Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2010, 17:44   #21
 
Nagash Hex's Avatar
 
Reputacja: 1 Nagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumny
Kolejne rasy wysyłały swoich przedstawicieli. Jednak i tak stanowili jedynie ułamek wszystkich zgromadzonych. Co dziwne budziło to radość w sercu buntowniczego Alphonse. W końcu należał teraz do elity, wybrańców, obrońców gatunku Salartus. Jednym słowem było to dla młodego anioła olbrzymie wyróżnienie. Nie zmieniało to faktu, że cichutki głos w głowie Solfa (sumienie? Rozsądek? Moc?) wciąż przypominał, że to samobójstwo i wręcz drwił z głupoty Ala. Na szczęście wokoło zbyt wiele się działo, by Angelo przejmował się takimi sprawami. Z ciekawszych rzeczy należy podkreślić pojawienie się przedstawiciela Asco. Kimblee wiele słyszał o tej rasie i nie były to dobre rzeczy. Podobno roznosili zarazy, a kiedyś jeden ze starych i lekko „ekscentrycznych” aniołów twierdził, że ten ród porywa młode innych ras i żywi się nimi!
- Brednie. Stary zbzikował kompletnie, albo chce przestraszyć naiwnych… -myślał wtedy Solf, ale kiedy Asco pojawił się nagle tuż obok, Alphonse poczuł się niepewnie. Mimo wszystko jednak zainteresował anioła. W końcu taka istota może znać wiele legend…
Tak jak pojawienie się Asco wzbudziło lekki strach i ciekawość Ala, tak gdy na „scenę” wkroczył tak zwany Lauhelmaasielu Solf poczuł jedynie niechęć. Nigdy nie spotkał żadnego z nich, ale słyszał bardzo wiele o ich arogancji i rzekomej wyższości nad innymi, by wiedzieć, że nigdy nie polubi żadnego. Ten konkretny już w pierwszym zdaniu chciał pokazać kto tu rządzi. Oczywiście nic takiego nie mogło mu się udać, bo wszyscy wiedzieli, że najważniejsza rasa już dołączyła do wyprawy. I każdy obiektywny obserwator musiałby przyznać, że wystawiła niezwykłego i bez wątpienia zacnego przedstawiciela. Kimblee przesłał Lauhelowi uśmiech zarezerwowany dla irytującego i mało istotnego znajomego. Pewnie wspomniałby też o nowej i „prawdziwej” teorii o pochodzeniu Salartusów, ale niestety nie było na to czasu. Ruszyli…
Podczas wędrówki, Wallow trzymał się raczej z boku. Nie był przyzwyczajony, do podróżowania w grupie, do towarzyszy. Ponieważ to właśnie stworzyli, czy mieli zamiar zrobić. Grupę, zespół, stado, rój - jakkolwiek by tego nie nazwać, chodziło o to samo.
Nie wiedział jeszcze, czy przypadkiem nie będzie wyrzutkiem - zupełnie jak przez całe, wcale nie krótkie, dotychczasowe życie... Jednak nie przejmował się tym zbytnio. Radził sobie wcześniej, poradzi i teraz.

***
Dotarli wreszcie do celu, którym okazała się duża, aczkolwiek niska pieczara. Na tyle niska, że wysoki Asco musiał się mocno przygarbić by normalnie chodzić. Opiekunka-Matka, gdy wspomniała o Lustrze Amandy, wszystkie stworzenia z których się składał aż zadrżały z ekscytacji. Rozwiązanie problemu!
Choroba która dotknęła Salartus, nie ominęła bowiem w żaden sposób rasy Aborrecimiento. Paru osobników skarżyło się, że mają problemy z przywołaniem robaków, owadów... Zupełnie, jakby Matu straciła siłę przyzwania. Nigdy wcześniej się nic podobnego nie zdarzyło, zatem Wallow obawiał się, czy przypadkiem i jego to nie spotka. Był przecież jedyną nadzieją, na przetrwanie swoich pobratymców... Bez wewnętrznego głosu Matki, dosłownie rozpadłby się w parę dni. Alphonse był w podobnej sytuacji – nie mógł przetrwać długo bez lekarstwa dostarczanego przez rase jego nowego przyjaciela. Tym samym potężna rasa Rosso Angelo była od kogoś zależna! Na to nawet nowoczesny i tolerancyjny Kimblee wolał się nie godzić. Lustro była nadzieją dla niego i nadzieją dla rozpowszechnienia jego poglądów. Prawdziwych poglądów. Al nerwowo zacisnął rękę na Czerwonej Księdze w torbie, przy boku anioła.

Na zakończenie, Opiekunka-Matka upuściła trochę krwii do misy (na co Asco patrzył z dezaprobatą) i poprosiła o pośpiech. Dopiero teraz Wallow rozejrzał się dokładniej po jaskini. Jego wzrok przykuł oczywiście, swoisty krąg głazów z odpowiednimi symbolami. Chwile później Kruk również wygłosił mowę, jednak dla Wallowa było ona mało ważna. Tymczasem Solf dojrzał, że jeden z posągów przedstawia jego rasę! Tylko Rosso był w tej komnacie.
- Czyż to nie ostateczny dowód na naszą wyższość… - wyszeptał cicho i spojrzał triumfalnie na Lauhela.
Jednak ponownie nie było na to czasu. Rosso obejrzał dokładnie wszystkie kamienie i wtem dostrzegł coś co przykuło jego uwagę. Na jednym z kamieni znajdowało się malowidło przedstawiające roślinę, a dokładnie kwiat. Kwiat, który był znany każdemu z Rossi Angeli. W końcu był czerwony…
- To Le Herium – powiedział Rosso drżącym głosem do pozostałych - W naszych starych księgach zachowały się obrazy wielu kwiatów. Anioły uwielbiają kwiaty. Szczególnie róże…
Alphonse zamyślił się, po czym uklęknął przy kamieniu z wizerunkiem czerwonego kwiatu. Złożył ręce do modlitwy, spuścił głowę i począł szeptać szybko w jakimś cichym i niezrozumiałym dialekcie. W końcu wyszarpnął jedno z pięknych, czerwonych piór zdobiących jego głowę i ułożył na malowidle. Następnie wyszeptał:
- W imię gatunku Salartus, rasy Rosso Angelo, wszystkich poległych aniołów, a także tych którzy wciąż błądzą i nie mogą odnaleźć właściwej ścieżki przysięgam! Przysięgam, że zrobię wszystko co w mej mocy, oddam ciało, życie i duszę, aby uratować nas wszystkich. O wielka Mocy i Ty potężna Amure, spoczywaj w pokoju. Błagam pomóżcie nam!
Anioł złożył obie dłonie po bokach kamienia i dodał głośniej:
- Humanitas…
Tymczasem Asco także włączył się do rytuału. Od momentu gdy tu wchodził, czuł coś dziwnego. Wewnętrzny głos, nawołujący do jakiejś czynności. Instynkt? Może... Ruszył w stronę jednego z kamieni, przystanął w odległości metra. Spojrzał w stronę świetlistej smugi i rozpostarł ręce. Wszystko działo się wręcz bez jego świadomej woli.

- Arribar - wyszeptał - Arribar, compaąero..

Nie czekał długo na odezwę. Jasne pasmo zamrugało na ułamek sekundy, gdy do jaskini wleciał piękny motyl.


Gdy tylko drobne odnóża pięknego owada dotknęły pióra złożonego na malowidle wydarzyło się coś zaskakującego. Kwiat najpierw lekko, a potem silniej rozbłysnął czerwonym błyskiem. Oświetlił on twarz klęczącego przy kamieniu Rosso. Dzięki temu widać było wyraźnie 2 samotne łzy spływające z oczu Solfa. Łzy strachu i determinacji…


-------------
Wallow użył zdolności "Rozmowa z owadami" ,natomiast Kimblee użył zdolności "Miłosierdzie"
 
__________________
One last song
I want to give this world
Before it's gone
One last song

Ostatnio edytowane przez Nagash Hex : 13-01-2010 o 18:25.
Nagash Hex jest offline  
Stary 14-01-2010, 22:27   #22
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
- Dzień dobry państwu. Jak się państwo mają? Niestety muszą się państwo przesiąść, gdyż to miejsce jest zarezerwowane.
Słysząc obcy głos Karen powoli otworzyła oczy. Mężczyzna stał obok stolika wpatrując się w nich z wyrazem oczekiwania na twarzy. Mimowolnie zanotowała, zenie wchodził w kontakt z żadnym z otaczających ich przedmiotów. Gdzieś głęboko spięła się w sobie.
- Obawiam się, że to pan musi się przysiąść do nas. Jest pan umówiony z Benjaminem Gerthartem, prawda? – Jasnowłosa kobieta która przedstawiła się jako Rose Ann Black odpowiedziała nieznajomemu.
Napięcie opadło. Tym razem wszystko było jak trzeba.
Karen rozluźniła się ponownie kierując wzrok ku płynącym po szybie kroplom.
Czekali dalej.

Gdy agent stanął w końcu w drzwiach dziewczyna odetchnęła. Malujący się na jej twarzy łagodny niepokój ustąpił miejsca uśmiechowi. Jednak szare oczy pozostały zmartwione.
Wydawał się jakiś inny niż podczas ich ostatniego spotkania. Zmianę trudno było zidentyfikować na pierwszy rzut oka.
Schudł? Zastawiała się. A może to zdenerwowanie albo zmęczenie? Nie umiała się zdecydować, jednak w obecnej chwili Benjamin Gerthart definitywnie wyglądał jak ktoś kto potrzebuje pomocy.
- Witaj Karen - powiedział witając się z nią. Odwzajemniła uścisk nie przestając się ani na chwile uśmiechać. - Jak Noah? Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze.
Pytanie zbiło ją na chwilę z tropu.
Owszem wiedziała, że agent pamiętał jej byłego narzeczonego, po tym jak zachowywał w czasie śledztwa trudno byłoby go zapomnieć. Noah przeżywał stratę syna w zupełnie inny sposób niż Karen. Od samego początku wyrzucał z siebie swój ból i gniew. Niemal ciskał go w twarz innym. Wrzeszczał na śledczych, że nic nie robią, rzucał się w czasie rozprawy na oskarżonego. Oj tak zostawił po sobie malowniczy obrazek w pamięci pracujących nad sprawa urzędników. Ben mógł go też słyszeć w czasie ich telefonicznej rozmowy.
Przedmiotem zdziwienia dziewczyny było to „Was” użyte w wypowiedzi. Zabrzmiało dwuznacznie jak na jej gust.
- Noah miewa się dobrze. Ja również. - odpowiedziała krótko, starając się zaakcentować odrębność ich jako osób. Noah zawsze miał już być jej przyjacielem i ojcem jej dziecka, jednak wszelkie romantyczne aspekty tej znajomości dla Karen skończyły się w dniu gdy uciekła z domu na dwa tygodnie przed ślubem.
Odpowiedź mogła wydawać się lakoniczne jednak nie zamierzała wdawać się w osobiste opowiastki przy obcych osobach. Jeśli chciał relacji z jej pobytu w głuszy opowie mu później. Teraz ważne było to co do powiedzenia miał mężczyzna.

- Dziękuje Wam, że zgodziliście się pojawić. Nim o cokolwiek spytacie, nim cokolwiek powiecie, proszę wysłuchajcie mnie, gdyż tak łatwiej będzie mi się skupić i zebrać myśli. - zaczął.
Nie podobał się jej wyraz jego oczu. Pamiętała ten wzrok aż za dobrze. Witał ja co rano w czasach gdy każdy kolejny dzień był batalią z rozpaczą, wozem który ciągnęła mozolnie przed siebie choć nie widziała w tym żadnego sensu.
Agent zawsze wydawał się jej taki silny, poukładany, pewny. Co mogło aż tak w niego uderzyć.
Wiedziała, że był taki jak ona. Inny. Jednak jak dotąd nie mówił co dokładnie potrafił.
Wizje. Po plecach przeszły ją ciarki. Co w takich wizjach mógł widzieć człowiek zajmujący się zawodowo takimi okropnościami jak ściganie ludzi tnących małe dzieci na kawałki? Mimo to przedtem nic nie było po nim widać. Czyżby wizje się zmieniły?
Potwory. Osłupiała na chwile wpatrując się w twarz Benjamina. To wydawało się takie nierzeczywiste, jak w bajce dla dzieci. Jedno szybkie spojrzenie na własne dłonie pozwoliło opanować emocje.
Właściwe czemu nie? Jakbym sama nigdy nie widziała dziwnych rzeczy. Pomyślała, choć drobna choć drobna nutka sceptycyzmu uparcie nie chciała opuścić głowy Karen.
Prawdziwe bestie jak te z gniewnych kazań matki. Czy to było możliwe?
Z drugiej strony czy na świecie gdzie zwyrodnialec może bezkarnie porwać i zabić małe dziecko było cokolwiek niemożliwego?
Ku jej własnemu zdziwieniu z całej serii szokujących wieści najmocniej uderzyła w nią propozycja kradzieży. Może dlatego, że od chwili gdy przekroczył próg baru wiedziała, że mu pomoże.
Benjamin Gerthart ocalił Karen w najtrudniejszym momencie jej życia. W chwili gdy niemal sama siebie zniszczyła. Tamten człowiek zasługiwał na śmierć co do tego nie miała wątpliwości. Ale czy ona umiałaby potem żyć z tym co zrobiła? I jeśli by umiała to co tak naprawdę różniłoby ja od oprawcy Connora?
To ten siedzący przed nią zmęczony mężczyzna dał jej szanse na dalsze życie. Szybciej poszłaby do wymalowanego barwnie matczynymi opowieściami piekła niż go teraz zostawiła.
Prawo. Już i tak miała na koncie podpalenie i próbę zabójstwa. Czy kradzież miała jakiekolwiek znaczenie. Owszem ale mniejsze niż wydane przed dwoma miesiącami trzykrotny wyrok śmierci dla pewnego mordercy.

Zanim doszła do ładu z własnymi myślami Anthonego już nie było.
Nie dobrze. Coś w tym mężczyźnie budziło jej niepokój. Zbyt wiele dowiedział się przy tym stole. Mógł okazać się w przyszłości źródłem problemów.
Przyszłość.
Karen bądź przez chwilę rozsądna. Jak ty to sobie wyobrażasz? spytała sama siebie. Nie oszukujmy się żaden z ciebie włamywacz.
- No to teraz wasza kolej – Głos Bena wyrwał ją z zamyślenia - Co mi powiecie? Jeśli zastanawiacie się jak stąd teraz wyjść, to wam pomogę. Idę do łazienki. Jak wrócę i nie zastanę żadnego z Was to będę wiedział, a Wam będzie łatwiej. Przynajmniej nie będziecie się musieli tłumaczyć.
Odprowadziła go wzrokiem. Coś w tym geście głęboko ją ujęło. Musiało mu być ciężko wyznać im to wszystko a jednak teraz miał w sobie jeszcze dość delikatności by zadbać o ich emocje.

- Przepraszam – Rose pierwsza przerwała milczenie. – Co o tym sądzicie?
Przez chwilę Karen usiłowała zebrać zbłąkane myśli w spójną wypowiedź.
- Nie mam żadnego powodu by mu nie wierzyć. Cokolwiek Ben widzi w tych snach to jest dla niego prawdziwe - odezwała się po chwili. - A w takim razie może go skrzywdzić... - Przypomniała sobie to zmęczone spojrzenie. - ...i zdaje się już go krzywdzi.
W tej chwili sprawę wydawał się jasna. Zamierzała zagrać w tą grę na zasadach Bejamina. Póki co wydawał się być zmęczony ale poczytalny. Czemu miałaby go nie posłuchać? Może i było to z jej strony trochę naiwne ale trudno. Postanowiła.
- Zostaję. - Zdziwiła się słysząc jak spokojny był jej własny głos.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 14-01-2010 o 22:35.
Lirymoor jest offline  
Stary 14-01-2010, 22:50   #23
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Lustro Amandy...

Lauhelmaasielu zadrżał na samą myśl, że dostąpił zaszczytu poszukiwania tego cudu. Żałował jednocześnie, że jego bracia i siostry nie mogą uczestniczyć w tym epokowym wydarzeniu. Niestety wielu podjęło błędną decyzję. Ich strata.
Legendy krążące u Sadesyksów były na tyle intrygujące, że próbowano "wymyślić" zasady działania Lustra. Oczywiście po latach dysput starych, zadufanych w sobie Tenhi, nic nowego nie wymyślono, oprócz zagadnień znanych wszystkim. I choć osobiście Lauhelowi historyjki o lustrze wydawały się naiwne, to podświadoma ciekawość kazała mu mieć na uwadze tą legendę. W końcu każda z nich ma coś z prawdy. Lustro Amandy miało moc na tyle dużą, że przydałoby się Sadesyksom. Dzięki niemu poznaliby możliwości na powstrzymanie choroby, a może nawet powstrzymali ją zupełnie. Nie mówiąc już o prestiżu tego artefaktu...

Światło padające na misę budziło w Lauhelu odrazę, czuł pulsujący ból w głowie, a wszystko powoli zlewało się w biel. Odwrócił głowę w bok. Starsi zawsze mówili, że po zejściu, wzrok odzwyczai się od światła słonecznego. Teraz przekonał się o prawdziwości tego stwierdzenia. Dlatego kiedy Starsza przemawiała, Lauhel obserwował lodowe rzeźby. Sadesyksy też takie mają, ale zrobione z kości i kamienia. Zauważył również, że brakuje tutaj Sadesyksów, a jest Rosso Angeli. Z drugiej strony... żadnej z tych ras nie znał, ani nie słyszał o niej, więc pewnie wymarły. Skoro tutaj jest Anioł, to być może jakiś znak... To poprawiło mu humor.

Na ramieniu przysiadł mu jeden z Kruków Śmierci. Najpierw Lauhel zirytował się, czy czasami nie pozwala sobie na zbyt wiele. Ale póki nie robią mu krzywdy, może tutaj siedzieć. Zresztą Kruki są bliskie Sadesyksom. Ów przedstawiciel mówił o możliwości przeprowadzenia rytuału i przeznaczeniu tych kamieni, na których użyć mieliby zmysłów. Lauhelmaasielu chciał coś dodać, ale stwierdził, że Kruk ma rację. Wolał już się nie odzywać. Poza tym - każdy Salartus sam wiedział, co mógłby wykorzystać.

Salartus zaczęli podchodzić, a Lauhel myślał o jego udziale. Raven zakrakał w jego kierunku i rozwiał wątpliwości. Widzenie za dnia, nazywane też "Poruszaniem się za dnia" (Valoisinakaavel). Każdy Sadesyks powinien to umieć. Była to umiejętność ćwiczona, na wypadek ponownego wyjścia na zewnątrz. Nie pamiętał, kto poddał im ten pomysł.

Teraz jednak Sadesyks podszedł do kamienia, na którym siedział Kruk. Zasłaniając sobie przy tym oczodoły od strony padających promieni słonecznych. Jeszcze chwila.
- Możesz na mnie liczyć - rzekł do Kruka.
Uklęknął na obu kolanach i pochylił się do kamienia. Dotknął powierzchni dłonią. Symbol słońca - widzenie za dnia. Sprytnie.

- Przed laty zeszliśmy w ciemność, gdzie straciliśmy oczy - mówił cicho Lauhelmaasielu cytując jeden z poematów Sadesyksów. - Dziś nastał czas, by oczy te odzyskać. By między światłem i cieniem nastała równowaga.
Przypominał sobie nauki Tenhi. Skupił swoją wewnętrzną moc na oczach, a potem wspomniał swoje medytacyjne nauki u mistrzów. Sięgnąć wzrokiem dalej - niech nic go nie ogranicza.

I otoczenie najpierw poszarzało, a wreszcie nienaturalnie rozjaśniało.

Miał nadzieję, że Kruk się nie mylił i rytuał powiedzie się.

--------

Lauhelmaasielu zastosował zdolność Poruszanie się za dnia
 

Ostatnio edytowane przez Terrapodian : 15-01-2010 o 21:46.
Terrapodian jest offline  
Stary 15-01-2010, 12:56   #24
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Wędrówka tunelami okazała się bardzo męcząca i nieprzyjemna dla Puryfikanina, który w ciasnych pomieszczenia czuł się niezręcznie. Puryfik zajmował dużo miejsca. Macki nie mogły swobodnie wędrować we wszystkie strony i falować w powietrzu, dlatego cześć biczy badała przestrzeń i podłoże, a inne bezużytecznie wlokły się za głową. Puryfik z chęcią opuściłby już podziemne jaskinie i udał się na powierzchnię.

Opiekunki przyprowadziły ochotników do niskiej groty, w której miał się odbyć rytuał poznania. Postacie wyrzeźbione w lodzie przykuły uwagę Puryfika tylko na chwilkę, ze względu na wyobrażenia innych ras Salartus. Jednak mackowaty czekał najbardziej na słowa opiekunek i wtajemniczenie grupy w szczegóły misji na powierzchni.

Wreszcie Opiekunka zabrała głos i wszyscy usłyszeliśmy smutną nowinę o śmierci jednaj z opiekunek Amure i wręcz nieprawdopodobne nawiązanie do starej opowieści o Lustrze Amandy. Większość ras uważała tą opowieść za legendarną i mającą niewiele wspólnego z rzeczywistymi faktami. Ale skoro opiekunki w tak ważnej chwili wspominają o Lustrze Amandy to nie może to być kłamstwem. – pomyślał.

Potem opiekunki przedstawiły wreszcie szczegóły rytuału, który miał dotyczyć odzyskania wspomnienia zmarłej opiekunki. Każdy ze zgłoszonych do misji ochotników miał pomóc w wytworzeniu i ukształtowaniu pięciu zmysłów. Zapewne nie przypadkowo znalazły się w grocie kamienie z dziwnymi malowidłami. Któryś z towarzyszy słusznie zauważył, że pięć kamieni może odpowiadać pięciu zmysłom.

Puryfik próbował zrozumieć jaka rola w rytuale może przypaść właśnie jemu. Co mogę zrobić dla wspólnego dobra naszego gatunku? Jak zadziałać aby nie zmarnować swych umiejętności. Jego rozmyślania przerwały słowa opiekunki:

- W krwi zawarta jest przeszłość pokoleń.

Kiedy Opiekunka rozcięła własny nadgarstek sztyletem i krew popłynęła do przygotowanej misy Puryfik zdecydował się na działanie. Szybciej niż drgająca myśl jedna z macek zmierzała do misy z krwią opiekunki. Po chwili kończyna dotknęła ofiarowanej krwi i wystrzeliła w górę jak oparzona. W umyśle Puryfika pojawił się obraz starego Enta.




Czegoś mi tu brakuje. Odczuwam dziwny brak jakiegoś elementu tej wizji. W obrazie matuzalema przemierzającego bagna brakuje czegoś bardzo istotnego. Mam. Gdzie jest pelargonia, która rosła na jego ramieniu?

Nieczystość obrzydliwego bagna
– myśl i lęk pojawiły się za późno. Krew opiekunki wżerała się w ciało Puryfika. Teraz już było za późno. Macka zaczęła pulsować, co było pierwszym symptomem obumierania.

Puryfikanin złożył rozkładającą się bardzo szybko mackę na kamieniu z wymalowanym kamieniem. Dotyk chłodnej skały podziałał uspokajająco. Po kilku chwilach dziwny kamień zaczął emanować zielonkawym światłem.

Puryfik zrozumiał, że za kilka chwil jego macka odpadnie. Cierpliwie czekał.

____________________________
Puryfik używa umiejętności: Zmysł dotyku
 
Adr jest offline  
Stary 15-01-2010, 15:24   #25
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Przez całą drogę Feniks podróżował o własnych siłach, nie wysługując się nikim innym, choć przystawanie co chwila by czekać na innych (ze względu na szybszy sposób poruszania się za pomocą latania) przyprawiało mu kłopotu. Był oczywiście na czele kolumny, którzy zgłosili się do zadania. Wędrówka zajęła dwa długie dni. Ale, o czym Feniks miał się niedługo przekonać, cel był warty wiele więcej...

*

Niska grota objęta była lekką warstwą lodu, co się Hane zdecydowanie nie spodobało. I tak już wystarczająco zimno było w pierwszej grocie, a teraz chłód zdawał się powiększyć. Gdyby nie ciekawość i misja, jakiej się podjął, już dawno wyszedłby na powierzchnie. Po drodze musiał zażywać specyfiku produkowanego przez Argo, który dawał mu choć tę lekką dozę ulgi (a przy okazji mogli porozmawiać, gdyż łączyła ich fascynacja różnego rodzaju legendami i łatwo było im znaleźć wspólny język). Jednak zimno zdawało się nie mieć większego znaczenia. Bo Feniks znalazł się w miejscu, w którym jego głód informacji właśnie znalazł zaspokojenie. Mógł nasycić się do pełna. Gdyby tylko było więcej czasu...

Pierwsza rzecz, jaka rzuciła się w bystre oczy Hane to lodowe posągi. Prawda, pewien mógł być jedynie posągu przedstawiającego rasę Roso Angeli, jednakże pośród wszystkich tych innych lodowych posągów, które prawdopodobnie przedstawiały wymarłe rasy sprzed wielu lat, dostrzegał szczegóły, które zasłyszał w licznych legendach, a najdziwniejszych stworach. Nie mógł być pewny, czy to właśnie tych stworzeń dotyczą te opowieści, ale sam fakt, iż jest taka możliwość, sprawił, iż Feniks rozpłynął się we własnej wyobraźni...

*

...Hane sam nie wiedział, czy jego myśli trwały krótką chwilę, czy może długie lata. Feniksy mają to do siebie, iż nie martwią się czasem, zazwyczaj. Gdy coś ich zaabsorbuje tak bardzo, jak Hane zaabsorbowały te posągi, inni przestają dla nich istnieć. Dopiero późne słowa opiekunki przywróciły go z powrotem na miejsce. Grota wydawała się być taka sama, a wszyscy stali w podobnych miejscach jak niedawno, więc raczej opcja krótkiej chwili trwania jego myśli wydawała się być realna. Opiekunka, wydawała się być zdenerwowana i... podekscytowana.

Lustro Amandy...

To słowo nie miało końca w umyśle Hane. Odbijało się wiecznym echem w ścianach jego własnego umysłu i leciało dalej, nigdy nie kończąc swojej podróży. Złote oczy zabłysnęły, ukazując jak bardzo podniecony jest ten dziwny ptak.

Lustro Amandy, zwierciadło Ain Eingarp, zwierciadło przeznaczenia... Tylko trzy spośród wielu. Nazw wiele, więcej legend. Cóż to? Czyżby nierealne miało stać się realnym? Legenda historią? Pośród tak wielu, ta jedna przyniosła zrozumienie? Na płomień co rozgrzewa serca zakochanych! Toż to tak piękne, niczym promienie słońca rzucane na moje pióra!

Feniksy już od wieków zbierały legendy i różnego rodzaju opowieści. Chyba nikt nie zaprzeczy, iż to one uzbierały największą kolekcję legend wszystkich ras i wszystkich wydarzeń. To ile opowieści zasłyszały o Lustrze Amandy, znanego pod wieloma innymi nazwami, nie zliczyłaby dziesiątka aniołów, licząc swe palce. Wiele z nich jest do siebie bardzo podobnych, zmieniając się jedynie w szczegółach je określających. Ale chyba najciekawszymi, wydają się być legenda traktująca bezpośrednio o Lustrze Amandy, która wszyscy znakomicie znają i druga, mniej znana, o zwierciadle Ain Eingarp. Zwierciadło Ain Eingarp to mityczne lustro, które miało powstać przy udziale wszystkich pradawnych ras, które w większości już nie istnieją. Zwierciadło to miało spełniać pragnienia tych co w nie spojrzą. Ale prawda była nieco inna i stanowiła przestrogę dla zuchwałych. Powiadano: „Zwierciadło nie daję prawdy, a jedynie ułudę, by uwięzić cię w swoich sidłach”. Ponoć jedynie najszczęśliwsze istoty opierały się jego magii, bo nie pragnęły niczego i lustro nie mogło im niczego zaoferować.

Ale to lustro opierało się na legendzie o lustrze Amandy. Ponoć miało uleczyć z każdej choroby, a nawet potrafiło zmienić Salartus w człowieka. Ale czy legenda o zwierciadle Ain Eingarp nie miała w sobie swoistej przestrogi i dla tego lustra? Być może, ale tylko być może te lustro nie jest tak piękne jakby się mogło wydawać? Być może...

Dopiero gdy opiekunka zwana najstarszą oznajmiła, iż trzeba wykonać rytuał, Hane rozejrzał się po ołtarzu, składającym się z pięciu kamieni leżących na okręgu, którego środkiem stalaktyt wbity w ziemię z wyżłobioną misą u góry. Na każdym z kamieni widniał jakiś symbol. Było jabłko, kwiat pelargoni, słowik, a nawet kamień, jednak żadne z czterech symbolów nie interesowało Feniksa, którego oczy zabłysnęły już po raz drugi w tym pamiętnym dniu. Słońce...

Słońce i feniksy od zawsze były powiązane. Gdzie tylko pojawia się opowieść o Feniksie, tam zawsze napomina się o słońcu. To pod jego opieką Feniks czuję się najlepiej, to przy nim emanuje siłą. Jedna z legend mówi, iż Feniksy powstały z cząstki słońca wiele, wiele lat temu. Gdy ta trafiła na ziemię, z biegiem czasu uległa ewolucji w dzisiejszą postać Feniksa, ognistego ptaka. W innych opowieściach można usłyszeć choćby symbolikę Feniksa jako słońca. Tak jak słońce wschodzi i zachodzi, a potem powtarza swój cykl, tak Feniks rodzi się i umiera i również powtarza cykl. Feniks i słońce stawiane są zawsze w tej samej opowieści, czasami mówi się na nich również słoneczne ptaki, ale to już raczej rzadsze określenie. Hane wpatrywał się w uporem i zafascynowaniem w znak słońca, który zdawał się przywoływać do siebie ptaka. Nie mógł odwrócić od niego wzroku. W jego umyśle mnożyły się opowieści i legendy, na przemian z myślami nad sposobem uaktywnienia znaku. Pewien był, iż odtworzenie całego cyklu życia i śmierci nie wchodzi w rachubę, gdyż zwyczajnie brakuje na to czasu. Myślał o użyciu kilku umiejętności nad tym znakiem, lecz i na ten nie było zbyt wiele, więc musiał się zdecydować na jedną. A prawda była taka, iż najbardziej prawdopodobną umiejętnością był zapłon, który poszerzy powiązanie feniksa ze słońcem. Gdzieś w tle ktoś coś mówił, ale Feniks zbył to, zajmując się własnymi myślami, jako istoty wyższej.

-Słońce okolone ogniem świetlnym, Feniks okolony ogniem świetlnym. – wypowiedział formułkę, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego.

Feniks wzleciał w powietrze nie bacząc na nikogo. Przed nim mignął jakiś mały czarny ślad, który przystanął na kamieniu pierwszy, ale nie było to ważne. Feniks wylądował na kamieniu i z rozpiętymi skrzydłami wszerz, zapłonął. Hane, płonący ptak, który symbolizuję samo słońce, teraz płonął stojąc na kamieniu z rysunkiem słońca, a kamienny krąg owinęła zielona poświata.




Hane stara się aktywować kamień z symbolem słońca używając umiejętności zapłon. Tak jak w przypadku Puryfika, kamień ogarnęła zielona poświata (zgodnie z instrukcją kabasza).
 

Ostatnio edytowane przez Rewan : 06-02-2010 o 00:52.
Rewan jest offline  
Stary 15-01-2010, 22:10   #26
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Labirynt tuneli ciągnął się w nieskończoność rozwidlając się i krzyżując z innymi odnogami. Niestrudzenie mijali kolejne jaskinie i przejścia. Opiekunki nadały żwawe tempo wyprawie. Nawet bez ich ponagleń każdy zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i pośpiechu. Argo i Grau trudno było o chwilę wytchnienia nawet w trakcie odpoczynków. Często trzymali się na uboczu z Opiekunką, która wyjaśniała im tajniki rytuału. Z początku przybliżyła jego znaczenie w dawnych czasach, a to nie było najgorsze dla Argo. Skrzadło, przyzwyczajone do przeszłości, najbardziej przerażała wizja przyszłości którą miał poznać i przedstawić, a która zdawała się rozjaśniać ciekawością złoto w oczach Gatti.

Jedną z takich lekcji Babcia zakończyła wspomniawszy układ planet jako przyczynę pośpiechu. Przeprosiła ich potem odchodząc do Opiekunek, by zamienić z nimi ważne kwestie. Grau zdawała się już znać te fakty, a Argo dotąd imponowała spokojem i wiedzą, stąd poświęcał taką samą uwagę jej wypowiedziom jak słowom opiekunek i bardzo cenił opinię Gatti. Dość miał nauk w tej chwili i zapragnął zmienić temat, zwłaszcza, że wizja gwiazd wzbudziła w nim dawne wspomnienia.
-Niedługo wyjdziemy na powierzchnie. - westchnęło Skrzadło i wyraziło skrywane w duchu życzenie. - Chciałbym znów zobaczyć nocne niebo. Byłaś kiedyś na górze? - zwrócił się do Gatti.

Kocica przymrużyła oczy. Przez moment, jakby w uśmiechu, pojawiły się jej śnieżnobiałe ząbki.
- Zdarzyło mi się. - jej ogon przysunął się bliżej jej ciała. - Jeden z moich starszych, powiedzmy "braci", podpuścił mnie. Nie, właściwie wyzwał.

Zaciekawione skrzadło zaczęło wirować wokół kotki iskrząc się żółtawymi odcieniami.

- Naprawdę? - szepnęło z zachwytem - To musiało być ciekawe przeżycie. Z pewnością wygrałaś? - zapewnił z pełnym przekonaniem.

Być może Argo pytał o drażliwe sprawy, lecz skrzadła inaczej postrzegały wyzwania. Tym bowiem różnią się od innych ras tym, że ich walki zamiast przemocy wymagają sprytu i rywalizacji. Młode zaś skrzadlątka długo wierzą, że tak rozwiązuje się, lub przynajmniej powinno, spory w całym salatrusowym społeczeństwie.

- Wygrałam? - jej sploty zamarły na moment, aby następnie zacząć ruch wirowy w druga stronę. - Raczej spełniłam jego oczekiwania.

Gatti postrzegały "zwycięstwo" raczej jak jakiś element chwilowy, przemijający. Liczyła się zabawa, a przy tej nie należało ustępować pola nikomu. Zresztą Koty nigdy nie wymagały od swoich młodych rzeczy niemożliwych.

- Nie do końca dobrze to ujęłam. - podtrzymała rozmowę, kiedy to zdawało się, że temat umrze pod ciężarem dłużącej się chwili ciszy. - Owo wyzwanie to modyfikacja rytuału, kiedy to małe, czarne kluski stają się w końcu młodymi Gatti. Nic wielkiego zresztą to nie było. - otworzyła szeroko oczy, które zaświeciły się niczym dwie gwiazdy. - Z głębokiej mrocznej pieczary musiałam dostać się określonej bramy, przechytrzyć Lykaryna - rzuciła okiem na odpoczywających nieopodal jaszczurów - i przynieść dowód, że udało mi się wydostać na powierzchnię.

- Lykaryni nie są zbyt bystrzy. - skrzadło zamrugało przyjacielsko. - Chociaż nie wszyscy. - mały ognik okrążył Grau dwukrotnie i wymownie zatrzymał się wirując na linii pomiędzy wzrokiem kotki, która zdawała się być gdzieś daleko myślą, a Zaurem.


Po chwili dodał z rozmysłem.
- Mógłbym Ci pomóc wtedy wiesz? - Argo roziskrzył się radośnie. - To znaczy troszkę. Moje plemię żyło na powierzchni, lecz dość krótko. Co takiego znalazłaś i przyniosłaś?

- Całe wyzwanie polegało na tym, że miałam to zrobić sama. - Grau podrapała się za uchem tylną łapą, gdyż nagle złapało ją swędzenie. - Ale - zatrzymała się na chwilę, po czym podrapała się jeszcze moment - zaciekawiłeś mnie. Jak mógłbyś mi pomóc? - przechyliła nieco łebek.

-Ja... - zająknęło się skrzadło, by po chwili wybuchnąć pomysłami - Mógłbym pomóc Ci odszukać jakikolwiek kwiat, znam wiele roślin z powierzchni, mógłbym odwrócić uwagę lykaryna, nikt tak dobrze nie zwodzi i mami wzroku jak ja. Mógłbym, mógłbym wiele rzeczy, o co tylko byś poprosiła.

Kocica uśmiechnęła się po swojemu, zadowolona z odpowiedzi.

- Mówiłeś, że nie możesz się doczekać, aż zobaczysz nocne niebo? - Gatti przeszedł dreszcz po plecach, rozciągnęła się, a wszystkie złote sploty zniknęły. - Pytałeś co widziałam? - odwróciła się do skrzadła plecami, a na jej futrze niespiesznie zaczęły mrugać światełka. Małe świetliki. Niektóre przybrały nieco bardziej finezyjne kształty, inne lekko wyblakły.



-To jest piękne! - echem po jaskini rozległ się zachwyt ognika.

- Oto nocne niebo, które przyniosłam z mojej Inicjacji. Poza jaskinią znalazłam mojego Ojca - Światło, który obdarował mnie wzrokiem i Złotymi Splotami. Każdy niemowlak Gatti to niemowlę urodzone z Ciemności. Aby awansować na osobnika młodego musi obejrzeć wschodzące Słońce. - Gwiazdy zniknęły z pleców Grau. - Dlatego też jest nas dość mało. - chrząknęła. - A u Was? Z tego co pamiętam, też macie Inicjację? Na dorosłego o ile się nie mylę?

Na to pytanie Argo posłałby wymijające spojrzenie, gdyby skrzadła miały rozwinięte oczy. Powiercił się jedynie chwilę w miejscu w ciszy, nim odpowiedział.

-Starsi mówią, że mądrość przychodzi wraz ze światem. Im więcej poznajesz, im więcej jest go w Tobie, tym lepiej możesz poznać siebie. Jestem... zbyt mały, by spojrzeć w głąb ducha i ujrzeć własną ścieżkę w życiu. - zawiesił głos, lecz po chwili jak gdyby nic się nie stało, kontynuował - Być może nie muszę? Mam przecież jasny cel do którego zmierzam i wyprawę której jestem częścią.

- Czyli jesteś wyjątkowy. - podsumowała Kocica. - A teraz wybacz, zgłodniałam.
I zniknęła, odłączając się na moment od grupy, aby zapolować.

***

-Myślisz, że oni kiedyś powrócą? - zapytało nagle skrzadło.

Kocica odwróciła mordkę w jego stronę.
- Hm? - zapytała przez zamruczała, wygodnie rozłożona na skalnej półce.

- Podróżnicy - uściślił szybko - Wędrowcy z gwiazd. Pewnie wciąż patrzą na Ziemię i szukają nas, potomków tych, którzy zeszli w głębiny. Może zastanawiają się, czemu nie ma nas na powierzchni? To dla mnie dziwne, niektórzy wróżą z mych braci na niebie, lecz nie znane mi jest jak można wciąż jednako odczytywać układ, który jest w ciągłym ruchu?

Grau zdawała się uśmiechać.
- A może im, tam w górze, jest lepiej właśnie? Może część z nich znalazła swoje miejsce, dogodne do obserwacji, które porusza się jakoś regularnie? - poruszyła wąsikami - Może tam nie ma takich paskudnych istot jak ludzie? Kiedy nadejdzie dogodna chwila powrócą, aby Was tam zabrać? - Grau sama się zaskoczyła ilością pytań. Zwykle nie była taka gadatliwa.

-Chyba nie. - ognik energicznie potrząsł swym ciałem. - Starsi mówią, że wędrowcy zatracili się w swej wędrówce, lecz ja chcę wierzyć, iż czuwają nad nami wszystkimi. Pragnąłbym kiedyś unieść się ponad chmury, lecz starsi powiadają, iż żadne skrzadło ani jakakolwiek rasa już tego nie potrafią. Chyba nawet Gatti nie mogą latać tak wysoko? - Argo zapytał głupio rozmarzony w swej opowieści.

- Argo, nie wszyscy są równie utalentowani jak Skrzadła. - Kocica uśmiechnęła się wesoło i machnęła ogonem jak batem. - My raczej twardo stąpamy po ziemi. Ale wszystko jeszcze przed Tobą. Możesz liczyć na dopping z mojej strony.

- Dziękuję. Tak się cieszę, że podróżujesz z nami. - ognik zamrugał radośnie.

- Ktoś musi tę męską hałastrę pilnować. - Grau zmrużyła oczy, tak jak za każdym razem, kiedy żartowała. - Zresztą...- chciała coś dodać, ale zrezygnowała. - Nieważne.

- Ruszamy dalej - zauważyło skrzadło wirując w powietrzu.

***

Nastąpiła noc, choć w jaskiniach trudno poznać porę dnia. Wszystkie stworzenia udały się na krótki zasłużony odpoczynek. Wokół śpiącej Grau najciszej i najostrożniej jak potrafił, krążył Argo. Przelatywał bardzo blisko i obserwował kotkę, jakby szukając w niej czegoś. To, co zdarzyło się po chwili, było do przewidzenia. Koty znane są ze swej czujności, a Argo nigdy do końca nie mógł przecież przygasić swego świecącego ciała. Gdy spojrzał w otwierające się oko, natychmiast odskoczył jak oparzony.

Łapa Grau zadziałała jak sprawny mechanizm - wyprostowała się w ślad za Skrzadłem, zanim myśl o konsekwencjach dotarła tam, gdzie powinna. Instynkt niekiedy okazywał się przekleństwem. Na nieszczęście musnęła powierzchnię Argo, co poskutkowało wyładowaniem elektrycznym. Kotka prychnęła, cofnęła się bardziej ku ścianie i zniknęła. Widoczne pozostały jedynie jej złote oczy i sploty na grzbiecie, które podskakiwały w nieregularnym rytmie dogorywającej ryby wyszarpniętej z wody.

- Przepraszam - szepnął zawstydzony - Zastanawiałem się, to znaczy byłem ciekaw... znałaś kiedyś jakieś skrzadło? - spytał wprost natychmiast uzupełniając - Opowiadano mi, że skrzadła pomagają pilnować młode Gatti. Ich cząstki zostają na długie lata w sierści i w ten sposób potrafią wytropić zagubione kocięta. Mika, jedna z mych pramatek pomagała Gatti, zastanawiałem się czy może znałaś ją? Lecz to było tak dawno, nie chyba nie. Sam jeszcze się nie narodziłem, gdy umarła, myślałem, że jeśli odnajdę jej cząstkę w Tobie poznam ją bliżej. Przepraszam to było głupie.

Futro Grau uspokoiło się. Wyładowanie nie należało do najprzyjemniejszych, ale nie wyrządziło jej krzywdy. Ot, zapamięta gdzie łap pchać nie należy. Z Ciemności patrzyła jednak na Skrzadło z wyrzutem. Mlasnęła pogodziwszy się z sytuacją.
- Kto pyta, potem nie musi się tłumaczyć. - jej czarna sylwetka pojawiła się ponownie, złote sploty zniknęły. - Chodź ze mną.
Kotka ruszyła wzdłuż ściany, oddalając się od udających się na spoczynek. Wolnym krokiem skierowała się ku wyłomowi skalnemu, który zauważyła wcześniej. Tutaj wskoczyła na jedną z wyższych półek skalnych i ułożyła się wygodnie.
- Nawet jeśli Mika by mnie "zaznaczyła", dawno by się to starło. Poza tym mam zwyczaj myć moje futro od czasu do czasu. I sam mówisz, że ona pomagała m... nam w odległej przeszłości. - Grau mówiła powoli, beznamiętnie. - Ale prawdą jest, że poznałam Mikę. Nie ma jednak nic za darmo, mój drogi. - kotka rozprostowała łapy. - Opowieść za opowieść. Jakieś propozycje, hm?

Argo wciąż trząsł się ze strachu po zamachu kotki. Wiedział, że popełnił głupstwo. Czuł wstyd, a jednocześnie ulgę widząc, że kotka powoli się uspokaja.
- Czy życzysz sobie opowieści o rogu jednorożca? Lub o dwóch braciach rozdzielonych w młodości? - Argo po kolei pytał o kolejne znane mu legendy, lecz pyszczek kotki nie zdradzał ani krzty zainteresowania tymi pospolitymi opowieściami. Wreszcie w bezsilności postawił wszystko na jedną kartę.
- Opowiem Ci coś, o czym nigdy nie słyszałaś, zgoda? - zaproponował wyzwanie. - Jeśli się mylę, jeśli już ją poznałaś kiedyś, nic nie stracisz, odwrotnie zaś powiesz mi jaka była Mika?

Ogon Grau podskoczył z uciechy.
- Wyzwanie? Brzmi nieźle.

-Opowiem Ci młodą, choć wyjątkową historię o młodym salatrusie. - mówiąc to zabłysnął na znak uśmiechu. - O pewnym skrzadle i jego przygodzie.

Kocica słuchała uważnie, nastawiając uszy. Cichy głos Argo nie uciekał poza załom skały, gdzie się schowali przed pozostałymi. Koniec jej ogonka regularnie podrygiwał w rytm opowieści. Skrzadło już wcześniej zauważyło, co to oznacza. Grau była podekscytowana i zaintrygowana nową opowieścią. Osiągnął swój cel.

- No, no. Chociaż kiedyś musisz mi wyjawić koniec tej opowieści. - kotka udawała, że nie zidentyfikowała owego tajemniczego, młodego skrzadła. - W zamian proponuję kroplę mojej krwi, abyś mógł osobiście poznać Mikę. - Widząc, że Argo się waha dodała. - Czyżbyś wątpił w to, że dzięki temu ją spotkasz?

Kocie oczy zabłyszczały.
- A może boisz się tego, że dojrzysz czyjąś przyszłość? Doprawdy przedziwne z Ciebie skrzadło Argo. Boisz się wróżb, boisz się pamiątek.

-To nie tak... - zająknął się ognik.

- Czy jest coś związanego z twoją rasą, co witasz z radością? A może starasz się być ponad to i zwyczaje "przeciętniaków" Cię nie interesują? A mimo to z zaangażowaniem powtarzasz stare legendy o Wędrowcach. Co by na to powiedziała Twoja Siostra? - kotka zdawała się czerpać z drażnienia Argo przyjemność.

Argo zaniemówił ze złości. Wśród pylistej chmurki gdzieniegdzie wychodziły powoli czerwonawe gniewne plamki.
Jak ona śmiała zarzucać mi takie rzeczy, myślało skrzadło, przekona się, choćby nie wiadomo co się później działo, zdziwi się.

- Drugi raz nie powtórzę mojej propozycji. Futro Ci wystarczy na Pamiątkę? - Grau wydarła sobie kępkę czarnych włosów i położyła je przed sobą. - To będzie nasza mała tajemnica. - uśmiechnęła się tajemniczo znikając w tle. Pozostały po niej jedynie złote, przymknięte oczy.

Czy Grau droczyła się tylko, czy też przypadkiem przejrzała charakter ognika? Trudno powiedzieć, ale pewne jest, iż młode skrzadło nie lubiło, gdy zarzucało mu się strach czy brak umiejętności. Nie mogła paść inna odpowiedź.

- Przyjmę ją! - wzburzył się ognik.

Argo istotnie obawiał się tego, co odkryje. Czy mógł oszukać kotkę, tylko udać, że widzi? Nawet przez chwilę nie przyszło mu to na myśl. Przyjął przecież wyzwanie i musiał mu sprostać. Wyciszył się więc, a kłąb zawirował w powietrzu i po chwili już trudno go było odnaleźć we wnętrzu ognika. Argo skoncentrował się jak tylko mocno potrafił na wspomnieniu swej pramatki Miki i wprawił w drganie pamiątkę. Przez chwilę poczuł, jak rezonans wspomnień zbacza z obranej ścieżki, łagodnie nakierował swe myśli, zawrócił, szukał. Otrzymał wreszcie czego pragnął, a jego ciało rozbłysło w błogim szczęściu prawie czystym, mocnym białym światłem.

Kocica obserwowała zachowanie Argo spod przymrużonych powiek. Z błogim uśmiechem. Kpiąco. Tak troszeczkę kpiąco.

Tak niewiele, mały urywek przeszłości, a dało mu tyle radości. Zmienne ma humory niczym Gatti.

Złość u skrzadła przeminęła tak szybko, jak się pojawiła. Zmęczony ognik prawie opadł na ziemie.
- Dziękuję - szepnął, a kilka ziarenek odłączyło się od jego postaci i wirując na wietrze zatrzymało się przed Grau. - Proszę, niewiele zapłaciłem za ten cenny dar. Pozwól, że choć tak kiedyś Ci się zrewanżuje. Niebezpieczna jest nasza wyprawa. Gdyby coś się stało, coś rozdzieliło nas na powierzchni odnajdę Cię gdziekolwiek się udasz i pomogę przyjaciółko.

Gatti poruszyła ogonem, z ociąganiem wynurzyła się z ciemności, odwracając się do Argo plecami. Jakby chciała odrzucić "prezent", jakby bagatelizowała jego wartość.
- Czy mógłbyś umieścić je na karku, między moimi łopatkami? - grzecznie poprosiła. - Tak, żebym ich nie zmyła przy codziennej toalecie?

Argo wdzięczny kotce tak wielce, nawet by nie zauważył drwiny. W jednej chwili przestał przejmować się swym uczynkiem, wyzbył się strachu w jaki wprawiła go rozdrażniona kotka, wyzbył się złości. Jedyne i najważniejsze dla niego stało się podziękowanie Grau, a potem szybkie powrócenie myślami do skarbu, przyjrzenie się temu fragmentowi dawno minionej historii po raz kolejny i kolejny, wciąż z nieurywaną radością.

- Proszę - powiedział, a pyłek falując na wietrze delikatnie osiadł we wskazanym miejscu.
Zaraz też ognik pożegnał się, jeszcze raz szybko przepraszając za nocną pobudkę i poszedł śnić swoje nowe, wymarzone sny.

***

Ten cały lód był ostro przereklamowany. Złote sploty Grau w zimniejszych warunkach stawały się wolniejsze i zamierały tworząc jeden kształt. Chociaż sama temperatura nie robiła wrażenia na Gatti z powodu ich dobrze przystosowanego futra. Kocica spojrzała przeciągle na Skrzadła, który od dobrej chwili nie zadał żadnego pytania. Mlasnęła językiem i końcem ogona zahaczyła o powierzchnię Argo uważając, aby nie rozproszyć jego postaci. Znów nastąpiło lekkie wyładowanie, złote sploty zaczęły zachowywać się jak przydepnięty robak, ale swój cel uzyskała - zwróciła na siebie jego uwagę.

- Co się stało? Zamilkłeś, a to nie w Twoim stylu. - oblizała nos.

Argo nie odpowiadał, jakby bał się przed sobą samym przyznać do odpowiedzi. Zaprzyjaźnili się jednakże przez te dwa dni, wiec przemógł się w końcu.

- Miałaś kiedyś uczucie, że już coś widziałaś? - zapytał nagle - Podróżowałem już tym korytarzem. Kiedyś, ja zrobiłem coś niewłaściwego. Opiekunka z którą rozmawiamy, znam ja od dawna, to ona to widziała, a ja nieopatrznie podkradłem wspomnienie. Widziałem dokąd zmierzamy i co kiedyś stało się na końcu. Co dzieje się z każdym z lodowych posągów. To właśnie jest widzenie przyszłości? Samo przypomnienie takich wspomnień przyprawia mnie o drżenie. Dlatego nie chcę znać nigdy więcej przyszłości.

Grau zmrużyła oczy. Powinna milczeć.
- Co dokładnie widziałeś? Co się dzieje z posągami? - Kotka zaszła drogę Skrzadłu, kręciła się dokoła niego. - Podaruj mi tę tajemnicę, proszę. Podaruj.

Ognik omal nie wpadł na kocicę, chciał ją wyminąć, lecz kotka stawała mu na drodze.

- Nie wszystko pamiętam, nie wszystko chciałem zobaczyć. - odrzekł - Widziałem piękną, lecz nieznaną mi istotę. Była wielka, o gładkiej, różowawej skórze i ciele skrytym w dwu częściach twardej skorupy. Tak mi się wydaje, gdy pomyślę o niej, gdyż w wizji toczyła ją straszna choroba. Towarzyszyła jej opiekunka, nie potrafię nazwać tego co robiła tej istocie, czułem tylko, że chce pomóc niż wyrządzić krzywdę. Ostatnie, co pamiętam, to trzask zamykanej skorupy. Nic więcej, lecz czuję, że ciało istoty nigdy więcej nie otworzyło się na świat. - Argo zamilkł przez chwilę.

- Pytasz co się dzieje z posągami - szepnął cichutko - widziana przeze mnie salartus leżała w śniegu, a jej ciało wciąż zdobiły powoli roztapiające się lodowe sople. Boje się, że pośród tych tajemniczych rzeźb znajduję się inne, skrywające kogoś, czekające na ratunek bez wielkiej nadziei. Nie rozumiem, czemu rytuał ma odbyć się w tak strasznym miejscu, niedługo się przekonamy.

Kocica zeszła z drogi ognikowi.
- Strach ma zawsze wielkie... sople. - kroczyła dostojnie, wygłaszając tę dziwną uwagę. Jej powaga zakrawała na kpinę.

Argo zamrugał w niemrawym uśmiechu odczytując słowa kotki za próbę rozbawienia go i dodania otuchy. W milczeniu, lecz pewniejszym już lotem podążył śladami Grau.

=========
fragment napisany współnie z Glyphem ;]

***

Zbliżali się do celu. Czuła to na końcach swoich wąsów. Ponad wszystko starała się utrzymać maskę spokoju. Ale nadchodziła decydujaca chwila. Miała wrażenie, że całe jej futro naelektryzowane ciekawością, niecierpliwością i chęcią działania drży. Nie mogła się doczekać swojego udziału w rytuale.

Dotarli. Grau podążyła za Opiekunką i usiadła z metr przed misą. Wlepiła w nią złote ślepia, śledząc każdy ruch. Nie myślała, nie analizowała, pozwoliła ponieść się instynktowi.

Nie zwróciła uwagi na zbliżającego się Puryfikanina. Poczuła, że to już - że musi się działać. Pewnie ruszyła kilka kroków do przodu (wtedy też straciła z oczu na kilka chwil Opiekunkę, zewnętrzną stronę misy, Puryfika i jego macki, natomiast zauważyła wymyślne wzory na spodzie naczynia), przymierzyła się i wskoczyła na kamienny, półokrągły brzeg misy. Lekko się na nim rozkraczyła. Bez udziału jej świadomości Złote sploty opuściły swoje wicie do krwi. Zupełnie jak roślina, która zapuszcza korzenie, choć trwało to nieporównanie szybciej.

Kiedy złote zakończenia dotknęły powierzchni gęstego osocza, zdarzyły się dwie rzeczy równolegle.
Sploty po kolei stawały się karmazynowe, jakby ciągnęły z krwi kolor, który momentalnie wędrował coraz wyżej i szybciej zajmując po krótkim czasie wszystkie sploty.

Jednocześnie Kocica kątem oka złapała jeszcze zakrwawioną mackę Puryfika, po czym uderzyła ją fala energii i wszystko zalała biel. Wszystkie jej zmysły wyłączyły się, a ona miała wrażenie wiszenia w jakiejś nieprzeniknionej, świetlistej pustce. I to paskudne przeczucie, że to NIE powinno tak wyglądać. Coś MUSIAŁO zakłócić rytuał. Czyżby...

Zaczęła węszyć. Poczuła... Tak, intensywny zapach powoli rozprzestrzeniał się w pustce. Z każdą chwilą nabierał na sile, co bynajmniej nie uspokajało Gatti. Dawno nie czuła tak wielkiej niechęci w powietrzu.

Otworzyła oczy. A może miała je otwarte, ale dopiero teraz zaczęły "działać"? Zauważyła nieopodal dwa krwiste sześciany, a tuż nad jej głową zamajaczył jakiś kształt. Powoli ukształtował się w czarną smugę dymu. Grau zjeżyła grzbiet, a przynajmniej próbowała. Nie mogła się poruszyć. Jej ciało stało się nieruchomym głazem. Smuga zdawała się obejmować wzrokiem nie tylko całą pustkę, w jakiej przebywała kotka, ale i rzeczywistość, w której pozostała reszta Salatrus.

Co by Gatti nie oddała, żeby móc odsunąć się od tego ciemnego kształtu. Zdawał się nad nią wisieć, potęgując niepokój. Nie mogła się bronić, chociażby pokazać zęby czy fukać! Co więcej, TO on z pewnością był źródłem tego nieprzyjemnego, kwaśnego zapachu, który świdrował jej nozdrza. Smuga nachyliła się jeszcze bardziej nad kocicą, a ta, choć bardzo chciała, nie mogła się poruszyć czy drapnąć. Grau dostrzegła usta, które wygięte były w drwiącym uśmiechu... To ciężkie uczucie na klatce piersiowej - tak, teraz to pojęła. Ten duch z nich szydzi! Jego usta poruszyły się, ale Grau nie zrozumiała ani słowa. Ba! Ona nie usłyszała ani jednego dźwięku, który wydobył się z czeluści tej całej Amure! - gdyż to tuż nad nią było rodzajem duszy zmarłej Opiekunki. Jej Wspomnieniem. Co gorsza, bardzo negatywnie do nich nastawionym wspomnieniem.

Tylko spokojnie, ale skoro świadomość Grau przebywała w tej pustce...

Wolę nie wiedzieć, co też już zniszczyły w szaleńczym tańcu moje Sploty pozostawione samopas. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Szlag trafił rytuał. Nic dziwnego, że Amure ma ubaw. Gdyby nie chodziło tu o moją skórę, też bym się śmiała. Jak dorwę winnego, to się odpowiednio zrewanżuję.

========
drugi spory fragment uzgodniony z Kabaszem
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 16-01-2010, 11:46   #27
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
- Nik Imnieyest – idąc za przykładem blondynki Nik również się jej przedstawił. Wymiana kilku uprzejmych zdań świadczyła o jednym: rozmowa przy stoliku nie będzie się kleić. Mężczyzna podświadomie lustrował myśli kobiet siedzących przy tym samym stoliku dowiadując się, że Rose Ann Black nie ma ochoty na rozmowę. To wystarczyło. Cisza, choćby niezręczna, była lepsza niż rozmowa tylko i wyłącznie z Karen. Byłoby to nieuprzejme. Odchylił się w krześle i przymknął oczy.

Wiedział, że do ich stolika ktoś się zbliża. Zobaczył starszego mężczyznę, jednak nie oczyma. Usłyszał, co mówi, zanim ten otworzył usta. Głosy dwóch światów zlewały się w jeden. Nie mógł odrzucić rzeczywistości, więc do niej powrócił i tylko na niej skupił swoją uwagę. Zamknął blokady umysłu, zniewalając swój dar.
- Dzień dobry państwu. Jak się państwo mają? - Nik po raz drugi usłyszał te słowa. - Niestety muszą się państwo przesiąść, gdyż to miejsce jest zarezerwowane.
- Obawiam się, że to pan musi się przysiąść do nas. Jest pan umówiony z Benjaminem Gerthartem, prawda? - odezwała się blondynka. Mężczyzna usiadł z boku, marudząc coś pod nosem. Nik z trudem powstrzymywał się, by nie sprawdzić, co się kotłuje w jego głowie. W końcu nie wszędzie warto się babrać, pomyślał. Po jego ustach błąkał się delikatny uśmiech.

Niedługo potem, zaledwie 15 minut, do baru wszedł Ben. W tym samym momencie zbulwersowany Anthony wstał z zamiarem, wyraźnym zamiarem wyjścia. Gdy zobaczył federalnego, usiadł znowu. Nik jednak wiedział, że ten mężczyzna ulotni się stąd przy najbliższej okazji. Ale w stosunku do agenta już nie mógł się powstrzymać. Fale mentalnej energii zalewały umysł obdarzonego. Anthony Johnsoon, bogaty dzięki darowi, wzbudzający zazdrość innych. Jake Calahan, nazywany Nikiem Niepamiętam, śledzony przez kilka dni, rozmowa przypadkowa. Dzięki, Ben, za odrobinę prywatności. Karen Feary, jedyna osoba, co do której był pewny, że mu pomoże. Rose Ann Black, dziennikarka po traumatycznych przeżyciach. Myśli Bena jednak, jakby celowo, omijały ten temat. Jednak myślał o tym, żeby o tym nie myśleć, przez co o tym myślał. Mafia.

Agent FBI podszedł, witając się z każdym po kolei. Nik był, oczywista sprawa, ostatni. Jako jedyny nie otrzymał żadnych miłych słówek. Myśli Bena również nie były słodkie.
- Jego się tu nie spodziewałem... Ciekawe, czy to odpowiedni człowiek... Mam przesrane...
Myśli Gertharta były coraz bardziej rozszalałe. Widać było, że się denerwuje. Nik widział w swojej wyobraźni obrazy przesyłane przez inicjatora tej imprezy. Jakieś potwory, krew, ogień, śmierć! Nik błyskawicznie zamknął swój umysł. Zimny pot spływał mu po plecach, ale twarz pozostała prawie niewzruszona.
- Prosiłeś, więc oto jestem – uśmiech mężczyzny przekazywał jednoznaczną informację, którą tylko Ben byłby w stanie odczytać.

Po chwili wyjaśniło się, że wszyscy są obdarzonymi. Jedynie Nik nie wyglądał na zdziwionego tym oświadczeniem. Wiedział, że Ben należy do tych wyróżnionych, a agent nie zaprosiłby go tu, gdyby nie potrzebował jego zdolności. Nie ryzykowałby też, że opinia publiczna dowie się o takich jak oni, więc reszcie towarzystwa też musiało zależeć na dyskrecji.

Zaczęła się opowieść. Nik doświadczył jej w innym wymiarze percepcji. Widział to, co śniło się Benowi. Wiedział, że nie jest to tak wyraźny, ostry i pełny obraz koszmarów agenta, jednak doskonale rozumiał jego przerażenie. Nie włączał się w rozmowę. Gdy Rose zapytała o „detal”, w umyśle Nika pojawił się niewyraźny obraz świecy. Świecy w kształcie róży.

Chwile umykały Nikowi jak Struś Pędziwiatr Kojotowi Wilusiowi. Czas pędził jak szalony. Przed chwilą Ben wszedł do baru, a teraz już oburzony Anthony z niego wychodził. Nik błyskawicznie sprawdził, co zamierza. Nie wierzył, że agent się na to porwie, a już po chwili jego myśli zaprzątnął dzwoniący telefon. Dzwonił dyrektor firmy, od której Johnsoon miał zamiar wycisnąć sporo forsy. Tacy jak on myślą tylko o jednym. Nik mimowolnie westchnął.

- No to teraz wasza kolej - agent skierował się do pozostałej trójki. - Co mi powiecie? Jeśli zastanawiacie się jak stąd teraz wyjść, to wam pomogę. Idę do łazienki. Jak wrócę i nie zastanę żadnego z Was to będę wiedział, a Wam będzie łatwiej. Przynajmniej nie będziecie się musieli tłumaczyć – po tych słowach wstał i skierował się tam, gdzie mówił. Nie był pewien ich pomocy. Za to Nik był. On już podjął decyzję. Karen też. Rose jeszcze się wahała. Obdarzony chciał trochę ulżyć federalnemu. Chciał, żeby wiedział, że może na kogoś liczyć. Jednak jego dar tego nie chciał. Odbił się od przegród i otumanił Nika na moment. W tym samym czasie Ben zniknął mu z oczu.

- Przepraszam – blondynka odezwała się, gdy zamknęły się drzwi do męskiej toalety. – Co o tym sądzicie?
- Nie mam żadnego powodu by mu nie wierzyć. Cokolwiek Ben widzi w tych snach to jest dla niego prawdziwe - odezwała się po chwili Karen. - A w takim razie może go skrzywdzić... i zdaje się już go krzywdzi.
- Zostaję – dodała po chwili.
- Ja również – odparł Nik. - Nie da się ukryć, że Ben potrzebuje pomocy. Tylko będzie drobny problem. Włamać się może każdy – przeniósł wzrok na Karen – i każdy też musi mieć gdzie mieszkać. A ja jestem zamiejscowy.
 
Aveane jest offline  
Stary 17-01-2010, 00:04   #28
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Gdy nastał czas rytuału Argo rozpoczął własne przygotowania, tak jak w czasie drogi pouczyła go Opiekunka. Spowolnił swoje ciało tak, że prawie widać było orbity po których wirowały piaskowe drobinki. Przestał słyszeć dobiegające wokół rozmowy, wyciszył całkowicie wszystkie niepotrzebne do życia funkcje skupiając się jedynie na przyjęciu wizji, a później podróży w głąb niej i projekcji.

W skrzadle, ubocznym efektem, niczym w krysztale odbijała się cała jaskinia. Mignęły w niej sylwetki kompanów, próbujących uaktywnić kamienie, odbił się czerwony promień którego źródło stanowił kwiecisty kamień, aktywowany przez Wallowa i Alfonse. Po chwili słoneczny kamień rozbłysnął zielenią, gdy ptaki skupiły na nim swą uwagę. Zaraz zamigotał jednakże po przyłączeniu się Lauhelmaasielu i tak jak wcześniejszy roziskrzył się krwistą czerwienią. Ostatni z kolorów, jakie Argo zapamiętał tamtego dnia pochodził od głazu z wyrytym rysunkiem kamienia. On również zaświecił zielonym blaskiem, lecz nie zmienił już barwy.

W końcu rytuał wszedł w swą decydującą fazę. Słońce padające przez otwór rozświetliło misę, a Grau zbliżyła się ze swymi splotami. Ognik nie przeczuwał, że stało się coś złego. Spokojnie oczekiwał, gdy połączone z krwią sploty oplotą kamienie, a potem zbliżą się do niego. W części tak właśnie się stało, dwie krwawe wstążki połączyły się z czerwieniącymi się kamieniami, a tym samym dały się pochwycić skrzadłu. Pozostałe zaś, gdy jedna z nich dotknęła zieleni wymknęły się spod kontroli. Wzleciały w górę i wijąc się groźnie budziły trwogę wśród zebranych. Jaskinię przeszył odgłos jakby tłuczonego szkła, gdy sploty kolejno roztrzaskiwały zebrane w sali zamorzone ciała. W pewnym momencie wszystkie przecięły się w jednym miejscu, przeszywając na wskroś ciało skrzadła. Argo znieruchomiał.

Instynktownie myśli skierował w stronę krwi podążając ocalałą wąską dróżką, jaką stanowiły dwa udane sploty. We wspomnieniu znalazł się na bagnach. Czuł zapach mokrego torfu, drażniły go ulatniające się opary. W oddali dostrzegł sylwetkę, lecz nie mógł się zbliżyć, ani nawet poruszyć w jej kierunku. Wokół panowała niezmącona cisza. Choć wszystko działo się w myślach Argo, ognik tak jak mu kazano odsłonił swój umysł zebranym. Stąd skrzadło stało się prześwitujące, ukazując wewnątrz siebie iluzję trzęsawiska.

Tymczasem w jaskini sploty radośnie wirowały, co jakiś czas trafiając w któregoś zebranych. Żaden się nie ustrzegł. Pierwsi szczęśliwcy mogli poczuć, jak przez chwilę tracą czucie gruntu pod stopami. Argo pośród bagna poczuł zaś napór powietrza. Bariera, która go powstrzymywała napływała od przodu i opływała jego ciało. Po chwili spostrzegł poruszające się liście, a do jego uszu dotarł szum wichury. W tym czasie niektórzy nie mogli zrozumieć słów kompanów do nich kierowanych, a ich umysły ogarnęła cisza. Kolejny trafiony lykan, wystawiający język, stracił orientację, a innym przestało smakować czyste, docierające z powierzchni powietrze. Argo uderzony podmuchem nie wytrzymał, odleciał w tył lądując w słonawym w smaku błocie. Podźwignął się zaraz i poznając nazwę przeciwności mógł walczyć z wiatrem powoli brnąc do przodu. W połowie drogi był w stanie rozpoznać ściganą, była to nimfa bagienna. Widział jej twarz wyraźnie, gdyż odwróciła się do niego i przystanęła wpatrzona, jakby przez odbicie w skrzadle obserwowała zebranych.

Zanim zdążył ją pochwycić, znikła w potężnym, starym pniu drzewa, które górowało nad innymi zarówno wiekiem jak rozmiarem. Wszedł za nią i nagle iluzja zamigotała na chwilę rozmywając się. Wspomnienie jednak nie znikło, Argo wchodzącego do pnia ogarnął mrok. Pomieszczenie rozświetlał jedynie szklany klosz, pod którym ku zdumieniu ognika latał jego pobratymiec, zaawansowany już w wieku, lecz wciąż żwawy. Po dokładniejszym przyjrzeniu, ciało Argo mocniej zaiskrzyło, znał bowiem dobrze uwięzioną istotę.

Wyzwolona dodatkowo energia ustabilizowała obraz, lecz zmieniła scenerię. Teraz wnętrze pnia okazało się rozległym przedsionkiem. Na końcu korytarza znajdowało się bardzo stare lustro, ze złoceniami na ramie, a w nim odbijał się flakonik. W środku zamiast płynu pobrzękiwał jakiś drobiazg, lecz powierzchnia lustra falowała i trudno było go rozpoznać. Ognik przyśpieszył do lustra nie panując nad swym ciałem. Rozglądając się wokół dostrzegł w wizji innych Salartus towarzyszących mu w wyścigu. Gdy jedna z rąk dotknęła powierzchni zwierciadła odbity w niej flakonik rozpadł się. Wszyscy uczestnicy jeden po drugim padli nieprzytomni. Argo spoglądał na ich twarze póki i jego nie ogarnęło zmęczenie. Opadł przy ziemi tak w wizji, jak i w rzeczywistości.
Rytuał zakończył się.

___
Argo używa zdolności holograficzna projekcja do pokazania wizji wszystkim zainteresowanym. Jej opis jest lub niedługo będzie w materiałach.
 

Ostatnio edytowane przez Glyph : 30-01-2010 o 20:34.
Glyph jest offline  
Stary 17-01-2010, 15:43   #29
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Przeprowadzony Rytuał Poznania zdecydowanie nie można było uznać za udany. Nie dość, że sploty Garu zaatakowały każdą żywą istotę w grocie, kamienie zmysłów oraz co dziwniejsze lodowe rzeźby, to jeszcze użyły ich zmysłów w zastępstwie nieaktywowanych kamieni.

Spea poczuła ból tak silny, że w pierwszym odruchu po odzyskaniu świadomości było zwymiotowanie własną krwią. Choć żyła, czuła się tragicznie, co gorsza wyglądała jeszcze gorzej. Wszystkie jej pióra zmieniły barwę na zieloną a zapach, który wydzielała można było przyrównać tylko do świeżo skoszonej trawy. Nie przypominała za nic Rosso Anelo. I jak się miała przekonać już nie długo jej dawne życie umarło wraz z pierwszą pokrywą lodu jaka okryła jej ciało w czasie zamarzania.

W grocie obudziły się jeszcze dwa nieznane nikomu do te pory rasy Salartus. Dwie naprawdę przedziwne rasy.






Lykaryni stali cały czas zszokowani tym co się dookoła nich wydarzyło. Żaden z nich nie dostał konkretnych wskazówek co też powinni zrobić i dlatego też, co nie trudno było odgadnąć, nie zrobili nic.

Nie ukrywający swej złości, na swych pobratymców oraz uczestniczących w rytuale Salartus - Zaur, podszedł z pochyloną głową do Babci. Było mu wstyd za swoją rasę, za rasy które brały udział w rytuale. Wstyd i to po całej linii. Po drodze przeszedł obok Az'khasa sycząc z dezaprobatą. Ten także nie zrobił nic i aby rytuał mógł zakończyć się pomyślnie.

Co prawda Salartus poznali dwa fakty odnoszące się do przeszłości Broo. Jednak trzecia wizja, w której ujrzeli starszą formę skrzadła, była tak różna w odniesieniu do celu rytuału, że wśród niektórych przedstawicieli ras pojawiła się słuszna wątpliwość – Czy aby na pewno to co ujrzeli w jakikolwiek sposób im się przyda ? I tylko Argo, Grau wraz z Opiekunkami w głębi duszy czuli, że ta wizja, może okazać się kluczowa.

Wykończona Babcia skorzystała z pomocy Zaura aby powstać. Rozejrzała się dookoła niej. Sytuacja nie przedstawiała się dobrze. Wszyscy przebywający w grocie Salartus wyglądali jakby stoczyli walkę z młodym człowiekiem.

- Siostry, musimy opatrzyć rannych.

Opiekunki podchodziły do każdego i z wyraźną troską starały się pomóc odzyskać podstawowe zmysły istot. Wszyscy bowiem oddali część smaku, słuchu i dotyku na rzecz wizji, którą ukazał Argo. Dobrze chociaż, że byli w stanie zrozumieć sens wizji.

Babcia podeszła do Puryfika korzystając z pomocy Zaura. Poprosiła Lykaryna by ten podał jej kilka skrawków swojej skóry. Zamoczyła je w śniegu i uważnie, powoli zbierała resztki jej własnej krwi z ciała puryfikanina.


Stojący obok Puryfikanina Zaur z premedytacją nadepnął na jedną z leżących na ziemi macek, ta odskoczyła w powietrze.

- Nie wierć się tak. - Skarciła Puryfika, gdy ten nie mógł opanować swojej macki.
- Muszę zebrać całą moją krew aby infekcja nie rozeszła się dalej po twoim ciele.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 18-01-2010, 22:15   #30
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Im dłużej trwała wizja, tym więcej siły woli wymagało od Grau, aby utrzymała się na dygoczących łapach. A może jedynie wizja pozwalała jej jeszcze ustać?

Kiedy wszystko się skończyło, drące nogi nie wytrzymały i Kocica wyzuta z sił:
1) Najpierw jej łapy osunęły się do krwi,
2) dzięki czemu z całej pary bezwładnego ciała uderzyła szczęką w brzeg misy
3) przy okazji wypadając z niej na podłogę.

Filozofom pozostawiła rozważanie, dlaczego zawsze najpierw opada głowa i czemu siła grawitacji jest tak niemiłosierna.

Mi...

- ...AU - rozdzierający, bolesny głos wydobył się z jej małego ciałka. Leżała na boku, ciężko oddychając. Czuła się, jakby ktoś kręcił ją w kółko, a ona wylądowała na ścianie. Albo jakby nawąchała się waleriany. Jej Sploty pulsowały doprowadzając jej zmysły do szaleństwa - piekło jakby jej ktoś rozgrzane patyki do skóry przykładał. Zabrudzający je kolor szkarłatu, powoli parował.

Ktoś się nad nią pochylił. Chyba chciał ją pogładzić, dotknąć.

- NIE RUSZ! - warcząc zerwała się, kolebiąc, ledwo utrzymując równowagę zaparła się o nogę misy. - ZOSTAW! - fuknęła.

Chciała zniknąć, ale przy próbie przez całe jej ciało przeszedł tak bolesny skurcz, że aż zobaczyła białe muszki przed oczami. Ponownie się zachwiała.

Nie, nie mogę zniknąć! Nie... nie... NIEMOŻLIWE!

Musiała uciekać! Chwiejnym krokiem zatoczyła się w kierunku najbliższej ściany. Wszystko zdawało jej się takie płaskie. Wpakowała się mordką prosto w kamień z pelargonią. Potrząsnęła łebkiem. Już pewniej na nogach wyminęła go i przywarła do ściany za jakimś jeszcze zmrożonym Salatrusem. Zaczęła się trząść. Jej skóra nie dość, że paliła, to jeszcze futro przestało chronić przed zimnem.

Rozejrzała się po sali. Nie była w stanie określić dobrze odległości. Miejsca w przestrzeni poszczególnych przedmiotów. Echolokacja, którą postrzegała świat od urodzenia, po prostu zniknęła.

Zaczęła trząść się z zimna, a zwinięcie się w kulkę nie pomogło. Jej lewa łapka krwawiła. Polizała ją. Rana powinna się zasklepić, tymczasem krew płynęła dalej.

Gatti zamknęła się oczy, przylgnęła całym bokiem do lodowatej ściany i zaczęła mruczeć.

TERAZ zaczęła się naprawdę bać.


***

Powiadają, że każdy może być palantem, ale decyzja, by nim zostać, jest ściśle osobista. Tą decyzję już dawno podjął Flyx. Wiedział on doskonale, że w życiu nie dojdzie do niczego, jeśli sam sobie tego nie weźmie. Dzisiaj stał właśnie pośrodku dziczy nieznajomych mu ras, koło niego waliły się gruzy rzeźb Salartus, a on sam czuł się dość nieswojo. W głębi duszy powiedziałby nawet, że ktoś skradł jego mojo. Wiecie co mam na myśli. Na całe szczęście nadal tliły się w nim instynkty Grudrona.

Podszedł do - jak mu się wydawało - najlepszego reprezentanta skorego udzielić mu jakiś sensownych informacji. Jednak pannica odskoczyła, gdy tylko Grudon spróbował jej dotknąć.

Tak, tego jeszcze brakowało. Wielkiego diablęcia pytającego o wskazówki drogowe.

Kocica cofnęła się, jak najdalej mogła, w głąb szpary między ocalałą figurą lodową, a ścianą. Zamknęła oczy. Może jak będzie udawać, że jej tu nie ma, to osobnik ten sobie pójdzie?

- Spokojnie miła pani, nie mam żadnych niecnych intencji. Wszystko, co mogłaś usłyszeć o mojej rasie, jest mocno przereklamowane.
szczególnie w tej chwili. -dodał w myślach.
- Mogłabyś mi powiedzieć, co też u licha się tu wydarzyło króliczku ? - Zapytał mrucząc pod nosem każdą literę r. Usiadł przy tym wygodnie koło kotki w pozycji kwiatu lotosu. Swojego ogona dyskretnie używając za osłonę krocza. Jak się okazało Pytia Flyxa dyndała spokojnie w powietrzu, i, jak przystało na męskiego Grudona, była sporych rozmiarów.

Nie, udawanie nieistnienia nie przeszło. Kocica trzęsąc się z zimna obrzuciła irytującego osobnika zeźlonym wzrokiem. A chciała się tylko schować i żeby o niej wszyscy zapomnieli!
- Czy ja wyglądam na białą, niewinną kulkę z długimi uszami? - żachnęła się Grau. - Albo na informację turystyczną? Idź sobie, przeszkadzasz mi w "chowaniu się przed całym światem". - Chociaż z drugiej strony. Był duży, masywny. - Ale skoro już musisz tu siedzieć, to odwróć się do mnie plecami, lepiej będziesz mnie zasłaniać.

- Wszystko dla ciebie słodka. - Grudon odwrócił się do Grau plecami, zasłaniając ją przy tym swym masywnym ciałem.
- Twe okrągłości na pewno nie są niewinne. Bez urazy maleńka, chciałem tylko dowiedzieć się kilku drobnych faktów.
Masz stałego partnera ? Przebiegło Flyxowi przez myśl. Jednak szybko zmusił się do powrócenia do właściwego tematu.
- Zrozum mnie, leżałem sobie wraz z moją kobietą spokojnie jak obrzędy nakazują czwarty rok w mojej pieczarze. Wspólnie spędzaliśmy bardzo, ale to chciałbym podkreślić, bardzo intensywne chwile a tu ni z tego ni z owego obudziłem się tutaj. Opiekunki doskakują dookoła jakiś wypierdków. Żony nie ma u boku, a ty wyglądasz jak Salartus, który nie oleje brata w potrzebie. Więc?
Flyx odwrócił głowę spoglądając wzrokiem słodkiego szczeniaka w stronę Grau.
- Pomożesz potrzebującemu ?

"Szczeniaka"

Geny felini w jej krwi obudziły się nareszcie, łagodząc powoli ból. Zresztą szkarłat już właściwie całkiem wyparował. Dobrze, że przynajmniej nie straciła kontroli nad Splotami. Wtedy mogłoby się zrobić nieciekawie.

Gdyby powiedział to innym tonem, pomyślałabym >>ckliwa historyjka<< Ale to Diablę. Grudrony są szczere do bólu, przepakowane hormonami i to określenie zupełnie do niego nie pasuje. Ale ta mina szczeniaka kusi we mnie ciemną stronę, żeby go w trąbę zrobić.

- A co ty, po jałmużnie chodzisz? - sarknęła. - Nie wiem, kto Cię tu przytargał. I czemu Cię zamrozili, ale widocznie się rozchorowałeś. Wiesz te plotki, że Salatrus mają się coraz gorzej, że jest nas coraz mniej itd. mają więcej do czynienia z prawdą, niż byśmy chcieli. Opiekunki zgoniły samobójców i zaproponowały rytuał, żeby się dowiedzieć, jak ta banda niedoświadczonych pysiów mogłaby uratować tyłki pozostałym rasom. Po krótce, rytuał się nie udał, obecni tutaj kwalifikują się do zszywania, widocznie rozbiłam... ło się - szybko się poprawiła - kilka lodowych figur, które zatrzymywały postępy choroby. Wybacz, że miałeś tę niewątpliwą przyjemność bycia jedną z nich. To tak w telegraficznym skrócie.

- Jak to chory ?! - Grudon spojrzał podejrzliwie na swoje genitalia. Pomacał - jak mu się wydawało - dość dyskretnie swoje przyrodzenie.
- Nie, żadna choroba mi nie groźna. Nie no gdzieżby znowu. - Nastąpiła niezręczna pauza podczas, której Flyx wstał jakby rażony piorunem. Odchrząknął głośno, rozprostował skrzydła i spróbował zionąć ogniem. Z jego ust zaś wyleciało coś, co można nazwać małą ciemnozieloną ćmą.
- Co do ludzkiego orgazmu ma to znaczyć ! Gdzie mój ogień ?! Gdzie mój płomyczek ?
- Wiesz może drobniutka kto jest odpowiedzialny za spieprzenie tego rytuału ?! Chętnie się z tym Salartus rozmówię.

Tak, nie ma jak dyskretny wielki potwór, który mówi "gdzie jest mój płomyczek?". Niezależnie od tego, czy Diablę posiadało swoje ogniste zdolności, czy nie, ewidentnie szykowała się dobra zabawa. Gdyby tylko Grau nie musiała dalej podróżować z tą niedorobioną gromadką! Wskazałaby od razu kogoś, kogo nie lubi. Strach dalej trzymał Kocicę za ogon i nie wypuszczał z załomka skalnego, ale rozejrzała się bystro (acz płasko) po obecnych. Kto ją zdenerwował na tyle, aby zasłużyć na manto?

Wyczuła paskudny zapach. Może unieszkodliwić źródło owego smordu, zanim się potrują? Grau zlokalizowała owo zielone duże coś, co tak niemiłosiernie dawało. Co więcej, pierwszy raz je widziała i zdaje się ostatni - do Drużyny Dziesięciu Boleści nie należało. Mackowaty już ma problemy z Zaurem (a dobrze mu tak! Już będzie wiedział, gdzie łap nie wsadzać!!)
- Ja tam za przekaźnik robiłam, także mogę się mylić, ale od tego Zielonego i Śmierdzącego bije takie straszne poczucie winy: to musi być jego sprawka! - rzuciła pewnym głosem, przybierając wygodniejszą pozycję, aby w spokoju i zupełnie bezpiecznie obserwować dalszy bieg wydarzeń.

Flyx pobiegł rozwścieczony w stronę schorowanej anielicy. Rzucił się na nią, przewrócił na ziemię i bez namysłu rozpoczął bójkę.


============
dodany fragment by Latilen & Kabasz - czytać uważnie ;p!
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172