Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2010, 22:46   #25
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany

Der König spricht es und wirft von der Höh
Der Klippe, die schroff und steil
Hinaushängt in die unendliche See,
Den Becher in der Charybde Geheul.
"Wer ist der Beherzte, ich frage wieder,
Zu tauchen in diese Tiefe nieder?"

Friedrich von Schiller, Der Taucher


· Garl'kazz · Moia Latch-key · Halla Falster · Gorrister Peldevale
ienie najpierw doskoczyły do Latch-key. Pomimo faktu, że jej cienisty sobowtór nie był uzbrojony, rzucił się na nią, z wyraźnym zamiarem uduszenia jej. Merkant był na tyle zręczny, że zdołał oswobodzić się z macek, które dotychczas przykuwały ją do podłogi, jakkolwiek zapłaciła paroma średnimi ranami na plecach to starcie. Każdy bowiem z cieni miał coś, czego żaden z drużyny nie miał – za wyjątkiem Falster – to jest parę sporych szponów.
Za każdym razem, gdy Garl'kazz uderzał, szczeliny i pęknięcia pojawiały się na wewnętrznej ścianie jaskini. Nieledwie niczym parzona i palona skóra, podwoje portalu rozwierały się. Nadal jednak nie na tyle, aby można było widzieć cokolwiek po drugiej stronie.
Falster dostała w głowę całkiem niezłym drapnięciem, jednak nie od swojego cienia, ale od cienia Peldevale'a. Krew bryznęła strumieniem, a jej pojedyncze krople zwilżyły brzegi urny, która wchłonęła w siebie całkowicie krew. Peldevale dokończył roboty: Zaciąwszy się, uronił sporo krwi do urny, tak, że znacznie przyspieszył proces otwierania portalu.
Pomimo to, githzerai nie uchronili się, gdy moc cieni słabła i malała. Wyglądało na to, że właśnie tak aktywowała się klątwa u githów: Zarówno Kinokk, jak i on poczuli przeraźliwy ból głowy, zaś tak jak krew wyciekała z rany Falster, tak z prawego ucha Garla zaczęła się sączyć posoka.
Portal prawie był otwarty. Zanim jednak całkowicie się otworzył, na scenę wkroczyło coś, co zeskoczyło ze sklepienia.
- O-ho!? - wrzasnął stwór. - Tępogłowe skurle prawie wpisane do Księgi? Za dużo ran by było?
Małpi kształt pomknął w kierunku urny, za którym już biegł jego własny cień. Zielona mała, jak zauważyła Moia, była zaopatrzona w większe nawet od Falster pazury, którymi odcięła sobie kawał ogona. Wrzuciwszy do urny, cienie rozpadły się na kawałki, jednak wcale nie zostały wciągnięte przez szczeliny, z których wyszły. Cień githzerai, to jest Łaskobójcy, zassał je wszystkie, przez co wzrósł ból jego głowy.
W tym samym czasie portal się otwierał. Pęknięcia mnożyły się, jak gdyby były pajęczyną plecioną przez pająka, odłamy skalne kruszyły się i odpryskiwały. Wkrótce, na wielkim gruzowisku, powstało wejście przypominające otwór studni, jednak można było po drugiej stronie zobaczyć pomieszczenie, przypuszczalnie gdzieś w Sigil.
Mała bestia, która w mroku dotychczas przyglądała się ich zmaganiom, drapała się teraz owłosioną ręką po małpiej twarzy. Sympa, jak się przedstawił nieznajomy, w każdym calu swojej małej postaci urągał temu, kto patrzy. Wielkie, wytrzeszczone oczy natarczywie wgapiały się w każdego, kto tylko spojrzał w jego stronę. Kontrastowały one z małym, szpiczastym nosem, który zwisał nad uśmiechniętą od ucha do ucha paszczą, którą cechowały rzędy ostrych jak brzytwy kłów. Uszy także były karykaturalnie wielkie, mięsiste. Cała jego postać była pokryta gęstym, zielonym futrem, które nie sięgało tylko do podeszew stóp i rąk. Te ostatnie były o wiele za długie jak na ciało i sięgały aż do ziemi. Kreatura nie kłopotała się z odzieniem, pokaźny kutas zwisał luźno. Głos był, podobnie jak zęby, ostry i przenikliwy. Co gorsza, kończył każde zdanie znakiem zapytania.
- Gdyby nie Sympa, to by pędraczki się nie przedostały do Sigil!? - zakrzyknął. - Chociaż Sympa poświęcił swój własny ogon? I próbował uratować biednych skurli? Ha? Sympa wie, co to ofiara, oj, wie?
W przeciwieństwie do słów, które mówił Sympa, jego ogon natychmiast przestał krwawić, pomimo faktu, że szpony były jeszcze mokre od jego własnej krwi. Był przy wszystkich swoich ruchach niesamowicie zręczny. Dość zręczny, by umknąć toporowi orka.
- Psie nasienie! Wynoś się, skąd przyszedłeś!
- Jak to!?
- zaperzył się małpolud. - Sympa taki samotny, Sympa potrafi się odwdzięczyć? Sympa już się odwdzięczył?
- Co?
- zamrugał eldarin.
- Gdyby nie przyszli do tego portalu, to Sympa byłby na zawsze uwięziony? W komnacie, gdzie lęgną się cienie? A tak? A tak?
W tym momencie cwaniacki uśmiech, który dotychczas gościł na twarzy coure, spełzł.
- Pewnie łże. Któż wie, co to za bestia. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- Pewnie!? Sympa wyjątkowy!?

Ork spróbował kopnąć zieloną małpę, która wahała się tylko przez chwilę, czy uciec. Kiedy na głowę Sympy spadł jeden z potężnych kamaszy orka, Kinokk zawołała:
- Dość! Przecież nie wiesz, czy to stworzenie naprawdę nie chce się nam wywdzięczyć!
- Za co?
- mruknął tamten. - Bydlę jedne.
W jednej chwili powietrze zatrzeszczało, gdy Kinokk użyła mocy psionicznej. Ork się zachwiał i chciał odparować, ale rozmyślił się; nie chciał zadzierać z Garlem. Za to splunął.
- Niech i tak będzie. Jak szkoda będzie, to nie moja.
Kinokk zwróciła się do Garla. Widział, jak błysnęły jej oczy – t e g o jeszcze nie przeżyła.
- Chciałabym, aby został.
Kinokk wiedziała, że Garl nie opatrzy tej sytuacji większym komentarzem. Znała jego małomówność, a zresztą, rzecz była zbyt oczywista. Nie liczył się stwór, Sympa, jak się sam nazywał, ale możliwość bytowania z nim. Przeżycia tej okazji. W tym momencie tylko to się liczyło.


· Sigil
Roztrzaskane kawałki cegieł, tynku i bloków skalnych posypały się tak prędko, jak oni spadli na posadzkę. Wyglądało na to, że znaleźli się w pomniejszej uliczce, jednak nie mogli teraz stwierdzić na pewno, skoro ponad nimi znajdowała się spora warstwa gruzu. Portal wyrzygał jeszcze z siebie parę cegieł i odłamków – githzerai i ork dostali parę razy w głowę, jednak, na szczęście, na tym się skończyło. Zamykający się portal znajdował się teraz nad nimi. Grawitacja odwróciła się natychmiast, skoro tylko przekroczyli międzyplanarne drzwi.
Mała piwniczka była całkowicie opuszczona, znajdowały się tutaj tylko rozwalone i zbutwiałecornugon sprzęty, takie jak beczki i obręcze od nich. Były schody, które prowadziły w dół, do PodSigil, jednak z góry dobiegał normalny gwar, którego należałoby się spodziewać w Wielkim Bazarze.
Gdy niektórzy mieli już nadzieję, że to, co przyczepiło się do nich na Ziemiach Bestii, tak naprawdę nie ma zamiaru z nimi iść, Sympa rozwiał ich nadzieję. Cegły portalu zwijały się jak żywa tkanka, kurz zstępował na swoje miejsce, cegły, które pierwotnie były spadły na głowy, wracały, ruszając przez powietrze i układając się dokładnie w takim samym miejscu, gdzie były na samym początku. Wkrótce nie pozostała nawet szczelina. W miejsce portalu został tylko mały znak, który wskazywał na Ziemie Bestii.
Wystarczyło parę kroków, aby znowu zobaczyć Sigil. Znaleźli się nie, jak by na początku to wskazywało, na Wielkim Bazarze – wszak świadczyłby o tym gwar – ale na placu egzekucyjnym niedaleko Więzienia Łaskobójców. Wystarczyło wyjść z opuszczonego budynku, aby stwierdzić, że stara wiedźma nie kłamała, a oni naprawdę znaleźli się w Sigil, takim, jakie znali.
Dość było popatrzeć na jedną, charakterystyczną roślinę, która oplatała budynek, z którego wyszli – ostrorośl o kolcach podobnymi brzytwom. Lekko żółta mgła, która była pewnie przyleciała z Niższej Dzielnicy opadła niskim oparem, tak, że nie mogli ujrzeć zwyczajnej drugiej strony torusa, to, co zaś było w górze, było mieszaniną szarości i żółci. Z czegoś, co tępaki nazywały niebem, padał lekki deszcz. Pomimo to, mogli ujrzeć zarysy ostrych wież i zbrojonych budynków, z których parę tylko było dostatecznie blisko, by odróżnić parę z Wielkich Domów. Przede wszystkim jednak na plan pierwszy wysuwało się obskurne więzienie.
Jak można było poznać, minęło już dobre parę godzin od Szczytu, zatem Sigil z wolna pogrążało się w mroku, co dodatkowo podkreślało światła strażnicze jaśniejące dniem i nocą ze strony więzienia. Same światła, jak pamiętał Garl, były magiczne, a przez to istniejące o wiele dłużej niż strażnicy, które je podtrzymywali; lampy istniały, oświetlały tak długo, dopóki żelazo nie rdzewiało i nie upadało z blanków. Choć możliwe było, że niektóre gięły się od naporu krzyżyków, które wyżłabiała każda nowa ręka, która je nosiła.
Plac, czy, mówiąc dokładniej, Dwór Bólu, jak zwali go mieszkańcy Klatki, był rozległy na tyle, by niosły się na nim echa pospiesznie wymienianych szeptów, rozmów, urywanych śmiechów i całej tej pospiesznej gadaniny, którą można było usłyszeć tylko i wyłącznie tutaj. Pomylili się, biorąc Dwór za Wielki Bazar, gdzie rozmowy były nieskrępowane i dotyczyły tylko brzęku. Tutaj rozmowy docierały także do ciekawskich uszu, które były ubrane w czarne i czerwone zbroje. Jeden tylko głos mówił z łatwością. Głos. Oprowadzacz.
- Łaskawy panie – ciągnął pewien wysoki merkant, złośliwie uśmiechnąwszy się do Moi w zbyt obcisłym ubraniu. Mówił on do swojego klienta. – Nie zwracaj uwagi na męty, tylko spójrzże na atrakcję. Oto widzisz jedną z rzadkich egzekucji w Sigil. Dopłać jeszcze, a wywiem się dla ciebie, kiedy będą wyrma karmić. Zazwyczaj wieszają, a i to nie na Dworze Bólu, musi zatem to być ktoś znaczny. Oni zginą od miecza.
I była to prawda. Kat w czarnym kapturze już ostrzył krótki, przeznaczony do egzekucji miecz. Opodal stały haki na sznury, jednak tego dnia nie wisiały na nich pętle. Jako że było dość ciemno, elewację oświetlały liczne pochodnie. Iskry idące w dalej, żar i mgła sprawiały, że z daleka kat wyglądał niemalże mitycznie, iluzorycznie, nieledwie jak duch i iluzja.
Dwóch krzepkich czeladników wprowadziło dwie postacie – kobietę i mężczyznę. Z daleka trudno było rozpoznać, jakiej są rasy, bowiem byli ubrani w zwykłe, więzienne drelichy, a dystans rozmywał twarze.
- Mawiają – kontynuował merkant, który wyłączył ze swojej świadomości czwórkę – że ci, którzy są właśnie ścinani, zostali skazani – wyszeptał - przez konspirowanie przeciwko Pani. Oby Jej Cień omijał cię zawsze, krwawniku! Cokolwiek zrobili ci, nie dowiemy się niczego więcej, poza tym, że cień tej sprawy na zawsze chyba już pozostanie w głowie Nilesii, faktolki Czerwonej Śmierci. No i Guwernantów, którzy osądzili tych biednych skurli.
Biały abishai kiwnął głową i sypnął garść brzęku w ręce oprowadzacza, a ten kontynuował. W tym samym czasie karki dwóch ustawiono na pieńkach.
- Czaj to, krwawniku, bo to nie szpicowane smuty. Ostatnio w Klatce leci śpiewka, że pozbyli się faktola Tonących. Jeszcze nic nie wiadomo, ale już niektórzy o tym trukają. Mało tego, niektórzy już mówią o o s k a r ż e n i a c h...
Przerwał, gdy głowy już zostały odcięte i spadły do zakrwawionych koszy.
- Idźmy do Złotego Bariaura – zaproponował abishai.
- Przedni pomysł! Wskażę tylko drogę...
Poszli. Czwórka została sama. W tym samym czasie tłum z wolna rozchodził się, skoro widowisko się skończyło. Przy szafocie kręcili się Martwi, Łaskobójcy i Harmonium, którzy rozmawiali ze sobą po dobrze skończonej robocie. Kat zamarudził i także stał, urządzając swoje sprawunki. Zapewne mieli odnieść ciało wprost do Kostnicy, póki co, rzeczy odkładały się, a wóz wypełniony trupami czekał, roznosząc smród.
Byli w Dzielnicy Pani; poza Dworem Bólu, który i tak się już wyludniał, było tutaj opustoszało, jeśli chodzi o główne ulice. Reszta była tak samo poskręcana i zagmatwana jak wszystkie uliczki Sigil. Gdzieniegdzie przelatywała także zwiewna sylwetka dabusa, który i tak nie miał czasu, aby zatrzymać się w toku swojej niekończącej się pracy. PrzeciwSzczyt zbliżał się szybko.


· O poszukiwaniach Gorristera

- Ta klątwa? A weź, odszpicuj się. W życiu nie widziałem takiego świństwa. Skąd żeś to przyniósł? Że co? Satyr? Kartka? Dotykać...? Pfy! Odsuń się!
- Na honor, jakkolwiek się nazywasz! Wiedz, że nigdy nie widziałem podobnego znaku, jednak, na moją świętą tarczę i na złoty znak, mogę za garść brzdęku znaleźć dla ciebie kapłana, który znajdzie dla ciebie cokolwiek zechcesz. Co? Że to nie garść? Ależ, panie, chyba nie wyobrażasz sobie...
- Wiym, widzioułech tyn znok. To było tedy, jak zech se czerepy łotwiyrouł. Na nikierych były taki znoki. A wiysz, słysołzech, że po Sygyl chodzom taki krwawnyki, co z Milczoncymi mogom se pogodać. A jo ich znom. Chcysz widziyć?
- To doprawdy interesujące, ale skurl się, głupi dziadzie.
- Aknos nigdy klątwiszcza nie widzieć. Nie słyszeć. Aknos zrobić może nie.
- Klątwy? Nie, nie wiem. Ale za to proponuję przepyszny destylat na bazie wody ze sfery wody, podgrzewany ogniem ze sfery ognia i zmieszany z ziemią.
- Zapisałem do księgi. Mówisz, że klątwa? Możemy pomyśleć, co z tym zrobić. Daj mi na to trochę czasu. Dwa tygodnie. Może jeden, jak dorzucisz brzdęk. Ile? No, dogadamy się, przecież ja nie taki macher, co by cię skórował...
- Klątwiarz! Klątwiarz! Straż! Straż! Straaaaż!
- Dziecko-ziemi-i-księżyca-bądź-błogosławione-za-brzemię-które-nosisz-bowiem-jest-tylko-ono-jednym-z-wielu-doświadczeń-które-przybliżą-cię-do-poznania-prawdziwej-natury-Wieloświata-i-doprawdy-nie-powinieneś-jej-zdejmować-albowiem...
- Posmaruj mi. A potem dopiero pogadamy.
- Skoro jesteś zaklątwiony, to nie pomyślałeś, że klątwa też człowiek? Może stało się tak, że klątwa specjalnie odwodzi od ciebie tych, którzy mogą cię z niej wybawić? A zresztą...
- Knebel. Nie widzisz, że Twardogłowi tam stoją. Co mówiłeś? Coś o mątwach? Słuchaj, jeśli chcesz mieć niezły zarobek, to niedługo w Ulu będzie się szykować nasze małe powstanie, hyhy.
- Nie! Tak! Glaur więc zrozumieć nie grypsem od niego poszedł won. Nie ćmachać mól słońca. Myśmy wiele hau-hau-hau! Dźbągle na wole skore do pomocników. Zrozumieć buchnął masakra Pentar szukać łajać taić. Poszedł raić!
- Widzisz, wielmożny panie, my nietutejsi...
- Jesteś Tonącym, prawda? Więc skoro wszystko według was zdycha, to weź i ładnie się wpisz do Księgi Umarłych. A jeśli jeszcze będziesz tutaj stał i kłapał trumną, to ci pomogę dostać ładny wpis. Za darmo.


 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 17-01-2010 o 10:01.
Irrlicht jest offline