrany w drogi garnitur i z roleksem na ręku. Spojrzał na siedzących przy stoliku, po czym uśmiechnął się dość dziwnie.
- Dzień dobry państwu. Jak się państwo mają? - powiedział uprzejmie - Niestety muszą się państwo przesiąść, gdyż to miejsce jest zarezerwowane.


Mężczyzna wyglądał na szczerze zdziwionego, gdy zostało mu oznajmione, iż oni także mają na to miejsce rezerwację, a tym bardziej się zdziwił, gdy dowiedział się, że oni są umówieni z tym samym mężczyzną co on sam. Usiadł więc trochę na boku, mrucząc coś pod nosem o tym, że traci tylko niepotrzebnie czas. Poprosił jednak kelnera, który po krótkiej chwili przyniósł mu szklanicę jakiegoś płynu - sądząc po zapachu i kolorze najprawdopodobniej whisky.

Czekanie na Benajmina nieznośnie się przedłużało, zwłaszcza, że kelner co chwila pojawiał się przy ich stoliku, aby zapytać "coś do picia", "może jakieś późne śniadanie, albo wczesny lunch" czy różne inne jak najbardziej wyszukane propozycje. W końcu drzwi do Baru się otworzyły i tym razem stanął w nich Ben....

***

Agent FBI wszedł do lokalu z mocnym postanowieniem, że nie zdziwi się ilością ludzi przy odpowiednim stoliku, nawet jeśli będzie on pusty. Nie spodziewał się zobaczyć tam wielu osób, ale liczył choć na jedną lub dwie. Za dobrze znał życie, by wierzyć, że los i "przyjaciele" nie kopną leżącego. Niestety całe jego postanowienie wzięło w łeb, w momencie gdy wszedł. Od razu zobaczył bowiem, jak jeden z tych, których zaprosił, właśnie wstaje od stolika patrząc na swój markowy zegarek.

- On mi raczej nie będzie chciał pomóc, jeśli piętnaście minut stanowi dla niego problem - pomyślał z przekąsem Ben. Właśnie po to między innymi się spóźnił. To, o co chciał poprosić, nie było rzeczą ani łatwą, ani przyjemną, ani sprawą, którą przeciętny człowiek zajmuje się codziennie. Jeśli więc, ktoś nie był w stanie wytrzymać jego spóźnienia, nie spełni dla niego tym bardziej owej prośby.

Ben oddał kurtkę szatniarzowi i szybko spojrzał na czekających. Ten, który już wstawał, a teraz widząc Bena usiadł z powrotem, nazywał się Anthony Jonhsoon i był bogatym człowiekiem, który cały swój sukces zawdzięczał właściwie swemu darowi. Benjamin poznał go, gdy wspólnik rzucił mu oskarżenie o kupowanie nielegalnych informacji o złocie czy innych drogocennych kruszców "najpewniej od mafii sycyliskiej". Jak się szybko okazało prawda była taka, że Anthony miał po prostu szczęście do znajdowania odpowiednich miejsc, albo jak mawiali niektórzy dzięki odpowiedniemu darowi do szukania tych miejsc. Gerthart nie miał wątpliwości, że to właśnie Dar pomógł mu znaleźć małą odkrywkę złota gdzieś w Ameryce Południowej.

Drugim mężczyzną był Jake Calahan, który od jakiegoś czasu wolał na siebie mówić Nick. Nazwiska jednak Ben nie pamiętał, bo było na tyle dziwne i trudne, że jego pamięć po prostu tego nie ogarniała. Tego mężczyznę poznał dość przypadkowo. Kiedyś minął go na ulicy i poczuł przyjemny, a jednocześnie dość mocny zapach mandarynek. Po jakimś czasie udało mu się go namierzyć. Gdy trochę się o nim dowiedział, postanowił mieć go na oku tak samo jak kilku innych. Pierwsze słowa zamienili jednak też przez przypadek. Trafiło się bowiem, iż Ben idąc po ulicy z daleka zobaczył kroczącego spokojnie Nicka, a za nim obszczymura, który dość znacząco się rozglądał na wszystkie strony. Dla Bena było już wszystko jasne, jednak postanowił przyłapać dzieciaka na gorącym uczynku. Jake poradził sobie jednak z tym problem sam. Mimo wszystko doszło między nimi do wymiany kilku zdań, a później maili.

Obok niego siedziała Karen Feary, którą Ben znał dość dobrze i która w tych mrocznych czasach była jego jedynym światełkiem w tunelu. Wiedział bowiem, że chociaż ona go wysłucha, skoro już się tutaj pojawiła. Nie miał niestety pewności, czy zgodzi się na to, o co chciał poprosić. Nie widział jej już rok, więc nie wiedział jak poukładała sobie życie po traumatycznych przeżyciach jakich doświadczyła, a on z racji swego fachu był świadkiem.

Co do traumatycznych przeżyć nie inaczej miała się sprawa z kobietą siedzącą minimalnie na uboczu. Młoda, atrakcyjna, pełna pasji dziennikarka. Tak opisałby Rose Ann Black jeszcze spokojnie rok temu. Może dodałby, że tej pasji i ciągu do sławy ma aż za dużo i nie pomyliłby się w tej ocenie. Była po bolesnej stracie i to z własnej winy, ale tak to często bywa, gdy zadziera się z mafią.

Benjamin westchnął głęboko i ruszył w kierunku stolika. Wyglądał na przygaszonego, bo w gruncie rzeczy nie wiązał z tą rozmową wielkich nadziei. Trzeba było się jednak na jego miejscu łapać każdej możliwości i szansy. Podszedł więc do stolika modląc się w duchu, by ta szansa była realna.

- Witaj Karen - powiedział do kobiety z którą wymienił szybkie uściski - Jak Noah? Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze. - dodał, poczekał na odpowiedź i zwrócił się do następnej osoby.

- Rose miło Cię widzieć - wyciągnął do niej rękę - Dobrze będzie też Cię przeczytać ponownie. - poczekał na jej komentarz po czym odwrócił do Johnsoona.
- Anthony - uścisnął jego dłoń - gratuluje kolejnych sukcesów w branży. - mężczyzna skinął tylko głową, lecz nie odpowiedział, więc Ben zwrócił się do ostatniej osoby z wyciągniętą ręką.
- Nick - powiedział jedynie i spojrzał mu w oczy.

Po chwili federalny usiadł ciężko na wolnym krześle i zamówił tonic z wodą. Rozejrzał się spokojnie, mimo iż w nim szalała burza. Z jednej strony strach przed tym, co go czekało, strach który przenikał jego ciało już od dawna, strach, że nie zdąży sam ocalić sobie skóry, a przede wszystkim, że jego sny nie są ostrzeżeniami a snami proroczymi. Z drugiej strony czuł ciekawość i ekscytację, spowodowaną potężną wonią mandarynek, jakie odczuwał w lokalu. Nie było to dziwne, nigdy bowiem nie znalazł się przy jednym stoliku z czterema obdarzonymi. Moc jaką odczuwał była niemal namacalna, co tylko wzmacniało uczucie niepokoju i lęku.

- Dziękuje Wam, że zgodziliście się pojawić. Nim o cokolwiek spytacie, nim cokolwiek powiecie, proszę wysłuchajcie mnie, gdyż tak łatwiej będzie mi się skupić i zebrać myśli. - westchnął ciężko i napił się tonicu. - Sęk w tym, że to co chcę wam powiedzieć, wcale nie jest dla mnie łatwe. - spojrzał na Karen, a ona w jego oczach dostrzegła zmęczenie. Sama widywała je kiedyś, gdy patrzyła w lustro. Nick zaś słyszał myśli Bena, który czuł się zagubiony i nie do końca pewny siebie. Myśli w stylu "co ja tu robię" albo "to musi się skończyć" powtarzały się dość często. Nick nie za bardzo wiedział nad czym się federalny waha, jednak pewny był, że nie poprzestanie na prośbie, ale mimo wszystko postara się ich jakoś przekonać. Takie przynajmniej miał postanowienie.


- Żebyście pojęli jak ważne dla mnie jest to, o co chcę Was prosić musicie o mnie coś wiedzieć. Jestem obdarzony w jakąś specjalną zdolność, czy dar, czy jak sami chcecie to nazwać, tak samo jak i Wy, dlatego mam nadzieję, że mnie zrozumiecie, bowiem kto inny mi uwierzy? - tu zrobił przerwę i popatrzył najpierw na Anthonego, który wyglądał na bardzo mocno zdziwionego tym co właśnie usłyszał, oraz na Rose. Ona zaś miała wrażenie, że ktoś stuknął ją w głowę. Oni wszyscy byli obdarzeni? To nie było więc do końca normalne spotkanie. Ciekawość wzrastała.

- Moje zdolności z grubsza można nazwać jako - tu agent się zawahał, pomyślał chwilę - wieszczenie. Mam wizje. Niektóre działają niezależnie od mojej woli, inne sam potrafię kontrolować. Różnie z tym bywa. Tak samo jak z spełnianiem owych wróżb. Jedne spełniają się zawsze inne nie. Bardzo często, to mi udaje się zapobiec jakoś temu co widziałem. Zdarza się, że czasem wizje mnie oszukują, potrafię jednak rozpoznać, kiedy są one prawdziwe. Najsilniejsze i najbardziej trafne wizje mam przez sny. Nazwijcie to proroczymi jeśli chcecie. - tu po raz kolejny zrobił przerwę na łyk napoju. Pot spływał mu po czole.

- Od dość długiego czasu mam wciąż powracające sny, a właściwie sen. Jeden i ciągle ten sam. Jest to wizja tak silna, że gdy pierwsze kilka razy budziłem się w nocy z krzykiem, nie miałem siły zwlec się z łóżka. Czułem jak macki obłędu wkradają mi się do umysłu, czułem ból, który doświadczałem w snach, bowiem pierwszy raz w całym mym życiu, owe wróżby dotyczyły mnie i mojej - przełknął ślinę - śmierci.

Na chwilę zapanowała cisza tak głęboka, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Benjamin w końcu podjął.
- Śnią mi się potwory i bestie. Wszystko jest tak realne, ich odór, wrzaski, ból jaki ma zadają. Mój lęk. Uciekam przed nimi przez jakieś dziwne jaskinie, lecz zawsze mnie dopadają. Zawsze. Nie wiecie, jak to jest. - powiedział nagle drżącym głosem - Ja mam świadomość, że to prawda, jestem pewien, że to się zdarzy! Najstraszniejszy horror, najgorszy koszmar jest tylko małą cząstką tego, co widzę i czuje. Gdyby nie jeden detal w owym śnie, popełniłbym już dawno samobójstwo. Nigdy bowiem nie czułem nadchodzącej katastrofy i to tak bolesnej. Mam czasem wrażenie, że jakbym sam się zabił, byłoby to lepszym rozwiązaniem niż czekać na ich przyjście. - zamilkł i próbował się pozbierać bo wyznaniu jakie właśnie zrobił. Anthony poruszył się niespokojnie.

- O jakim detalu mówisz? - spytała wprost Rose, w której dziennikarska żyłka wciąż pulsowała.
- W tej wizji - zaczął znowu Ben - pojawia się pewien przedmiot, który potrafi uratować mi tyłek. Świeca, która zapalona odstrasza te stwory. Jest to jedyna nadzieja na mój ratunek - powiedział wprost spoglądając na tych, którzy go słuchali. Jaka była ich reakcja? Co sobie teraz myśleli? Czy chcieli oddać go już do wariatkowa, czy może uciec od niego jak najdalej? Ben spodziewał się, że i to i to naraz.

- Przejdźmy więc do sedna - powiedział nagle. - Od niedawna wpadła mi informacja, gdzie ta charakterystyczna świeca może się znajdować. Należy do pewnego ekscentrycznego milionera, który jest kolekcjonerem antyków. Wiem zarówno dzięki snom i wizjom, jak i pewnym dojściom, że owa świeca znajduje się w jego eksponatach od dawna. Jest to typ człowieka, który nigdy nie sprzedaje swych zbiorów. W najbliższych dniach, mężczyzna ten wystawia przyjęcie dla elit, na które mogę wkręcić kilka osób. Myślę, że - powiedział cicho, westchnął i dokończył - to będzie najlepsza okazja, by go okraść.

Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Zdziwienie, rozczarowanie, wielkie oczy czy szczęka w dół. To tak najkrócej. Oraz złość. Anthony zerwał się z krzesła.
- Ty chyba żartujesz! Mamy robić coś takiego z powodu jakiś Twoich omamów?! Zwariowałeś! Jesteś szalony! Powinni Cię zamknąć! I to od razu. Ja umywam ręce, na mnie nie licz!
- Idź, ja Cię nie trzymam, sam jednak wiesz, że ja Ci pomogłem, Ty mi też byś mógł. - powiedział ze spokojem Ben. W końcu w takich sytuacjach podobno sprawdzał się najlepiej.
- To było co innego! Poza tym nie narażałeś się na łamanie prawa! Przecież, przecież Ty sam jesteś stróżem prawa! Jak możesz je łamać!
- Jeśli nie rozumiesz, to nic tu po Tobie. - powiedział cicho Ben - pamiętaj tylko o Paragwaju. - dodał już ostrzejszym głosem, na co Anthony najpierw zrobił przerażoną minę, potem szybko zbladł, następnie zrobił się czerwony jak burak i szybko zabrał kurtkę oraz zniknął za drzwiami lokalu szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać.

Nastała cisza.

- No to teraz wasza kolej - skierował się do pozostałej trójki. - Co mi powiecie? Jeśli zastanawiacie się jak stąd teraz wyjść, to wam pomogę. Idę do łazienki. Jak wrócę i nie zastanę żadnego z Was to będę wiedział, a Wam będzie łatwiej. Przynajmniej nie będziecie się musieli tłumaczyć.

Mężczyzna wstał i poszedł do łazienki.

Trójka dopiero co poznanych osób spojrzała na siebie. Ktoś musiał zrobić pierwszy ruch.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 11-01-2010, 12:06   #17
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Rose Ann Black – przywitała się dwójką nowoprzybyłych.

Po krótkiej wymianie zdań, z której nie dowiedziała się zupełnie niczego zapadła niezręczna cisza. Nie miała jednak ochoty na wymuszoną, sztuczna rozmowę o niczym.
Czekała. Skoro zdecydowała się przyjść na spotkanie nie pozostawało jej nic innego. Sączyła powoli kolejną już tego dnia kawę rozglądając się po klimatycznym lokalu. Wypływająca z głośników muzyka Beatlesów idealnie pasowała do tego miejsca. „Hey Jude”, którą znała na pamięć zawsze wprawiała są w dobry nastrój, uspokajała.
Błogą chwilę z muzyką i kawą przerwał niespodziewanie jakiś facet.

- Dzień dobry państwu. Jak się państwo mają? - powiedział uprzejmie - Niestety muszą się państwo przesiąść, gdyż to miejsce jest zarezerwowane.

Zmierzyła go wzrokiem. Starszy, nadziany z pozoru uprzejmy mężczyzna.

- Obawiam się, że to pan musi się przysiąść do nas. Jest pan umówiony z Benjaminem Grrthartem, prawda? – zapytała i nie czekając na odpowiedź wskazała wolne krzesło.

- Na to wygląda – odpowiedział po chwili nie kryjąc zdziwienia i zajął wskazane przez Rose miejsce. - Anthony Jonhsoon – przedstawił się.

***


- Piętnaście minut – burknął pod nosem mężczyzna w drogim garniturze - co on sobie wyobraża – i wstał od stolika rzucając nie niego niedbale zapłatę za whisky.

W tym samym momencie w drzwiach lokalu stanął człowiek, na którego czekali. Widząc młodego agenta FBI, Anthony usiadł z powrotem narzekając na niego cicho i niezrozumiale.
Gerthart nie wyglądał najlepiej. Na jego twarzy widoczne były niepokój i niepewność, co jeszcze bardzie zaciekawiło Rose. Nie miała pojęcia, czego mógł chcieć od niej i pozostałych. Ciekawość brała teraz górę nad wszystkim innym.
Witał się ze wszystkimi po kolei. Po Karen przyszła kolej na nią.

- Rose miło Cię widzieć - wyciągnął do niej rękę - Dobrze będzie też Cię przeczytać ponownie.
- Dzień dobry – powiedziała krótko i uścisnęła mu rękę.

Po krótkim powitaniu i podziękowaniu za przybycie przyszła wreszcie kolej na konkrety.

- Żebyście pojęli jak ważne dla mnie jest to, o co chcę Was prosić musicie o mnie coś wiedzieć. Jestem obdarzony w jakąś specjalną zdolność, czy dar, czy jak sami chcecie to nazwać, tak samo jak i Wy, dlatego mam nadzieję, że mnie zrozumiecie, bowiem kto inny mi uwierzy?

Zrobiła wielkie oczy. Patrzył chwilę na Bena, później rozejrzała się po reszcie Obdarzonych siedzących przy stoliku. Jedno było pewnie - nikt z nich nie miała pojęcia o tym, że siedzi w knajpie z bandą podobnych sobie.
Zdziwienie i podekscytowanie Rose było ogromne, nigdy wcześniej nie spotkała żadnego Obdarzonego, nie wiedziała nawet, że tacy są... Serce waliło jej bardzo szybko i z pewnością nie była to wina trzeciej tego dnia kawy, którą właśnie zaczynała.

Z ogromnym zaciekawieniem słuchała wszystkiego, co mówił młody mężczyzna. Nie wiedziała, nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Wszystko była takie nierealna, niespodziewana, zaskakujące. Sny, wizje potwory… Przez chwilę zastanawiała się czy aby na pewno to ona nie śpi, a to, co dzieje się wokół jest jedynie snem wykreowanym przez jej wyobraźnie.

- O jakim detalu mówisz? – spytała wprost z wyraźnym zainteresowaniem w głosie.

- W tej wizji - zaczął znowu Ben - pojawia się pewien przedmiot, który potrafi uratować mi tyłek. Świeca, która zapalona odstrasza te stwory. Jest to jedyna nadzieja na mój ratunek - powiedział wprost spoglądając na tych, którzy go słuchali.

Uważnie przypatrywała się agentowi. Miała ogromny mętlik w głowie. To, co mówił wydawało się być zupełnym absurdem. Choć z drugiej strony…skoro ona miała niezwykłe zdolności mogli je mieć i inni ludzie, a skoro istnieje coś takiego jak nadprzyrodzone moce, mogą istnieć i potwory czyhające na życie stróża prawa, no a skoro są potwory to musi być coś, co je pokonuje, wiec, dlaczego tym czymś nie może być… świeczka?!

Nie, to chore…

Anthony najwyraźniej stwierdził to samo i po krótkiej wymianie zdań postanowił wyjść.

- No to teraz wasza kolej - skierował się do pozostałej trójki. - Co mi powiecie? Jeśli zastanawiacie się jak stąd teraz wyjść, to wam pomogę. Idę do łazienki. Jak wrócę i nie zastanę żadnego z Was to będę wiedział, a Wam będzie łatwiej. Przynajmniej nie będziecie się musieli tłumaczyć.
Wyszedł.

Rose nie wytrzymała prychnęła cichym śmiechem. To, co działo się wokół nie było normalne.
Spotkanie przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Nie myślała o Marku, teraźniejszość była na tyle ciekawa, by przyćmić przeszłość.

- Przepraszam – powiedziała wciąż lekko rozbawiona. – Co o tym sądzicie? – zapytała z mieszaniną podekscytowania i dezorientacji w głosie.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 11-01-2010, 13:44   #18
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Johny zacisnął pięść. Towarzyszący temu szelest zgniatanej karteczki był niesłyszalny przy klaksonach i warkocie silników. Rozczochrana czupryna - bo inaczej tego nie można nazwać - szalała na wietrze. Wiało dzisiaj niemiłosiernie. Było z 10 w skali Beauforta, albo z jedenaście. Wiedział, że przesadza, ale nie obchodziło go to. Szmat czasu minęło odkąd cokolwiek skończyło go obchodziło. I kto wie, może drugie tyle minie zanim cokolwiek zacznie. Z drugiej strony, nie wegetuje przecież. - Dba o to by mieć pełne bebechy, a jeszcze jakiś czas temu, by mieć przy sobie jakąś gorzałę. Czyli o coś się w końcu martwił. O siebie.

Stanął z wiatrem, to też włosy zachodziły mu na twarz. Trochę przysłaniały widok na salon fryzjerski. "Gentlemen" głosił szyld po drugiej stronie ulicy. Johny wyciągnął dłoń z kawałkiem kartki i otworzył. Zawiniątko przeleciało nad stojącą w korku taksówką, zaczepiło się o antenę by po chwili polecieć dalej.

- Wałczer zasrany. - wymamrotał gdy tylko darowany przez Agenta Bena talon na fryzjera zniknął mu z oczu.

Już miał wracać do przytułku, gdy przypomniało mu się, że przecznice dalej jest tania knajpka z piwem i żarciem. Obrócił się na pięcie i ruszył w wspomniane miejsce. Wiatr utrudniał mu podróż. Wiał prosto w oczy. Dobre, że nie była to zima. Zawierucha i śnieg idące w parze były najgorsze o czym mógł w tej chwili myśleć. Tak mu się wydawało. Zanim doszedł do miejsca, do którego zmierzał, miał już głowę zaprzątniętą innymi myślami. I innym problemami.

U Springera było tłoczno - chyba jakiś mecz baseballowy się zbliżały. Usiadł w koncie żeby nie przeszkadzać. Gdy podszedł sam Springer (co ewidentnie widać było po minie w stylu "don't fuck with me", nie mówiąc już o licznych zdjęciach jego i jego rodziny za ladą), Johny zawahał się tylko przez chwilę...

- Piwo, i talerz zupy.
- Jak zacznie śmierdzieć od Ciebie, to wypadasz...
- Ta, szefie...

Krótka wymiana zdań a Johny już wiedział, że wystarczy trochę rozlać a dostanie kopa. Tak było chyba wszędzie. Pan Springer przyglądał się chwilę Johnowi, po czym ruszył do kuchni. Gdy ponownie się pojawił miał już zupę. Szybko za ladą nalał piwo i ruszył zaserwować zamówienie.

- Sześć pięćdziesiąt. - stwierdził poważnie Springer.

Johny zapłacił dychą, oczywiście czekając na resztę. Może kiedyś zostawiał napiwki, ale było to w innym gdzieś i innym kiedyś. Schował kilka ściereczek do kieszeni (zawsze się przydają) i zaczął jeść zupę. Wrzawa przekrzykujących się kibiców zagłuszała siorbanie. Nie ma to jak kupna papka. Co prawda ta z przytułku nie była najgorsza, ale w restauracji to w restauracji. Mimo, że knajpa, w której siedział miała z nią mało wspólnego.

Szybko skończył pierwsze danie i zabrał się za drugie - piwo. Ile to już nie pił? Ciężko mu to określić. Wysłali go na odwyk jakoś w zimie. Od tamtej pory tylko raz miał chęć wypić. Ale był w przytułku. Tam nie można. Zastanowił się jaka jest teraz pora roku. Nie potrafił dokładnie powiedzieć. O dniu tygodnia mógł zapomnieć. Czasami mu się noc z dniem mylił, a co dopiero dni tygodnia. Zatem nie zaprzątał se tym głowy. Teraz One mu spędzały sen z powiek. Nie widział Ich od bardzo dawna, aż tu nagle... Wiedział, Cholera, był pewny, że to Agent Ben Je przyprowadził. Czas by znowu się napić. Alkohol Je odstrasza. Idą sobie wtedy precz. Tam skąd przybyły. Agent Ben powiedział, że on ma dar. Dar! Niech ten Agent Ben się pierdoli.

Springer stał za ladą baru i przyglądał się jak Johny siedzi wpatrzony w trzymane w ręku piwo. Minęło z 10 minut zanim pozycja ta uległa zmianie. Johny przełożył piwo do drugiej ręki. Springer poklepał kelnerkę, albo córkę - kto ich tam wie - i wskazał na Johna. Dziewczyna po chwili namysły zaczęła się śmiać.
To kibice też zagłuszyli.

Johny nie wiedział ile siedział wpatrując się w swój trunek. Napój bogów. Nie wiele też go to obchodziło. Jego myśli biegły teraz innym torem. Zastanawiał się co takiego mógł chcieć od niego Agent Ben. Agent Ben chyba jako jedyny nie wyzywał go od wariatów, czy różnego rodzaju czubków. Nawet wtedy gdy przyszły wyniki gadań psycho-cośtam-icznych. Agent Ben chciał od niego pomocy. Tylko w czym może pomóc taki przeżuty bękart jak John. Chyba w opróżnianiu butelek gorzały. Wspomniał oczywiście o darach. Darach, które mógł sobie wsadzić. Wsadzić głęboko...

Gdy zrobiło się nagle ciemniej. Poczuł ukłucie w sercu. Cień zasłonił światło. Serce zaczęło bić z niewyobrażalną prędkością.
Znowu, znowu...
Podniósł wzrok obawiając się najgorszego mimo, że nie miał pojęcia co jest najgorsze). Ujrzał Springera stojącego nad jego stolikiem.

- Pijesz albo nie, a jak nie to wypierniczaj. Nie potrzeba mi tu obszarpańców! - donośny głoś i tak był ledwo słyszalny wśród chóru kibiców.

Johny wypił duszkiem piwo i wyszedł z lokalu. Udał się do dzielnicy gdzie mieszkał Agent Ben (Jedno z przywilejów bycia bezdomny jest to, że nikt Cie nie zaczepi jadącego autobusem lub metrem) i usiadł na schodach do jego domu. On ma czas (to też jeden z przywilejów). A Agent Ben musi kiedyś spać. Piwa prawie nie poczuł, ale już mniej się bał obecności Tych, które go dręczą odkąd sięgnie pamięcią.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 12-01-2010, 17:45   #19
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Reven obserwował w milczeniu komnatę rytualną.

Sala była niezwykła. Stalaktyty i stalagmity były pokryte lśniącą warstwą lodu, podobnie jak ściany, a na samym środku komnaty znajdował się odcięty stalaktyt pełniący funkcję postumentu dla ozdobnej misy. Centralny punkt komnaty otaczały kamienne ołtarze z narysowanymi symbolami.

Gdy Opiekunka zabrała głos, Raven odwrócił się i spojrzał na nią. Jako niepozorny, mały ptaszek przysiadł sobie na ramieniu Lauhelmaasielu. Sadesyks był odpowiednio wysoki, by Raven mógł spoglądać Babci twarzą w twarz.

Pierwsze kilka słów, które wypowiedziała, sprawiło, że atmosfera wśród zebranych zmieniła się nie do poznania. Wiadomość o Lustrze Amandy najpierw sprawiły, że Kruk spojrzał na Babcię nieprzytomnie, potem zaś rozejrzał się po zebranych.

Lustro Amandy… jeśli było prawdą, stanowiło odpowiedź na wszystkie problemy nękające rasę Salartus. Mogło wyleczyć każdą chorobę, przywrócić mieszkańcom ostatnich dzikich ostępów na planecie siły i witalność, które opuszczały je, zmuszając do zacieśnienia więzów. Kruki Śmierci nie potrzebowałyby pomocy Lykarynów, by się rozmnażać, Puryfikanie mogliby bez niczyjej pomocy regenerować swe bicze, Feniksy nigdy nie utraciłyby swego żaru. Nastąpiłby czas, w którym potwory mogłyby odbudować swą dawną świetność, nie bojąc się o to, że pewnego dnia wyginą na nieznaną im chorobę. Człowiek ponownie stałby się jedynym zagrożeniem, dalekim, nieznanym i niespotykanym w twierdzach Salartus.

A Raven przestałby słabnąć…

Z rozważań wyrwała go Opiekunka, która podeszła do misy, teraz już oświetlonej w pełni blaskiem słońca, upuszczając do niej swą krew i prosząc o wspomnienia Amure. Jej towarzyszki zaczęły się modlić, odprawiając rytuał. Młode Salartus zostały same.

- Musimy się spieszyć- oznajmił ze stoickim spokojem Raven, wzbiwszy się w powietrze i usiadłszy na najbliższym kamieniu, tym z symbolem jabłka- Rytuał już trwa, a my nie mamy pewności, że uaktywnimy choć jeden kamień. Rasy, które mogły to zrobić, już dawno nie żyją. Mamy tu jabłko, kwiat, słońce, kamień i słowika. Opiekunka mówiła o zmysłach, które mają się pojawić na kamieniach. Myślę, że powinniśmy użyć. mocy naszych ras w odpowiedni sposób. Każde z nas ma pewien zmysł lub inną zdolność, którą może wykorzystać. Sadze, że kamienie to… smak, zapach, wzrok, dotyk i słuch- wyjaśnił, patrząc nie na zebranych, lecz na Opiekunki i promienie słońca, które powoli, lecz nieubłaganie przesuwały się, oznaczając koniec tak cennego czasu.

Nie myśląc wiele, wzleciał do kamienia słońca. Gdyby miał ciało jakiegoś martwego Salartus, mógłby je pożreć, najpewniej aktywując kamień smaku, jednak nie było takiej możliwości. Macki Puryfikan miały odpowiednie właściwości, a jakaś rasa o szczególnie dobrym zmyśle smaku mogłaby je pożreć, ale to już nie wchodziło w jego kompetencje. Wierząc, że każdy wykorzysta odpowiednio swe dary, postanowił zając się jednym, jedynym zadaniem.

Kruki Śmierci posiadały dwie zdolności, które mógł wykorzystać- mogły widzieć przyszłe katastrofy lub w największych ciemnościach. Raven przechylił głowę, myśląc intensywnie. Każda z tych zdolności pasowała, a jednocześnie nie miał dość czasu, by użyć obu. Widzenie w ciemnościach było pewniejsze, jednak rytuał został stworzony przez Opiekunki, podobnie jak ta sala i kamienie. Trudno było Krukowi wczuć się w tą rasę, jako, że była zupełnie inna od jego, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że kluczem do zagadki mogło być metaforyczne, mistyczne wręcz podejście do sprawy. Mogło, lecz nie wiedział, czy powinno być.

- Leumaasielu, Twój dar widzenia za dnia!- zakrakał do Sadesyksa. Choć nie był przekonany, czy mu się powiedzie, połączona moc widzenia w świetle jak i w mroku wydawała się odpowiednim działaniem przy kamieniu wzroku.

Raven miał tylko nadzieję, że Sadesyks znajdzie dla niego czas. Zmysł wzroku był bardzo ważny, obok słuchu był jednym z ważniejszych zmysłów dostępnym Opiekunkom, a przynajmniej nie zdradzały żadnych oznak, by było inaczej. Od aktywacji kamienia wzroku i słuchu mogło zależeć naprawdę wiele.

Możliwe nawet, że zbyt wiele.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 05-02-2010 o 23:53.
Kaworu jest offline  
Stary 12-01-2010, 19:41   #20
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
-Adogonisie, przyznaj mi rację! – wołała nieruchoma. Jak śmiał dotknąć jej oblicza po tym wszystkim? Kotłowały się w niej uczucia i wciąż gorące wspomnienia…

Haesitantia… Niezdecydowana… Tyleż o niej wiedzieli. Wśród reguł, nakazów i życia Rossi niewiasta nazywana równą miała milczeć, pachnieć i ładnie wyglądać, by kiedyś trawić do jeszcze znamienitszego rodu, by dalej pachnieć, ładnie wyglądać i wychować swe dzieci w wierze. Głos jej miał być głosem pisma, oparty na prawdzie objawionej, decyzje słuszne, a śpiew chwałą pana. Życie jej miało być przykładem dla innych, którzy popadli w zwątpienie. Tylko tyle i aż tyle wymagała od niej rodzina i status. Jednak ciągle czuła pustkę. Chociaż długo rozważała każdą swą decyzję pustka była dokoła niej. Słowa odbijały się jak kamień od kamienia, nie krzesząc nawet iskry. Od dawien dawna mówiono, że ród aniołów został stworzony by pomagać innym rasom, tak mówiło pismo i tak mówiła tradycja. To co widziała było pustką. Bracia skupieni na własnym bycie, wczytani w pisma nigdy nie mówili jasno jak wygląda wsparcie Rossi dla innych ras, czy dzieło odnowy świata ku dobru. Spytała o to Adgnitionisa, przyjaciela rodziny i członka rady. Ten wypytał ją dokładnie o zdanie i wydawał się przejmować się tym co mówi. Po raz pierwszy ktoś słuchał jej słów z taką uwagą. Potem była już tylko rada. Od słowa do słowa pytali Spei o wszystko, o każdą jej myśl i interpretację Słowa jaka tylko mogła się pojawić. Teraz już sama nie była pewna tego, czy wyraziła się jasno. Wśród ciszy rozległ się głos jednego z Rady:

- Ty nie potrzebujesz Słowa, bo masz własne. Odjedź i nie wracaj.
Wśród ciszy próbowała opanować szok. Odejść? Dlaczego? Jeśli powiedziała coś, bo byłoby złe, to by o tym wiedziała. Nie uważała, aby tak było.
-To nie ja od was odchodzę, lecz wy ode mnie. – powiedziała dumnie. Teraz, gdy już odważyła się mówić nie mogła się wycofać. Przecież jeśli oni się mylą, to wyjdzie to na jaw i wtedy przyznają jej rację. W końcu będzie miała rację. Przy wyjściu z groty Rady stał starszy Rossi z jej rodu.
-Zawiodłaś nas. Oddaj swe Pismo, skoro znasz je tak dobrze. – Spojrzała na niego ze smutkiem. Jak śmiał ją o coś takiego prosić.
-Uczono mnie posłuszeństwa. – Odparła podając mu je. Wiedziała, że tego pożałuje. - Skoro chcesz, to przechowaj to Pismo dla mnie.

(…)

Odszedł. Jak mogła go tak źle ocenić? Przecież odezwałby się do niej. Chyba, że… Był zbyt dumny, by nie odpowiadać. Przecież to oczywiste! Zbyt dumny i tego była pewna… Chyba, że jej nie słyszał. Czy ja siebie słyszałam? - spytała spoglądając ku krążącej po sali opiekunce. Słyszała ciszę. - Czy jestem martwa? Czy to jest śmierć? Czy czekam na Kruka, który mnie odprowadzi w Śmierć? To niemożliwe! Co się ze mną stało? - przed oczami znów stanęły jej wspomnienia. Dość świeże i barwne, bo wciąż młode. Novus Defero to był tak naprawdę jeden, wielki ród. Wspólnie pracowali, bawili się, żyli. Została przyjęta do ich grona sprawnie i zaakceptowana bez żadnych zastrzeżeń. Wszelkie światopoglądy i wizje zbywała słowem "Bracie(lub siostro) mnie obchodzą czyny, nie słowa.". Uważała za obowiązek pomagać swym braciom i dzięki temu zyskała sobie akceptację.
Jednak jej myśl nie płynęła już ku towarzyszom, lecz ku sobie. Wyliczała w pamięci dni i gubione pióra, które później udało jej się wymienić u Puryfikan, choć nie miały w sobie znamion trucizny. Liczyła czas od spożycia proszku. Pamiętała drobne mrowienie skóry, wiatr w skrzydłach. Rozmowę z jednym z braci po powrocie do siedziby Wspólnoty... Pamiętała jak przyglądali się jej współtowarzysze przez dni przed zachorowaniem. Nie miała jak się sobie przyjrzeć, by stwierdzić co się z nią dzieje. Widziała blaknące pióra, lecz czuła się w pełni sił. Pamięta drogę do opiekunek, chwilę światła w ciemności, widok swych białych skrzydeł wśród blasku groty... Potem pustka.
Czyżby zemdlała?
Dalej w pamięci tkwił obraz opiekunek, które pochylały się nad nią, badały jej skrzydła i ciało. Drżała na myśl wspominając ich niepewne spojrzenia i ciche rozmowy. Teraz dopiero zdawała sobie sprawę z wagi ich słów. Skoro istoty tak mądre i pradawne nie miały pojęcia z czym się spotkały...

A teraz leżała tu. Pod skalnym sklepieniem, które odgradzało ją od nieba, chmur i gwiazd. Oby po drugiej stronie były gwiazdy. I wiatr...

Chciała zmrużyć oczy i oczu nie było...
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172