Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2010, 19:37   #180
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_________________________________________
____________________________

Podkosy.
Noc przemian

(drugi dzień Srebrnego Jarmarku)




Następny dzień w Podkosach - smętny i ponury - głównie przebimbaliście. Zapytani o powód pozostania stwierdzaliście jednogłośnie, że chcecie odpocząć po trudach podróży i walki, co nie odbiegało wiele od prawdy i nikogo specjalnie nie dziwiło, budziło jednak niepokój wieśniaków. Wy zaś nie mogliście sobie znaleźć zajęcia. Niektórzy z Was zrobili jakieś zakupy, inni rozmawiali z rodziną karczmarza, głównie jednak spaliście i odpoczywaliście.
Po południu Tua i Maeve zasiadły razem w kącie sortując składniki zaklęć zabrane z wieży Madraga. Okazało się, że ich talenty nie różnią się zbytnio jeśli idzie o wykonanie, toteż zaklinaczka uczyła początkującą czarodziejkę przeznaczenia niektórych składników; inne zaś wspólnie próbowały zidentyfikować. Zasuszone czy pokawałkowane rzeczy nie różniły się wiele od siebie, toteż miały przy tym sporo zabawy, choć w ich głosach nie brakowało też nut obrzydzenia. Z kolei gdy przyszło do nauki z księgi, to Tua czytała czary na głos, Maeve zaś wskazywała znane jej zaklęcia i tłumaczyła pobieżnie ich wykonanie. Nie było tego dużo, starczyło jednak czarodziejce na opanowanie jednego czy dwóch nowych czarów.
Lidia gwarzyła z Verną i Eleną nad brzegiem rzeki, dopóki zacinający deszcz nie zagonił ich spowrotem pod dach. Kalel - żywe srebro - nudził się najbardziej i tylko opowiadanie Tuyrowi wydarzeń z Twierdzy stanowiło dla niego jaką-taką rozrywkę. Lusus zaś oznajmił, że zostanie na noc u Fardana i późnym popołudniem podążył w stronę jego chaty, zostawiając was z przykazaniem, byście pozamykali dobrze pokoje, nie włóczyli po nocy i nie rozdzielali się. Dzień dłużył się i dłużył, w końcu jednak ściemniło się zupełnie. Z parteru karczmy doszły was odgłosy tupotu wielu stóp, zamieszania, płaczu, przesuwania mebli, potem zaś wszystko ucichło.

Czekaliście w jednym pokoju na to, co miało nastąpić. Niezbyt przestraszeni, ale jednak - po całym dniu przebywania we wsi udzielił wam się nastrój Podkosian. Mijały jednak minuty, które składały się w godziny i nic się nie działo. Nie było Madraga, który wyjaśniłby Wam proces przemiany, toteż zaczynaliście powoli podsypiać. Nawet więcej: czuliście, że powieki ciążą Wam coraz bardziej, usta składają się do ziewania, a członki ogarnia dziwna niemoc. Pierwsza na łóżko opadła najmniejsza z Was, Tua, potem Kalel i Verna, a potem reszta. Zasnęliście tam, gdzie siedzieliście, często w niewygodnych pozycjach. Nie mieliście jednak wyboru - sen dopadł nawet potężnego Ranga, który pochrapywał cicho oparty plecami o futrynę.


***

Tymczasem giermek spędzał dzień pracowicie: oporządził konie, zajął się rynsztunkiem swoim i Ranga przy okazji mówiąc, że nie może patrzeć na tak zardzewiały miecz. Doglądał więźniów, trenował, a przede wszystkim zawracał głowę Fardanowi.

- Nie, nie i jeszcze raz NIE! Mówiłem ci, że nie możesz ze mną zostać w czasie przemiany! - opędzał się od Lususa zielarz, po raz pierwszy doświadczając zaciętego uporu przyszłego paladyna. - To obrzydliwe, nieludzkie i przede wszystkim niebezpieczne! A poza tym to nie jarmarczne widowisko.

Lusus jednak prosił, groził, marudził i przekonywał, więc po dziesiątej odmowie zielarz w końcu machnął ręką, po czym zaczął pouczać chłopaka co ma robić, co wziąć i jak się zachowywać w czasie nocnego czuwania. I tak zastało ich pukanie do drzwi; na progu stała niewysoka kobieta w średnim wieku, w przerażeniem w oczach wpatrując się w giermka.

- On zostaje - rzekł Fardan i niecierpliwym ruchem ręki uciszył kobietę, która najwyraźniej przyszła go zamknąć. Wziął lampę i zapas oliwy, wręczył ci spory worek z którego dochodził zapach surowego mięsa, po czym przez klapę w podłodze obaj zeszliście w dół. Przeżyłeś chwilę grozy, gdy klapa zatrzasnęła się z nienacka i usłyszałeś odgłos przesuwania po podłodze jakiegoś ciężkiego przedmiotu.
- To tylko na wszelki wypadek - machnął ręką zielarz, choć twój niepokój najwyraźniej sprawił mu ponurą satysfakcję. - Jakby kraty nie wytrzymały. Wszyscy tak robią.

Piwnica nie różniła się pozornie od wielu jej podobnych. Było w niej zimno, wilgotno, pachniało ziemią i nadgniłymi warzywami. Na prowizorycznych regałach stały przetwory i puste jeszcze słoje, w koszach i skrzyniach leżały warzywa i owoce. W kącie pykał gąsior z winem owocowym. Dopiero gdy wpatrzyłeś się w mrok zauważyłeś, że obok jednej ze skrzyń zionie w ścianie czarna dziura, w którą skierował się starzec. Po przejściu kilku kroków ukazała się obszerna cela zamknięta grubymi na pół łokcia, dębowymi kratami, na których widać było ślady pazurów. Niewielkie drzwi zamykane były na gruby łańcuch i solidną zasuwę. Gdy poświeciłeś do wewnątrz zobaczyłeś bruzdy w ziemi, a gdzieniegdzie nawet dość głębokie dziury. Fardan z westchnieniem wszedł do środka i wziął od ciebie worek.
- To na zapas - powiedział. - Przemiana zużywa dużo energii, w pewnym wieku można tego nie przeżyć. A poza tym zmniejsza agresję. Ponoć... Na pewno nie chcesz sobie iść?

Nie chciałeś. Kolejną godzinę, dwie czy też pół - w ciemnościach ciężko określić upływ czasu - spędziliście gadając o niczym. Ty opowiadałeś jakieś historie o paladynach, starzec odwdzięczał się niezbyt ciekawymi historiami o wsi z czasów Hardana Szalonego. Coraz częściej jednak milkł, oddychając ciężko. W końcu opadł na czworaki a oczy uciekły mu w tył głowy. Zrozumiałeś, że zaczyna się przemiana. Nie była to magiczna zmiana z cichym pyknięciem, w kłębach dymu. Nie było rozmywania się jednej formy, by przybrać zaraz inną. Przemiana była stopniowa, długotrwała, a przede wszystkim - bolesna. Prawdziwa klątwa.

Najpierw słyszałeś tylko głęboki, chrapliwy oddech, który po jakimś czasie przeszedł w monotonne, udręczone wycie. Zielarz zwinął się w kłębek, a jego ubranie - a raczej byle jak zszyte łachy, które dziś włożył - zaczęło rozłazić się z cichym trzaskiem, szybko przesiąkając krwią płynącą z popękanej skóry. Fardan zaczął przybierać na masie - najpierw powoli, potem coraz szybciej. Już nie leżał spokojnie - rzucał się po całej komorze, wrzeszcząc i zagarniając ziemię wydłużającymi się paznokciami. Miałeś wrażenie, że gleba wnika w rozrastające się ciało, powiększając jego rozmiary. Nogi podwoiły swoją długość, ręce również, nie ustępując grubością łapom niedźwiedzia. Wielkie pazury rytmicznie ryły ziemię przy wtórze powtarzających się ryków, w jakie zamieniły się jęki mężczyzny. Czaszka rozrosła się i wydłużyła, z rozerwanych dziąseł wyłoniły się szablaste zęby. Skóra rozlazła się odsłaniając żywe, spływające krwią mięso. Ryki mężczyzny - nie! powtora! - odbijały się echem od ścian i sklepienia, dudniąc ci w głowie. Miałeś wrażenie, że zaraz ogłuchniesz, zemdlejesz, zwymiotujesz, uciekniesz, lub wszystko na raz. Proces przemiany był taki, jak mówił Fardan - nieludzki i obrzydliwy. A najgorsze miało dopiero nastąpić: z ciężkim tąpnięciem bestia stanęła na dwóch nogach, przywodząc na myśl rozwścieczonego niedźwiedzia, po czym oparła się łapami o ścianę. Z ohydnym mlaśnięciem z kręgosłupa zielarza wyrosły długie, ostre kolce, a chlapiąca z rozerwanego ciała krew spadła ci na ubranie. Potwór zawył ogłuszająco, po czym zwalił się na ziemię. Chwilę leżał bez ruchu, więc zbliżyłeś się nieznacznie do krat. Jego klatka piersiowa pracowała jak miech kowalski, tłocząc powietrze do rozrośniętych płuc. Rozerwana skóra regenerowała się w zastraszającym tempie, pozostawiając na skórze bladoróżowe ślady. Widać bestia miała zdolności nie gorsze niż górski troll! Nagle nieduże, przekrwione oko otworzyło się i potwór z szybkością, o którą nigdy byś go nie podejrzewał, rzucił się na kraty, które wygięły się pod jego ciężarem. Rzuciłeś się gwałtownie w tył, z zaskoczenia i strachu upuszczając lampę, która niebezpiecznie zamigotała. Spędzić po ciemku całą noc z potworem? Nigdy! Rozpaczliwie macałeś za lampą, podczas gdy "Fardan" z głuchym warkotem gryzł i szarpał drewniane pręty. W końcu zniechęcił się i potruchtał do kąta gdzie leżał worek z mięsem. Nie spuszczając z ciebie wzroku zaczął rozrywać zębami swój posiłek, warcząc i mlaskając. Potem ułożył łeb na łapach jak pies i tak spędziliście całą noc: wpatrując się w siebie nawzajem. Jeśli zdarzyło ci się przysnąć choćby na minutę, potwór z łoskotem rzucał się na kraty, choć nie wyglądało, żeby na prawdę chciał się wydostać. W czerwonych ślepiach lśniła jakaś szczątkowa inteligencja - najwyraźniej stworzenie, w które się zmienił, było nie tylko niebezpieczne, ale i złośliwe.






Już czwarty raz dolewałeś oliwy do kaganka, gdy stwór zaczął skomleć i kręcić się niespokojnie. Jego skóra poszarzała i zaczęła się łuszczyć, podobnie jak zrogowaciałe części ciała. Potwór obijał się o ściany, potrząsał łbem, a w końcu ułożył się w jednej z dziur w ziemi, skąd dobiegało cię tylko jego monotonne wycie, zagłuszające trzask i mlaskanie metamorfującego się cielska. W końcu wszystko ucichło, lecz nawet wtedy nie ośmieliłeś się otworzyć celi. Dopiero hałas przesuwanych na górze mebli i cichy, ludzki jęk skłonił cię do uwolnienia zielarza.



* * *
(trzeci dzień Srebrnego Jarmarku)


Mówią, że po burzy przychodzi słońce, tak więc dzień wstał piękny i słoneczny, choć nieco parny. Deszcz zmył kurz, brud i wszelkie odpadki, więc Podkosy lśniły czystością i zwykłym wiejskim urokiem. I... pustką. Mężczyźni odpoczywali po przemianie, przerażone i niewyspane dzieci popłakiwały po kątach; jedynie twarde wieśniaczki kręciły się po obejściach, wykonując obowiązki za dwoje i starając się przywrócić swoim domom normalność. Klątwa klątwą, ale krowy muszą być nakarmione, kozy wydojone, a jaja wybrane z gniazd zanim zrobią to kuny czy lisy. Plony też same się nie zbiorą. Kto nie pracuje ten nie je. Instynkt przetrwania i wielopokoleniowa praktyka poniekąd uodporniły Podkosian na okropieństwa związane z przemianą... Tylko czy na coś takiego można się uodpornić? Zwłaszcza gdy tyle lat żyli w spokoju, chronieni przez magiczny pierścień? Pobrużdżone łzami twarze, podkrążone oczy, zgarbione ramiona, wszystko to wskazywało, że praca była sposobem na przetrwanie w niejednym tego słowa znaczeniu.




Wy również zwlekliście się z łóżek czując, że głowy ciążą Wam jak na potężnym kacu, a języki porosły chyba futrem. Noc przespaliście gdzie popadło, dręczeni koszmarami w których coś wyło, warczało i jęczało grobowym głosem, toteż żadne z Was nie czuło się wypoczęte. Mięśnie bolały, żołądki zaś wywracały się na sam widok śniadania.
- Coś nam dodali do jedzenia - wymamrotała dręczona mdłościami Lidia, która rozpoznawała objawy uboczne po silnych ziołach nasennych. Było to nawet logiczne: do wsi często przypływali goście, a bez pierścienia wieśniacy musieli zadbać o to, by tajemnica się nie wydała.

Gdy Lusus wrócił z domu Fardana i potwierdził przemianę mężczyzny przedłużony pobyt we wsi nie wydawał się już takim dobrym pomysłem. Pierścień zdecydowanie nie działał, trzeba więc było podjąć decyzję: co dalej? Tym bardziej, że na każdym kroku napotykaliście zalęknione i wrogie spojrzenia wieśniaków. Przy dużej dozie dobrej woli nocne ryki, które słyszeliście przez sen, można by było zwalić na niedźwiedzie, czy jakieś wodne potwory, jednak wieść o Lususie uczestniczącym w przemianie zielarza rozniosła się po Podkosach lotem błyskawicy. Wraz z więźniami była was jedenastka. Starczyło, żeby choć jedno z was puściło by parę z gęby, a ze wsi nie zostanie kamień na kamieniu. Gdziekolwiek skierowaliście swoje kroki atmosfera gęstniała niebezpiecznie, skończyło się więc na tym, że schowaliście się w swoich pokojach - a raczej w jednym - ot, tak na wszelki wypadek.


_________________________________________
____________________________

Rzeczka Uran
(dzień rozpoczęcia Srebrnego Jarmarku)


Sorg
, szybko okazało się, że śpiewanie w hałasie, tłumie i upale jest nie lada wyczynem. Zdzierałaś sobie gardło, popychana i poszturchiwana przez tłoczącą się wokół gawiedź, a pot lał ci się z Ciebie strumieniami. Kupiec, o dziwnym imieniu Ism, co prawda miał wodę, ale ciepła, śmierdząca beczką ciecz nie dawała wiele ulgi. Doceniał jednak twoje wysiłki - wśród wielu podobnych kramów jego wyróżniał się dobrą reklamą - i obiecał, że jeśli kupisz kolczyki, to dorzuci ci za darmo drewniane pudełko do ich przechowywania. Zważywszy, że kryształ górski był dość kruchym kamieniem, prezent był całkiem praktyczny. Gorsze było to, że jedna para kolczyków została już sprzedana, a nad drugą wydziwiała jakaś gruba kobieta. Na szczęście Ism podsunął jej pod nos znacznie większy okaz i baba odeszła usatysfakcjonowana, a ty odetchnęłaś z ulga. Posobna sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy.
- Patrz i ucz się, dzieuszko - mówił wtedy z zadowoleniem Ism. - Jak widzisz, że kto chętny do kupna jest, to mu podstawiasz pod nos najlepszy towar, zwłaszcza babom. Na oko umiem odróżnić tych, co jeno oglądają. Jak kto zdecydowany złoto wydać na świecidełka, to i te droższe weźmie. Taniocha tylko na wabia jest.

Dla ciebie wydanie lwiej części swojego majątku na kolczyki wcale "taniochą" nie było, ale cóż mogłaś poradzić - liczyć jedynie na wygraną w konkursie. A dzień wlókł się w iście ślimaczym tempie. Żar lał się z nieba, w gardle drapało, w brzuchu burczało, a Lia najwyraźniej o tobie zapomniała. Dopiero gdy zbierałaś się już do odejścia przybiegła zdyszana z bułką w jednej ręce i kubkiem rozwodnionego soku w drugiej - oczywiście ciepłego.
- Prze... przepraszam - wysapała, podając ci prowiant. - Tatulo mnie złapał i nie mogłam się wykręcić. Ale dostałam pełny mieszek na zakupy - oświadczyła radośnie, a kilka osób obejrzało się za wami z ciekawością. Ism pokręcił głową z dezaprobatą na tak lekkomyślne chwalenie się swoim majątkiem, schował kolczyki do kuferka, pożyczył Ci powodzenia, po czym ruszyłyście biegiem w stronę, przeciskając się przez zgromadzony na głównym placu tłum. A ludzi było, że hej! W końcu występy prawdziwych bardów to nie jakieś tam karczemne rzępolenia. Toteż plac był tak zatłoczony, że nie szło szpilki wcisnąć, Alfredo zaś dwoił się już i troił na scenie, rozgrzewając tłum (w sporej częsci podpity) i przedstawiając najważniejszych członków Gildii Bardów, którzy zasiedli - jak poprzednio - na ławach nieopodal sceny. Mogłaś również podziwiać szlachtę, Radnych i wielmożów wielu ras, którzy licznie przybyli na bardowskie popisy, i teraz wypełniali wyściełane suknem loże.

- A teraaaaaz! - wrzasnął Alfredo ściągając na siebie Twoją uwagę, choć zwracał się głównie w stronę bogatszej części widowni. - Teraz wystąpią przed państwem artyści z Maratlieeeel!! Powitajmy El'sei, uczennicę samego Fanrimaaa!!





Na scenę weszła piękna, młoda elfka - a raczej elfka nie-stara, gdyż z pewnością miała co najmniej 200 lat - i uderzyła w struny lutni. Patrząc po zgromadzonych wokół podium bardach łatwo ci było ocenić, którzy z nich byli podróżnikami, a którzy prowadzili osiadły tryb życia, zadowalając się grą na dworach, w gildii czy w karczmach. Ci pierwsi byli ubrani swobodnie w podróżne stroje, i tylko barwne wstążki, pióra, czy egzotyczne lub kosztowne elementy ubioru znaczyły ich status. W dłoniach mieli głównie flety, lutnie i cytry. Drudzy zaś nosili powłóczyste - choć wygodne - suknie, bufiaste spodnie i koszule, wszystko pstrokate, czyste i błyszczące. Ich instrumenty było znacznie mniej poręczne, nie przystosowane do wożenia przy siodle. Szybko jednak przestałaś się nad tym zastanawiać, zasłuchana w śpiew El'sei. O ile dobrze pamiętałaś takie zestawienie zgłosek znaczyło w elfim "W stronę słońca".

I o słońcu właśnie śpiewała - łagodnym, wiosennym słońcu prześwitującym przez gęste listowie w Wilczym Lesie, o tańczących na jego promieniach drobinkach kurzu i drobnych owadach, o przemykających po gałęziach wiewiórkach i pięknie elfiego domu. Widownia zamarła w ciszy; miałaś wrażenie, że dźwięki lutni niosą ze sobą szmer leśnych strumieniu, chichot najad i hamadriad, stukot dzięcioła i pisk złapanej przez lisa myszy; zaś głos El'sei docierał w najdalsze zakamarki serc słuchaczy, poruszając w nich czułe struny. Gdy pieśń się skończyła zorientowałaś się, że po policzkach spływają ci łzy. Nie tylko tobie zresztą - wielu widzów mniej lub bardziej dyskretnie ocierało oczy; nawet kilku krasnoludów - ludu mało wrażliwego na "zielone paskudztwo" - pochrząkiwało cicho. Gromkie brawa, jakie się zerwały, trwały i trwały, a ty zastanawiałaś się ile lat trzeba ćwiczyć by dojść do takiego mistrzostwa. Dwadzieścia? Pięćdziesiąt? Sto? Stick porywał za sobą słuchaczy, lecz w dźwięku jego cytry nigdy nie słyszałaś szumu drzew czy szczęku broni. Jako półef miałaś przed sobą długie życie - przybijała cię jednak świadomość, że mało który nie-elf jest w stanie prześcignąć kunsztem śpiewaków starej krwi.
Po elfce występowało wielu bardów - młodych i starych, elfów, ludzi, półelfów i niziołków, żaden jednak nie zrobił na tobie takiego wrażenia, jak El'sei. Skoro uczennica była tak dobra, to jakim bardem musiał być Fanrim?
- Moi mili, słońce ku zachodowi się chyli, czas więc na występy mistrzów i TAŃCEEE!!
- rymując zawył Alfredo, a tłum wraz z nim. - Ale wcześniej wyniki naszego konkursu amatorów!! Wielu was było, ale zwycięzca może być tylko jeden!! A jeeest nim....! - tu Alfredo obrócił się do starszego mężczyzny, który skrzętnie wcześniej notował, a ten naradzał się chwilę z resztą. Najwyraźniej nawet po tak długim czasie nie mogli dojść do porozumienia, gdyż w końcu starszy walnął ręką w ławę kończąc spór i podał Alfredowi pergamin. - No tak, no tak... A więc...! Zwycięzcą jeeest...!! Sooorg z lutnią! Choć tu do nas, Sorg!! Heeej hop!

Oszołomiona, popychana przez rozradowaną - a jakże by inaczej - Lię, wdrapałaś się na scenę. Tłum klaskał umiarkowanie radośnie, gdzieniegdzie rzucano niewybredne komentarze, że śpiew amatora zepsuje występ Fanrima i Arii. Alfredo wcisnął Ci w dłoń mieszek ze złotem. Szczęśliwa rozglądałaś się na boki - wreszcie doceniono twój talent; no i będziesz miała pieniądze na kolczyki - gdy nagle zmroziło Cię spojrzenie dochodzące z loży. Twój wuj, ojciec Lii, wpatrywał się w Ciebie z mieszaniną dezaprobaty i zdumienia, wybijając palcami nerwowy rytm na drewnianych deskach. Nie miałaś jednak czasu się przerazić, gdyż obok Ciebie ni stąd ni zowąd pojawił się dostojny elf z cytrą i przystrojona w delikatne koronki kobieta, trzymająca w dłoniach niedużą, misternie zdobioną harfę.




- Gratulacje - powiedzieli niemal równocześnie, a Fanrim poklepał cię z rezerwą po ramieniu. Spocona, w wymiętym, zakurzonym po całym dniu ubraniu nie prezentowałaś się zbyt ciekawie. Tłum zaczął dziko wiwatować, więc bardowie kolejne kilka minut spędzili rozdając uśmiechy i ukłony; po czym zasiedli na przygotowanych w tym czasie krzesłach. Za nimi stanęło kilku innych bardów z fletami, skrzypcami i bez żadnych instrumentów - zapowiadał się prawdziwy koncert.
- Balladę o Elethienie i Urgulu znasz? - słowa, jakie padły z ust Arii były raczej stwierdzeniem niż pytaniem. Ballada ta była najbardziej podstawową z podstawowych - gdybyś jej nie znała, przyniosłoby ci to hańbę na najbliższe kilka lat. A w elfiej pamięci zapewne na kilkadziesiąt. - Odłóż ten swój instrument i staraj się nie wydzierać - mruknęła bardka, po czym bez żadnego wyraźnego znaku wszyscy zaczęli grać.

Ballada rozpoczynała się powoli. Struny skrzypiec drżały, gdy Aria śpiewnym głosem opowiadała o spokojnych czasach przed nastaniem rządów Urgula na wschodnich krańcach Królestwa. Wszędzie panował dobrobyt, a ludzie żyli w pokoju. Potem zaś - tu pieśń przejął Fanrim - z głębi Północnego Lasu nadeszły zastępy nieumarłych. Zalały elfie domy, zniszczyły Mirthilaran, Bibliotekę, Elm - miasto leżące w miejscu dzisiejszej Twierdzy. Ludzie drżeli w swych domach, przemienieni w nieumarłych atakowali swoje rodziny. Szerzył się głód, zaraza i śmierć. Z gór zeszły orki i inne potwory. W Królestwie zapanował chaos. Lecz czas wojny - tu znów włączyła się Aria - to czas bohaterów. Zniszczone Elm zrodziło Hornulfa od Topora, Mirthilaran Aspera Złotowłosego, Słoneczne Wzgórza Hardana, zwanego później Szalonym, Północny Las zaś największego maga, jakiego widziało Królestwo. Elethienę. Ruda Wiedźma zjednoczyła wszystkich magów Królestwa, Hornulf pogodził zwaśnione zakony i wspólnie powiedli swe wojska w stronę Miasta Umarłych, pierwszy raz w historii jednocząc księgę i miecz. Bitwa - śpiewał Fanrim - była długa i okrutna. Miecz siekł przegniłe mięso, a co padło od miecza (sojusznika czy też wroga) palił magiczny ogień, by nie powstało znowu. Trujący dym podniósł się nad Urgul i pozostaje tam ponoć do dziś. Hornulf przebił swym świętym mieczem czarne serce nekromanty - śpiewali wspólnie sławni bardowie - Elethiena zaś zaklęła jego duszę w pięciu czarnych kamieniach, które ukryła głęboko, by nikt nigdy nie powtórzył jego zbrodni.

Sorg,
śpiewałaś wraz z innymi bardami tworząc tło dla Fanrima i Arii, i ze wszystkich sił starałaś się skupić na występie, co nie było wcale łatwe. Wiele razy słyszałaś tą balladę; wiele razy śpiewałaś ją sama. Nigdy jednak nuty nie niosły ze sobą krzyków zmarłych, wybuchów magicznych pocisków czy świstu strzał. Miałaś wrażenie, że jeszcze chwila a przed oczami ukarzą ci się ruiny Miasta Umarłych, albo barczysta postać Hornulfa od Topora. Bardowie śpiewali raz ciszej, raz głośniej, dostosowując natężenie głosu do wydarzeń w balladzie. Śpiewałaś wraz z nimi, choć po trzech czy czterech godzinach przed kramem jubilera twoje gardło boleśnie protestowało przeciwko takiemu traktowaniu. Ballada trwała dobre pół godziny, jak nie więcej; Ty zaś rozpaczliwie starałaś się dzielić uwagę między poprawny śpiew, słuchanie prawdziwych artystów i ignorowanie drapania w przełyku.

Ogłuszające brawa uświadomiły ci, że występ się skończył. Ktoś przygiął Ci kark do ukłonu, po czym zeszliście ze sceny, zostawiając Arię i Fanrima zbierających zasłużone pochwały. Zdążyłaś jeszcze usłyszeć: Przyjdź na eliminacje do Gildii, gdy jakaś ciężka ręka wylądowała na Twoim ramieniu, zaciskając się mocno. Przerażona poderwałaś głowę, tylko po to, by spojrzeć w stalowoszare oczy swego wuja, Raelisa. Obok stała wystraszona Lia, gestami dając ci do zrozumienia, że to nie ona cię wydała.
- Chodź spokojnie, nie rób scen - ze sztucznym uśmiechem rzekł Raelis i pociągnął was w ustronny kąt. A raczej przewlókł przez pół Jarmarku, zanim udało wam się znaleźć jakieś opustoszałe miejsce pod niewysokim drzewem. - No to słucham, moja panno - rzekł, opierając się o szorstki pień. - A z tobą policzę się później - zwrócił się do Lii, która chlipnęła wystraszona. Od strony placu dobiegały skoczne dźwięki muzyki i przytupywania tańczących ludzi. Najwyraźniej prócz was wszyscy doskonale się bawili.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-01-2010 o 19:43.
Sayane jest offline