Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2010, 11:46   #27
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
- Nik Imnieyest – idąc za przykładem blondynki Nik również się jej przedstawił. Wymiana kilku uprzejmych zdań świadczyła o jednym: rozmowa przy stoliku nie będzie się kleić. Mężczyzna podświadomie lustrował myśli kobiet siedzących przy tym samym stoliku dowiadując się, że Rose Ann Black nie ma ochoty na rozmowę. To wystarczyło. Cisza, choćby niezręczna, była lepsza niż rozmowa tylko i wyłącznie z Karen. Byłoby to nieuprzejme. Odchylił się w krześle i przymknął oczy.

Wiedział, że do ich stolika ktoś się zbliża. Zobaczył starszego mężczyznę, jednak nie oczyma. Usłyszał, co mówi, zanim ten otworzył usta. Głosy dwóch światów zlewały się w jeden. Nie mógł odrzucić rzeczywistości, więc do niej powrócił i tylko na niej skupił swoją uwagę. Zamknął blokady umysłu, zniewalając swój dar.
- Dzień dobry państwu. Jak się państwo mają? - Nik po raz drugi usłyszał te słowa. - Niestety muszą się państwo przesiąść, gdyż to miejsce jest zarezerwowane.
- Obawiam się, że to pan musi się przysiąść do nas. Jest pan umówiony z Benjaminem Gerthartem, prawda? - odezwała się blondynka. Mężczyzna usiadł z boku, marudząc coś pod nosem. Nik z trudem powstrzymywał się, by nie sprawdzić, co się kotłuje w jego głowie. W końcu nie wszędzie warto się babrać, pomyślał. Po jego ustach błąkał się delikatny uśmiech.

Niedługo potem, zaledwie 15 minut, do baru wszedł Ben. W tym samym momencie zbulwersowany Anthony wstał z zamiarem, wyraźnym zamiarem wyjścia. Gdy zobaczył federalnego, usiadł znowu. Nik jednak wiedział, że ten mężczyzna ulotni się stąd przy najbliższej okazji. Ale w stosunku do agenta już nie mógł się powstrzymać. Fale mentalnej energii zalewały umysł obdarzonego. Anthony Johnsoon, bogaty dzięki darowi, wzbudzający zazdrość innych. Jake Calahan, nazywany Nikiem Niepamiętam, śledzony przez kilka dni, rozmowa przypadkowa. Dzięki, Ben, za odrobinę prywatności. Karen Feary, jedyna osoba, co do której był pewny, że mu pomoże. Rose Ann Black, dziennikarka po traumatycznych przeżyciach. Myśli Bena jednak, jakby celowo, omijały ten temat. Jednak myślał o tym, żeby o tym nie myśleć, przez co o tym myślał. Mafia.

Agent FBI podszedł, witając się z każdym po kolei. Nik był, oczywista sprawa, ostatni. Jako jedyny nie otrzymał żadnych miłych słówek. Myśli Bena również nie były słodkie.
- Jego się tu nie spodziewałem... Ciekawe, czy to odpowiedni człowiek... Mam przesrane...
Myśli Gertharta były coraz bardziej rozszalałe. Widać było, że się denerwuje. Nik widział w swojej wyobraźni obrazy przesyłane przez inicjatora tej imprezy. Jakieś potwory, krew, ogień, śmierć! Nik błyskawicznie zamknął swój umysł. Zimny pot spływał mu po plecach, ale twarz pozostała prawie niewzruszona.
- Prosiłeś, więc oto jestem – uśmiech mężczyzny przekazywał jednoznaczną informację, którą tylko Ben byłby w stanie odczytać.

Po chwili wyjaśniło się, że wszyscy są obdarzonymi. Jedynie Nik nie wyglądał na zdziwionego tym oświadczeniem. Wiedział, że Ben należy do tych wyróżnionych, a agent nie zaprosiłby go tu, gdyby nie potrzebował jego zdolności. Nie ryzykowałby też, że opinia publiczna dowie się o takich jak oni, więc reszcie towarzystwa też musiało zależeć na dyskrecji.

Zaczęła się opowieść. Nik doświadczył jej w innym wymiarze percepcji. Widział to, co śniło się Benowi. Wiedział, że nie jest to tak wyraźny, ostry i pełny obraz koszmarów agenta, jednak doskonale rozumiał jego przerażenie. Nie włączał się w rozmowę. Gdy Rose zapytała o „detal”, w umyśle Nika pojawił się niewyraźny obraz świecy. Świecy w kształcie róży.

Chwile umykały Nikowi jak Struś Pędziwiatr Kojotowi Wilusiowi. Czas pędził jak szalony. Przed chwilą Ben wszedł do baru, a teraz już oburzony Anthony z niego wychodził. Nik błyskawicznie sprawdził, co zamierza. Nie wierzył, że agent się na to porwie, a już po chwili jego myśli zaprzątnął dzwoniący telefon. Dzwonił dyrektor firmy, od której Johnsoon miał zamiar wycisnąć sporo forsy. Tacy jak on myślą tylko o jednym. Nik mimowolnie westchnął.

- No to teraz wasza kolej - agent skierował się do pozostałej trójki. - Co mi powiecie? Jeśli zastanawiacie się jak stąd teraz wyjść, to wam pomogę. Idę do łazienki. Jak wrócę i nie zastanę żadnego z Was to będę wiedział, a Wam będzie łatwiej. Przynajmniej nie będziecie się musieli tłumaczyć – po tych słowach wstał i skierował się tam, gdzie mówił. Nie był pewien ich pomocy. Za to Nik był. On już podjął decyzję. Karen też. Rose jeszcze się wahała. Obdarzony chciał trochę ulżyć federalnemu. Chciał, żeby wiedział, że może na kogoś liczyć. Jednak jego dar tego nie chciał. Odbił się od przegród i otumanił Nika na moment. W tym samym czasie Ben zniknął mu z oczu.

- Przepraszam – blondynka odezwała się, gdy zamknęły się drzwi do męskiej toalety. – Co o tym sądzicie?
- Nie mam żadnego powodu by mu nie wierzyć. Cokolwiek Ben widzi w tych snach to jest dla niego prawdziwe - odezwała się po chwili Karen. - A w takim razie może go skrzywdzić... i zdaje się już go krzywdzi.
- Zostaję – dodała po chwili.
- Ja również – odparł Nik. - Nie da się ukryć, że Ben potrzebuje pomocy. Tylko będzie drobny problem. Włamać się może każdy – przeniósł wzrok na Karen – i każdy też musi mieć gdzie mieszkać. A ja jestem zamiejscowy.
 
Aveane jest offline