Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2010, 23:35   #10
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Opisanie świata

Przestrzeń naszego świata wypełniają dwie sfery, podksiężycowa i nadksiężycowa. Możemy je też nazywać uczenie sferą materialną i niematerialną. Powszechnie wiadomo, że ściśle przylegają one do siebie, lecz z natury swej są kompletnie odmienne. Jak ciało i duch człowieka związane nierozerwalnie za jego życia, lecz nie przenikające się, gdyż jedno de origine jest diabelskie a drugie boskie.

Przestrzeń nadksiężycową wypełniają sfery siedmiu planet, Stellum - czyli obszar gwiazd stałych i Primum Mobile – Sfera Pierwszego Ruchu. Zaś jeszcze wyżej mieszka Stwórca. Obszar podksiężycowy porządkują żywioły zgodnie z prawami przyrody. Najwyżej umieściły się najlżejsze. Tuż pod Księżycem znajduje się więc straszliwa Sfera Ognia, poniżej gromadzi się Powietrze, dalej Woda i w samym środku sfery podksiężycowej najcięższy żywioł - Ziemi.
Dusze, które grzech praojców uwięził w ciałach, z natury swej są lżejsze od żywiołów, dlatego po jego śmierci wracają do sfery nadksiężycowej. Czasem jednak dusza jest tak splugawiona, że robi się zbyt ciężka, nie ma wstępu do sfery niematerialnej. Ognie piekielne palą ją wtedy przez wieki w nieskończonym procesie wytrawiania z duszy boskości. W procesie, który nie może się udać. Bo nie da się zmienić tego, co Pan stworzył. Stąd nieskończoność mąk grzesznika.

A czasem, bardzo rzadko, waga duszy zwiększa się tylko odrobinę. Ciut lżejsza nawet od Ognia unosi się na właściwe jej miejsce, lecz nie pokonuje bariery sfer, zbyt lekka dla jednej, zbyt ciężka dla drugiej. Dusza niewinnego grzesznika.

Gdyby jakiś alchemik wynalazł substancję, która nadawałaby ciału taki właśnie ciężar, człowiek mógłby dosięgnąć księżyca. O ile uniknąłby spalenia.


Zuzanna

Duszyczko moja, tkliwa i ruchliwa,
Gościu ty ciała mojego i druhno,
Co pójdziesz teraz w ostępy ciemności,
Twarde i nagie, i pełne bladości,


Przytłaczał ją ciężar nocy, za dnia po prostu wszystko przychodziło jej lżej. Wiedziała, że nie jest zbyt rozsądna, że mogłaby działać cierpliwej i dokładniej, że takie zachowanie przynosi efekty, i że to je określa się mianem racjonalnego. Ale miała duszę niespokojną, trzepoczącą jak uwięziony w pułapce ptak, i nawet, gdy sama Zuza tupiąc nogą nakazywała ciału zwolnić, dusza się nie podporządkowywała. Dlatego w tej ciemności, w wąskiej uliczce na obrzeżach wrocławskiego rynku, tego mniejszego, lecz i tak wielkiego, zwanego Nowym Targiem, zamiast wycofać się nim ktokolwiek na dobre zdał sobie sprawę z jej obecności miodowooka blondynka wyciągnęła do poturbowanego mężczyzny rękę pomagając mu się podnieść. Nie bała się, pewnie dlatego, że jeszcze nie nauczyła się tego uczucia z powrotem.
- Powinniście się obmyć – powiedziała niezbyt grzecznie, do wstajacego – Bo cali jesteście, prawda?
Do drugiego zaś z mężczyzn, uważnym spojrzeniem obrzucając franciszkański habit, zwróciła się ze stanowczym zapytaniem.
- Wiecie ojcze może gdzie mieszka Andrzej z Włocławka, sekretarz biskupa Konrada?
A potem, nadal kompletnie ignorując okoliczności przedstawiła się z dwornym ukłonem.
- Zuzanna Różyc.
- Przepraszam, że przeszkodziłam – dodała czekając na odpowiedź. Poprawiła zmierzwione włosy, gestem trochę dziecinnym odgarniając je do tyłu. Kąciki jej ust lekko zadrgały od tłumionego śmiechu. Którym zapewne by parsknęła gdyby nie to, że za plecami miała Minę.

Zaraz też zupełnie szczerze, ze wzrokiem przez kilka chwil wbitym w ziemię przepraszała towarzyszkę za nagłe opuszczenie „Pieczonego prosięcia”.
- Źle się poczułam – tłumaczyła się skruszona. To niestety byłoby bardziej prawdą, gdyby użyła czasu teraźniejszego, bo świat nadal wirował i zagęszczał się jej przed oczyma, i nic nie wskazywało, żeby miało się skończyć przed północą – Chodźmy zobaczyć, kogo zabito – spróbowała pociągnąć Minę za rękę, sama biegnąc w tłum ciekawskich wrocławian.

***

Barczysty dominikanin kończył właśnie mówić, gdy dobiegła do kręgu ludzi otaczających zamordowaną i zaczęła się przeciskać jak najbliżej. Dla Zuzanny nie było jednak żadnej bariery, którą innym podpowiadał strach lub rozsądek, podeszła do ofiary, nie bacząc na obecność inkwizycji i strażników miejskich, istnienia posępnej postaci strasznego von Hunta nawet nie zauważając. Przyklęknęła przy dziewczynce obracając jej głowę w swoją stronę, niepomna także i tego, że wdepnęła w kałużę krwi, oglądała miejsce zbrodni i ranę z cichą fascynacją. Przyszła jej do głowy myśl nagła, że może w momencie takiej gwałtownej śmierci, jej świadek dojrzałby duszę ulatująca do nieba.
Chyba ktoś coś do niej krzyknął. Wstała, odwróciła się, żeby z powrotem zniknąć w tłumie.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline