Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2010, 19:27   #171
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Zmęczenie Lususa ustąpiło zaciekawieniu. Wsłuchiwał się uważnie w każde słowo zielarza. Przez chwilę milczał gdy starzec skończył. Zamyślił się dumając nad opowieścią.

- Trzeba było od razu mówić żeście w takiej tragicznej sytuacji. Owszem wiedziałem, że pierścień znaczący lecz sądziłem, że za plony wasze jeno odpowiedzialny, za dobrobyt. Klątwa o której prawisz to paskudna rzecz. Czytałem kiedyś w Świątyni Helma o tych sprawach. O ile mnie pamięć nie myli to wszystkie objawy o których wspominasz wskazywały by na jakąś likantropię. Czyli zmiany ludzi w bestie podlegające fazom księżyca… - paladyn zamilkł nie chcąc się chwalić swą wiedzą. - Skoro wyście w takich kłopotach to pomogę wam. Wyruszę na ten jarmark aby odnaleźć pierścień co od klątwy was chroni. – dodał ściszonym, jakby zmęczonym głosem.

Zielarz spojrzał na Lususa nieobecnym spojrzeniem.

- A na cóż nam ten pierścień, skoro popsuty? Czar Elethieny z niego uleciał. Teraz jest tak jak rzekłeś, to jeno błyskotka nic nie warta, symbol bezużyteczny, zachodu waszego nie wart... - zamilkł zrozpaczony i ukrył twarz w dłoniach.

Młody rycerz pokiwał energicznie głową.

- Nie mów tak. Na magii co prawda ja się tak bardzo nie znam, ale wiem dużo o bogach. Skoro waszej Bogini Galian moc była tam zamknięta to powróci ona do was. Bogowie nie odwracają się od ludzi, więc i ty Fardanie nie odwracaj się od niej. Musisz pielęgnować w sercu nadzieję i ufność, w tym świecie nic nie dzieje się bez przyczyny, kto wie może nasze drogi zawiodły nas tutaj nie bez powodu. Poza tym ja podejrzewam, że pierścień stracił swą moc bo od miejsca swego przeznaczenia się oddalił. Z opowieści jasno wynika, że dla Podkosów i jego mieszkańców został w magicznej kuźni zrobiony więc myślę, że działa tylko tutaj. Zapewne jak wróci na swe miejsce to jego moc ponownie was ochroni. Wierze w te słowa na tyle aby zaryzykować me życie i ruszyć za drowami. A o me słowo się nie troskaj, u mnie więcej warte niż złoto. – ożywił się Lusus węsząc nowe wyzwanie i przygodę.

- Kwiatuszku - Tua usłyszała zbolały szept Madraga. - Weź no od tej swojej wścibskiej przyjaciółeczki moje pudełko... i otwórz je. Nie mogę dłużej patrzeć jak się męczycie... - głos maga był przepełniony wstydem i żalem, tak cichy, że dziewczyna ledwie go słyszała.

Na pełne wiary słowa giermka Fardan podniósł głowę i spojrzał na niego z wahaniem.
- Nie wiem, czy Galian czy nie... Ruda Wiedźma tam jakiś czar zamknęła, tak przynajmniej naszym pradziadom rzekła, a ona kapłanką nie jest. Jeno nam w kapliczce trzymać go kazała... może to jakoś pomagało?

Gdyby ktoś przyglądał się teraz Tui, to zauważyłby jak rozszerzają jej się ze zdziwienia źrenice.

- Lidio, mogłabyś mi podać to pudełko, które znalazłaś w pracowni maga? Bardzo proszę.

Po twarzy łuczniczki łatwo było widać zaskoczenie, ale bez słowa protestu oddała młodszej dziewczynie skrzyneczkę. Gdy znalazła się ona w rękach Tui, dziewczyna poczuła w dłoniach dziwne, ale bardzo znajome uczucie dotkliwego i nagłego zimna. Pudełko uchyliło wieko i ukazała się zgromadzonym jego zawartość.


- To nasz pierścień! Mówiliście przecież, że go nie macie! - zakrzyknął Fardan, rzucając się w stronę pudełka. I rzeczywiście - w prostej, drewnianej szkatułce leżał pierścień: brudny, topornie wykonany, z oczkiem które mogło być zrobione równie dobrze z nieoszlifowanego bursztynu, jak i ze zwykłej żywicy. Tkwił sobie spokojnie nadziany na niewielki, wbity w dno pudełka kołek. Zielarz chwycił go trzęsącymi się dłońmi, tuląc do piersi jak największy skarb. Dopiero po dłuższej chwili jego rozgorączkowanie opadło, przechodząc w poprzednią apatię. - I co z tego, skoro zepsuty...

- Może nie jest... Umieśćmy go w kapliczce. Kiedy wypada najbliższy czas zmiany? - zapytała Tua
- Jutro - burknął ponuro zielarz - Ale chcecie ryzykować swoją obecność tutaj?

Dziewczyna rozejrzała się po swoich towarzyszach szukając na ich twarzach odpowiedzi na pytanie Fardana.
- Ale przecież macie te klatki... - mruknęła niepewnie.
- Ano mamy... Możemy zrobić jak mówicie... Jeno nie mówcie nikomu, żeście pierścień dowieźli co by sobie ludzie nadziei darmo nie robili. Potajemnie go w kapliczce ukryję. Bo jak się okaże, że jest jako rzekłaś i nie działa, to jeszcze większa rozpacz będzie - widać było, że sam zielarz nie chce sobie robić nadziei. Jakby nie było, Madrag nie raz udowodnił swoją wiedzę na temat magii, więc i w przypadku pierścienia zapewne się nie mylił. - Czegoście wcześniej nie powiedzieli, że go macie? Czemuście nas zwodzili? - rozżalił się znowu.
- Ach tam zwodzili od razu! Drowy mówiły, że pierścień zabrali, więc myśleliśmy, że tak jest. A tego pudełka to wcześniej otworzyć nie mogliśmy, więc nie wiedzieliśmy, że to on jest tu ukryty. - odpowiedziała Tua.
- Aha.... - z powątpiewaniem rzekł Fardan. - I się tak nagle wzięło i otworzyło, co? I z niego pierścień wyskoczył?

- Rzeczywiście trochę to podejrzane… - mruknął pod nosem Lusus. – Pierścień pojawia się i znika… skąd ja to znam. – dodał ponuro. - Ale tak czy inaczej darowanemu koniu w zęby się nie zagląda. Plan jest dobry, zobaczymy czy pierścień magiczny. Jeżeli nie to trzeba będzie wiedźmę odnaleźć aby go naprawiła, a na jej trop najszybciej na jarmarku natrafimy. Czy wszyscy zgadzamy się chociaż w tej jednej sprawie? – rozejrzał się po zgromadzonych. Fardan tylko wzruszył ramionami, najwyraźniej bojąc się liczyć na cud.

Tua z ulgą dostrzegła, że po odpowiedzi paladyna, zielarz przestał dociekać prawdy i odpowiadając Lususowi skinęła głową.

Wojownik zagłębił się w swych myślach. Nie wiedział dlaczego mag tak długo zwlekał z ujawnieniem tego pierścienia. Wiedział natomiast, że nie mówił im wszystkiego a to już jak ukrywanie prawdy, prawie kłamstwo. Zaufanie Lususa do tej istoty spadało. Nie podobała mu się wizja dalszej podróży w drużynie której członkowie są ze sobą nie szczerzy. W świątyni nic o tym nie mówili, nie przygotowali go dobrze do życia. Być może to rodzina powinna spełniać to zadanie. Być może gdyby kapłani wiedzieli jakie są stosunki jego z matką to powiedzieli by mu więcej o świecie i o tym jaki jest skomplikowany. A tak to tylko nauczyli go walki , dali wiedzę na temat klątw, bogów i umarlaków, wbili do głowy kodeks i wysłali w świat. Jak wielkie i męczące jest teraz zaskoczenie. Teraz gdy okazuje się, że nie wszystko jest białe lub czarne, że są rzeczy które nie są dobre ani chwalebne ale mimo to konieczne, że czasem trzeba czynić zło aby zapobiec większemu złu. Strasznie go to wszystko przytłaczało, chciał aby wszystko było proste jak w księgach, że on - dobry walczy z drowami – złymi, i wygrywa, okrywa się chwałą i zdobywa serce księżniczki. A tym czasem jest w grupie podejrzanych ludzi, zgodził się wykonać podejrzaną misje, która ma na celu pomóc ludziom być może stanowiącym zagrożenie dla okolicy… jak bastor? Nie wie już co jest słuszne.

„Tak bardzo chciałbym abyś był teraz przy mnie mistrzu… albo ty ojcze. Abyście pomogli mi w tym szaleństwie. Aby matka pogłaskała mnie po głowie i uspokoiła me nerwy. Aby Caleb upewnił mnie w tym, że drowa należy jak najprędzej poddać torturom i zabić. Aby Jead powiedział mi czego Helm ode mnie oczekuje. Jestem w tłumie ludzi którzy mnie nie rozumieją i gardzą mną, ubliżają, stawiają na krawędzi szału i wystawiają na próbę me opanowanie. A co najważniejsze to nie chcą dopuścić do siebie myśli abym miał ich opuścić lub zrobić coś wbrew ich oczekiwaniom. Spoglądają na mnie za każdym razem jak jest jakaś poważniejsza decyzja do podjęcia. Jednak w pogardzie mają me zasady i postanowienia. Na przykład dzisiejszy obiad… z czyjej sakiewki był opłacony? Zapewne z drowiej bo nikt zrzuty żadnej nie zrobił. Chcą abym z nimi podróżował choć ignorują me nakazy ale beze mnie decyzji nie podejmą. Przecież mam zaledwie szesnaście lat, wszystko jest jeszcze dla mnie czarne lub białe… a przynajmniej powinno być…”

Zalewana trudnymi myślami głowa Lususa opadała powoli w dół. Zmęczenie powracało ze zdwojoną siłą.

- Wybaczcie. – powiedział wstając i chwiejnym krokiem kierują się do wyjścia. – Zmęczenie mnie dopadło, udam się do karczmy na spoczynek. Jutro ważny dzień dla nas, sprawdzimy czy pierścień swą moc zachował. Zielarzu najlepiej umieść go w kapliczce dzisiaj pod osłoną nocy. Jutro zamkniemy ludzi w klatkach i zobaczymy co się stanie, lub miejmy nadzieję… co się nie stanie. Dobranoc wszystkim. – po tych sowach wyszedł, udał się do opłaconej izby,W drzwiach minął się z mokrym, owiniętym w płótno Kalelem. Skinął mu jedynie głową, młody łotrzyk widział zmęczenie na twarzy giermka więc mu nie przeszkadzał. Lusus rozebrał do bielizny i położył się spać. Rozmyślał jeszcze trochę o tym młodym dziwnym człowieku, o tym jak nagle ulotnił się z pokoju zielarza i w jaki sposób zarabiał na życie, o tym, że posiada komplet wytrychów i wie jak ich użyć. Następnie jego myśli zajął drow i jego kara. Wreszcie zasnął a jego myśli spowił mrok.
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.

Ostatnio edytowane przez madman : 07-01-2010 o 20:27.
madman jest offline  
Stary 07-01-2010, 22:15   #172
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Dziewczyna westchnęła z ulgą. Właściwie to jeszcze nie doszło do szczęśliwego zakończenia hecy z pierścieniem, ale wszystko było na dobrej drodze i jakoś lekko zrobiło jej się na sercu. Skończyła się wyczerpująca podróż pełna niepokoju o odbiór mieszkańców ich przybycia bez pierścienia. Skończył się sąd, na którym musiała się tłumaczyć ze swego czynu. Skończyły się przepychani słowne Meave z Lususem i przekonywanie tego drugiego do pomocy chłopom. Skończyła się wreszcie męcząca rozmowa z Fardanem, na którego prośbę z całego serca chciała przystać, a jednocześnie nie mogła mu powiedzieć całej prawdy; nie wiedziała czy Mistrz chciałby, żeby dowiedziano się, że jego duch wciąż błąka się po świecie. Teraz pozostaje jej tylko czekać następnego dnia i wtedy się zobaczy, co należy robić dalej.
Tua postanowiła nie zamartwiać się na przyszłość. Nie planować. Przyjmie to, co da jej następny dzień. Na ten moment chciała tylko wyjaśnić z Madragiem, czemu nie powiedział jej prawdy. Trochę ją to zabolało, a do tego nie pokazali się zbyt dobrze Fardanowi, któremu w końcu coś zawdzięczają.
- Czy masz jeszcze jakąś sprawę zielarzu? Jeśli nie, to chciałabym zabrać swoje rzeczy, które zostawiłam u ciebie nim wyruszyliśmy do Fortecy.

Fardan tylko wzruszył ramionami. A idźcie dzieci odpocząć. Pamiętajcie tylko, co by jutro w nocy ze swego pokoju w karczmie nie wychodzić, a i w dzień się pod nogami nie pętać, bo wszyscy niespokojni będą.

Dziewczyna mając w garści już niewielki tobołek zabrany z chaty Fardana, na ramieniu torbę z księgami, postanowiła, nim uda się spać, porozmawiać z Mistrzem. Gdy tylko wyszła z domu zielarza, rozejrzała się dokładnie, i kiedy była pewna, że nikogo nie ma w pobliżu, zaczęła szeptem wywoływać maga. Madrag milczał dość długo i dopiero gdy w głosie Tui słychać było coraz większe zniecierpliwienie, odezwał się gdzieś z poziomu jej torby.
- No co...?

Dziewczyna ze zdziwieniem spojrzała w dół, skąd dobiegał dziwny, inny niż zazwyczaj głos Mistrza.
- Co się właściwie Mistrzu stało? Dlaczegoś mnie okłamał?
- Wcale nie okłamałem - obruszył się Madrag, choć jakoś bez przekonania. - Po prostu nie powiedziałem... eee... całej prawdy.
- Aha. No tak. A teraz, gdy sytuacja się wyjaśniła możesz już wyjawić całą prawdę? - spytała Tua starając się mówić normalnym tonem, bez przekąsu.
- Czyli co konkretnie? - czarodziej wyraźnie grał na zwłokę.
- Powiedz o pierścieniu. Dlaczego drowy go nie zabrały na Jarmark, czy wiedziały, że on znajduje się w skrzynce i dlaczego wziąłeś pierścień z wioski, skoro wiedziałeś, że nie chodzi tylko o plony, a zabierając go sprawiasz, że wszyscy mieszkańcy będą potworami?! I dlaczego właściwie twój głos tak jakoś... dziwnie brzmi?
- Dużo tego... - zamarudził mag, po czym rozpoczął smętnym głosem. - No to tak... czemu pierścień wziąłem to już ci mówiłem: wiedziałem o klątwie (jakbym mieszkając tu mógł nie wiedzieć?!) i chciałem działanie pierścienia utrwalić i rozszerzyć, co by z wioski wyruszać mogli,. Myślałem, że przed nowiem zdążę... A jak siedziałem i pracowałem w Twierdzy to drowy przyszły i się jakoś w ich łaski wkupić musiałem, co by mnie nie utłukli. A oni jakieś plotki o tym pierścieniu już słyszeli; zresztą szanują magów. No to rzuciłem jakiś prosty czar na byle błyskotkę i im dałem mówiąc, że to wioskowy pierścień, a ten ukryłem w ścianie. I tyle... On na pewno nie zadziała, nawet tutaj... może to klątwa Haradana Szalonego zaklęcie Rudej Wiedźmy przemogła? - zamilkł na chwilę, najwyraźniej rozważając tę kwestię. - A co się głupio pytasz czego mam głos dziwny - jakbyś ty widziała ile nieszczęścia na ludzi sprowadziłaś, to byś ćwierkała jak skowronek? Jakbym jeszcze żył, to bym się chyba prędzej powiesił, niż wrócił tutaj... taki wstyd... - głlos mu się załamał i nawet nie zwrócił uwagi, że Tua złamała dane mu słowo i powiedziała wszystkim, że to on popsuł pierścień.
Dziewczyna westchnęła i wzruszyła ramionami.
- Poczekamy, może zdarzy się cud i pierścień zadziała? A teraz to trza się trochę ogarnąć i odpocząć po podróży. Pouczysz mnie jeszcze dziś, czy też wolałbyś odpocząć? Tua zawiesiła na chwilę głos zastanawiając się czy jej słowa mają sens. - A tak właściwie to, czemu nie powiedziałeś wcześniej, że mamy ten pierścień?

Miałaś wrażenie, że mag wzruszył niematerialnymi ramionami. A po co wam miałem mówić? Gadaliście głównie o uwolnieniu zakładników i oczyszczeniu się z oskarżeń o mord - do tego pierścień potrzebny wam nie był. Skąd miałem wiedzieć, żeście tacy szlachetni i go dalej szukać będziecie? A potem no... to mi się głupio zrobiło że milczę i żem już nie chciał dodawać sobie przewin.. No i patrzeć jak się o to spieracie - zakończył niechętnie. - A co do nauki... wybacz, ale nastroju dziś nie mam... Może jak ze wsi wyjedziemy... Weź się poucz jakiegoś czaru prostego sama, albo se stare powtórz, albo wyśpij się po prostu, nie zaszkodzi ci. I się wykąp, bo śmierdzisz rybą i koniem.

Tua uśmiechnęła się na wspomnienie maga o jej zapachu. Faktycznie, kąpiel to rzecz, która jest jej teraz najbardziej potrzebna. Wspomniała zaraz swoją kiesę, a w niej kilka zaledwie drobniaków i skrzywiła się. Będzie musiała się wykapać w zimnej rzece. Była jednak przyzwyczajona do lodowatych kąpieli w domu, więc ta perspektywa, aż tak bardzo jej nie przerażała.
- No to dobranoc Mistrzu. - powiedziała i ruszyła w stronę karczmy.
- Brnoc - mruknął czarodziej i pogrążył się w swoich rozmyślaniach.

W izbie, gdzie spędzić miała noc Tua zostawiła swoje rzeczy. Zabrała tylko ciuchy, które miała w tobołku zostawionym u Fardana. Karczmarza poprosiła o mydło i suchy ręcznik i ruszyła nad rzekę poszukać dobrego miejsca na kąpiel wypranie swoich ciuchów.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 08-01-2010, 09:05   #173
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Po zjedzeniu chleba ze smalcem u Fardana Kalel nie czuł głodu; mimo to w pamięci odżyły mu wspomnienia o smakach z tutejszych ogrodów. Skręcił w boczną alejkę, rozejrzał się dookoła sprawdzając czy nikt nie widzi i chyłkiem przeskoczył przez ogrodzenie. Zatrzymał się czujnie wyczekując niespodziewanego ataku jakiegoś burka, po czym spokojnie, tak jakby był na swoim, przeszedł się pomiędzy drzewami zbierając co atrakcyjniejsze owoce. Wokół nikogo nie było - zaaferowani procesem wieśniacy siedzieli na gankach lub w domach. "Wiele ze sobą nie wezmę", westchnął i gdy już miał kieszenie pełne z powrotem przeskoczył na dróżkę. "Pyszności!", pomyślał zajadając ze smakiem świeżutkie, soczyste i przepełnione słodyczą wiśnie. Długo nie trwało zanim pestka ostatniej z nich opuściła jego usta pozostawiając błogi uśmiech na twarzy. "W zasadzie teraz pozostało mi już tylko jedno...", uniósł ramię do nosa i powąchał. Od zapachu skrzywił się, przełknął ślinę i splunął. "A co mi tam, zażyczę sobie kąpieli w karczmie. Ze wszystkimi luksusami. Niech będzie gorąca woda i mydło, i ktoś do polewania wodą". Zaczerwienił się lekko na tą myśl i pomknął do karczmy.

- Nie lepiej w rzece się wykąpać? Za te pieniądze sobie dobry obiad kupisz, a wodę wszędzie znajdziesz za darmo" - rubasznie śmiał się karczmarz, gdy usłyszał życzenie Kalela. - Ale nie ma sprawy, dziewczyna zaraz coś przygotuje. VERNA!! Grzej wodę do kąpieli!

Kalel, zdezorientowany przez chwilę że padło znajome imię, z zadowoleniem odnotował, że na głos karczmarza żwawo ruszyła nie bardka, lecz dość przyjemna dla oka siedemnastolatka. Dziewczyna zerknęła kącikiem oka na chłopaka i z półuśmiechem na twarzy powiedziała dźwięcznym głosem: Zanim woda się nagrzeje zejdzie trochę czasu. Może szanowny pan ma chęć na kufel piwa?
Karczmarz pokraśniał z zadowolenia widząc, że córa idzie w jego ślady i nie przeoczy żadnej okazji do zarobienia grosiwa. - Moja krew - mruknął pod nosem i podsunął Kalelowi kufel. Goście, którzy stołowali się w "Szyklu i Piworzu" odpłynęli już w kierunku Uran, toteż poza starciem stołów gospodarz nie miał wiele do roboty.

Czas oczekiwania na kąpiel Kalel spędził na opowiadaniu Gardowi i jego dziatwie o zwycięskiej potyczce z drowami. Co prawda historia nie szła mu zbyt składnie ale i tak mężczyzna co chwilę przerywał mu opowieść okrzykami w rodzaju: "Lusus to taka krwiożercza bestia?? Berserker?? A wygląda na takiego porządnego młodzieńca..."; "Maeve?? Ona?? Takie czary potrafi rzucać??"; "No nieee, gdyby nie Ty wszyscy by zginęli... Masz, piwo na mój koszt dla bohatera!"; a dzieci popiskiwały to w zachwycie, to w trwodze. Gdy w końcu na ramieniu młodzieńca zacisnęła się dłoń córki karczmarza, piwo już szumiało mu co nieco w głowie.
- Kąpiel gotowa, proszę za mną - słowa te choć już z pewnymi oporami przebijały się przez szum w głowie, to i tak zabrzmiały niczym najpiękniejsza muzyka w uszach Kalela. Zerwał się trochę zbyt szybko, wywracając dzban i rozlewając z niego resztkę piwa.
- Nie szkodzi - karczmarz machnął ręką - Zaraz to wytrę. Życzę miłej kąpieli.

Młody łotrzyk wchodził po schodach jak zahipnotyzowany. Nieświadom kolejno pokonywanych stopni całą swoją uwagę koncentrował wyłącznie na wahadłowym ruchu bioder idącej przed nim dziewczyny, tak że gdy się zatrzymała u szczytu schodów jego twarz niemal wylądowała na jej krągłych pośladkach. Szok, którego doświadczył zbliżając się tak bardzo był tak duży, że otrzeźwiał.
- Proszę się rozebrać i wchodzić do balii. Zaraz przyniosę mydło. - Verna wyszła, a Kalel szybko zrzucił z siebie ubranie i zanurzył w ukropie z rozkoszy zamykając oczy. Po chwili usłyszał odgłos zamykanych drzwi i ciche kroki za sobą a następnie plusk nabieranej do czerpaka wody. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech gdy na włosy polał się strumień ciepłej wody.
- Nieźle się zapuściłeś chłopcze - głos jaki usłyszał w niczym nie przypominał słowiczych treli Verny, lecz bardziej skrzypienie drewnianego skobla.
- Łaaaaa! - wrzasnął i nie bacząc na nic zerwał się na równe nogi i jak skamieniały wpatrzył w pomarszczoną, bezzębną staruchę, która nie unosząc oczu powiedziała: Co tak brykasz, jeszcze trochę i będę przez Ciebie cała mokra. Zreflektował się nagle i szybkim ruchem dłoni przeciął kierunek, w którym kierowała wzrok.
- Nie kłopocz się tak chłopcze, niejedno już w życiu widziałam - powiedziała ze stoickim spokojem i dopiero teraz uniosła głowę. Oczy, które na niego spojrzały, były wyprane już z blasku i kolorów, lecz patrzyły uważnie.
- Ppprzepraszam, ale gdzie, gdzie jest... - jego głos zawahał się, gdy zdał sobie sprawę jak oczywiste pytanie zadaje.
- Wysłałam Vernę żeby wyprała twoje ubranie. Nie mogłam pozwolić aby te brudy zmarnowały efekt kąpieli. No na co czekasz, siadaj, zaraz cię wyszorujemy i będziesz świeży i pachnący jak niemowlę. Kalel usiadł natychmiast, lecz to nie słowa na to wpłynęły a klaps jaki dostał w pośladek. Cały czerwony na twarzy głęboko zanurzył się w wodę, bezskutecznie próbując uciec przed dłońmi kobiety.
- Ale... ale ja nie mam ubrania na zmianę - zaprotestował.
- Za późno chłopcze, ale nie przejmuj się. Na piecu szybko wyschnie a mi nie będzie przeszkadzało że posiedzimy sobie tutaj razem i pogawędzimy. - Kobieta poruszała dłońmi po jego ciele z wprawą świadczącą o niemałym doświadczeniu, każdym ruchem odsuwając zmęczenie z jego ciała coraz dalej na bok. Początkowa trauma minęła szybko, tak że po chwili Kalel poczuł się na tyle swobodnie że ośmielił się odezwać.
- Babciu - rozpoczął z wahaniem - cały czas mam wrażenie, że sprawa pierścienia to coś więcej niż mogłoby się z pozoru wydawać. Zdecydowałem się wyruszyć na jego poszukiwanie, lecz do końca to nie wiem czy słusznie czynię. Ty jako kobieta doświadczona, i co niejedno widziała, z pewnością będziesz mogła rozwiać moje wątpliwości. Staruszka, rozgrzana szorowaniem Kalela, lekko posapując powiedziała:
- A jakież wątpliwości to masz, chłopcze? Pomóc nam, biednym wieśniakom to chwalebny czyn. Dużo zapłacić wam nie możemy, ale w miarę możności się wam wywdzięczymy jak tylko skarb nas się znajdzie.
Kalel powoli, niemalże ważąc każde słowo powiedział.: Ale czy w tym przypadku wasza wdzęczność będzie bardziej wymierna niż poprzednim razem? Przecież wyszło na to, że karki nadstawialiśmy za jeden porządny obiad.
- Przecie mówię, ze zapłacimy ile możemy
- zirytowała się staruszka. kalel przypomniał sobie, że w sumie zielarz też o pieniądzach wspominał.
- Ahaaa... - pokiwał ze zrozumieniem głową i dodał szczerząc zęby - To i ja zrobię tyle ile będę mógł. I nagle się wykrzywił. To staruszka niezadowolona z jego poczucia humoru mocno go uszczypnęła.
- No rób, rób, takie życie, kto nie pracuje ten nie je - to powiedziawszy zaczęła szorować Kalela z siłą, której nie spodziewał by się od osoby w jej wieku. Chlopak chwycił aż za krawędzie balii by się przytrzymać.
- Przecież nie mówię tego w złych intencjach. Chcę pomóc. Ale coś w tym wszystkim musi być, skoro o ten pierścień tylu się bije.
- No wiesz... - babcia zawahała się, by nie powiedzieć zbyt dużo. - Pierścień ten nasi przodkowie od czarodziejki Elethieny dostali, więc samo to mu chwały nadaje... Zresztą Fardan wam na pewno całą sprawę wyłożył, cóż mogę dodać?
- Khmm... być może... nie do końca uczestniczyłem w tym zebraniu. Ale z tego co słyszałem to drowy chyba niezbyt chętne są do nadstawiania karku za chwałę?
- Te diabelstwa nieczyste! - zapieniła się staruszka i ciepnęła szczotkę w balię, rozchlapując wodę. - Trąd na nich i sromota! Za czasów dziada mojego dziada ponoć się często pojawiały na tych ziemiach, ale odkąd lord Hornulf Twierdzę Złamanego Topora postawił, to się najazdy w środkowych częściach kraju skończyły. Jeno teraz pewnie, jak wszyscy na Jarmark pojechali to i patrole mniejsze mają, i tałatajstwo się po kraju rozlazło, tfu! - splunęła soczyście na podłogę. - Tylko czego oni od tego waszego kupca chcieli, skoro on aż z Darrow szedł? - zastanowiła się przez chwilę, po czym chlusnęła Kalelowi z nienacka na łeb wody, spłukując zrobioną wcześniej panię. Kalel parskając zerwał się i opierając się obiema dłońmi o brzeg balii, zaaferowany zapytał:
- Chcesz powiedzieć, że się ich tutaj więcej kręci??
- A skąd ja ci mam to wiedzieć, hę? - spytała babcia, z zainteresowaniem przyglądając się dolnym partiom ciała Kalela. - Dyć ja się powinnam spytać czy to nie za wami przylazły te demony - w końcu nikogo prócz mości Hallusa nie ubiły, nic nie skradły, jeno wam, jako rzekliście, jego rzeczy podrzuciły. Dziwny ten mord i bez sesnsowny zupełnie. Aaach, co to się dzieje z tym światem... - pokręciła z dezaprobatą głową i znów sięgnęła po mydło. Kąpiel była warta tego srebrnika, matka Garda nie żałowała na chłopaka cennego mydła. Kalel jak szybko wstał, tak pod spojrzeniem babki jeszcze szybciej opadł.

- A po co drowy miałyby za mną łazić? Ja tam nic z nimi wspólnego nigdy nie miałem. Pierwszy raz na oczy widzę te maszkary - powiedział już nieco rozeźlony. - Babce łatwo gadać ale to nie babka będzie im pierścień odbierała. One cholernie twarde są i nieźle potrafią przyłożyć. A w nagrodę to nawet na kąpiel w jakichś ludzkich warunkach nie można liczyć - Powiedział mając Vernę-karczmareczkę na myśli.
- Nie podoba się, to się sam myjaj - obruszyła się staruszka i wytarła ręce suchą szmatką. - Czy ja mówiłam, że za tobą? Może i za tobą jak masz sumienie nieczyste - fuknęła. - Sam się zastanów młodziku za kim te szkarady przylazły, skoro nikogo z tutejszych nie ruszyły, tylko na waszego pana zamach zrobiły. Phi! Piskle ledwo a zachwowuje się, jakby wszystkie rozumy pozjadało - mruczała, kierując się do wyjścia.
- Babciu, nie złośćcie się. Przyznaję że wasze ręce czynią cuda, zmęczenie i brud precz ode mnie zabrały.
- A co to ma do rzeczy?
- burknęła babcia z ręką na klamce.
- Jestem trochę rozdrażniony, bo parę razy w głowę dostałem, a zapowiada się że i niejeden guz mnie jeszcze czeka. Nie dziwcie się że jestem tak ciekaw tego czemu to wszystko.
- To sam se pogłówkuj dzieciaku, a nie gotowych odpowiedzi czekaj - mrukneła staruszka, już trochę udobruchana. - Pierścień w naszej wiosce z dziada pradziada był, przed nieszczęściem ją chronił, to i się nie dziw że go odzyskać chcemy. I chwała wam dzieciaczki za to, że mimo naszego błędu chcecie go dla nas odzyskać. A że się drowy pojawiły i na was napadły, to my już nic z tym wspólnego nie mamy i nic o tym nie wiemy. Ręczę że żaden podkosianin z tym plugastwem by się nie zadawał.

"Dobre chociaż i tyle", pomyślał Kalel i zanurzył się w ciepłej jeszcze wodzie aż po samą szyję. - Dziękuję za kąpiel babciu. Śmiało mogę powiedzieć że jestem teraz innym człowiekiem - dodał śmiejąc się.
- Jeno nim pozostań jak najdłużej, inaczej będziesz jak ork, co się raz do roku jeno myje, a nie co miesiąc jak porządnemu człekowi przystało - to powiedziawszy matka Garda wyszła, zostawiając Kalela w brudnej, stygnącej wodzie. A jego ubrania suszyły się w kuchni na dole... Dobrze, że choć ręcznik się ostał - a raczej służący za niego szorstki kawałek szarawego płótna, podobnym do tego jakim Kalel przez wiele lat wycierał się w rodzinnym domu. "Mam nadzieję, że na nikogo nie wpadnę" pomyślał ruszając na poszukiwanie swoich ubrań przyodziany jedynie w ręcznik ale jak to w życiu bywa, już na starcie jego nadzieje zostały rozbiły się o twardą rzeczywistość w postaci Lususa, który z wyraźnym zdziwieniem na twarzy przepuścił go w drzwiach. Kalel skinął mu głową, chciał przez chwilę coś powiedzieć, lecz ostatecznie rozmyślił się machnął ręką i bez słowa ruszył dalej.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 08-01-2010, 16:27   #174
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_________________________________________
____________________________

Podkosy
(drugi dzień Srebrnego Jarmarku)


Po wyjściu Lususa wszyscy zaczęli kolejno opuszczać chatę zielarza. Od jego rewelacji szumiało wam w głowach. Klątwa była czymś, o czym słyszeliście tylko w legendach; i choć wasze matki nie raz straszyły was podobnymi bzdurami, nigdy nie spotkaliście się osobą, którą dotknął czyjś zły czar czy modlitwa. Podobnie jak w przypadku bastora, drowów, a wcześniej i maga, nie podeszliście do tematu zbyt poważnie. Wielopokoleniowa tragedia Podkosiań była dla was - młodzików - czymś, co nie mieściło się w waszym pojmowaniu. Może Lusus dzięki swym naukom w zakonie miał jakie-takie pojęcie o klątwach; może Verna, która zbierając legendy i ballady nie raz natykała się na tą tematykę. Ale dla reszty z was? Wieśnicy są przeklęci? No są, ale klatki mają, umieją sobie radzić, więc w czym problem? Może to zmęczenie kilkudniowym marszem, może jeszcze nie otrząsnęliście się z otępienia spowodowanego mnogością nowych doświadczeń - faktem było, że po rozmowie z Fardanem po prostu zjedliście kolację, wykąpaliście się i poszliście spać. W końcu mieliście do swojej dyspozycji dach nad głową, ciepłą strawę, a nawet dwa osobne dla kobiet i mężczyzn pokoje - grzechem było by nie skorzystać. Madrag wyraźnie nie był w nastroju do psot i zniknął gdzieś w ciemnościach, toteż dziewczyny wreszcie mogły w zaciszu swojego pokoju poplotkować i przebrać się w spokoju, zwłaszcza że dla Verny nadeszły "te dni", więc intymność była jej bardzo potrzebna.


Rankiem - a co poniektórych wczesnym przedpołudniem - obudziły was grzmoty i świst wiatru, łopoczącego pęcherzami w oknach. Jak często się zdarza po parnym dniu - nadchodziła burza. Co prawda jeszcze nie padało, lecz pędzone silnym wiatrem chmury płynęły wartko po niebie, niosąc ze sobą obietnicę deszczu.




W izbie na dole było pusto. Ostatni spóźnialscy śpieszący na Jarmark odpłynęli wczoraj; dziś tylko wy byliście klientami gospody Garda. Jajecznica i chleb ze smalcem zaspokoiły wasz głód; nie zaspokoiły natomiast głodu pytań, jakimi zasypało Kalela młodsze rodzeństwo Verny-karczmareczki. Dzieci wciąż były żądne opowieści z Twierdzy i pewnie mogły by ich słuchać aż do wieczora. Natomiast starsze córki karczmarza - Verna i dwie bliźniaczki wyglądające na około piętnaście lat - z zainteresowaniem zerkały na Lususa, Kalela i Ranga. Prostym wieśniaczkom młodzieńcy, którzy żywi powrócili z Twierdzy musieli jawić im się jak rycerze na białych koniach (co w przypadku giermka nie odbiegało wiele od prawdy). Matka jednak szybko zagoniła swoje potomstwo do roboty - jej ściągnięta, zmartwiona twarz przypomniała wam, że dziś w nocy rozstrzygnie się los Podkosian; a z nim i wasz los.

Gdy wyszliście na zewnątrz przywitały was uważne spojrzenia wieśniaków. Zapewne Fardan nikomu się nie przyznał, że powiedział wam o klątwie, toteż niejeden z mieszkańców wsi zastanawiał się, dlaczego nie odjechaliście jeszcze w stronę Uran. Pozornie życie w Podkosach toczyło się normalnym rytmem: dorośli zbierali plony, starsze kobiety suszyły owoce, kroiły grzyby, obierały ziemniaki na gankach czy zajmowały się małymi dziećmi. Jednak przyjrzawszy się dokładnie zauważyliście, że ludzie pracowali ospale, często przerywając i patrząc się tępo w niebo, praktycznie ze sobą nie rozmawiając ani nie śpiewając by robota szła raźniej. Jedynie ci zbierający zboże i siano pracowali szybko, pragnąc zdążyć przed deszczem. Również dzieci były ciche i niemrawe; jedynie najmłodsze, nierozumiejące jeszcze powagi sytuacji bawiły się w sadach, na drodze czy w płytkim zakolu rzeki.



Obserwując Podkosy przyszło wam do głów, że natura jest złośliwa: gdy dzieje się coś złego swoimi kaprysami jeszcze bardziej psuje ludziom nastrój. Nie znaliście Gallian - lokalnej bogini - nie wiedzieliście więc jak bardzo jest łaskawa. Może jednak tą burzą chciała pokazać swoim wyznawcom, że na jej łaskę nie mają co dziś liczyć? Widać zresztą nie tylko zli czarodzieje czy straszliwe smoki pojawiali się przy akompaniamencie grzmotów i w świetle błyskawic. A może... może przemienieni wieśniacy byli równie groźni jak smoki?
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-01-2010 o 18:54.
Sayane jest offline  
Stary 09-01-2010, 21:59   #175
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
_________________________________________
____________________________

Rzeczka Uran
(dzień rozpoczęcia Srebrnego Jarmarku)


Nieprzypadkowo Srebrny Jarmark był uważany za największy i najważniejszy w Królestwie Pięciu Miast. Co roku przybywało nań setki kupców i to nie tylko z samego Królestwa, ale także z odległych miast takich jak Luskan czy Mirabar. Dzięki temu na targu można było spotkać zarówno krasnoludy ze Smoczych Gór i Kaledonu, krasnoludzkiego miasta-państwa, które było jednym z najbliższych sojuszników Królestwa Pięciu Miast i jednym z głównym dostarczycieli rud żelaza i klejnotów, jak i obco wyglądających wędrownych kupców z południa kontynentu. Były tu także elfy z Wilczego Lasu; roześmiane i towarzyskie (czasem aż nadto) niziołki ze Słonecznych Wzgórz; elfy i półelfy ze Srebrnej Rzeczki, a nawet kilku Milczących Mnichów z Biblioteki, świątyni wszelakiej wiedzy spisanej. Wszyscy oni tworzyli wielobarwny tłum: kupujących, sprzedających i oglądających, rządzonych i rządzących, panów i poddanych, a także wszelkiej maści złodziei, żebraków i innych podejrzanej indywiduów skuszonych okazją do łatwego zarobku.

Sorg, wraz z Lią tuż po wyjściu z karczmy zanurzyłyście się w ten radosny, rozwrzeszczany tłum i pociągnięte jego falą dotarłyście na łąkę poza murami Uran. Zanim udało ci się wywlec kuzynkę z łóżka i namówić do wyjścia było prawie południe, toteż w pośpiechu przeciskałyście się przez tłoczący się w przejściach motłoch, próbując przedostać się do głównego placu i zająć sobie dogodne miejsca. Panował hałas i ścisk nie do opisania, a wszystko to potęgował lejący się z nieba żar. Zapowiadał się piękny, choć upalny dzień.

- Komu chrupiące bułeczki z Darrow? - wykrzykiwał niewysoki jegomość pocący się przy piekarskim piecu.
- Najlepsza kiełbasa z dzikaaa!!! Bez dodatku świninyyy!!! - darł się inny.
- Rzadkie przyprawy, aromatyczne ziołaaaa!! Zioło nie woda, każdej potrawie smaku doda!
- Przednie piwo, najlepsze w Królestwie!! Tylko z browarów Karoszaaa!
- Idealna gorzałka na twoje wesele! Kopie lepiej niż krasnoludzkaaaa!! - zachęcał barczysty mężczyzna obstawiony wielkimi beczkami i butlami. Jego okrzyki wzbudziły oburzenie przechodzącego obok starszawego krasnoluda, który wymachując toporem krzyczał: Ja ci dam, łgarzu, takie herezje opowiadać!, a idąca z nim dwójka młodszych krasnoludów próbowała mitygować go i odciągać od straganu. A może to był krasnolud i krasnoludka...? Przy tej rasie ciężko było określić płeć, choć barwne wstążki i czysty fartuch jednego z nich mogły sugerować kobietę. Szybko minęłyście awanturujących się mieszkańców Kaledon i ruszyłyście dalej.

- Delikatne, przednie szkła sprowadzane z południa! W sam raz na pańskie stoły! Olśnij swoich gości filiżankami z dalekiego południaaaa!! - zachwalał jakiś kupiec o egzotycznej urodzie pięknie malowane filiżanki, wazony i talerze. Wyglądały na tak kruche, jakby miały się rozsypać od samego patrzenia.
- Piękne dywany, arrasy, kilimy, tylko u mnie!!
- Najlepsze składniki magiczne z dalekiego Silverymoon! Zwoje! Zioła! Mikstury! Kupujcie póki jeszcze są!
- Ciepłe futra, mięciutkie jak aksamiiiit! Z dzikiego Luskan, piękne futerka dla dam i kawalerów! - krzyczeli sprzedawcy z okolic Królestwa.

- Świece woskowe, świece łojowe! Niedrogo! Nie dymią, nie smrodzą, w sam raz do waszych pracowni! - śpiewnym głosem nawoływała jakaś wysoka kobieta.
- Trwałe, gładkie pergaminy! Najlepsza skóra na twoje zwoje - porykiwał basem grubiutki mnich z nieznanym Ci symbolem na piersiach.
- Świetny inkaust! Nie wyblaknie nawet za sto lat! Przekaż swoją historię naszym inkaustem! - zachęcał kolejny, ubrany w podobne szaty. Przy stoiskach zebrało się spora grupka osób w oryginalnych szatach, zapewne magów, zwabionych przybyciem kapłanów z Biblioteki, znanych z wytwarzania dobrej jakości przedmiotów.

- Delikatne jedwabie, bawne krynoliny! Dla chłopaczka, dla dziewczyny! - w innymi miejscu natknęłyście się na kilka szwaczek, przekrzykujących się nawzajem i wyraźnie się nie lubiących.
- Schludnie, modnie i wygodnie! Chodźcie, tylko u mnie najmodniejsze stroje! Gdzie indziej to jeno świnie w tym pasać możnaaaa! - wykrzykiwałą kolejna przekupka.
- Nie słuchajcie, tu jest modnie! Każdego stroju tylko jedna sztuka, kto pierwszy ten lepszy! - trzecia nie była gorsza. Na szczęście kolejne stragany zawierały głównie biżuterię, na którą obydwie patrzyłyście łakomym okiem. Lia pomarudziła chwilę nad kolczykami z kryształu górskiego, straszona przez sprzedawcę, że "Jutro ich już może nie być!", ale w końcu nie zdecydowała się na zakup.
- Piękne koraleee z Gavan! Piękeee koraleee! - zawodziła gruba kobieta handlująca koralami, piskliwym głosem raniąc wasze uszy. Korale były jednak tak piękne, że znów zatrzymałyście się by nacieszyć nimi swoje oczy, podobnie jak przy stoisku z bursztynami sprowadzanymi z brzegów odległego Morza Mieczy.

Po chwili ruszyłyście dalej, zaczepiane co jakiś czas przez przekupki oferujące wam swoje towary. Straganów było tak wiele i były tak różne, że zdawało wam się (słusznie zresztą), że można tu dostać niemal wszystko od broni i skór po książki, zaklęcia i owoce w miodzie. W końcu jednak dotarłyście na środek pola, do widzianego wczoraj podestu. Plac był już zapełniony, jednak udało się wam przepchnąć nieco na przód, gdzie właśnie oficjalnie rozpoczynano dzień handlowy. Prawdziwym otwarciem Srebrnego Jarmarku nie było jednak rozpoczęcie handlu, a symboliczne przecięcie wstęgi zamykającej scenę i wybór Króla Targu. Obu czynności, zgodnie z tradycją, dokonywał jeden z radców Rady Pięciu Przedstawicieli.

Miejsce które znalazłyście może nie było najlepsze, ale wystarczająco dobre by móc podziwiać ceremonię, pomimo iż przed wami stał wysoki i barczysty półork zasłaniając nieco widok. Żadna z was nie miała jednak wystarczająco dużo odwagi by poprosić go o przesunięcie się trochę w lewo lub w prawo. Mimo to widziałyście jak grubawy mężczyzna ubrany w drogie szaty koloru niebieskiego przecina wstęgę, a następnie przy wtórze wiwatów tłumu wybiera jednego z młodzieńców stojących nieopodal na Króla Targu. Twoja siostra cioteczna wydawał się być zachwycona całą maskaradą, ty jednak potrafiłaś rozróżnić wyreżyserowane przedstawienie, jakiego byłaś świadkiem, od spontanicznej zabawy jaką próbowano ci sprzedać - choć musiałaś przyznać, że zarówno przedstawiciel Rady jak i nowo wybrany Król Targu niewątpliwie byli utalentowanymi aktorami.

- Hurra! - krzyknął tłum, gdy Król wydał pierwszy swój edykt, który nakazywał rozlać piwo wszystkim obecnym. Ludzie tłocząc się i popychając nawzajem rzucili się do ogromnych beczek, których kilkanaście stało wokół placu. Wysokie i szerokie na dwa metry musiały zawierać olbrzymie ilości złocistego trunku, a i tak nie starczyło go dla wszystkich chętnych. Ty jednak nie zwróciłaś na to uwagi, ponieważ w tłumie zauważyłaś piękną, rudowłosą elfkę. Była twojego wzrostu, ubrana w szary, podróżny strój z pasem ze złotą klamrą w kształcie smoka. Na rękach miała brązowe, skórzane rękawiczki. W prawej ręce trzymała długi, rzeźbiony kij, ale z tej odległości nie byłaś pewna co dokładnie przedstawiał. Była piękną, nawet według standardów swojej rasy, kobietą. Siedziała samotnie na podwyższeniu po drugiej stronie placu i obserwowała to co się dzieje z lekkim uśmiechem. Nikt nie zakłócał jej spokoju, co było dość dziwne zważywszy na ilość rozbawionych mężczyzn w okolicy.

- Panienka, hip, może ze mną zatańczy!? - obserwację przerwał lekko podpity strażnik. Niezbyt przystojny zresztą. Piwo dopiero lano, musiał więc pociągać już od rana.
- Nie, dziękuję - odpowiedziałaś odwracając głowę w jego stronę.
- A może twoja, hip, siostra zachce ze mną zatańczyć? - spytał się patrząc na twoją kuzynkę.
- Ja również dziękuję - odpowiedziała Lia z lekkim obrzydzeniem w głosie. Mężczyzna zostawił was w spokoju i wrócił do swoich kompanó, skarżąc się na wredne baby, które nie szanują prawdziwych mężczyzn. Cała ta scena nie trwała dłużej niż kilkadziesiąt sekund - wystarczyło jednak by stracić z oczu rudowłosą elfkę.

Gdy ludzie nieco się uspokoili (tylko gdzieniegdzie ktoś się awanturował, że nie dostał piwa) Król wszedł znów na podium z wielkim zwojem pergaminu w dłoniach i głośno zaczął odczytywać program tegorocznego Jarmarku, swoją znajomością pisma udowadniając, że nie jest byle knypkiem z tłumu. Plan obejmował pełne siedem dni, przy czwartym przestałaś już słuchać i wszystko Ci się zaczęło mylić. Kilka punktów było jednak ciekawych; zwłaszcza tych planowanych na dzień dzisiejszy, toteż po zakończeniu odczytu nie opuściłaś placu jak wielu innych, lecz zostałaś, zajmując o wiele lepsze miejsce przy podium.



***

- Spróbujcie swoich sił z mistrzami lutni: Karvalem z Darrow, Fanrim z Marathiel i Arią z Esper. Weźcie udział w zawodach i wygrajcie nagrodę w postaci występu z prawdziwymi mistrzami!! - po jakimś kwadransie na scenę wszedł chudy, ruchliwy mężczyzna, z wyglądu i obycia kojarzący się chichoczącej Lii z łasicą, i od razu zaczął podskakiwać i pokrzykiwać, zachęcając ludzi do udziału w widowisku. - Ponadto zwycięzca dostanie dziesięć sztuk złota z rąk samego mistrza Gilgii Bardów z Mitrhilaran!! A ja, Alfredo, będę miał przyjemność wyłaniać dla państwa chętnych z tłumu! Ooo! Widzę pierwszą chętną! Brawa dla odważnej panny, które imię brzmi...
- Adella.
- Adella!!! Brawa dla Adelli! - maniakalnie zawył Alfredo, potrząsając falbaniastymi rękawami swojej koszuli. - Co nam zaśpiewasz Adello?
- Eee... Może "Poprzez łany szła dziewczyna"? - niepewnie zaproponowała Adella.
- Wspaniale!! A teraz wystąpi przed państwem Adella, która zaśpiewa "Poprzez łany szła dziewczyna"!

Jedno było pewno - Adella nie potrafiła śpiewać. Podobnie jak Kark, który wystąpił po niej, Xabar, Narwig, Agada i wielu, wieeelu innych. Jedynie nieliczni potrafili z siebie wydać coś, co nie przypominałoby głosu zarzynanej gęsi. Oczywiście wśród nich znalazł się niejeden początkujący bard, jednak ci ginęli w tłumie rządnych sławy plebejuszy. A może i nie...? Zauważyłaś, że kilku siedzących na ławach "prawdziwych" bardów (głównie ludzi i elfów) z uwagą śledzi konkurs, a jakiś starszy jegomość nawet coś notuje! Co prawda konkurs uznanych bardów należących lub aspirujących do praktykowania w Gildii miał się odbyć dopiero szóstego dnia Jarmarku, jednak już teraz wokół placu kręciło się wiele osób z instrumentami i tubami pełnymi nut, prawdopodobnie patrząc kto w tym roku jest w składzie ławy sędziowskiej. Ponadto taki konkurs był okazją by sprawdzić jakie ballady są popularne wśród ludu i na ile zostały zmienione przez zawodną ludzką pamięć.

- I co, będziesz próbować? - spytała Lia, podrygując w takt skocznej muzyki wygrywanej na cytrze przez jakiegoś piegowatego mężczyznę w czerwonym kubraczku, który właśnie wszedł na podium. - Mogłabyś dostać się do Gildii jeśli się spodobasz, a wtedy skończyły by się śpiewy po podejrzanych spelunach; mogłabyś potem zostać prawdziwym bardem, z wszystkimi należnymi temu zawodowi przywilejami! Pomyśl, ile mogłabyś osiągnąć! - zachwyciła się twoja kuzynka, najwyraźniej nie chcąc tracić kolejnej okazji sprowadzenia cię na "porządną" (czyli bogatą i bezpieczną) drogę życia. Choć ty lepiej od niej wiedziałaś, że bycie zawodowym bardem wymaga tym więcej podróży i ciągłej nauki, a sława nie przychodzi z jedną dobrze napisaną balladą. Choć z drugiej strony jeśli się ma szczęście... Ballada Egona Białowłosego o Elethienie i Urgulu do tej pory nosiła jego nazwisko. Ale cóż - chłop miał szczęście, że żył akurat w czasach niepokoju. Teraz ciężko było się wybić. - No to jak, występujesz czy nie? Bo się zaraz skończy - trzeźwo zauważyła elfka. Faktycznie, coraz mniej osób było chętnych oddać się w rozdergane ręce Alfredo, który dwoił się i troił wyszukując nowe "talenta", które miały ochotę zabawiać stojącą wokół gawiedź. Czyż jednak publiczne występy nie były pracą barda?
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 09-01-2010 o 22:13.
woltron jest offline  
Stary 12-01-2010, 23:51   #176
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
Lidia stała wraz z towarzyszami nad grobem paladyna sir Hadalusa. Pustym spojrzeniem ogarniała kopiec kamieni kryjący ciało człowieka, który tak wiele znaczył dla Lususa. Właśnie... Lusus... Bez skrępowania spojrzała na twarz młodego giermka, który rzekł parę słów nad grobem. Nastała cisza. Obcy żałobnicy wpatrywali się w grób lub tylko sobie znany punkt. Półelfka natomiast wciąż obserwowała twarz ciemnowłosego, już nie chłopca jeszcze nie mężczyzny. Wspomniała zajście w podziemiach, które wyryło w jej mentalności ślad niczym głębokie zadrapanie w kamieniu. Wciąż czuła na sobie tchnienie tamtego horroru. Bała się o Lususa, który chyba w całym swoim życiu nie przeżył tyle co w ciągu tych ostatnich godzin: śmierć, zmartwychwstanie, spalenie żywcem bestii, pogrzeb mistrza... Zdawała sobie sprawę, że na każdym z zebranych, ostatnie wydarzenia odcisną piętno na długo. Spojrzała na Meave, jednak nie próbowała nawet odczytać jej odczuć w tym momencie. Przeniosła wzrok na Kaela. Jego anielska twarz nawet teraz usiłowała zrobić na niej wrażenie. Jednak w tej chwili mocniejsze były odczucia na wspomnienie słów, które łotrzyk rzekł tam... w lochach. Cichutkie pochlipywanie Verny tłumiło się pod opiekuńczym ramieniem Ranga koło, którego stała młodziutka Tuai. Najmłodsza jakby się zdawało z grupy, była bardziej opanowana niż czarnowłosa bardka. Lidię to jakby po części zafascynowało, iż Tua miała w sobie więcej siły niż by się mogło zdawać.

Półelfkę trapiło co się później stanie z nią i resztą drużyny . Jak będzie wyglądał ich los po przybyciu do Podkosów... czy nadal będą wszyscy razem? Jak długo Lusus i Meave będą tkwić w tej rozerwanej więzi? Między tą całą zbieraniną, chcąc nie chcąc poczęła się tworzyć więź. Szpiczastouchą nachodziła myśl, jak bardzo im wszystkim może zależeć na tym, aby utrzymać "ją" przy życiu? Z reguły ludzie, którzy mają takie więzi już wcześniej zawarte, nie podróżują samotnie w poszukiwaniu przygód... prawda? Ona szukała więzi prawdziwych, innych niż rodzinne, jednak równie głębokich i nie rozerwalnych. I myślała, że w końcu je znalazła, lecz niestety faktem jest, że złość jak i ślepota ludzka potrafią rujnować. Jak to mówią: "zgoda buduje, niezgoda rujnuje". Nad tropicielką zawisły czarne chmury; rozczarowanie, tęsknota, niepewność i inne osłabiające ducha odczucia, z trudem uciszała. Jako ostatnia położyła symboliczny kamień na miejscu ziemskiego spoczynku sir Hadalusa. Natłok myśli sprawił, że czuła jak skronie jej pulsują. Głęboki oddech, jednak tym razem nie przyniósł tego ukojenia co zawsze.

***

Wróciwszy do twierdzy zgarnęła swoje rzeczy pozostawione na murach. Zatrzymała się aby nacieszyć raz jeszcze oczy widokiem okolic oraz słońcem, które towarzyszyło jej przez ten dzień. Zamknęła oczy i nastawiła delikatną twarz w kierunku słabnących, ciepłych promieni. Spod długich rzęs popłynęły dwie lśniące łzy.

***


Gdy wszystko już prawie było spakowane i gotowe do drogi, Lusus podszedł do półelfki trzymając za wodze Rubina.

- Lidio jeżeli chcesz możesz podróżować na Rubinie. Ja wezmę Kasztana mojego mistrza, gdyż ten koń bojowy zrzuciłby zapewne z grzbietu każdego z was. Do mnie na szczęście już się przyzwyczaił. Rubin to dobry koń. Niesie jak wiatr i jest oddany. Przyznaję, że przywiązałem się do tego zwierzęcia i jeżeli mam go tymczasowo oddać w czyjeś ręce, to chciałbym aby były one Twymi - powiedziawszy to Lusus skłonił się w pas kładąc dłoń na brzuchu i wyciągając rękę z wodzami konia w stronę Lidii. Na pierwsze słowa młodzieńca, tropicielce poszerzyły się źrenice w złotych oczach. Piękny ogier zwrócił jej uwagę w chwili gdy go tylko po raz pierwszy ujrzała. Spojrzała na Rubina i ledwo opanowała ciche westchnienie. Reszta drużyny uwijając się przy wozie i pozostałych koniach, nie mogła tego usłyszeć, jednak Lusus jako jedyny stał wystarczająco blisko. Zanim spojrzał na łuczniczkę w kąciku jego ust pojawił się tak rzadki dla niego uśmiech. Szpiczasto ucha na moment zapomniała o tym co się działo, dzieje i może dziać w najbliższym czasie. Poczuła się wyróżniona i mimo iż starała się trzymać uczucia na wodzy, czarnowłosy giermek mógł zobaczyć jak jej twarz, mimo łagodnego spokoju, promienieje a oczy wciąż są jakby większe.

- Dzi-dziękuję Ci... bardzo dziękuję - odparła a w jej głosie zadrżała nutka przejęcia, jednak to była tylko sekunda gdyż kolejne słowa płynęły już z melodyjnym dla niej spokojem. - Będę o niego się troszczyć jak o własnego - szpiczastoucha wzięła wodze na co przyszły paladyn się wyprostował. Koń lekko szarpnął łbem, ale Lidia dała radę utrzymać lejce. Lusus ponownie uśmiechnąwszy się wyciągnął z torby na boku konia, garść owsa i nasypał ją Lidii na dłoń.
- Czynisz mi zaszczyt, że darzysz mnie takim zaufaniem - odparła półelfka wyciągając powoli otwartą dłoń w stronę konia. Rubin bez większych oporów począł jeść dziewczynie z ręki. Młodzieniec skinął lekko głową na rozpromienione spojrzenie łuczniczki i poszedł w stronę Kasztana. Odprowadziwszy go spojrzeniem tropicielka dopiero teraz pokazała najszerszy i najpiękniejszy uśmiech. Podobny ostatni raz zagościł na jej twarzy, gdy do jej domu zawitali przyjaciele wuja Oratisa. Było to zaledwie parę tygodni temu...

***

Mimo niespodziewanej jak i równie miłej decyzji co do Rubina, Lidia wciąż była przybita swymi myślami jak i relacjami w drużynie… Podróż powrotna do wsi upływała jej nijako. Praktycznie w ogóle się nie odzywała. Z wozem wypełnionym zdobycznym a w tym żywnością, Lidia nie musiała silić się na polowanie, dzięki czemu mogła zachować strzały na ewentualność... niespodziewanego. Mimo iż na pewien czas polowanie nie zaprzątało jej głowy, złotooka nie zaniedbywała innych obowiązków jako tropiciel swej drużyny. Wydarzenia w twierdzy sprawiły, że stała się bardziej skupiona i ostrożna, żeby nie powiedzieć, że chwilami jakby bardziej nieufna. Ale tylko chwilami. Jeździła na zwiady zostawiając grupę w tyle. Chwilami zastanawiała się co się mogło teraz dziać z Robem i Jakobem. Drowy zmierzające na Srebrny Jarmark mogły się przecież na nich natknąć... a właściwie to Ci biedni głupcy mogli się natknąć na mroczne elfy. Na myśl o tym szpiczastoucha pokiwała głową z politowaniem. Ilekroć jednak nie wracała ze zwiadu zbyt długo, to Lusus zapuszczał się w przód odnajdując ją i upewniając się, że jest bezpieczna. Właściwie to półelfka nie mogła dociec czy robił to w trosce o swojego konia czy martwił się o towarzyszkę. Sądząc jednak po tym na ile Lusus dał się jej poznać, uznała, że było to zarówno jedno jak i drugie. Ona sama cieszyła się tym, że choć na krótki czas ma konia, o którym choć w przenosi może myśleć jak o swoim. I do tego takiego pięknego, od którego czuła czystego ducha.
" Będę o niego się troszczyć jak o własnego" rzekła wtedy Lususowi i zamierzała nie tyle dotrzymać solennie słowa co sprawić żeby Rubin choć trochę ją polubił, bo o przywiązaniu nie było mowy. Nie wiedziała co stanie się po tym gdy zawitają do Podkosów, więc starała się nawiązać więź z Rubinem.

***

Lidia skrzywiła się ilekroć wyczuwała fakt, iż cuchnie mułem. Przypominało jej to jakim wyczynem było przeprawienie się przez tamtą rzekę. Nie pocieszenie jej sięgnęło jednak zenitu, gdy podczas kolejnego zwiadu jako pierwsza znalazła się z Rubinem nad brzegiem owej rzeki. Znowu będzie morka, zziębnięta i... czy da się jeszcze gorzej śmierdzieć rybą i mułem? Niestety tropicielka podobnie jak pozostali mieli szanse aby się o tym przekonać z dodatkowym urozmaiceniem w postaci obładowanego wozu oraz dwójki więźniów...
Gdy znaleźli się po drugiej stronie brzegu, półelfka podobnie jak ostatnim razem, rozpaliła ognisko. Gdy wszyscy zgromadzili się przy ogniu, ona oddaliła się na bezpieczną odległość. Zaczęła zdejmować mokre ubrania zerkając raz po raz. Owinęła się swym wysłużonym kocem, na niego zarzuciła zielony koc z kufra maga, wykręciła z resztek wody swoje ubranie i rozwiesiła je aby wyschły. Siedziała przy ognisku wraz z resztą przemoczonych i trzęsących się z zimna towarzyszy, którzy starali się ogrzać zziębnięte na wpół nagie ciała. Pies Verny tulił się desperacko do swej pani w poszukiwaniu ciepła. Półelfka spojrzała na Lususa. Na jego nagim torsie widniały blizny po pamiętnej walce. Pomyśleć, że mogły one być teraz zaschnięte krwią. "Dzięki Ci Selune...'' pomyślała.

***

Po opuszczeniu murów twierdzy zarówno Lusus jak i Lidia wrócili do swych codziennych rutynowych poczynań. Jednym takim wspólnym była poranna modlitwa do boga. Tropicielka mimo ustawionej warty zawsze budziła się pierwsza i jeszcze przed świtaniem szła przetestować swoją gibkość i szybkość - chociażby na okolicznych drzewach. Harce, skoki, salta... dla nie wprawionego oka mogło to wyglądać na jedynie niezłej szkoły akrobacje cyrkowe. Tego pierwszego świtania poza murami twierdzy, wydawało jej się, że jest rannym ptaszkiem wśród kompanów. Pośród wysokich traw skąpanych w porannej mgle wypatrzyła Lususa. Klęczał w milczeniu, pochylając głowę nad rękojeścią miecza wbitego w ziemię. Zaciekawiona, bezszelestnie podeszła bliżej. Dłonie giermka spoczywały po obu stronach jelca. Wtem na pogrążonego w modlitwie, spłynęły pierwsze promienie słońca. Było cicho. Lidia zwykle zaczynała dzień od rozmowy z Selune, jednak tego razu gdy się zbudziła czuła jak natura wzywa ją do siebie. Prowadzona jej głosem, po nie dokończonym treningu w konarach drzew, znalazła się tutaj. Po dłuższej chwili czajenia się w wysokiej trawie, złotooka poczęła się wycofywać równie bezszelestnie jak poprzednio. Wtem Lusus zakończył modlitwę i zaczął taniec ze swym mieczem. Młode, wyrzeźbione ciało młodzieńca cieszyło oczy... jednak nie można było zapominać o bożym świecie.


***

Po kolejnym dniu ubogim w rozmowy, nastał kolejny wieczór i kolejne pełnienie warty. Zanim przyszła kolej łuczniczki, ona korzystając z tej chwili swobody, dzieliła ją na kilka spraw. Jedną z milszych było troskliwe doglądanie Rubina. Drugą zaś było, bardziej lub mniej ostentacyjne (na zmianę z Lususem) obserwowanie więźniów, a zwłaszcza Dilija. Czy to dzień czy noc, która pobudzała drowa, wciąż osłabiony białowłosy był poniekąd oczkiem w głowie łuczniczki - znaczyło to, że nie mogła się doczekać aż zostanie zdjęte z niej podejrzenie o morderstwo i ostatecznie oczyszczone będzie jej imię. Karmienie go wywoływało w niej mieszane uczucia, jednak nigdy ani przez chwilę ociągała się z tym. Podobnie było jeśli szło o kupca i mimo, że Dimitrij robił się coraz bardziej marudny, szpiczastoucha nie wiedzieć skąd, miała do niego anielską cierpliwość. Momentami jej stoicki spokój i przenikliwe spojrzenie, sprawiały, że chcąc nie chcąc otyły, zamożno wyglądający kupiec, uciszał się.

***

Nadszedł kolejny wieczór, którego podobnie jak zajścia w komnacie Przeklętej Twierdzy, Lidia nie zapomniała aż do końca swoich dni.

- Ekhem... - gdzieś nad głowami obozujących rozległo się uprzejme chrząknięcie. Kto by pomyślał, że od tego momentu podróż do wioski, mimo, że już coraz krótsza, to stanie się bardziej intensywna. Pierwsze spotkanie z duchem a półelfka nie bała się tak jak by się tego spodziewała. Może to dlatego, że duch maga sprawiał wrażenie niepoważnego i komicznego? Tropicielka nie czuła od niego wrogich intencji. Właściwie to prócz nauczania Tuai, niematerialny Madrag wydawał jej się... nie potrafiła jednoznacznie określić tego odczucia, ale po rozmowie z nim stwierdziła, że zagadywać go nie ma sensu.
Choć złotooka nie szukała towarzystwa magicznej zjawy, to zjawa korzystała z nadarzających się okazji do zawarcia kontaktu...

- Iiiaaa! - Lidia pisnęła przeraźliwie wybiegając z pobliskich krzaków.
- Nie krzycz tak no, ja tam... tylko spacerowałem - sunął za nią mag z podstępnym uśmieszkiem.
Podobne rewelacje podnoszące ciśnienie nie ominęły Meave...

- Wynoś się stąd cholerny magu! Nie widzisz, że się przebieram!?

... jak i Verny...

- Ratunkuuu... Zabierzcie go stąd!
Tylko młodziutka Tua w oczach maga była "jedynie" upragnioną uczennicą, której mógł przekazać swą wiedze. A może właśnie to sprawiało, że dziewczyna mogła udać się na stronę bez, nawet cienia podejrzenia o naruszenie jej intymności?

***

Kolejnego dnia ich oczom ukazała się wieś Podkosy. Półelfka odczuła na sobie jak i na pozostałych spojrzenia zdumionych wieśniaków. "Wszak wyruszyliśmy stąd piechtą przez pola, a wróciliśmy traktem na koniach z wozem wypełnionym zdobycznym..." przemknęło jej przez myśl. Na dźwięk przestrachu u matek i mniejszych dzieci, półelfka zerknęła na Dilija.

- No tak... dla ludzi widzieć go z tak bliska to jak zajrzeć diabelstwu w same ślepia - zamruczała sama do siebie pod nosem. Wtem zwróciła wzrok w stronę Lususa, gdy tylko usłyszała jego głos...
Po jego przemowie i reakcji sołtysa łuczniczka się uspokoiła. Nie miała wątpliwości, że teraz będzie już tylko lepiej... przynajmniej jeśli chodzi o nich jak i o jeńców dla, których wyruszyli. Gdy zobaczyła Elenę i Tuyra kamień jej spadł z serca. " Nareszcie " pomyślała " Nareszcie to się skończyło! Oni są wolni, my jesteśmy wolni od zobowiązania i już nikt nie ośmieli się tu skalać naszego imienia." Po tych myślach zachęciła wszystkich do wspólnego, ciepłego posiłki w gospodzie. Wraz z Rangiem upewniła się, że konie mają co jeść i pić jak i ich cały dobytek jest bezpieczny. Gdy jasnowłosy wojownik wyszedł ze stajni, tropicielka została jeszcze z Rubinem. Pogładziła go po chrapach szepcząc mu:

- Wygląda na to, że niebawem się rozstaniemy - nie wiedziała jak potoczy się rozprawa i co Lusus ostatecznie postanowi; czy zostanie z nimi czy odejdzie w swoją stronę. W końcu dotrzymał obietnicy, więc jest wolny od zobowiązania jakie im złożył i za spełnienie swego rycerskiego słowa, Lidia będzie mu zawsze wdzięczna.
Zanim łuczniczka weszła do gospody, jej uwagę przykuły dwie skrzydlate łodzie, które cumowały przy pomoście. Szpiczastoucha stała tak przez chwilę podziwiając wodne wynalazki człowieka. Widziała nie raz łodzie rybackie, ale takie statki z takimi żaglami były dla niej czymś nowym. Wtem ją olśniło gdy naprędce policzyła dni "...dziś jest pierwszy dzień Srebrnego Jarmarku" myśl ta mignęła jej równie szybko jak pojawiła się nowa "Tamte drowy pewnie już tam są." Weszła do gospody gdzie jej towarzysze zajadali się w najlepsze gorącymi potrawami. Lidia ze smakiem wgryzła się w mięsiwo z chlebem, popijając to zsiadłym mlekiem. Jednym uchem słuchała zachwytów towarzyszy nad pysznymi, gorącymi daniami zaś drugim przysłuchiwała się pozostałej grupce gości karczmarza, zajadających w pośpiechu.

- Dziś rozpoczyna się Srebrny... - mówiącemu brodatemu mężczyźnie wypadł ziemniak z łyżki - ... Srebrny Jarmark a teraz przez Wasze pierdoły ominą nas przemowy władców Pięciu... - glup, z wysiłkiem przełknął co miał w gardle i nadawał dalej - ...Miast Pięciu.

- A to ich gadanie to nie istotne tatku - wtrącił młody, krepy mężczyzna w czarnym kucyku - ja sobie pluje w brodę za te magiczne popisy co są takie, że w pamięć zapadają a do tego...
Na słowo "magiczne", półelfka zerknęła na Tuai lecz ta była zbyt pochłonięta pałaszowaniem chleba ze skwarkami, a przy tym tak uroczo lśniły jej te duże, szare oczy. łuczniczka bez krępacji popatrzała po siedzących z nią przy stole. Znów tu siedzieli razem, znów w tej samej gospodzie i nawet przy tym samym stole i... znów za wiele nie rozmawiali ze sobą. Zważywszy jednak na sytuację, tym razem się tym jakoś specjalnie nie przejęła. Zwłaszcza, że po sytym posiłku marzył jej się tylko sen. Niestety musiał on poczekać na rzecz sądzenia drowa i kupca. Zabrała więc swoje wszystkie rzeczy do pokoju, który miała wspólnie dzielić z towarzyszkami. Mimo zmęczenia udała się dość żwawym krokiem, wraz ze wszystkimi do sali sądowej, z której nie wyniosła miłych wspomnień. Idąc przez wieś, szpiczastoucha czuła zarówno podziw jak i uznanie, bijące ze strony odprowadzających ich spojrzeniem mieszkańców. Mimo tego, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś jest nie tak. Wieśniacy byli jacyś inni, ponurzy i smutni...



(c.d.n.)
 
Bażna =^^= jest offline  
Stary 13-01-2010, 19:08   #177
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Stała koło kuzynki i próbowała podjąć decyzję. W głowie jej się układały wszystkie za i przeciw. Nie mogła się zdecydować co robić. Gwar ją rozpraszał, wyjący na scenie „artyści” również, a jeszcze Lia ciągnęła za rękę trajkocząc. „W sumie nie mam nic do stracenia. A nagroda jest kusząca. Z drugiej strony konkurs bardów ma być za kilka dni...” Namyślałaby się pewnie jeszcze trochę, ale poczuła jak kuzynka popchnęła ją w kierunku schodów prowadzących na scenę.

- Jest jeszcze jedna chętna! – usłyszała krzyk Lii obok ucha.
Nie miała więc wyjścia widząc odwracające się w jej kierunku głowy i słysząc jak Alfredo ją zachęca mówiąc...
- No nie wstydź się kochaneczko... nikt Cię tu nie zje... wchodź, wchodź... najwyżej uszy zatkamy ... – krzyknął śmiejąc się sam z tego co powiedział.
„Kochaneczko?... Już ja Ci dam kochaneczko ty durny pajacu... postaram się zagrać tak abyś nie musiał tych swoich uszu zatykać” – pomyślała wchodząc noga za nogą na scenę. Nie wiedziała co zagrać. Nie mogła się na nic zdecydować. Czy coś co wszyscy już znają? Czy raczej coś swojego? Weszła i rozejrzała się dookoła. Wszystkie twarze były skierowane w jej stronę. Alfredo skakał koło niej zachęcając aby zaczęła. Spojrzała na uśmiechniętą od ucha do ucha kuzynkę i uniosła swój instrument. Zaczęła uderzać w struny wydobywając z niego dźwięki. Przymknęła oczy i dała się ponieść muzyce, która wydobywała się spod jej palców.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_ByOiV4UaW8&feature=related[/MEDIA]

Zaczęła śpiewać balladę którą kiedyś słyszała, a która teraz sama nasunęła jej się na myśl. Śpiewała ...
jak w pewnym zamku, o białych ścianach, gdzieś, kiedyś... W czasach, o których nawet najstarsi już nie pamiętają. Wznosił się on jak biała góra nad równiną, która go otaczała swoją zielenią. Mieszkała w nim królowa i król, oczekując na swojego pierwszego potomka. Królowa bardzo często wędrowała po zielonych łąkach otaczających ich zamek. Lubiła spacerować do kamiennego kręgu, który znajdował się w pewnym oddaleniu. Siadywała w nim i przymykała oczy czując jak igrający w nim wiatr muska jej włosy. Król rządził krajem sprawiedliwie i w pokoju. Ich życie płynęło jak sielanka. Było pełne uśmiechu, spokoju i oczekiwania. Nikt nie spodziewał się tego co przyniesie im czas... a czas był nieubłagalny. Nadszedł dla królowej termin rozwiązania, urodziła ona chłopca, dziedzica... Nikt nie chciał pokazać matce, nowo narodzonego chłopca. Król wbiegł do komnaty, spojrzał na syna i zbladł, odwrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa. Królowa zażądała pokazania jej dziecka. Spojrzała na maleńką piękną twarzyczkę synka i łza potoczyła jej się po policzku gdy ujrzała jego uszy... To one wskazywały jej, że urodziła właśnie dziecko - potomka króla wróżek . „Ale jak? Ale skąd?” zastanawiała się królowa. Dni w zamku płynęły, jeden za drugim. Nie słychać już było śmiechu. Młoda królowa nadal całe dni spędzała w swoim ulubionym miejscu, w kamiennym kręgu. Król jeździł na każdą wojnę o której słyszał. Młody królewicz był chowany w ukryciu, jako wstyd i hańba rodziców. Aż pozostał sam. Ojciec nie wrócił z kolejnej wyprawy, matka nikła w oczach, aż pewnego dnia po prostu nie wstała z łoża. Do zamku zaczęły wówczas napływać wróżki. Zamieszkały one w zamku z księciem. Młodzieniec cieszył się że znalazł się wreszcie, ktoś kto go nie unika, wprost przeciwnie, szuka jego towarzystwa. Nie czuł się już inny przebywając w ich otoczeniu. Powoli zamek opuścili inni mieszkańcy. Pozostał w nim królewicz i wróżki. Najstarsza z nich zabrała księcia do kamiennego kręgu, w którym tak lubiła przesiadywać jego matka. Usiadłszy z nim w środku cichym głosem zaczęła opowiadać mu dlaczego tak różnił się od pozostałych mieszkańców zamku. Poprosiła aby rozejrzał się po otoczeniu. Tutaj kiedyś żyli , czuli się bezpiecznie i szczęśliwe. Aż powoli w to miejsce zaczęli napływać ludzie. Ich król przyjął ich z otwartymi ramionami. Żyli razem w zgodzie i dobrobycie. Jednak wraz z ludźmi przyszła zaraza. Król wróżek zachorował. Nikt nie potrafił im pomóc. Nie pomagały czary, eliksiry, nie pomagało nic. Ludzie coraz bardziej przejmowali ich ziemie. Rozpanoszyli się po zamku i okolicy. Słabnący król coraz częściej przesiadywał w kamiennym kręgu wraz z wróżkami. Widać było jak wszyscy oni siedząc w kręgu i trzymając się za ręce mruczą zaklęcia. Król wróżek zgasł jak zgaszona podmuchem świeca. Jednak w kamiennym kręgu pozostał czar. Brzemienna kobieta, która będzie przesiadywać w nim, powije na świat dziecię potomka króla wróżek. Królowa przychodząc tutaj uległa czarowi i powiła na świat dziecię czaru. Jest to nowo narodzony król czarodziejek. Królewicz zrozumiał skąd się wziął jego wygląd - wróżki miały tak samo długie i spiczaste uszy jak on.
- Teraz przekażemy Ci naszą wiedzę i przypomnimy wszytko to o czym powinieneś pamiętać. Karta się odwróciła to ludzie odeszli stąd. Znów ta kraina należy do nas.– zakończyła swą opowieść wróżka. Do króla wróżek i do nich samych.


Sorg już skończyła śpiewanie ballady. Po prostu grała jeszcze chwile na swojej lutni, roztaczając wokół obrazy. Miała zamknięte oczy, nie widziała jak odbierają jej granie zgromadzeni wokół sceny ludzie. Ludzie natomiast zamarli w zachwycie. Bezsprzecznie Sorg była jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – występującym dziś „bardem”. Nawet zgromadzeni na ławach bardowie klaskali leniwie.
- Braaawo, braaawo! Fantastycznie!! – rozdarł się Alfredo, klaszcząc tak intensywnie, że jego dłonie rozmywały się w powietrzu. – Wybornie!! Ktoś jeszcze chętny zmierzyć się w szranki głosu i lutni?! – mężczyzna nie tracąc czasu rozglądał się za nowymi ofiarami. Chętnych nie było. Kilka osób przed Sorg wyraźnie gotowało się do wejścia na scenę, ale widząc reakcję sędziów zrezygnowało zniechęcone.
– Skoro tak, to jeszcze raz braaaawa dla odważnych! A imię szczęściarza, który wystąpi ze sławnymi bardami poznacie dziś w czasie występów Gildii Bardów z Esper i elfich artystów z Marathiel !!!

Dziewczyna zeszła ze sceny i poklepywana po plecach przez stojących wokół sceny ludzi dobrnęła wreszcie do kuzynki.
- Widzisz! Widzisz! Gdyby nie ja, to nadal byś tu tkwiła, zamiast śpiewać na scenie! Sorg byłaś wspaniała! – Wykrzykiwała Lia skacząc naokoło bardki – Śpiewasz jeszcze lepiej niż zapamiętałam! Sorg wygrasz? Prawda? Byłaś najlepsza... mówię Ci, naprawdę!
Kiwała głową, puszczając mimo uszu trajkotanie kuzynki. „Ona jest nastawiona na mnie pozytywnie, jej zdanie się nie liczy, bo jest stronnicze. Zobaczymy jak ogłoszą wyniki” – pomyślała z pewnym wahaniem.
- Lia... nie ekscytuj się tak. Zobaczymy jak wyniki ogłoszą. Nigdy nic nie wiadomo. Może wcale nie było tak dobrze. Poczekamy... zobaczymy... Nie ma co się cieszyć, jak nie wiadomo jaki wynik jeszcze. Chodź powłóczymy się po Jarmarku. Jest jeszcze tyle do obejrzenia. - pociągnęła kuzynkę w stronę straganów.

Podeszły do straganu z biżuterią i Sorg rozbłysły oczy. Wyciągnęła rękę i ujęła kolczyki wykonane z kryształu. Kryształ był opleciony srebrną nitką i rzucał wokoło piękną tęczę , która tworzyła się ze światła przez niego przepływającego. Dziewczyna uniosła kolczyki w górę i popatrzyła na kolory wydobywające się z jego wnętrza. Wyobraziła sobie jak zawiesza kolczyki w uszach i idąc rozsyła wokół siebie dwie kolorowe tęcze. Czuła jak one przemawiają do niej swą barwą, błyskiem, ciepłem które wzięły z jej dłoni. Sprzedawca zaczął zachęcać ją do zakupu

- Piękne, prawda? Będą się cudownie prezentować przy Twoich włosach. Tanio sprzedam 3 sztuki złota i są Twoje. – zachęcał z zapałem
- 3 sztuki złota?! – spytała Sorg w myślach licząc ile pieniędzy posiada. „Nic z tego mam 2 sztuki złota i trochę srebrnych monet. Jeść trzeba...” Niechętnie odłożyła kolczyki z powrotem na miejsce.
- No coś Ty Sorg, podobają Ci się przecież! Kup je są piękne. – zachęcała ją stojąca obok Lia.
- Nie mogę sobie na nie pozwolić, nie mam tyle złota przy sobie – i ciszej już szepnęła w ucho Lii – nie mam tyle złota w ogóle.
- Będziesz miała! Na pewno wygrasz konkurs. To tylko kwestia czasu. – przekonywała ją Lia
- Zatrzyma je Pan dla mnie? – spytała z nadzieją Sorg
- Coś Ty dziewczyno? Gdybym ja tak zatrzymywał kolczyki dla każdej dziewczyny co o to prosi to już dawno bym z torbami poszedł. Jest kupiec to od razu się towar sprzedaje. Nie ma kupca to leży. Jak będziesz miała szczęście to na Ciebie poczekają, jak ja będę miał szczęście to je sprzedam.
- A gdybym ułożyła wiersz aby się lepiej sprzedawało? – spytała Sorg Na przykład tak...

Na moim straganie zacne panie
Każda dla siebie coś dostanie
Jedna korale kryształowe
Druga ten diadem na swą piękną głowę
Piękne kolczyki tu dostaniecie
W uszy założycie serca podbijecie
Pierścieni u mnie wybór dzisiaj wielki
Znajdzie się dla orka i dla pięknej elfki
Nie żałujcie grosza tu zacni mężowie
Kupcie biżuterię żonie na ozdobę
Podejdź tu a chyżo młodzieniaszku miły
Kup piękne korale dla swojej dziewczyny
I Wy piękne panny, piękne krasawice
Wydacie monety lecz się ozdobicie


- Wiesz dziewczyno, zostawię Ci te kolczyki, ale zostań tu ze mną i śpiewaj ten wierszyk na zachętę. Jak zostaniesz do czasu rozstrzygnięcia tego Twojego konkursu, to kolczyki Ci potrzymam. Co ty na to?

- Lia zostaniemy? Proszę... proszę... zobacz jakie one piękne, po prostu są dla mnie. Nie mogę pozwolić by trafiły do kogoś innego. Lia... – spojrzała błagalnie na kuzynkę
- Jak chcesz to zostań. Ja nie mam co tu robić. Przecież nie będę stała przez tyle czasu przy jednym straganie patrząc wciąż na to samo. Ty będziesz śpiewać a ja co? Wiesz co... Ty zostań, ja pójdę pooglądać co jest tu jeszcze ciekawego. Kupię nam coś do jedzenia i wrócę za jakiś czas. Dobrze?

Sorg zgodziła się bez zastanowienia. Kolczyki były warte poświęcenia. Postanowiła zrobić wszystko co w jej mocy, aby je mieć. Co tam atrakcje Jarmarku, przecież dopiero się zaczynał. Co tam inne stragany, przecież nie uciekną, a kolczyki mogą trafić do kogoś innego i okazja aby je mieć przepadnie. Nie zastanawiając się długo. Zgodziła się na propozycje sprzedawcy. Po chwili słychać było jej śpiew, wkładała w niego całe swoje serce, aby tylko sprzedawca zatrzymał dla niej upragniona błyskotkę.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 14-01-2010 o 12:51. Powód: poprawki
Vantro jest offline  
Stary 15-01-2010, 12:59   #178
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Z każdym krokiem oddalającym go od pokoju, Kalel czuł się coraz mniej pewnie. Karczma była co prawda pusta i Lusus był jedyną osobą jaką spotkał, ale paradowanie tylko w ręczniku owiniętym dookoła pasa nie przychodziło mu łatwo. Szedł korytarzem i przytrzymując ręcznik dłonią próbował zdecydować, gdzie ma iść. "Ubrania są na piecu - powiedziała", myślał łotrzyk. "Widziałem piec w głównej sali, ale chyba był wygaszony... na pewno był. Więc to nie tam. Poza tym tam każdy mógłby sobie wziąć jak swoje." Tok jego rozmyślań przerwały brzęczące odgłosy naczyń. "To musi być to" uśmiechnął się do siebie chłopak i ruszył w kierunku kuchni. Nie zastanawiając się wiele i święcie przekonany, że to babka na zmywaku zarabia na chleb pewnym krokiem przekroczył drzwi. Ubranie rzeczywiście leżało na piecu kuchennym. Lecz na świeżo wymytej twarzy Kalela zamiast promiennego uśmiechu pojawiły się kropelki zimnego potu. Na jego koszuli leżał czarny kot - to raz. Dwa, po kuchni w te i we wte ganiała gromadka dzieciaków, które na jego widok zatrzymały się jak wryte i wlepiły w niego oczy. Trzy... trzy to były rozbawione oczy Verny spoglądające na niego z kpiną.

Cały zesztywniały od tego spojrzenia ruszył w kierunku ubrania. Przepchnął się przez stojącą na jego drodze dzieciarnię i dumnie ignorując dziewczynę sięgnął po koszulę, niestety dla siebie również ignorując kota. Zwierzak najpierw wpił się pazurami w materiał koszuli, a po chwili, gdy dostrzegł że człowiek nie zrezygnuje, raptownie skoczył mu na głowę. Kalel wykonał dwa mistrzowskie susy do tyłu zostawiając za sobą kota. I przy okazji ręcznik, który wypuszczony z dłoni natychmiast się rozwiązał i opuścił zasłaniane przez siebie biodra. Zszokowany chłopak zastygł na chwilę, czując jak wszystkie spojrzenia kierują się w jego stronę. Jego twarz eksplodowała czerwienią a on skoczył w stronę stołu i chwycił pierwsze co mu w ręce wpadło. Wilki rzeźnicki tasak. Uważaj chłopcze! Krzyknęła babka widząc grożące mu niebezpieczeństwo. Na całe szczęście nic złego się nie stało i jedyny uszczerbek jaki poniósł Kalel to ten na poczuciu godności. Suchym głosem, w którym pomimo narzucanych prób opanowania dało się wciąż wyczuć drżenie powiedział: Przeppraszam za zamieszanie. Ten kocur... całkiem mnie zaskoczył.

Starając się iść jak gdyby nigdy nic, tak jakby nie było nic normalniejszego w świecie niż lśniące ostrze tasaka chwilowo zastępujące mu ubranie, zbliżył się do ręcznika i podniósł go z ziemi. Unikając patrzenia w czyjekolwiek oczy, ze szczególnym uwzględnieniem oczu Verny, opasał się nim, odłożył tasak na blat pieca a zabrał z niego ubranie. Dzię...dziękuję za upranie panno Verno - wydukał i z wrażeniem że postawienie każdego kroku trwa gdzieś z godzinę ruszył w kierunku wyjścia z kuchni. Czas oczywiście przyśpieszył, gdy tylko zamknęły się drzwi. Tak samo zresztą jak Kalel, który niczym strzała, powiewając połami ręcznika, pomknął do swojego pokoju. Zatrzasnął za sobą drzwi i opierając się o nie plecami ciężko dyszał przez dłuższą chwilę. "Jutro stąd wyjeżdżam choćbym nie wiem co!" pomyślał i na wciąż trzęsących się kolanach skierował się do swego łóżka. Lusus zamamrotał coś nie budząc się i obrócił się na drugi bok. Sen nie przyszedł łatwo, co rusz odganiany przez obraz śmiejącej się do rozpuku Verny, a i sen który się w końcu pojawił nie był lekki. Za dużo w nim było tasaków.

Nadszedł poranek. Kalel powitał go wymięty i w paskudnym humorze, poranek przywitał go tym samym. Niebo pokrywały ciemne, skłębione zasłony chmur, przywodzące na myśl nocne koszmary. Łotrzyk wzdrygnął się gdy błyskawica blaskiem zimnym niczym ostrze tasaka przecięła niebo. "I co teraz mam właściwie robić?" pomyślał. "Jak się zabrać do poszukiwania pierścienia tak, żeby za mocno nie oberwać? Trup się ściele gęsto przy drowach, a i ja poczułem na sobie ich pięść. Trzeba byc bardzo ostrożnym. Ale z drugiej strony bez ryzyka nie ma co liczyć na sukces. No na dodatek zaraz będzie lało."- westchnął podsumowując swoje myśli. Zerknął na kompana - Lusus wciąż spał, więc cicho narzucił ubranie i wyszedł z pokoju. Markotny ruszył zobaczyć co mogą ofiarować mu Podkosy. Zaiste niewiele tego było, lecz gdy na wystawionym przed dom stoliku ujrzał proste, wykonane z drewna przedmioty, to wkrótce za parę miedziaków w jego kieszeni pojawił się niewyszukany grzebień.

We wsi nie było już śladu po wczorajszym poruszeniu, entuzjazm mieszkańców ulotnił się. "To pewnie ta burza wszystkim humory skwasi" - myślał przyglądając się ukradkiem twarzom bez wyrazu. Dorośli byli przygaszeni, lecz co dziwne dzieci nigdzie nie było widać. "Pewnie przez pogodę - boją się piorunów, albo że zmokną". Zaszedł w końcu do domku zielarza i zauważył, że nawet Fardan był jakiś inny. Spoglądał na Kalela smutnym wzrokiem i ciężko wzdychał. Pomimo tego chłopak wyszedł od niego z uśmiechem na twarzy, bo mydło dostał z niezłym rabatem. Spojrzał w niebo i uznał że nie ma co się szwędać. "Zaraz lunie - wracam do karczmy i z innymi zastanowię się co dalej".

W drodze powrotnej do karczmy zaczęło prześladować go wrażenie, że zewsząd - spoza poruszających się na wietrze zasłon, uchylonych drzwi, każdego rogu wpatrują się w niego jakieś oczy. Poczuł ciarki na plecach i odruchowo przyśpieszył kroku, sam przed sobą usprawiedliwiając się, że to z powodu nadchodzącej burzy.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 15-01-2010, 17:52   #179
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Tua otworzyła oczy. Widziała tylko, że w pokoju jest ciemnawo i sądząc, że jest bardzo wczesny ranek, zamknęła oczy i przewróciła się na drugi bok. Szybko pochłonęła ją ponownie ciemność snu.

Dziewczyna otworzyła oczy. Znów widziała to samo. Nieco przytłumione światło nie wydobywało szczegółów otoczenia. Czy nie powinno już być jasno? Tua nie ruszając się, z wciąż wpatrując się w ten sam punkt na suficie, próbowała rozwiązać tą zagadkę. Zadanie to jednak przerastało nierozbudzoną dziewczynę. Powoli wzrok tracił ostrość, a myśli zwalniały… Niechybnie by zasnęła, lecz nagły, przeraźliwie donośny grzmot sprawił, że momentalnie znalazła się w pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pomieszczeniu i stwierdziła, że jest w nim już sama. Powoli wstała, wyjrzała przez okno. Ciężkie, ołowiany chmury ścieliły całe niebo. Wyglądały jakby za chwilę miały spaść ludziom na głowy i ich przygnieść.

Przyglądając się niebu za oknem, Tua zaczęła rozmyślać. Wczoraj wieczorem, po kąpieli w rzece czuła się wspaniale. Zimna woda nie pozwalała się długo myc, ale dziewczyna czuła, jak z każdym ruchem mydła zdejmuje z siebie zmęczenie i zmartwienia ostatnich dni. Zaraz potem wróciła do swojej izby i wymieniała się ogólnymi uwagami z pozostałymi kobietami. Potem wzięła do ręki księgę, ale długo się nie pouczyła, bo leżąca nieopodal poduszka, tak bardzo kusiła… Dziewczyna wcześnie położyła się spac.

Schodząc z ostatnich stopni schodów ujrzała ujmujący obrazek. Jej drużyna, towarzysze niedawnych trudów siedzący razem przy stole, kończąc śniadanie i skupiona wokół Kalela gromadka dzieci słuchająca jego opowieści, co rusz przerywająca mu niezliczonymi pytaniami. Tylko trzy, najstarsze dziewczyny odróżniały się od pozostałego rodzeństwa. Na oko, były nieco młodsze od Tui. Właśnie sprzątały ze stołu niepotrzebne już naczynia, ale nie bardzo się spieszyły. Tua dostrzegła, jak co rusz rzucały badawcze spojrzenia na trzech, siedzących przy stole mężczyzn, którzy, jak się zdawało, albo tego nie zauważyli, albo po prostu nie zwracali na to zbytniej uwagi. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i z dobrym humorem szybko pokonała ostatnie stopnie.

- Dzień dobry! – Przywitała się głośno i wesoło ze wszystkimi. Dziewczyna usiadła i nałożyła sobie na wolne nakrycie pozostałą jajecznicę.

Czystej, wyspanej i najedzonej Tui nie było już trzeba praktycznie niczego. Czułą się bardzo dobrze. Tylko gdzieś, zepchnięty z głównego planu, czaił się niepokój dotyczący do tej nocy. To po niej zobaczymy, czy pierścień nadal działa, czy mieszkańcy wioski, będą już mogli zapomnieć o fazach księżyca. No i co będzie z nimi? Co zrobią, jeśli okaże się, że pierścień faktycznie nie działa? Tua bardzo chciałaby pomóc Podkosianom, lecz nie bardzo wiedziała jak. Może trzeba by odszukać kogoś, kto znów zaczaruje pierścień? Tylko, kto, i czy reszta jej towarzyszy również będzie chciała pomóc chłopom? I jak będzie wyglądała ta noc, jeśli mieszkańcy się zmienią? Czy będzie mogła czuć się bezpiecznie?
A co będzie, gdy pierścień zadziała? Co planuje jej drużyna? Co zrobi Tua? W sumie to dziewczyna nie ma planów, nie ma co z sobą zrobić. Mogłaby pomóc Lususowi w odwiezieniu drowa, albo pojechać na Jarmark. Dziewczyna pilnie potrzebowała pieniędzy… Już niewiele jej zostało.

Tua otrząsnęła się i wróciła do rzeczywistości. „Czcze rozmyślanie! Nic się nie postanowi, póki noc nie nastanie.” Teraz tylko trzeba ułożyć plany na dziś. Nie bardzo nie wiedziała, co może począć z całym wolnym dniem. To tak dużo czasu, a do roboty nie miała nic. Pogoda uniemożliwiała spacer po okolicy. Będzie musiała zostać pod dachem. Postanowiła spędzić dzień w karczmie. Nadrobi zmarnowany wczoraj czas i popracuje z księgą, zaceruje uszkodzenia w swoim stroju i cały Boży dzień będzie odpoczywać po trudach ostatnich dni.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 15-01-2010, 19:37   #180
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_________________________________________
____________________________

Podkosy.
Noc przemian

(drugi dzień Srebrnego Jarmarku)




Następny dzień w Podkosach - smętny i ponury - głównie przebimbaliście. Zapytani o powód pozostania stwierdzaliście jednogłośnie, że chcecie odpocząć po trudach podróży i walki, co nie odbiegało wiele od prawdy i nikogo specjalnie nie dziwiło, budziło jednak niepokój wieśniaków. Wy zaś nie mogliście sobie znaleźć zajęcia. Niektórzy z Was zrobili jakieś zakupy, inni rozmawiali z rodziną karczmarza, głównie jednak spaliście i odpoczywaliście.
Po południu Tua i Maeve zasiadły razem w kącie sortując składniki zaklęć zabrane z wieży Madraga. Okazało się, że ich talenty nie różnią się zbytnio jeśli idzie o wykonanie, toteż zaklinaczka uczyła początkującą czarodziejkę przeznaczenia niektórych składników; inne zaś wspólnie próbowały zidentyfikować. Zasuszone czy pokawałkowane rzeczy nie różniły się wiele od siebie, toteż miały przy tym sporo zabawy, choć w ich głosach nie brakowało też nut obrzydzenia. Z kolei gdy przyszło do nauki z księgi, to Tua czytała czary na głos, Maeve zaś wskazywała znane jej zaklęcia i tłumaczyła pobieżnie ich wykonanie. Nie było tego dużo, starczyło jednak czarodziejce na opanowanie jednego czy dwóch nowych czarów.
Lidia gwarzyła z Verną i Eleną nad brzegiem rzeki, dopóki zacinający deszcz nie zagonił ich spowrotem pod dach. Kalel - żywe srebro - nudził się najbardziej i tylko opowiadanie Tuyrowi wydarzeń z Twierdzy stanowiło dla niego jaką-taką rozrywkę. Lusus zaś oznajmił, że zostanie na noc u Fardana i późnym popołudniem podążył w stronę jego chaty, zostawiając was z przykazaniem, byście pozamykali dobrze pokoje, nie włóczyli po nocy i nie rozdzielali się. Dzień dłużył się i dłużył, w końcu jednak ściemniło się zupełnie. Z parteru karczmy doszły was odgłosy tupotu wielu stóp, zamieszania, płaczu, przesuwania mebli, potem zaś wszystko ucichło.

Czekaliście w jednym pokoju na to, co miało nastąpić. Niezbyt przestraszeni, ale jednak - po całym dniu przebywania we wsi udzielił wam się nastrój Podkosian. Mijały jednak minuty, które składały się w godziny i nic się nie działo. Nie było Madraga, który wyjaśniłby Wam proces przemiany, toteż zaczynaliście powoli podsypiać. Nawet więcej: czuliście, że powieki ciążą Wam coraz bardziej, usta składają się do ziewania, a członki ogarnia dziwna niemoc. Pierwsza na łóżko opadła najmniejsza z Was, Tua, potem Kalel i Verna, a potem reszta. Zasnęliście tam, gdzie siedzieliście, często w niewygodnych pozycjach. Nie mieliście jednak wyboru - sen dopadł nawet potężnego Ranga, który pochrapywał cicho oparty plecami o futrynę.


***

Tymczasem giermek spędzał dzień pracowicie: oporządził konie, zajął się rynsztunkiem swoim i Ranga przy okazji mówiąc, że nie może patrzeć na tak zardzewiały miecz. Doglądał więźniów, trenował, a przede wszystkim zawracał głowę Fardanowi.

- Nie, nie i jeszcze raz NIE! Mówiłem ci, że nie możesz ze mną zostać w czasie przemiany! - opędzał się od Lususa zielarz, po raz pierwszy doświadczając zaciętego uporu przyszłego paladyna. - To obrzydliwe, nieludzkie i przede wszystkim niebezpieczne! A poza tym to nie jarmarczne widowisko.

Lusus jednak prosił, groził, marudził i przekonywał, więc po dziesiątej odmowie zielarz w końcu machnął ręką, po czym zaczął pouczać chłopaka co ma robić, co wziąć i jak się zachowywać w czasie nocnego czuwania. I tak zastało ich pukanie do drzwi; na progu stała niewysoka kobieta w średnim wieku, w przerażeniem w oczach wpatrując się w giermka.

- On zostaje - rzekł Fardan i niecierpliwym ruchem ręki uciszył kobietę, która najwyraźniej przyszła go zamknąć. Wziął lampę i zapas oliwy, wręczył ci spory worek z którego dochodził zapach surowego mięsa, po czym przez klapę w podłodze obaj zeszliście w dół. Przeżyłeś chwilę grozy, gdy klapa zatrzasnęła się z nienacka i usłyszałeś odgłos przesuwania po podłodze jakiegoś ciężkiego przedmiotu.
- To tylko na wszelki wypadek - machnął ręką zielarz, choć twój niepokój najwyraźniej sprawił mu ponurą satysfakcję. - Jakby kraty nie wytrzymały. Wszyscy tak robią.

Piwnica nie różniła się pozornie od wielu jej podobnych. Było w niej zimno, wilgotno, pachniało ziemią i nadgniłymi warzywami. Na prowizorycznych regałach stały przetwory i puste jeszcze słoje, w koszach i skrzyniach leżały warzywa i owoce. W kącie pykał gąsior z winem owocowym. Dopiero gdy wpatrzyłeś się w mrok zauważyłeś, że obok jednej ze skrzyń zionie w ścianie czarna dziura, w którą skierował się starzec. Po przejściu kilku kroków ukazała się obszerna cela zamknięta grubymi na pół łokcia, dębowymi kratami, na których widać było ślady pazurów. Niewielkie drzwi zamykane były na gruby łańcuch i solidną zasuwę. Gdy poświeciłeś do wewnątrz zobaczyłeś bruzdy w ziemi, a gdzieniegdzie nawet dość głębokie dziury. Fardan z westchnieniem wszedł do środka i wziął od ciebie worek.
- To na zapas - powiedział. - Przemiana zużywa dużo energii, w pewnym wieku można tego nie przeżyć. A poza tym zmniejsza agresję. Ponoć... Na pewno nie chcesz sobie iść?

Nie chciałeś. Kolejną godzinę, dwie czy też pół - w ciemnościach ciężko określić upływ czasu - spędziliście gadając o niczym. Ty opowiadałeś jakieś historie o paladynach, starzec odwdzięczał się niezbyt ciekawymi historiami o wsi z czasów Hardana Szalonego. Coraz częściej jednak milkł, oddychając ciężko. W końcu opadł na czworaki a oczy uciekły mu w tył głowy. Zrozumiałeś, że zaczyna się przemiana. Nie była to magiczna zmiana z cichym pyknięciem, w kłębach dymu. Nie było rozmywania się jednej formy, by przybrać zaraz inną. Przemiana była stopniowa, długotrwała, a przede wszystkim - bolesna. Prawdziwa klątwa.

Najpierw słyszałeś tylko głęboki, chrapliwy oddech, który po jakimś czasie przeszedł w monotonne, udręczone wycie. Zielarz zwinął się w kłębek, a jego ubranie - a raczej byle jak zszyte łachy, które dziś włożył - zaczęło rozłazić się z cichym trzaskiem, szybko przesiąkając krwią płynącą z popękanej skóry. Fardan zaczął przybierać na masie - najpierw powoli, potem coraz szybciej. Już nie leżał spokojnie - rzucał się po całej komorze, wrzeszcząc i zagarniając ziemię wydłużającymi się paznokciami. Miałeś wrażenie, że gleba wnika w rozrastające się ciało, powiększając jego rozmiary. Nogi podwoiły swoją długość, ręce również, nie ustępując grubością łapom niedźwiedzia. Wielkie pazury rytmicznie ryły ziemię przy wtórze powtarzających się ryków, w jakie zamieniły się jęki mężczyzny. Czaszka rozrosła się i wydłużyła, z rozerwanych dziąseł wyłoniły się szablaste zęby. Skóra rozlazła się odsłaniając żywe, spływające krwią mięso. Ryki mężczyzny - nie! powtora! - odbijały się echem od ścian i sklepienia, dudniąc ci w głowie. Miałeś wrażenie, że zaraz ogłuchniesz, zemdlejesz, zwymiotujesz, uciekniesz, lub wszystko na raz. Proces przemiany był taki, jak mówił Fardan - nieludzki i obrzydliwy. A najgorsze miało dopiero nastąpić: z ciężkim tąpnięciem bestia stanęła na dwóch nogach, przywodząc na myśl rozwścieczonego niedźwiedzia, po czym oparła się łapami o ścianę. Z ohydnym mlaśnięciem z kręgosłupa zielarza wyrosły długie, ostre kolce, a chlapiąca z rozerwanego ciała krew spadła ci na ubranie. Potwór zawył ogłuszająco, po czym zwalił się na ziemię. Chwilę leżał bez ruchu, więc zbliżyłeś się nieznacznie do krat. Jego klatka piersiowa pracowała jak miech kowalski, tłocząc powietrze do rozrośniętych płuc. Rozerwana skóra regenerowała się w zastraszającym tempie, pozostawiając na skórze bladoróżowe ślady. Widać bestia miała zdolności nie gorsze niż górski troll! Nagle nieduże, przekrwione oko otworzyło się i potwór z szybkością, o którą nigdy byś go nie podejrzewał, rzucił się na kraty, które wygięły się pod jego ciężarem. Rzuciłeś się gwałtownie w tył, z zaskoczenia i strachu upuszczając lampę, która niebezpiecznie zamigotała. Spędzić po ciemku całą noc z potworem? Nigdy! Rozpaczliwie macałeś za lampą, podczas gdy "Fardan" z głuchym warkotem gryzł i szarpał drewniane pręty. W końcu zniechęcił się i potruchtał do kąta gdzie leżał worek z mięsem. Nie spuszczając z ciebie wzroku zaczął rozrywać zębami swój posiłek, warcząc i mlaskając. Potem ułożył łeb na łapach jak pies i tak spędziliście całą noc: wpatrując się w siebie nawzajem. Jeśli zdarzyło ci się przysnąć choćby na minutę, potwór z łoskotem rzucał się na kraty, choć nie wyglądało, żeby na prawdę chciał się wydostać. W czerwonych ślepiach lśniła jakaś szczątkowa inteligencja - najwyraźniej stworzenie, w które się zmienił, było nie tylko niebezpieczne, ale i złośliwe.






Już czwarty raz dolewałeś oliwy do kaganka, gdy stwór zaczął skomleć i kręcić się niespokojnie. Jego skóra poszarzała i zaczęła się łuszczyć, podobnie jak zrogowaciałe części ciała. Potwór obijał się o ściany, potrząsał łbem, a w końcu ułożył się w jednej z dziur w ziemi, skąd dobiegało cię tylko jego monotonne wycie, zagłuszające trzask i mlaskanie metamorfującego się cielska. W końcu wszystko ucichło, lecz nawet wtedy nie ośmieliłeś się otworzyć celi. Dopiero hałas przesuwanych na górze mebli i cichy, ludzki jęk skłonił cię do uwolnienia zielarza.



* * *
(trzeci dzień Srebrnego Jarmarku)


Mówią, że po burzy przychodzi słońce, tak więc dzień wstał piękny i słoneczny, choć nieco parny. Deszcz zmył kurz, brud i wszelkie odpadki, więc Podkosy lśniły czystością i zwykłym wiejskim urokiem. I... pustką. Mężczyźni odpoczywali po przemianie, przerażone i niewyspane dzieci popłakiwały po kątach; jedynie twarde wieśniaczki kręciły się po obejściach, wykonując obowiązki za dwoje i starając się przywrócić swoim domom normalność. Klątwa klątwą, ale krowy muszą być nakarmione, kozy wydojone, a jaja wybrane z gniazd zanim zrobią to kuny czy lisy. Plony też same się nie zbiorą. Kto nie pracuje ten nie je. Instynkt przetrwania i wielopokoleniowa praktyka poniekąd uodporniły Podkosian na okropieństwa związane z przemianą... Tylko czy na coś takiego można się uodpornić? Zwłaszcza gdy tyle lat żyli w spokoju, chronieni przez magiczny pierścień? Pobrużdżone łzami twarze, podkrążone oczy, zgarbione ramiona, wszystko to wskazywało, że praca była sposobem na przetrwanie w niejednym tego słowa znaczeniu.




Wy również zwlekliście się z łóżek czując, że głowy ciążą Wam jak na potężnym kacu, a języki porosły chyba futrem. Noc przespaliście gdzie popadło, dręczeni koszmarami w których coś wyło, warczało i jęczało grobowym głosem, toteż żadne z Was nie czuło się wypoczęte. Mięśnie bolały, żołądki zaś wywracały się na sam widok śniadania.
- Coś nam dodali do jedzenia - wymamrotała dręczona mdłościami Lidia, która rozpoznawała objawy uboczne po silnych ziołach nasennych. Było to nawet logiczne: do wsi często przypływali goście, a bez pierścienia wieśniacy musieli zadbać o to, by tajemnica się nie wydała.

Gdy Lusus wrócił z domu Fardana i potwierdził przemianę mężczyzny przedłużony pobyt we wsi nie wydawał się już takim dobrym pomysłem. Pierścień zdecydowanie nie działał, trzeba więc było podjąć decyzję: co dalej? Tym bardziej, że na każdym kroku napotykaliście zalęknione i wrogie spojrzenia wieśniaków. Przy dużej dozie dobrej woli nocne ryki, które słyszeliście przez sen, można by było zwalić na niedźwiedzie, czy jakieś wodne potwory, jednak wieść o Lususie uczestniczącym w przemianie zielarza rozniosła się po Podkosach lotem błyskawicy. Wraz z więźniami była was jedenastka. Starczyło, żeby choć jedno z was puściło by parę z gęby, a ze wsi nie zostanie kamień na kamieniu. Gdziekolwiek skierowaliście swoje kroki atmosfera gęstniała niebezpiecznie, skończyło się więc na tym, że schowaliście się w swoich pokojach - a raczej w jednym - ot, tak na wszelki wypadek.


_________________________________________
____________________________

Rzeczka Uran
(dzień rozpoczęcia Srebrnego Jarmarku)


Sorg
, szybko okazało się, że śpiewanie w hałasie, tłumie i upale jest nie lada wyczynem. Zdzierałaś sobie gardło, popychana i poszturchiwana przez tłoczącą się wokół gawiedź, a pot lał ci się z Ciebie strumieniami. Kupiec, o dziwnym imieniu Ism, co prawda miał wodę, ale ciepła, śmierdząca beczką ciecz nie dawała wiele ulgi. Doceniał jednak twoje wysiłki - wśród wielu podobnych kramów jego wyróżniał się dobrą reklamą - i obiecał, że jeśli kupisz kolczyki, to dorzuci ci za darmo drewniane pudełko do ich przechowywania. Zważywszy, że kryształ górski był dość kruchym kamieniem, prezent był całkiem praktyczny. Gorsze było to, że jedna para kolczyków została już sprzedana, a nad drugą wydziwiała jakaś gruba kobieta. Na szczęście Ism podsunął jej pod nos znacznie większy okaz i baba odeszła usatysfakcjonowana, a ty odetchnęłaś z ulga. Posobna sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy.
- Patrz i ucz się, dzieuszko - mówił wtedy z zadowoleniem Ism. - Jak widzisz, że kto chętny do kupna jest, to mu podstawiasz pod nos najlepszy towar, zwłaszcza babom. Na oko umiem odróżnić tych, co jeno oglądają. Jak kto zdecydowany złoto wydać na świecidełka, to i te droższe weźmie. Taniocha tylko na wabia jest.

Dla ciebie wydanie lwiej części swojego majątku na kolczyki wcale "taniochą" nie było, ale cóż mogłaś poradzić - liczyć jedynie na wygraną w konkursie. A dzień wlókł się w iście ślimaczym tempie. Żar lał się z nieba, w gardle drapało, w brzuchu burczało, a Lia najwyraźniej o tobie zapomniała. Dopiero gdy zbierałaś się już do odejścia przybiegła zdyszana z bułką w jednej ręce i kubkiem rozwodnionego soku w drugiej - oczywiście ciepłego.
- Prze... przepraszam - wysapała, podając ci prowiant. - Tatulo mnie złapał i nie mogłam się wykręcić. Ale dostałam pełny mieszek na zakupy - oświadczyła radośnie, a kilka osób obejrzało się za wami z ciekawością. Ism pokręcił głową z dezaprobatą na tak lekkomyślne chwalenie się swoim majątkiem, schował kolczyki do kuferka, pożyczył Ci powodzenia, po czym ruszyłyście biegiem w stronę, przeciskając się przez zgromadzony na głównym placu tłum. A ludzi było, że hej! W końcu występy prawdziwych bardów to nie jakieś tam karczemne rzępolenia. Toteż plac był tak zatłoczony, że nie szło szpilki wcisnąć, Alfredo zaś dwoił się już i troił na scenie, rozgrzewając tłum (w sporej częsci podpity) i przedstawiając najważniejszych członków Gildii Bardów, którzy zasiedli - jak poprzednio - na ławach nieopodal sceny. Mogłaś również podziwiać szlachtę, Radnych i wielmożów wielu ras, którzy licznie przybyli na bardowskie popisy, i teraz wypełniali wyściełane suknem loże.

- A teraaaaaz! - wrzasnął Alfredo ściągając na siebie Twoją uwagę, choć zwracał się głównie w stronę bogatszej części widowni. - Teraz wystąpią przed państwem artyści z Maratlieeeel!! Powitajmy El'sei, uczennicę samego Fanrimaaa!!





Na scenę weszła piękna, młoda elfka - a raczej elfka nie-stara, gdyż z pewnością miała co najmniej 200 lat - i uderzyła w struny lutni. Patrząc po zgromadzonych wokół podium bardach łatwo ci było ocenić, którzy z nich byli podróżnikami, a którzy prowadzili osiadły tryb życia, zadowalając się grą na dworach, w gildii czy w karczmach. Ci pierwsi byli ubrani swobodnie w podróżne stroje, i tylko barwne wstążki, pióra, czy egzotyczne lub kosztowne elementy ubioru znaczyły ich status. W dłoniach mieli głównie flety, lutnie i cytry. Drudzy zaś nosili powłóczyste - choć wygodne - suknie, bufiaste spodnie i koszule, wszystko pstrokate, czyste i błyszczące. Ich instrumenty było znacznie mniej poręczne, nie przystosowane do wożenia przy siodle. Szybko jednak przestałaś się nad tym zastanawiać, zasłuchana w śpiew El'sei. O ile dobrze pamiętałaś takie zestawienie zgłosek znaczyło w elfim "W stronę słońca".

I o słońcu właśnie śpiewała - łagodnym, wiosennym słońcu prześwitującym przez gęste listowie w Wilczym Lesie, o tańczących na jego promieniach drobinkach kurzu i drobnych owadach, o przemykających po gałęziach wiewiórkach i pięknie elfiego domu. Widownia zamarła w ciszy; miałaś wrażenie, że dźwięki lutni niosą ze sobą szmer leśnych strumieniu, chichot najad i hamadriad, stukot dzięcioła i pisk złapanej przez lisa myszy; zaś głos El'sei docierał w najdalsze zakamarki serc słuchaczy, poruszając w nich czułe struny. Gdy pieśń się skończyła zorientowałaś się, że po policzkach spływają ci łzy. Nie tylko tobie zresztą - wielu widzów mniej lub bardziej dyskretnie ocierało oczy; nawet kilku krasnoludów - ludu mało wrażliwego na "zielone paskudztwo" - pochrząkiwało cicho. Gromkie brawa, jakie się zerwały, trwały i trwały, a ty zastanawiałaś się ile lat trzeba ćwiczyć by dojść do takiego mistrzostwa. Dwadzieścia? Pięćdziesiąt? Sto? Stick porywał za sobą słuchaczy, lecz w dźwięku jego cytry nigdy nie słyszałaś szumu drzew czy szczęku broni. Jako półef miałaś przed sobą długie życie - przybijała cię jednak świadomość, że mało który nie-elf jest w stanie prześcignąć kunsztem śpiewaków starej krwi.
Po elfce występowało wielu bardów - młodych i starych, elfów, ludzi, półelfów i niziołków, żaden jednak nie zrobił na tobie takiego wrażenia, jak El'sei. Skoro uczennica była tak dobra, to jakim bardem musiał być Fanrim?
- Moi mili, słońce ku zachodowi się chyli, czas więc na występy mistrzów i TAŃCEEE!!
- rymując zawył Alfredo, a tłum wraz z nim. - Ale wcześniej wyniki naszego konkursu amatorów!! Wielu was było, ale zwycięzca może być tylko jeden!! A jeeest nim....! - tu Alfredo obrócił się do starszego mężczyzny, który skrzętnie wcześniej notował, a ten naradzał się chwilę z resztą. Najwyraźniej nawet po tak długim czasie nie mogli dojść do porozumienia, gdyż w końcu starszy walnął ręką w ławę kończąc spór i podał Alfredowi pergamin. - No tak, no tak... A więc...! Zwycięzcą jeeest...!! Sooorg z lutnią! Choć tu do nas, Sorg!! Heeej hop!

Oszołomiona, popychana przez rozradowaną - a jakże by inaczej - Lię, wdrapałaś się na scenę. Tłum klaskał umiarkowanie radośnie, gdzieniegdzie rzucano niewybredne komentarze, że śpiew amatora zepsuje występ Fanrima i Arii. Alfredo wcisnął Ci w dłoń mieszek ze złotem. Szczęśliwa rozglądałaś się na boki - wreszcie doceniono twój talent; no i będziesz miała pieniądze na kolczyki - gdy nagle zmroziło Cię spojrzenie dochodzące z loży. Twój wuj, ojciec Lii, wpatrywał się w Ciebie z mieszaniną dezaprobaty i zdumienia, wybijając palcami nerwowy rytm na drewnianych deskach. Nie miałaś jednak czasu się przerazić, gdyż obok Ciebie ni stąd ni zowąd pojawił się dostojny elf z cytrą i przystrojona w delikatne koronki kobieta, trzymająca w dłoniach niedużą, misternie zdobioną harfę.




- Gratulacje - powiedzieli niemal równocześnie, a Fanrim poklepał cię z rezerwą po ramieniu. Spocona, w wymiętym, zakurzonym po całym dniu ubraniu nie prezentowałaś się zbyt ciekawie. Tłum zaczął dziko wiwatować, więc bardowie kolejne kilka minut spędzili rozdając uśmiechy i ukłony; po czym zasiedli na przygotowanych w tym czasie krzesłach. Za nimi stanęło kilku innych bardów z fletami, skrzypcami i bez żadnych instrumentów - zapowiadał się prawdziwy koncert.
- Balladę o Elethienie i Urgulu znasz? - słowa, jakie padły z ust Arii były raczej stwierdzeniem niż pytaniem. Ballada ta była najbardziej podstawową z podstawowych - gdybyś jej nie znała, przyniosłoby ci to hańbę na najbliższe kilka lat. A w elfiej pamięci zapewne na kilkadziesiąt. - Odłóż ten swój instrument i staraj się nie wydzierać - mruknęła bardka, po czym bez żadnego wyraźnego znaku wszyscy zaczęli grać.

Ballada rozpoczynała się powoli. Struny skrzypiec drżały, gdy Aria śpiewnym głosem opowiadała o spokojnych czasach przed nastaniem rządów Urgula na wschodnich krańcach Królestwa. Wszędzie panował dobrobyt, a ludzie żyli w pokoju. Potem zaś - tu pieśń przejął Fanrim - z głębi Północnego Lasu nadeszły zastępy nieumarłych. Zalały elfie domy, zniszczyły Mirthilaran, Bibliotekę, Elm - miasto leżące w miejscu dzisiejszej Twierdzy. Ludzie drżeli w swych domach, przemienieni w nieumarłych atakowali swoje rodziny. Szerzył się głód, zaraza i śmierć. Z gór zeszły orki i inne potwory. W Królestwie zapanował chaos. Lecz czas wojny - tu znów włączyła się Aria - to czas bohaterów. Zniszczone Elm zrodziło Hornulfa od Topora, Mirthilaran Aspera Złotowłosego, Słoneczne Wzgórza Hardana, zwanego później Szalonym, Północny Las zaś największego maga, jakiego widziało Królestwo. Elethienę. Ruda Wiedźma zjednoczyła wszystkich magów Królestwa, Hornulf pogodził zwaśnione zakony i wspólnie powiedli swe wojska w stronę Miasta Umarłych, pierwszy raz w historii jednocząc księgę i miecz. Bitwa - śpiewał Fanrim - była długa i okrutna. Miecz siekł przegniłe mięso, a co padło od miecza (sojusznika czy też wroga) palił magiczny ogień, by nie powstało znowu. Trujący dym podniósł się nad Urgul i pozostaje tam ponoć do dziś. Hornulf przebił swym świętym mieczem czarne serce nekromanty - śpiewali wspólnie sławni bardowie - Elethiena zaś zaklęła jego duszę w pięciu czarnych kamieniach, które ukryła głęboko, by nikt nigdy nie powtórzył jego zbrodni.

Sorg,
śpiewałaś wraz z innymi bardami tworząc tło dla Fanrima i Arii, i ze wszystkich sił starałaś się skupić na występie, co nie było wcale łatwe. Wiele razy słyszałaś tą balladę; wiele razy śpiewałaś ją sama. Nigdy jednak nuty nie niosły ze sobą krzyków zmarłych, wybuchów magicznych pocisków czy świstu strzał. Miałaś wrażenie, że jeszcze chwila a przed oczami ukarzą ci się ruiny Miasta Umarłych, albo barczysta postać Hornulfa od Topora. Bardowie śpiewali raz ciszej, raz głośniej, dostosowując natężenie głosu do wydarzeń w balladzie. Śpiewałaś wraz z nimi, choć po trzech czy czterech godzinach przed kramem jubilera twoje gardło boleśnie protestowało przeciwko takiemu traktowaniu. Ballada trwała dobre pół godziny, jak nie więcej; Ty zaś rozpaczliwie starałaś się dzielić uwagę między poprawny śpiew, słuchanie prawdziwych artystów i ignorowanie drapania w przełyku.

Ogłuszające brawa uświadomiły ci, że występ się skończył. Ktoś przygiął Ci kark do ukłonu, po czym zeszliście ze sceny, zostawiając Arię i Fanrima zbierających zasłużone pochwały. Zdążyłaś jeszcze usłyszeć: Przyjdź na eliminacje do Gildii, gdy jakaś ciężka ręka wylądowała na Twoim ramieniu, zaciskając się mocno. Przerażona poderwałaś głowę, tylko po to, by spojrzeć w stalowoszare oczy swego wuja, Raelisa. Obok stała wystraszona Lia, gestami dając ci do zrozumienia, że to nie ona cię wydała.
- Chodź spokojnie, nie rób scen - ze sztucznym uśmiechem rzekł Raelis i pociągnął was w ustronny kąt. A raczej przewlókł przez pół Jarmarku, zanim udało wam się znaleźć jakieś opustoszałe miejsce pod niewysokim drzewem. - No to słucham, moja panno - rzekł, opierając się o szorstki pień. - A z tobą policzę się później - zwrócił się do Lii, która chlipnęła wystraszona. Od strony placu dobiegały skoczne dźwięki muzyki i przytupywania tańczących ludzi. Najwyraźniej prócz was wszyscy doskonale się bawili.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-01-2010 o 19:43.
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172