Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2010, 12:59   #178
Epimeteus
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Z każdym krokiem oddalającym go od pokoju, Kalel czuł się coraz mniej pewnie. Karczma była co prawda pusta i Lusus był jedyną osobą jaką spotkał, ale paradowanie tylko w ręczniku owiniętym dookoła pasa nie przychodziło mu łatwo. Szedł korytarzem i przytrzymując ręcznik dłonią próbował zdecydować, gdzie ma iść. "Ubrania są na piecu - powiedziała", myślał łotrzyk. "Widziałem piec w głównej sali, ale chyba był wygaszony... na pewno był. Więc to nie tam. Poza tym tam każdy mógłby sobie wziąć jak swoje." Tok jego rozmyślań przerwały brzęczące odgłosy naczyń. "To musi być to" uśmiechnął się do siebie chłopak i ruszył w kierunku kuchni. Nie zastanawiając się wiele i święcie przekonany, że to babka na zmywaku zarabia na chleb pewnym krokiem przekroczył drzwi. Ubranie rzeczywiście leżało na piecu kuchennym. Lecz na świeżo wymytej twarzy Kalela zamiast promiennego uśmiechu pojawiły się kropelki zimnego potu. Na jego koszuli leżał czarny kot - to raz. Dwa, po kuchni w te i we wte ganiała gromadka dzieciaków, które na jego widok zatrzymały się jak wryte i wlepiły w niego oczy. Trzy... trzy to były rozbawione oczy Verny spoglądające na niego z kpiną.

Cały zesztywniały od tego spojrzenia ruszył w kierunku ubrania. Przepchnął się przez stojącą na jego drodze dzieciarnię i dumnie ignorując dziewczynę sięgnął po koszulę, niestety dla siebie również ignorując kota. Zwierzak najpierw wpił się pazurami w materiał koszuli, a po chwili, gdy dostrzegł że człowiek nie zrezygnuje, raptownie skoczył mu na głowę. Kalel wykonał dwa mistrzowskie susy do tyłu zostawiając za sobą kota. I przy okazji ręcznik, który wypuszczony z dłoni natychmiast się rozwiązał i opuścił zasłaniane przez siebie biodra. Zszokowany chłopak zastygł na chwilę, czując jak wszystkie spojrzenia kierują się w jego stronę. Jego twarz eksplodowała czerwienią a on skoczył w stronę stołu i chwycił pierwsze co mu w ręce wpadło. Wilki rzeźnicki tasak. Uważaj chłopcze! Krzyknęła babka widząc grożące mu niebezpieczeństwo. Na całe szczęście nic złego się nie stało i jedyny uszczerbek jaki poniósł Kalel to ten na poczuciu godności. Suchym głosem, w którym pomimo narzucanych prób opanowania dało się wciąż wyczuć drżenie powiedział: Przeppraszam za zamieszanie. Ten kocur... całkiem mnie zaskoczył.

Starając się iść jak gdyby nigdy nic, tak jakby nie było nic normalniejszego w świecie niż lśniące ostrze tasaka chwilowo zastępujące mu ubranie, zbliżył się do ręcznika i podniósł go z ziemi. Unikając patrzenia w czyjekolwiek oczy, ze szczególnym uwzględnieniem oczu Verny, opasał się nim, odłożył tasak na blat pieca a zabrał z niego ubranie. Dzię...dziękuję za upranie panno Verno - wydukał i z wrażeniem że postawienie każdego kroku trwa gdzieś z godzinę ruszył w kierunku wyjścia z kuchni. Czas oczywiście przyśpieszył, gdy tylko zamknęły się drzwi. Tak samo zresztą jak Kalel, który niczym strzała, powiewając połami ręcznika, pomknął do swojego pokoju. Zatrzasnął za sobą drzwi i opierając się o nie plecami ciężko dyszał przez dłuższą chwilę. "Jutro stąd wyjeżdżam choćbym nie wiem co!" pomyślał i na wciąż trzęsących się kolanach skierował się do swego łóżka. Lusus zamamrotał coś nie budząc się i obrócił się na drugi bok. Sen nie przyszedł łatwo, co rusz odganiany przez obraz śmiejącej się do rozpuku Verny, a i sen który się w końcu pojawił nie był lekki. Za dużo w nim było tasaków.

Nadszedł poranek. Kalel powitał go wymięty i w paskudnym humorze, poranek przywitał go tym samym. Niebo pokrywały ciemne, skłębione zasłony chmur, przywodzące na myśl nocne koszmary. Łotrzyk wzdrygnął się gdy błyskawica blaskiem zimnym niczym ostrze tasaka przecięła niebo. "I co teraz mam właściwie robić?" pomyślał. "Jak się zabrać do poszukiwania pierścienia tak, żeby za mocno nie oberwać? Trup się ściele gęsto przy drowach, a i ja poczułem na sobie ich pięść. Trzeba byc bardzo ostrożnym. Ale z drugiej strony bez ryzyka nie ma co liczyć na sukces. No na dodatek zaraz będzie lało."- westchnął podsumowując swoje myśli. Zerknął na kompana - Lusus wciąż spał, więc cicho narzucił ubranie i wyszedł z pokoju. Markotny ruszył zobaczyć co mogą ofiarować mu Podkosy. Zaiste niewiele tego było, lecz gdy na wystawionym przed dom stoliku ujrzał proste, wykonane z drewna przedmioty, to wkrótce za parę miedziaków w jego kieszeni pojawił się niewyszukany grzebień.

We wsi nie było już śladu po wczorajszym poruszeniu, entuzjazm mieszkańców ulotnił się. "To pewnie ta burza wszystkim humory skwasi" - myślał przyglądając się ukradkiem twarzom bez wyrazu. Dorośli byli przygaszeni, lecz co dziwne dzieci nigdzie nie było widać. "Pewnie przez pogodę - boją się piorunów, albo że zmokną". Zaszedł w końcu do domku zielarza i zauważył, że nawet Fardan był jakiś inny. Spoglądał na Kalela smutnym wzrokiem i ciężko wzdychał. Pomimo tego chłopak wyszedł od niego z uśmiechem na twarzy, bo mydło dostał z niezłym rabatem. Spojrzał w niebo i uznał że nie ma co się szwędać. "Zaraz lunie - wracam do karczmy i z innymi zastanowię się co dalej".

W drodze powrotnej do karczmy zaczęło prześladować go wrażenie, że zewsząd - spoza poruszających się na wietrze zasłon, uchylonych drzwi, każdego rogu wpatrują się w niego jakieś oczy. Poczuł ciarki na plecach i odruchowo przyśpieszył kroku, sam przed sobą usprawiedliwiając się, że to z powodu nadchodzącej burzy.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline