Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2010, 21:59   #149
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Pałka owinięta szmatą od razu skojarzyła się elfowi z płonącą pochodnią. Duża grupa ludzi, z takimi pałkami, od razu przywodziła na myśl szybkie podpalenie wsi … Oczami wyobraźni Lilawander już widział, jak jeżdżą między zabudowaniami, wrzucając rozpalone pochodnie na słomiane dachy… Słyszał krzyki ludzi, panikę wybiegających na zewnątrz, krzyki mordowanych i podpalanych..

Nie za bardzo się pomylił. Celem nie była wieś ale jakaś karczma, wrzucona gdzieś na leśnym trakcie. Bandyci zaś ewidentnie szykowali się do ataku, ograbiając elfa z resztek wątpliwości na temat ich charakteru. Lilawander musiał przyznać, że radzili sobie całkiem dobrze. Jednym szybkim ruchem unieruchomili większość, jeśli nie wszystkich obrońców. Ci chodzili właśnie na czworaka, otumanieni dymem wydobywającym się z rozbitych garnuszków. Reszta, ta bardziej przytomna, była pozbawiana swej jedynej przewagi – świadomości.

Lilawader nie mógł czekać zbyt długo. Zamierzał włączyć się do walki nim napastnicy obezwładnią wszystkie ofiary. Dość dziwnym było iż nie zabijali swoich ofiar, ale wskazywało to na to, iż napad ten był czymś więcej niż zwykłą rabunkową napaścią. Jego towarzysz jednak bardziej wiedział co robić. Nie ruszył do walki galopem, najpierw chciał najwyraźniej dowiedzieć się co się dzieje. Co więcej wyglądało na to, że przy okazji znaleźli też przesyłkę…

Sabrie – to imię pamiętał z wcześniejszej rozmowy. Miała to być jedna z osób eskortujących przesyłkę, i rzeczywiście wyglądało na to, że Harvek już wcześniej ją znał. ‘Ciekawe skąd” – ni z tego ni z owego przemknęło mu przez myśl… Skoro bowiem znał ją to powinien i znać pozostałą obstawę, chyba że okoliczności w jakich zapoznał Sabrie były zupełnie inne. „Może i ona jest z harfiarzy?”

- Napad. A wy kto? - Sabrie rzuciła krótko w odpowiedzi.

"Ewidentnie to ona nie zna jego, więc się nie znają. Tak szybko ją rozpoznał? Musi być dobry w tym co robi." pomyślał i odpowiedział.

- Lilawander - zdążył jedynie powiedzieć nim wszyscy w pośpiechu ruszyli w stronę ogrodu.

Tymczasem grupa bandytów wciąż atakowała gości. Mgła zasłaniała widok, choć nie na tyle by nie móc dostrzec dziwnie zachowujących się ludzi. Elf na moment zbaraniał nie wiedząc co zrobić. Wszędzie panował chaos, nowo poznana Sabrie wbiegła w wirujący dym, na własne stracenie. Elf nigdy by się na to nie zdecydował, nie bez odpowiedniego magicznego zabezpieczenia. Niestety wciąż nie wiedział kim są kapłani których mają chronić...

Przyjazne macki Lilawandra...gdyby tylko już je miał... W sumie pracował nad nimi już dość długo, będzie ze dwa lata. Inni magowie być może rzuciliby już tą pracę w cholerę. Były przecież inne zaklęcia do przerobienia, prostsze, łatwiejsze do modyfikacji...No bo jak tu tchnąć odrobinę inteligencji w martwe, pozawymiarowe macki... Lilawander wielokrotnie zastanawiał się nad tym skąd twórca "Czarnych macek Evarda" wziął owe macki. Nie były one tworem magii, zaklęcia, takowe można by zniszczyć czy uszkodzić. Wszystko wskazywało na to, iż pochodzą z innego wymiaru, podobnie jak demony czy potwory ściągane na ten plan. Niestety mimo że wydawały się być obdarzone życiem i inteligencją, to jakiekolwiek wpłynięcie na ich zachowanie raczej nie było możliwe. Elf próbował już chyba wszystkiego, aby odwieść mackę od chęci zgniecenia kolejnego bezdomnego zwierzaka. Co prawda elf nie pochwalał używania zwierząt do eksperymentów medycznych czy magicznych, to jednak w tym przypadku nie miał wyjścia a stawka było ogólnie rozumiane dobro świata. Cóż przy nim znaczyła śmierć kilku zwierząt , jeśli w zamian otrzymywało się postęp? Macki co prawda reagowały na magicznie stworzone istoty, ale przerabianie czaru wymagało podstawowych składników a nie zastępczych elementów. Teza oparta na eksperymencie z użyciem magicznego stworka mogła być błędna już z samego faktu użycia nieodpowiedniego materiału. Magia przyzwania, a właściwie sam jej efekt w postaci przyzwanego potworka, oddziaływała na macki na swój sposób, zmieniony już przez magię. Elf potrzebował czystych, nieskażonych i niezaplamionych składników, aby wyraźnie widzieć zmiany w czarze i właściwą ścieżkę. Śmierć magicznego potworka niewiele mu mówiła, nie był też pewny czy delikatne sublimacje pola energetycznego, jakie musiał zmienić, nie zostaną naruszone przez aurę magicznego stworka, dlatego dla pewności i jasnych rezultatów używał żywej zwierzyny. Gdyby chciał zachować się humanitarnie oszczędzając zwierzęta, wówczas nie byłby pewien swych dotychczasowych rezultatów.

Tworzenie czaru przypominało gotowanie. Jeśli przesadzisz z ilością składników to nie odczujesz smaku płynącego z każdego poszczególnego składnika. Trudniej będzie wychwycić z czego składa się ta zupa. Trudniej jest ją odtworzyć.

Prostota połączona z używaniem naturalnych składników, zawsze dawała najlepsze rezultaty. Tym razem miało być podobnie. Wciąż jednak macki opierały się woli elfa. Wciąż żarłocznie rzucały się na wszystko co tylko znalazło się w ich zasięgu. Elf często wyobrażał sobie, że pochodzą z innego świata czy wymiaru, gdzie pełnią funkcję podobną do trawy, zaścielając nieogarnięte obszary. Musiał to by być piękny widok, falującej na wszystkie strony mackowatej trawy...

Tymczasem elf potrzebował coś szybko zrobić. Macki były jeszcze dalekie od ukończenia, choć sprawiłyby się idealnie w formie jaką chciał im nadać Lilawander. Musiał użyć czegoś innego, tłum niewinnych ograniczał jednak jego możliwości. "Gdybym wiedział, że przyjdzie mi stanąć z tłumem, to bym się na tłum przygotował...Ale zaraz, moment, może by tak..."

Elf nie zamierzał patyczkować się z przeciwnikiem. Łachudry zakłócały wesele i porywały pannę młodą... Co prawda nie wyglądało na to, żeby mieli zamiar kogoś zabić...no ale któż to wie? Z pewnością ta misja nie będzie tak prosta jak im się to do tej pory wydawało.

Chciał już ujawnić pełnię swojej mocy, porazić zbirów piorunem, ale z pewnością ukatrupił by wiele osób na miejscu. Cały atak wyglądał zbyt dziwnie by stosować tradycyjną strategię ofensywną. Lilawander nie dysponował obecnie takimi zaklęciami jakie by chciał mieć przygotowane, jakie miał zapisane w książce. Niemniej jednak zawsze miał przygotowanych kilka czarów ochronnych więc nie mogąc w pełni zorientować się w sytuacji, ani nie zamierzając wkraczać w dym bez zabezpieczeń, zaczął właśnie od nich.

- mea culpa oslonus manuscus
- wypowiedział machając przy tym nieco rękami

Kawałek zakonserwowanej skóry znikł z rąk maga, zapewniając mu jednocześnie niewidzialną osłonę. "Tak niewiele za tak wiele", pomyślał zużywając składnik czaru. Ochrona jaką dawała mu niewidoczna zbroja była zawsze jakimś pocieszeniem na wypadek ataku. Może niczym wielkim, ale dawał choć namiastkę bezpieczeństwa. Zresztą na ten moment i tak za bardzo nie wiedział co zrobić. Robił więc to co towarzysz...szykował się.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 13-01-2010 o 22:06.
Eliasz jest offline