Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2010, 15:23   #148
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Proszę - powiedział. - [i]Proszę [/iB]- powtórzył, gdy mimo wyraźnego zaproszenia nikt nie wszedł do środka. Gdy zza drzwi dobiegło nieco niewyraźne 'proszę otworzyć' chwycił za klamkę i wykonał prośbę tajemniczego głosu.

Zza stosu ubrań ledwo było widać czubek głowy dziewczyny. Dopiero gdy ta położyła rzeczy na kufrze można ją było rozpoznać.

- Pan Valdro - powiedziała - przesyła kilka rzeczy. Ma nadzieję, że coś z tego będzie pasować.

- Dziękuję, Pearl - powiedział Roger, nie dzieląc się wątpliwościami co do szans znalezienia czegoś odpowiedniego. - To od czego zaczynamy?


Przymierzanie coraz to kolejnych, coraz mniej pasujących kaftanów nie było czymś, o czym akurat Roger by marzył, mając do towarzystwa ładną dziewczynę i wolny pokój z wygodnym łożem.

- Ten chyba byłby najlepszy - powiedziała z pewnych wahaniem Pearl. Wahaniem całkiem zrozumiałym, jako że, podobnie jak poprzednie, w ramionach kubrak był nieco zbyt obszerny. Podobnie jak i w pasie. - Założy pan pas z rapierem... - snuła rozważania służąca - to będzie całkiem nieźle wyglądać. Szkoda, że nie ma czasu, by to dokładniej dopasować.

- Miłość nie zechce czekać - odpowiedział Roger i przechwycił pełne zaciekawienia spojrzenie Pearl.

- A zatem to wielka miłość? - spytała. - Bo mówiono... - ściszyła głos.

Derrick nie dowiedział się, co mówiono, bowiem do pokoju wkroczył kolejny gość. A raczej kolejna niewiasta. Bez wątpienia starsza od Pearl, ale jej urodzie i kształtom nic nie można było zarzucić. Gdyby Roger miał wybierać...
Odpędził myśli o miłym spędzaniu czasu w towarzystwie tylko i wyłącznie jednej z tych pań.

- Witam, pani Heleno - skłonił się uprzejmie, uzyskując dzięki temu jeszcze lepszy widok na bardzo interesujący fragment anatomii swej przyszłej towarzyszki. - Zgadza się, to ja będę miał przyjemność towarzyszyć Castielowi nim zrobi pierwszy krok na nowej drodze życia.

- Pani Montoya - wtrąciła się Pearl. - Nie sądzi pani, że w tym kaftanie pan Roger będzie wyglądać wspaniale?

Obie panie, choć z różnych środowisk pochodzące, odnalazły wspólne zainteresowania i pogrążyły się w rozmowie. Zaczęły omawiać wszystkie 'za' i 'przeciw' takiemu czy innemu egzemplarzowi garderoby wierzchniej. Prym wiodła, rzecz jasna, Helena Montoya, ale Pearl nie pozwoliła, by dialog przekształcił się w monolog.
Roger, prawdę mówiąc, poczuł się całkowicie zbędny. Zastanawiał się, ile czasu upłynęłoby, zanim panie by się zorientowały, że go już nie ma. Mimo wszystko postanowił nie zaspokajać tej ciekawości i cierpliwie czekał na dalszy rozwój sytuacji.
W końcu jednak panie doszły do porozumienia i parę chwil przyodziały Rogera, w dodatku w taki sposób, że nie wyglądał jakby odziedziczył kubrak po starszym, większym bracie.

- Możemy iść - zdecydowała wreszcie Helena.

- Olśniewająco pan wygląda - dorzuciła Pearl.

Roger nie do końca był pewien, czy Pearl ma rację, ale i tak nie miał wielkiego wyboru. Podziękował obu paniom za poświęcenie i wraz z Heleną wyruszył by spełnić swój obowiązek wobec Castiela.



Castiel pojawił się wreszcie w otoczeniu dość licznej, honorowej eskorty. Trudno było jednoznacznie określić, czy miała ona na celu dodać splendoru uroczystości, czy też dopilnować, by sama uroczystość się odbyła.
Przez moment Roger zastanawiał się, co należałoby zrobić, gdyby Castiel w ostatniej chwili wybrał wolność. Pomóc mu, kosztem powodzenia całej misji, czy tez wprost przeciwnie - zaskarbić sobie wdzięczność starego Montoyi, pomagając w zatrzymaniu uciekającego pana młodego.
Chyba, wbrew rozsądkowi, wybrałby pierwszą opcję...
Na szczęście nie stanął przed takim wyborem. Castiel, najwyraźniej nie zniechęcony wyciem Kastusa, ani też nie ostrzeżony pomyłkami dającej mu ślub Dru, powiedział wreszcie sakramentalne 'tak'.

Okazało się jednak, że to nie koniec udręki. Świeżo poślubiona para oraz Helena i Roger, dostąpili zaszczytu zajęcia miejsca w pierwszym rzędzie. Zaszczytu wątpliwego, bowiem odległość między Rogerem i Kastusem zmalała w sposób zastraszający, co mogło źle, i trwale, wpłynąć na jakość słuchu Rogera.
Towarzystwo olśniewającej Heleny Montoyi, damy w każdym calu, nie do końca mogło zrekompensować tą niedogodność. Dlatego właśnie, że była damą. Damy zazwyczaj były sztywne i niedostępne, zaś przykład Castiela wskazywał na to, że gdy przestaną być sztywne i niedostępne to trzeba z nimi postępować nad wyraz ostrożnie i spodziewać się niebezpieczeństwa z każdej strony.


Przyjazd niespodziewanych i, jak można się było domyślać, nieproszonych gości, stał się w pierwszej chwili dla Rogera dodatkową atrakcją. Chociaż kłęby dymu były szare, to świat stał się dziwnie kolorowy, zaś siedząca u boku Helena jakby jeszcze ładniejsza i zdecydowanie mniej chłodna i posągowa.
Pierwsze pozytywne wrażenie zepsuła jednak banda białych króliczków, pchająca się na siłę do Rogera i nawołująca go, by zabrał je do domu. Króliczki dorzucały do tego wezwania słowo "tatuś", co nieco potęgowało stan dyskomfortu. Znane było Rogerowi ze słyszenia, nigdy jednak nie w odniesieniu do niego. W dodatku, chociaż wytężał pamięć, nie mógł sobie przypomnieć ani domu, do którego mógłby owe niezbyt wysokie istoty zabrać, ani też - co ciekawsze - żadnej istoty płci żeńskiej, która mogłaby być matką owej czwórki.

- Co... - zaczął, ale w tym samym momencie co innego przyszło mu do głowy. Nie był niańką, miał tu do zrobienia co innego. Drużbować Castielowi... Ale jego ślub już się odbył... Pilnowanie wozu... Tym zajmowała się Sabrie... Pilnowanie Dru...

Dru!!

Dopiero w tym momencie Roger zorientował się, że Kastus z pewnym trudem broni się przed jakimś gościem z pałką, który najwyraźniej chciał porwać kapłankę.
A to znaczyło, że Roger powinien wreszcie ruszyć się z miejsca i zabrać do tego, za co mu płacą.
Króliczki widocznie również były tego zdania. Przynajmniej większość z nich, gdyż trzy natychmiast uniosły łapki na znak, że zgadzają się z Rogerem. Czwarty początkowo się zawahał, ale ujrzawszy, że jest w mniejszości natychmiast przyłączył się do pozostałych.

- Naprzód Roger, czempion nasz! - zawołały zgodnym chórem. Nie wiadomo skąd wyciągnęły króciutkie, różowe spódniczki i założyły je błyskawicznie. W ich łapkach pojawiły się różnokolorowe, wielkie pompony. Króliczki ustawiły się w dość krótkim dwuszeregu i zaczęły wymachiwać pomponami, wtórując tymi gestami słowom, jakie padały z ich pyszczków.
- Na-przód! Na-przód! - powtarzały rytmicznie.

Roger nie mógł pozostać obojętny na to wezwanie. Zerwał się na równe nogi i, ignorując obie panie i spoglądającego otępiałym wzrokiem Castiela, wyciągnął rapier i ruszył w stronę mężczyzny walczącego z Kastusem.
Nagle na drodze Rogera wyrosła niespodziewana przeszkoda.

- Won, głąbie! - krzyknął Roger i dźgnął rapierem przeszkodę, co króliczki skomentowały długim 'Uuuuuuuuuuuuuuuuuuu...', co mogło oznaczać zarówno aprobatę, jak i dezaprobatę.
Potraktowana sztychem przeszkoda nagle zarżała. Koń niosący porywacza i niedoszłą pannę młodą, oburzony takim traktowaniem, kwiknął przeraźliwie i stanął niemal pionowo dęba, ku konsternacji porywacza jak i porywanej, która wylądowała zadkiem na ziemi. Porywacz nie zważał na obecność płci pięknej, której delikatny słuch należało oszczędzać. Z trudem utrzymując się w siodle klął na całe gardło próbując opanować wierzchowca.

Roger, miast po dżentelmeńsku pomóc wstać pannie, która nagle wylądowała u jego stóp, ominął ją szybko, mając przed sobą cel ważniejszy niż jakaś dziewoja, która postanowiła odpoczynku po konnej jeździe, w dodatku krótkiej, zakosztować. Nietypowy sposób zsiadania z konia nie obchodził go nic a nic.

Kwik konia, który w ten sposób protestował przeciwko wbijania mu w zad ostrej stali, sprawił, że jeździec nacierający na Kastusa zorientował się, iż przybywa kolejny przeciwnik. Machnął rozpaczliwie pałką, podejmując skazany z góry na niepowodzenie trud walki z dwoma przeciwnikami naraz.

- Przyłóż mu! Załatw łobuza! - wrzeszczały króliczki, posuwające się krok w krok za Rogerem. - W ucho mu! - krzyknął któryś.

"Krwiożercze maleństwa" - pomyślał Liadon, unikając machnięcia pałki, która przeleciała nad jego głową.
On sam nikogo nie zamierzał zabijać. Jak na razie, przynajmniej.
Zadał delikatne, niemal pieszczotliwe pchnięcie. Umagicznione ostrze rapiera bez problemów przebiło się przez skórzaną kamizelkę, którą nosił jeździec.
Rana nie była bardzo ciężka, ale za to bolesna. Jeździec jęknął z bólu, chwycił się za zraniony bok, a potem w bardzo efektowny sposób zleciał z konia.
Usiłował co prawda wstać, ale nagle z kłębów szarego dymu wyłoniła się Sabrie, która bez litości walnęła nieboraka tarczą w łeb.
Trafiony zrobił olśniewającego zeza, a potem padł na wznak.

Roger nie zastanawiał się zbytnio, skąd się wzięła w tym miejscu Sabrie. Grunt, że była i że postanowiła pomóc w pilnowaniu Dru.

- Do gospody! - zaproponował, sugerując taktyczny odwrót, zrozumiały wobec zaistniałej sytuacji i nie do końca zrozumiałych zamiarów napastników.

- Do gospody, do gospody! - zawtórowały króliczki, do wtóru wykonując taniec brzucha. - Będzie uczta! Zjemy wszystko i opróżnimy wszystkie beczki!
 
Kerm jest offline