Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2010, 20:20   #60
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Jedi odetchnęła głęboko czując jak zalewają ją fale pulsującego w boku i kolanie bólu. Napięcie powoli opadało zastępowane przez przygnębienie i frustrację. Czy Kota naprawdę mógłby od tak zignorować całą sprawę? Reakcja należała do jego obowiązków. I tu zaczynały się schody gdyż każdy inaczej pojmował słowo obowiązek. Jaka była definicja Generała Śmieszna Broda? Odpowiedzi nie znalazłaby pewnie nawet w świątynnej bibliotece.
Kontynuuj swoje zadanie. Choć nie pałała sympatią do autora tych słów była to jakaś sugestia.
Walcząc z narastającym zmęczeniem Era podreptała do komandora.
- Jaki jest stan wioski i szpitala?
- Nie najgorszy, sir. Oberwaliśmy całkiem nieźle i właściwie każdy budynek jest podziurawiony, ale straty są o wiele mniejsze od przewidywanych. Straciliśmy 52 żołnierzy, w tym 13 rannych przebywających wtedy w szpitalu i trójkę sanitariuszy. – odpowiedział klon, cóż skoro to było dla niego dobrze nie należał do wymagających. - 37 odniosło rany w wyniku ostrzału, dwóch poważne i raczej nie ma dla nich większej nadziei. O losie czwórki klonów nic nie wiemy, ale w takim przypadku możemy przypuścić, że zginęli.
Słuchała sprawozdania z lekko uniesionymi brwiami. Czyżby AD-7453 miał dusze marudy?
- Zawsze z pana komandora taki optymista? – spytała rozmasowując obolałe ramiona. - W razie zmiany sytuacji proszę mnie informować będę w szpitalu.


***

Caprice zawsze mawiała, że nie można zadbać o nikogo jeśli się nie zadba o siebie samego. Tak więc zaraz po zawleczeniu się przez dziedziniec do szpitala i rozkazaniu personelowi by przygotował blok operacyjny zajęła się własnymi ranami.
Błyskawiczny zimny prysznic pozwolił w pełni oszacować ich skalę. Drobne oparzenia i smugi po zadraśnięciach pokrywały ciało dziewczyny jak prążki futro togorianina. Poza uciążliwym pieczeniem nie przedstawiały wielkiego zagrożenia. Bok piekł i rwał utrudniając ruchy i oddychanie, poszarpane i nadpalone laserową wiązką mięśnie nie irytowały jednak nawet w połowie tak jak kolano. Tępy ból przy każdym kolejnym kroku sprawiał, że właściwe wlekła za sobą lewą nogę zamiast na niej stawać. Ograniczenie ruchu mogło się w tych warunkach okazać katastrofalne.
Jednak fizyczne uszkodzenia nie mogły się nawet równać z duchową demolką Ery. Gdy stała oparta o ściankę prysznica galopujące myśli niemal rozsadzały jej głowę.
Nie była na to gotowa. Nic czego doświadczyła nie przygotowało dziewczyny na to czego była świadkiem. Jednak to nie stanowiło usprawiedliwienia. Miała obowiązki, zadanie do wykonania i musiała mu podołać. Caprice uczyła ją by zawsze szła do przodu z wysoko uniesioną głową, pokonywała przeciwności, uczyła się ze swych porażek tak by je przezwyciężyć, nie zatrzymywała się nawet na chwile przed ukończeniem zadania.
Tymczasem trzęsąca się pod strugami zimnej wody dziewczyna czuła się osaczona. Nie rozumiała tego co się wokół niej dzieje i nie wiedziała czy chce zrozumieć.
Tam gdzieś za linią wroga był ktoś komu obiecała pomoc. Zrobiła to bez zastanowienia i chwili wahania bo wierzyła, że tak trzeba i ponieważ tego potrzebował. A teraz całą sprawa zawisła gdzieś w przestrzeni. Kota nie odmówił pomocy ale też nic nie powiedział. Gdzieś głęboko miała poczucie, że powinna go mocniej przycisnąć, zapytać, kłócić się. Z drugiej strony mistrz jeszcze nie zasłużył sobie na aż tak bezczelny brak zaufania. Może jednak zamierzał coś zrobić tyle, że nie uznał za stosowne jej o tym poinformować? Tylko czemu miałby jej nie informować? Brak poszanowania dla cudzych nerwów? Typowo męska ignorancja w sprawie cudzych emocji? Sadystyczne zapędy? A może to ona była zbyt zmęczona i rozhisteryzowana ciężkim dniem? Wszystkie hipotezy były w jakimś stopniu prawdopodobne.
Ingresywne rozważania niestety ani nie uspokajały dziewczyny ani nie pomagały Tamirowi Tornowi.
A przecież to był tylko jeden z problemów, owszem ten najbardziej naglący ale nie jedyny. Szpital, dowództwo, klony. To wszystko były sprawy wyślizgujące się Erze z dłoni niezależnie od tego jak mocno usiłowała je chwycić.
Co teraz?
- Sir blok gotowy! – zawołał jeden z sanitariuszy przez drzwi.
- Idę! – sytuacja zdawała się rozwiązywać sama. Przynajmniej na razie.

***

Czterdzieści minut. Na tyle starczył zapał do skalpela. Potem było poczucie obowiązku które trzymało Erę w pionie przez kolejne pół godziny. Gdy i ono wyciekło pomiędzy kolejnym oddechem który posyłał falę bólu wzdłuż całego boku dziewczyny została dyscyplina. Tej starczyło na całe dwie godziny krojenia, kauteryzowania, podwiązywania, rekonstruowania. A gdy w końcu ciepła krew spływająca po rękawiczkach, duszący fetor wnętrzności pomieszany z wonią alkoholu i gorąco reflektorów wytopiły i ją została tylko wytrwałość. Zawzięty upór który kazał trzymać się w pionie nawet gdy przestałą już rozpoznawać kiedy zmieniał się pacjent.
Kandydatów pod nóż było przynajmniej kilkunastu. Ci którzy wcześniej mogli czekać teraz nie mieli już nic do stracenia, zaś sama Era straciła nadzieję widząc co przysłano im w transporcie.
Nie żeby leki nie były przydatne, tak samo jak i opatrunki z bactą, woreczki na krew czy łaty. Jednak bez pola antyseptycznego czy respiratora w praktyce niewiele mogła zrobić. Ktokolwiek zarządzał zaopatrzeniem niewiele wiedział o funkcjonowaniu szpitali.
Jednak na razie nie mogła nic z tym zrobić. Pozostawał tylko pot i krew. Czuła się bardziej jak rzeźnik niż lekarz.

***

Gwar panujący w korytarzu przetaczał się przez czaszkę Ery. Coraz trudniej było skupić wzrok na prowizorycznym planie budynku. Słuchała sprawozdania kapitana dowodzącego kompanią medyczną. Numer gdzieś jej uciekł jednak zaczynała już rozpoznawać klona i cenić go za rzeczowe i praktyczne podejście do problemu.
- Dobrze, krew i leki będziemy składować w piwnicy tam jest chłodniej – poleciła usiłując skupić się na rozmieszczeniu zapasów i rannych. Co nie przychodziło łatwo gdy od środka rozsadza cię zmęczenie, wściekłość i niepokój.
- A kostnica?
- Zwłoki powinny na razie zmieścić się w przybudówce. Jutro rano pomyślimy o tym by zacząć ich grzebać. – przesunęła spojrzeniem po zarysie budowli. - Potrzeba nam więcej miejsca na dla chirurgii. W pooperacyjnej już i tak jest tłok.
łózka, ranni. Jak najbardziej realni i zajmujący odciągali myśli dziewczyny od nieprzyjemnych torów. Gdy tylko wyczłapała z sali operacyjnej udała się z powrotem do sztabu by po raz drugi wywołać Kotę i dowiedzieć się czy raczył się łaskawie zająć sprawą Torna. Niestety jedyną osobą która odpowiedziała na wezwanie to Glaive który mógł jej potwierdzić co najwyżej wszechobecną władzę chaosu na Elomie. Niezależnie o co pytała, Tamira, dostawy leków, rannych czy stan frontu nikt nic nie wiedział, nic nie rozumiał i sugerował powrót do obowiązków.
Tak więc wróciła zostawiając szyfranta z poleceniem cogodzinnego wywoływania mistrza Koty z zapytaniem o zaginionego Jedi.
- Nie wszyscy przeżyją. – stwierdził kapitan ściągając Erę w ramiona rzeczywistości.
Skrzywiła się nieznacznie. Jakbym tego nie wiedziała. Przez chwilę spoglądała w ciemne oczy klona nim westchnęła. Nawet przeklinać już się jej nie chciało.
- Owszem ale będą inni – odparła w końcu. Po obchodzie nie miała co do tego wątpliwości. Dostawa leków dawała pewną szansę jednak nie miała złudzeń, nie na wszystkich podziałają.
- Wydeleguje grupę do wysprzątania jeszcze dwóch sal.
- Dobrze, trzeba zdezynfekować te już zajęte i posegregować stabilnych według typu obrażeń. Proszę uczulić personel na zakażenia, na razie panujemy and sytuacją ale wciąż wisi nad nami epidemia sepsy. – wyprostowała się krzywiąc na pulsujący w kolenie i boku ból. - Rozejrzę się po pooperacyjnej. W razie nagłych przypadków proszę mnie ściągać.
Obróciła się powoli tylko po to by zobaczyć kolejnego klona w pancerzu z czerwonymi znakami. Stał tam trzymając w ręku zwitek jednorazowych racji żywnościowych.
- Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. – westchnęła przeczesując włosy- BH-8426 pan nie ma lepszych rzeczy do roboty? Każdy szeregowiec może rozdzielać racje.
- A pani jada cokolwiek jeśli ktoś tego pani nie przyniesie?
Oho, czyżby ktoś wreszcie gubił ten wszyty w kręgosłup kij? pomyślała uśmiechając się zaczepnie.
- Nie. Jedi odżywiają się poprzez Moc. Zakon to niedochodowa organizacja, za co mieliby nas wyżywić? Już ledwo im starcza na te szorstkie, wytarte szlafroki w które większość się ubiera – odparła lekko przysiadając na jednym z parapetów u szczytu schodów. Odpakowała zębami folie patrząc na kręcące się w wielkim holu klony.
Milczek przystanął obok przyglądając się jej w milczeniu. Ni to czekał na coś ni stał na straży.
- Czym właściwe przywieźli zaopatrzenie? - spytała po kilku solidnych kęsach. Jedzenie było bez smaku, jednak nie o smak tutaj chodziło tylko o aminokwasy egzogenne i glukozę. - Kanonierka, odleciała zaraz po rozładunku.
- Czyli transport działa?
- Tak. Potrzebny pani?
Milczała patrząc na biegające na krążących sanitariuszy. Nieobecność Koty mogła sugerować że wziął się do roboty. Pytanie czy pracował nad tym czym chciała by się zajął.
- Komandor Tamir Torn został pojmamy i jest torturowany przez wroga. Zaginął gdzieś na północ od nas za linią wroga. Jesteśmy najbliżej jeśli ktoś mógłby się do niego dostać...
Klon zesztywniał, przez Moc czuła jak spina się w sobie.
- Proszę wydać rozkaz sir.
Spojrzała na twarz kapitana. Dlaczego tak trudno było ich odczytać w Mocy? Przynajmniej jego. Umiała wyczuć ogólne intencje, uchwycić zarys emocji ale za nic nie umiała się wgryźć głębiej. Może to kwestia szkolenia, a może samego Milczka, wydawał się być taki odległy. Tak jakby jego umysł unosił się gdzieś w oddali. Musila się gapić wyjątkowo długo gdyż poruszył się nerwowo.
- Sir?
- Helio. – powiedziała z delikatnym uśmiechem.
- Słucham sir? – klon rozluźnił się i spiął jednocześnie. Tak jakby to co go niepokoiło zostało odstuknięte za to pojawiło się coś nowego.
- Ja pana kapitana ostrzegałam, było wymyślić samemu. Helio. Jak się panu podoba? – stwierdziła opierając się o zabite deskami okno.
- Chyba w porządku sir. – Nie wydawał się być niezadowolony jednak trochę niepewny. - Czy to coś znaczy?
- Tak.
- Co?
- To jest opowieść na inną okazję – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem. Dla niej kapitan zawsze miał w jakimś stopniu pozostać Milczkiem, jednak za nic by go takim przezwiskiem nie pokarała. To imię wydawało się być właściwe.
- A sprawa komandora Torna też jest na inną okazję? – spytał ostrożnie Helio.
Westchnęła zamykając na chwilę oczy, aż zdziwiła się jak nieludzkiego wysiłku potrzebowała by je ponownie otworzyć.
- Wiem, mam wydać rozkaz. I wydałbym go gdybym widziała możliwość skutecznego wykonania tej misji. – podkurczyła zdrowe kolano opierając na nim brodę. Klony - białe mrówki krążące miedzy pełnymi rannych salami rozmywały się jej przed oczami. - Mamy za mało ludzi, za słabe uzbrojenie, brak dostępu do map, możliwości skanowania terenu z orbity... i tam jest dwóch wrażliwych na Moc a ja z tą nogą...
Zamilkła na chwile przenosząc wzrok na klona. Stał bliżej więc łatwiej było skupić na nim wzrok.
- Obiecałam mu pomóc. Nie mogę tej sprawy tak zostawić. Ale opuścić swojego posterunku też nie mogę. – uśmiechnęła się sucho. - A najśmieszniejsze jest to, że pierwsza jaka wpoiła mi mistrzyni brzmi „Nie ma nie mogę”.
Przez chwile milczeli.
- Czy mogę mówić szczerze sir? – spytał w pewnej chwili Milczek.
- Zawsze. – odpowiedziała.
- Powinna pani iść spać.
Roześmiała się cicho. Pan kapitan naprawdę zaczyna się rozkręcać.
- Sir minęła ponad doba od zrzutu Jest pani zmęczona.
- I nie myślę logicznie?
- Tego nie powiedziałem. Ale na pewno łatwiej będzie pani podjąć decyzję po kilku godzinach snu.
Tylko czy Tamir ma te kilka godzin? Zastawiała się. Z drugiej strony on ma racje w tym stanie nie możesz pomóc nikomu.
Westchnęła ciężko przeczesując palcami czarne włosy.
- Sześć godzin. W razie kryzysu, nagłego pogorszenia stanu któregoś pacjenta, wieści o Tamirze Tornie budzić – powiedziała po czym uśmiechnęła się łagodnie. - Zadowolony?
- Nie potrzebuje pani więcej niż sześć godzin?
- Wtedy musiałbyś mnie nie budzić do końca wojny.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 13-01-2010 o 16:57.
Lirymoor jest offline