Grungan, Tupik
Zwaliste cielsko broczącego czarną posoką potwora wypełniało korytarz prowadzący na zewnątrz kopalni. W tym momencie wywerna przeciskała się obok starych wagoników górniczych, aby po chwili rozłożyć skrzydła i gwałtownie nimi zamachać próbując wznieść się do lotu. Zamiast jednak unieść się w powietrze, podskoczyła niezdarnie kilka razy a z jej poranionego pyska wydobył się przeciągły niski skowyt, prawdopodobnie oznaczający niezadowolenie. Po raz drugi spróbowała odlecieć, jednak i tym razem bez powodzenia.
Grungan ze wzniesionym toporem i Tupik, ładujący do drzewcowej procy naoliwione kulki, stali już u wylotu tunelu. Otwór w zboczu góry prowadził ku rozległej, porośniętej wiekowym borem dolinie, dnem której płynął strumień. Zbocza szczytów wznoszących się ponad doliną poznaczone były strzelającymi spomiędzy drzew basztami i iglicami skalnymi. Tuż przed wejściem rozciągał się szeroki, płaski teren, kiedyś zwyczajna półka skalna, rozbudowana i wzmocniona przez użytkujące kopalnię krasnoludy. Plac ten obecnie porośnięty był krzakami i karłowatymi drzewkami, między którymi wznosiły się ruiny drewnianych szop i kamiennych budynków. Wprost w dolinę prowadziła stara i zarośnięta, jednak wciąż wyraźnie widoczna droga.
Potężny gad znikał właśnie wśród pni i sterczących z kamiennych fundamentów belek. Tupik podbiegł dwa kroki i do pokrytych olejem kulek, przyłożył płonącą latarnię. Pociski zajęły się ogniem niemal momentalnie. Niziołek wziął zamach i cisnął całym ognistym ładunkiem w kierunku zadu bestii. Grad kulek prześcignął pędzącego z rykiem ku potworowi krasnoluda i odbił się od łusek potwora. Wyglądało na to, że próba podpalenia nie odniosła rezultatu. Grungan wywijając toporem i zupełnie nie zważając na ból, emanujący z zranionego ramienia, doskoczył do gada i z całą siłą, na jaką go było stać zatopił ostrze w boku bestii. W tym samym momencie oblane oliwą cielsko buchnęło ogniem. Wywerna zaryczała i rzuciła się w bok. Krasnoludzki zabójca również odskoczył, gdy ogień osmalił mu brodę i brwi. Bestia wiła się w agonii rycząc i rzucając wściekle na wszystko wokł, starając się ugasić trawiący ją ogień. W końcu znieruchomiała oparta o na wpół złamane drzewo, tylko jej poraniony ogon podrygiwał rytmicznie w śmiertelnych skurczach. Liev, Leonard
Wywerna zniknęła w tunelu prowadzącym na zewnątrz. W pościg za gadem ruszyli dwaj nowoprzybyli, krasnoludzki zabójca i halfing. Liev ocucony razami swojego towarzysza, zbierał się z ziemi i ocierał ubranie z gówna i innych nieczystości. Caleb stał tuż obok dogasającego oleju, który wylał się z ciśniętej na początku starcia lampy i jęczał.
- Spieprzyła gadzina na zewnątrz - odpowiedział na pytanie kislevity. - Ale niespodziewana pomoc jaka nam nadeszła, ruszyła za nią w pościg. Ciekawym, kurwa, kimże oni są i czegóż tu szukają?
Leonard rozglądał się bezradnie po polu walki w poszukiwaniu swoich noży. Potem zaczął chodzić w kółko i butem rozgarniać cuchnące szczątki. Opłaciło się. Udało mu się odnaleźć dwa sztylety. Ostrożnie, tak aby jak najmniej się ubrudzić i z wyrazem obrzydzenia na twarzy, dwoma palcami wygrzebał noże z nieczystości i teraz nie wiedząc w co je wytrzeć, rozglądał się w poszukiwaniu jakiejś szmaty. |