Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2010, 06:59   #16
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
W karczmie krasnal już na niego czekał z obfitym śniadaniem. Hibbo czując przejmujące burczenie w żołądku postanowił nie zostawić swego kompana w potrzebie i podkradł mu trochę jadła. Jednakże widząc baaardzo złą minę brodacza zamówił własny talerz. Wszamał najważniejszy posiłek dnia, aż mu się uszy trzęsły. Ale nawet podczas tak energicznego spożywania posiłku gadatliwy osobnik znalazł czas by opowiedzieć wszystko, ze szczegółami co zobaczył w kostnicy, co chwila przeplatając w swoje "hi hi hi" czy "juhuhu". Wszystkie rany, rozdarte gardła i flaki nie zostały pominięte... smacznego. Po udanym posiłku udał się on po Konika. No to teraz był gotów na dalsze działanie.

Nie wiedząc czemu dwarf wyciągnął go na mały romantyczny spacer po lesie. Może i było by przyjemnie, lecz krasnolud całkowicie nie był w typie staruszka. A zresztą serce i nie te... Bo gdyby był o dwieście lat młodszy... Hi hi hi. Kocyk by się zarzuciło, jakiś makijaż dla poprawienia nastroju i...
No jednak inny mieli cel. Gezbert chciał się upewnić czy te stworzonka czasem nie zamieszkują pobliskiego lasu. No bo czemu akurat w kanałach miały by siedzieć? W lesie ciszej, przytulniej i nie śmierdzi. Ta nadzwyczajna para sprawdziła wszystkie dziury jakie spotkali w gęstwinie leśnej. No może nie wszystkie. Niektóre uciekały...
Tak czy siak, po nie jednej wpadce i kilku starciach z lisami, Hibbo wraz ze swym kamratem wrócili zmęczeni i zrezygnowani do miasta. Przynajmniej tak powinno być. Jednak gnom uważając, że wysiedział się zza młodu, a odeśpi po śmierci skakał radośnie i próbował śpiewać wraz z ptaszkami. Próbował to baaardzo dobre słowo. Mina krasnoluda po raz któryś tam z kolei podczas ich podroży wskazywała na chęć stania się wyższym... znaczy względem ziemi i za pomocą liny. Ale czy gnom się tym przejmował? Skądże! Zaczął nawet układać niezdarnie piosenkę o dzielności jego towarzysza.

"Dzielny mój krasnolud,
Stanął tył na przód,
Pobiegł w drugą strone
Choć za nim miasto płonie!"

Zaśpiewał. Jego rymy nawet nie zasługiwały na miano częstochowskich, a melodia była tak fałszywa jak pióra Kury czarne. Który zresztą nie mógł wytrzymać tej kakofonii i skrył się w plecaku swego właściciela.

Gdy dotarli do karczmy Hibbo szybko rzucił się w stronę swego pokoju. Jakby go stado wilców goniło. Wpadł na pomysł. Wieczór zapowiadał się pracowicie. Staruszek wpadł do pomieszczenia i szybkim wzrokiem rozejrzał się po nim.
- Krzesło, łóżko, pościel. Tak! Mięso... Mięso... Znajdzie się! Damy radę! Panie Hibbo, pan nie wymieńkaj w sprawie... - począł sobie nucić przeglądając zawartość plecaka. Kilka gwoździ, młotek i żelazna blaszka. - Ta historia zaczyna się piątej rano... brzeszczot... śrubokręt... po jaką chorobę przyda mi się śrubokręt? E, odpadasz. - Dobrze, że zabrał mały zestaw młodego... khy khy khy... konstruktora. Po kilku minutach ze stołka, zwiniętego koca podróżnego i kilku gwoździ powstał "manekin" tylko posturą przypominający człowieka. To nawet rąk nie miało. Ważne, że trzy nogi ze stołka zrobione posiadało, i coś na kształt korpusu z kocyka. Na klatce piersiowej (a skąd do cholery on wie gdzie to ma tył albo przód?!) przymocowana była mała metalowa płytka. Teraz tylko zadbać o szczegóły i gotowe.
Stary podróżnik zszedł na dół. Już słońce zaszło za horyzontem lecz noc młoda straszliwe była. Hibbo w kilku krokach, a raczej podskokach znalazł się przy karczmarzu.Pociągnął mu za kant fartucha i spytał:
- Macie może jakiś ochłapy mięcha? Ze szczura, czy innego ścierwa? Gatunek pośledniejszy może być...
Karczmarz łypnął na niego zdziwionym okiem lecz nie przejmując się już zbytnio dziwactwami swych klientów poszedł za szynkwas.
- Coś się znajdzie... O! mam coś dla pana. Dopiszę do rachunku. - łowca pochwycił szybciutko swą zdobycz i pobiegł przymocować ją do swego dzieła.

- Tadam! - zakrzyknął pokazując to "coś" swemu krukowi. Mizerne to było. Znaczy manekin, nie kruk. Stało ledwo na nogach, powykrzywiane, nie staranne. Jedynie blaszka trzymała się solidnie. Przysłużył to tego kawałek drewna po drugiej stronie koca.
- Kraa! Co to jest!?
- Twój nowy kompan po nocnych zwiadach, hi hi hi. Poznaj. To jest Ukar. Ukar to jest Kura. No jak się poznaliście, to się pobawicie.
- Kraaa... - ptaszydło ze zrezygnowaniem pokręciło głową, Wraz ze swym panem wyleciał na podwórko.

Za karczmą znalazł dogodne wejście na dach, i już za trzecim razem udało mu się wdrapać tam wraz z Ukarem. Ustawił go centralnie na dachu sprawdzając czy stabilnie stoi. No wichury to to nie wytrzyma, lecz nie przewracało się tak łatwo. Spojrzał na swoją robotem swym gnomim okiem i zaśpiewał króciutki wersik.
- No to teraz twoja kolej. Hi hi hi. Znów sie przelecisz. Teraz tylko zwracaj baczną uwagę na dachy. To coś musi się nimi przemieszczać. I goń z góry dopóki go nie zgubisz. Ale oczu mu nie wydłub. - zagroził palcem krukowi przed nosem - Mógł by ci krzywde zrobić. Hi hi hi. Na jakieś wierzy sobie przysiądź i miej baczenie. No to pa. Rano stukaj do łokienka. - pognał swe zwierzątko a ono posłusznie odleciało.
Detektyw spojrzał jeszcze raz na swe dzieło, potem na odlatującego ptaka i zadowolony z dobrze wykonanego zadania ruszył do karczmy.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline