Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2010, 16:10   #98
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Prezentacja dziada dała wszystkim do myślenia. Tego dnia nie ustalono już wiele więcej, ponieważ w zasadzie artyści pogrążyli się w zadumie, co do tego nowego niespodziewanego wydarzenia, jakim było pojawienie się, być może, zaginionego dawno twórcy. Po prawdzie, nikt nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.

Schwarzenberger poczuł, że udowodniono w zasadzie to, że dziad jest z pewnością uzdolniony, zdanie artystów było w tym względzie jednoznaczne, z pewnością nie tylko podawał się za artystę, ale rzeczywiście nim był. Ale, kim był oprócz tego? Czy samym Jaczemirem, czy tylko kimś, kto się za niego podawał, mając do tego odpowiednie przygotowanie? Wśród agentów wszelakiej maści pełno było rozmaitych artystów, bo mieli oni często właściwe szpiegom cechy, rozległe znajomości i posłuch u różnorakich możnych tego świata. Nie byłoby tak trudno znaleźć jednego i przyuczyć do roli zapomnianego przez świat poety… Tak, miał ze sobą prawdziwe dzieła sztuki, ale je również mógł mu ktoś powierzyć w celu uwiarygodnienia sytuacji. Jednak zdarzenie z bełtem zupełnie nie pasowało do tej układanki… Należało chyba póki co czekać na przyjazd Vautrina i obserwować poczynania starca.

Artyści mieli mieszane uczucia. Odnalezienie nowych pereł sztuki było bez wątpienia czymś cudownym i najważniejszym. Jednak co miała oznaczać dalsza obecność starca w zamku? Udało się namówić kapitana, by człowiek podający się za Jaczemira otrzymał skromny pokój i względny spokój, ale na jak długo? Jak zmieni się sytuacja po przyjeździe Vautrina? Niejednemu przez myśl przeszło, że to niesamowite zrządzenie losu jest wręcz idealne, by zaangażować starca do wspólnej pracy nad dziełem, sprawdzenia czy do końca jest tym za kogo się podaje, a jeśli nawet tak, czy talent nie wygasł w nim dawno jak węgle w ognisku. Wykonać próbę dodania czegoś nowego do wspólnego utworu, który mógł stać się dzięki temu jeszcze lepszy, wspanialszy. Ale z drugiej strony…Sama rozmowa o tym z dziadem oznaczałaby złamanie ślubów milczenia na temat pracy, a co jeśli Schwarzenberger może mieć rację i stary jest szpiegiem, który ma za zadanie pokrzyżować plany samego Imperatora i bogowie wiedzą co jeszcze? Pozostawała jeszcze sprawa ewentualnego dzielenia się sławą, to również nawet przed przybyciem starca wydawało się drażliwym tematem, co dopiero dodatkowo w jego obecności.

Tymczasem obecność dziada w dziwny sposób zdawała się zdezorganizować prace nad dziełem. Może nie zdezorganizować nawet, ale zmienić pewne niepisane reguły, którymi dotychczas sami się posługiwali. Po spotkaniu przy obrazie, samodyscyplina artystów kazała im wrócić do pracy, ale ustalenia nieco się zmieniły, do czego doszli zaskakująco zgodnie podczas kolejnych spotkań. Konstantin i Aravia w tym samym czasie wysunęli podobną propozycję, by przełożyć ciężar prac na tworzenie indywidualne, w samotności komnat, ograniczając się do cotygodniowych, może nawet rzadszych spotkań w celu połączenia fragmentów i wyboru najlepszych rozwiązań do jednolitego tekstu. Jako, że pozostali nie mieli nic przeciwko temu, a nadal istniała dowolność kontaktowania się każdego z każdym na terenie całego zamku, postanowiono pójść tą drogą.

Zaczęli więc intensywnie tworzyć, głównie w zaciszu wygodnych komnat. Daree i Liselotte częściej wystawiali z niej nosy i omawiali wspólnie założenia fabularne, styl, bohaterów i punkty zwrotne, widując się to nadal w głównej sali, to gdzieś na zamkowych przestrzeniach. Pozostałych dwoje artystów wycofało się, z biegiem kolejnych dni coraz rzadziej opuszczając swoje pokoje, skąd dobiegało tylko czasem skrzypienie piór, a w przypadku komnaty Konstantina równie często dziewczęce pojękiwania. W końcu Konstantina i Aravię przestano w ogóle widywać, w przypadku tego pierwszego służące najczęściej przekazywały wiadomości czy też nawet całe gotowe fragmenty do oceny, a Aravia w ostatnich dniach całkiem zamilkła. Zniknął też gdzieś jej wszędobylski kot. Wzięto to na karb niedawnych przeżyć, pozostawiając ją w spokoju własnych przemyśleń.

Utwór jednak stawał się powoli coraz obszerniejszy, więc pracowano dalej, a burzliwe wydarzenia sprzed paru dni pomału stawały się historią. Dni płynęły spokojnie, ale artystom dziwnie nie dawał spokoju myśli ten starzec, którego widywali wieczorami, jak wracał ze stajni i spędzał dalej czas na swoim mruczeniu, rysowaniu, pośpiewywaniu i innych nie do końca zrozumiałych aktywnościach. Ci, którzy nie zamykali się na całe dnie w komnatach, mieli też szansę na porozmawianie ze starcem, było wiadomo, gdzie go szukać.
Starzec zamieszkał w ciasnej zamkowej kwaterze na poziomie dziedzińca, w bliskim towarzystwie służących, a pomoc, jakiej codziennie udzielał pracując w stajni jako pomagier koniuszego wydawała się go zadowalać, a może nawet cieszyć. Arwid Daree przekazał mu przez Lutfryda jeden z dostatnich swoich ubiorów, który wydawał się na oko pasować rozmiarem, ale stary Mistrz nie wiedział, co właściwie zrobił z szatą ten człowiek, bo od tamtej pory jeszcze nie widział Jaczemira nie-Jaczemira w szatę tę ustrojonego. Nie chciał jej? Może czekał na właściwą okazję? W końcu nie było sensu nosić takiego ubioru do stajni… A może jednak był niespełna rozumu, dla ludzi tego pokroju wygląd zewnętrzny często nic nie oznaczał.

Do zapowiadanego przyjazdu Vautrina zostało trzy dni.

Mniej więcej wtedy się pojawiły… Znowu zaczął mówić. Zrazu tylko wieczorami, gdy leżało się już w łóżku, zanim się usnęło. Snująca się zamkowymi korytarzami melodia, płynąca niczym zapach, przeplatana głosami, cichnącymi, jeśli weszło się wyżej, niknącymi zupełnie na blankach, a przybierającymi na sile wieczorami właśnie, w na wpół zagrzebanych pod poziomem dziedzińca suterenach dla służby. On szedł zamkiem, a zamek jakby był zatopiony pod powierzchnią morza, ciśnienie grało w uszach, gwardziści poruszali ustami jak ryby, pilnując wejść do tajemnych podwodnych krypt, skąd dobiegały niezrozumiałe, żałosne, a czasem i gniewne pojękiwania.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline