Jason zajechał na podjazd przed stacją i gwałtownie zatrzymał maszynę. Stanął tak, że tuż przed maską jego wozu znalazły się trzy czarne motocykle.
Wszystkie miały wymalowany na zbiornikach z paliwem, symbol: białą zaciśniętą pięść. Wszystkie trzy błyszczały od chromowanych części i wypolerowanej na wysoki połysk, skóry. Nieco dalej stał Ford. Pickup prezentował się okazale, jednak był w znacznie gorszym stanie od jednośladów. Spod czerwonej i pomarańczowej farby wyłaziła rdza, a karoserię znaczyły ślady wgnieceń i zadrapań.
Na odkrytej pace leżało wielkie stalowe pudło z zatrzaskami. Kiedyś było chyba zielone, jednak teraz pokrywała je rdza i kurz, osiadły podczas drogi.
Od strony budynku stacji dobiegał ciągle ten sam, obco brzmiący głos, monologujący o jakimś facecie z dwudziestego wieku. Nikt nie zareagował na przyjazd nowych klientów, nikt nie wyszedł na zewnątrz popatrzyć. Dziwne...
Wewnątrz było gorąco i śmierdziało starym kotem. Na podłodze wszędzie walały się puszki z nuke-coli i starych konserw. Rozbity automat do napojów i przekąsek, stojący w kącie buczał i mrugał białym światłem. Po prawej stronie od wejścia stał długi blat. Znajdowała się na nim stara, poobijana kasa sklepowa, stojak na widokówki i pudełko, w którym leżały papierki po cukierkach. Na półce zawieszonej pod sufitem, stał rozbity telewizor i wielkie radio, z którego wystawała plątanina kabli. To z niego dobiegała audycja. Przy stole stojącym w głębi pomieszczenia, siedziało czterech mężczyzn, którzy z zapałem grali w karty. Jeden, niski i chudy był żółtkiem, w kraciastej koszuli z podwiniętymi rękawami. Dwóch było białych, ubranych w skórzane kurtki, z długimi brodami i widocznymi spod ubrań tatuażami. Czwarty był latynosem, ogolonym na łyso, z paskudną blizną na połowie głowy.
-
Kurwa, Santiago! Nie oszukuj - wrzasnął żółtek w momencie kiedy przyjezdni weszli do środka. Na poparcie swych słów walnął pięścią w stół.