Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2010, 22:27   #22
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
- Dzień dobry państwu. Jak się państwo mają? Niestety muszą się państwo przesiąść, gdyż to miejsce jest zarezerwowane.
Słysząc obcy głos Karen powoli otworzyła oczy. Mężczyzna stał obok stolika wpatrując się w nich z wyrazem oczekiwania na twarzy. Mimowolnie zanotowała, zenie wchodził w kontakt z żadnym z otaczających ich przedmiotów. Gdzieś głęboko spięła się w sobie.
- Obawiam się, że to pan musi się przysiąść do nas. Jest pan umówiony z Benjaminem Gerthartem, prawda? – Jasnowłosa kobieta która przedstawiła się jako Rose Ann Black odpowiedziała nieznajomemu.
Napięcie opadło. Tym razem wszystko było jak trzeba.
Karen rozluźniła się ponownie kierując wzrok ku płynącym po szybie kroplom.
Czekali dalej.

Gdy agent stanął w końcu w drzwiach dziewczyna odetchnęła. Malujący się na jej twarzy łagodny niepokój ustąpił miejsca uśmiechowi. Jednak szare oczy pozostały zmartwione.
Wydawał się jakiś inny niż podczas ich ostatniego spotkania. Zmianę trudno było zidentyfikować na pierwszy rzut oka.
Schudł? Zastawiała się. A może to zdenerwowanie albo zmęczenie? Nie umiała się zdecydować, jednak w obecnej chwili Benjamin Gerthart definitywnie wyglądał jak ktoś kto potrzebuje pomocy.
- Witaj Karen - powiedział witając się z nią. Odwzajemniła uścisk nie przestając się ani na chwile uśmiechać. - Jak Noah? Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze.
Pytanie zbiło ją na chwilę z tropu.
Owszem wiedziała, że agent pamiętał jej byłego narzeczonego, po tym jak zachowywał w czasie śledztwa trudno byłoby go zapomnieć. Noah przeżywał stratę syna w zupełnie inny sposób niż Karen. Od samego początku wyrzucał z siebie swój ból i gniew. Niemal ciskał go w twarz innym. Wrzeszczał na śledczych, że nic nie robią, rzucał się w czasie rozprawy na oskarżonego. Oj tak zostawił po sobie malowniczy obrazek w pamięci pracujących nad sprawa urzędników. Ben mógł go też słyszeć w czasie ich telefonicznej rozmowy.
Przedmiotem zdziwienia dziewczyny było to „Was” użyte w wypowiedzi. Zabrzmiało dwuznacznie jak na jej gust.
- Noah miewa się dobrze. Ja również. - odpowiedziała krótko, starając się zaakcentować odrębność ich jako osób. Noah zawsze miał już być jej przyjacielem i ojcem jej dziecka, jednak wszelkie romantyczne aspekty tej znajomości dla Karen skończyły się w dniu gdy uciekła z domu na dwa tygodnie przed ślubem.
Odpowiedź mogła wydawać się lakoniczne jednak nie zamierzała wdawać się w osobiste opowiastki przy obcych osobach. Jeśli chciał relacji z jej pobytu w głuszy opowie mu później. Teraz ważne było to co do powiedzenia miał mężczyzna.

- Dziękuje Wam, że zgodziliście się pojawić. Nim o cokolwiek spytacie, nim cokolwiek powiecie, proszę wysłuchajcie mnie, gdyż tak łatwiej będzie mi się skupić i zebrać myśli. - zaczął.
Nie podobał się jej wyraz jego oczu. Pamiętała ten wzrok aż za dobrze. Witał ja co rano w czasach gdy każdy kolejny dzień był batalią z rozpaczą, wozem który ciągnęła mozolnie przed siebie choć nie widziała w tym żadnego sensu.
Agent zawsze wydawał się jej taki silny, poukładany, pewny. Co mogło aż tak w niego uderzyć.
Wiedziała, że był taki jak ona. Inny. Jednak jak dotąd nie mówił co dokładnie potrafił.
Wizje. Po plecach przeszły ją ciarki. Co w takich wizjach mógł widzieć człowiek zajmujący się zawodowo takimi okropnościami jak ściganie ludzi tnących małe dzieci na kawałki? Mimo to przedtem nic nie było po nim widać. Czyżby wizje się zmieniły?
Potwory. Osłupiała na chwile wpatrując się w twarz Benjamina. To wydawało się takie nierzeczywiste, jak w bajce dla dzieci. Jedno szybkie spojrzenie na własne dłonie pozwoliło opanować emocje.
Właściwe czemu nie? Jakbym sama nigdy nie widziała dziwnych rzeczy. Pomyślała, choć drobna choć drobna nutka sceptycyzmu uparcie nie chciała opuścić głowy Karen.
Prawdziwe bestie jak te z gniewnych kazań matki. Czy to było możliwe?
Z drugiej strony czy na świecie gdzie zwyrodnialec może bezkarnie porwać i zabić małe dziecko było cokolwiek niemożliwego?
Ku jej własnemu zdziwieniu z całej serii szokujących wieści najmocniej uderzyła w nią propozycja kradzieży. Może dlatego, że od chwili gdy przekroczył próg baru wiedziała, że mu pomoże.
Benjamin Gerthart ocalił Karen w najtrudniejszym momencie jej życia. W chwili gdy niemal sama siebie zniszczyła. Tamten człowiek zasługiwał na śmierć co do tego nie miała wątpliwości. Ale czy ona umiałaby potem żyć z tym co zrobiła? I jeśli by umiała to co tak naprawdę różniłoby ja od oprawcy Connora?
To ten siedzący przed nią zmęczony mężczyzna dał jej szanse na dalsze życie. Szybciej poszłaby do wymalowanego barwnie matczynymi opowieściami piekła niż go teraz zostawiła.
Prawo. Już i tak miała na koncie podpalenie i próbę zabójstwa. Czy kradzież miała jakiekolwiek znaczenie. Owszem ale mniejsze niż wydane przed dwoma miesiącami trzykrotny wyrok śmierci dla pewnego mordercy.

Zanim doszła do ładu z własnymi myślami Anthonego już nie było.
Nie dobrze. Coś w tym mężczyźnie budziło jej niepokój. Zbyt wiele dowiedział się przy tym stole. Mógł okazać się w przyszłości źródłem problemów.
Przyszłość.
Karen bądź przez chwilę rozsądna. Jak ty to sobie wyobrażasz? spytała sama siebie. Nie oszukujmy się żaden z ciebie włamywacz.
- No to teraz wasza kolej – Głos Bena wyrwał ją z zamyślenia - Co mi powiecie? Jeśli zastanawiacie się jak stąd teraz wyjść, to wam pomogę. Idę do łazienki. Jak wrócę i nie zastanę żadnego z Was to będę wiedział, a Wam będzie łatwiej. Przynajmniej nie będziecie się musieli tłumaczyć.
Odprowadziła go wzrokiem. Coś w tym geście głęboko ją ujęło. Musiało mu być ciężko wyznać im to wszystko a jednak teraz miał w sobie jeszcze dość delikatności by zadbać o ich emocje.

- Przepraszam – Rose pierwsza przerwała milczenie. – Co o tym sądzicie?
Przez chwilę Karen usiłowała zebrać zbłąkane myśli w spójną wypowiedź.
- Nie mam żadnego powodu by mu nie wierzyć. Cokolwiek Ben widzi w tych snach to jest dla niego prawdziwe - odezwała się po chwili. - A w takim razie może go skrzywdzić... - Przypomniała sobie to zmęczone spojrzenie. - ...i zdaje się już go krzywdzi.
W tej chwili sprawę wydawał się jasna. Zamierzała zagrać w tą grę na zasadach Bejamina. Póki co wydawał się być zmęczony ale poczytalny. Czemu miałaby go nie posłuchać? Może i było to z jej strony trochę naiwne ale trudno. Postanowiła.
- Zostaję. - Zdziwiła się słysząc jak spokojny był jej własny głos.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 14-01-2010 o 22:35.
Lirymoor jest offline