Obudził się. Wszystko go bolało jak cholera. Zwłaszcza szyja.
Był zmęczony, mimo iż dopiero co wstał. Chwilę później dopiero spostrzegł że leży w jednym łóżku z Cieniem i że w pomieszczeniu znajduje się człowieczek, który wyglądał jak gryzoń. - Ładnie z-szyly. Bardzo ładnie żem z-szyly - wyświszczał do samego siebie, po czym odszedł.
Ronir nie czekał. Odrzucił koc i usiadł na łóżku. Całe ciało eksplodowało bólem, nawet w pozycji siedzącej musiał się podtrzymać ręką by się nie przewrócić. - Hej ty... człowieku? - krzyknął niepewnie Ronir. - Co to za miejsce? - Medyczny łośrodek wypoczynkowo-habiratacyjny - wyłonił się ze swojego pokoju człowieczek. - W środku lasu? Czy gdzie my jesteśmy? I jak się tu znalazłem?
- A gdzieżby tam las! Czyżby na łoczy się rzucily? Toż to najprawdziwsze sanaktorium... sanatkorium... sanktuatium! A we Warach żeście. A nie wiedzielymy?! Ot pod derzwiami leżelywy wy zabralymy. Elegancko zeszylymy!
- Ta... Wary... A czemu położyliście nas w jednym łóżku? Przecież są jeszcze inne tutaj, jak widzę, niezajęte?
- Pierwszo: Bo bliżej, a ciężkie wy. Drugo: insze ludziska też kco.
- A faktycznie. W pierwszej chwili nie zauważyłem tych tłumów wpychających się tutaj wszelkimi możliwymi sposobami, by użyć tych łóżek... – odrzekł Ronir nie skrywając sarkazmu. - Macie może jakieś leki tutaj? Coś na wzmocnienie by się zdało... i czymś do jedzenia bym nie pogardził.
- Jużeście dostaly. Więcej ni da rydy. A do jedzonka coś i momyly. Świeżuśka, smaczniuśka korka. Jeszcze mokra.
- Rozumiem, że jesteś tutaj lekarzem... Może jakaś diagnoza? Na przykład kiedy będę mógł stąd wyjść i cieszyć się znów życiem?
- Mogiesz wyjśćly już, ale najlepij za jakiś... miesiąc.
- MIESIĄC?! No żartujesz sobie chyba. Nie macie tu jakich kapłanów, czarów, czy coś co przyspiesza leczenie?!
- Eeee... Nie. Czory to nie jo.
- Jak nie? Nie kłamcie, przecież dopiero wczoraj rozmawiałem z kapłanem... Zimnej Dziewicy. Oni przecież umieją leczyć, nie?
- Nie.
Ronir zaklął pod nosem i zainteresował się otoczeniem. Zwłaszcza szafą, która stała obok jego łóżka – przysunął się bliżej i otworzył ją.
Wszystko się wysypało – rzeczy jego i Cienia. Odskoczył nieco, bowiem dźwięk wypadającej, pełnej płytowej zbroi był co najmniej… głośny.
Westchnął ciężko i wziął kilka topornie wyglądających kijów, które nadawałyby się na wędki. A następnie poszedł na spacer po „ośrodku”.
Powoli i ostrożnie wstał, a następnie zrobił kilka kroków. Jednak nie zaszedł daleko – zaczepił go Cień na kolejną pogawędkę.
Ta, tak samo jak poprzednia w karczmie, nie spodobała się Ronirowi.
„Jestem przyzwyczajony do bólu. Tępak. Jakby nie umiał odróżniać bólu od fizycznej niedysponowaności…”
Wtedy dopiero poczuł, że nogi mu drżą… zaśmiał się z lekka. Nie mógł również przestać myśleć o tamtej krwi i tym jak… smakowała. Zastanawiał się czemu jej właściwie spróbował. Co w niej było takiego, że smakowała lepiej, niż najprzedniejsze wino.
Znów się zaśmiał. Może był wampirem? Nie, przecież jest dzień… szkoda czasu.
Podszedł do medyka, by zapytać się o wózek. |