Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2010, 23:26   #91
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Ta melodia. Nie jego, ale nie obca.
Nic nie widział. Wzrok rejestrował obrazy, ale nie z tego miejsca i czasu. Miejsca, zdarzenia, twarze pojawiały się i umykały przeganiane przez kolejne cisnące się wspomnienia. Mieszały się czasy. Stanica w Korgopoliu, most na Lynsku, pucułowata twarz Tordbringena, portowa dzielnica w Grunburgu, galeria zamkowej baszty, rozrechotana dziupla starej Olchy, bezdroża Reikwaldu, kurhany Kniażewo Urocziska. Chciał je zatrzymać, czasem odegnać. Chciał, ale nie potrafił.
Otrzeźwiło go zimno. Nagły chlust lodowatej wody wyrwał z szalonej galopady i osadził rozpędzony umysł w jednym miejscu i czasie. Nie chciał tego. To złe miejsce i zły czas. Pragnął uciec. Jeszcze raz uratować się, schować głęboko. Tam gdzie nie znajdzie go już nigdy zębaty pysk Amishuruka. Gdzie nie przychodzą Gadający w Trawie.
Skulony aż do bólu chciał zapaść się w sobie. Jak kiedyś zatracić w zapomnieniu.
Nie dał rady. Melodia zawracała go spowrotem. Ciągnęła jak topielca ku powierzchni rzeczywistości. Zlękniony umysł opierał się i szarpał, ale melodia łagodnie i wytrwale wydobywała go z głębi.
I ten łagodny głos. Te kojące słowa. Ich treść.
Rozlewająca się po organizmie ciepła fala.
I ballada o iskrze nadziei. I o malwach. Ulubionych kwiatach tamtego człowieka.
Jeszcze nie odważył się otworzyć oczu. Nawet nie zdecydował, czy chce stawić czoła temu światu, w którym na powrót się znalazł. Ciche słowa wypowiedziały się same trwożąc swą butą.
...nie ma boleści, co by mnie trwożyła,
bo dzisiaj nawet w własny ból nie wierzę;
ogniowa próba dla mnie się skończyła,
i do cierpiących więcej nie należę.
I żadne szczęście ziemskie mnie nie zwabi,
żebym się po nie miał schylić ku ziemi...
I żaden zawód sił mych nie osłabi:
Przebytą męką panuję nad niemi...
Zamilkł...
Zdziwiony łatwością, z jaką wypowiedział się wiersz otworzył oczy.
Jego oniemiałe spojrzenie padło na twarz dziewczyny. Zdziwiony że słowa już nie bolą z durną miną wpatrywał się w pochylone nad nim twarze.
 
Bogdan jest offline  
Stary 11-01-2010, 20:20   #92
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
...Niegdyś do pewnej gospody na rozstaju dróg zawitało jednego wieczoru dwoje niezwyczajnych gości. Pieśniarka wędrowała, gdzie ją poniósł kaprys. Magister Kolegium zmierzał gdzieś w sobie tylko wiadomych sprawach. Dwa rodzaje ludzi praktycznie nietykalnych - jedni mocą tradycji, drudzy przez swą budzącą postrach magię. Mało kto chciałby bratać się z czarodziejem, choćby w rzeczy tak małej, jak wspólny posiłek. Ona się odważyła. Owocem był wieczór spędzony na zajmującej konwersacji. Ta zaś znacząco poszerzyła jej wiedzę.
Magia pochodziła z Chaosu. Jej substancja, Wiatry Magii, mogła być jednak splatana na wiele sposobów i w różnych celach. Mogła leczyć i mogła zabijać. Wtrącać w szaleństwo i scalać na nowo potrzaskane umysły. Choć była oddechem zagłady, nagminnie używano jej w walce, zniszczenie to odsuwającą.

Liselotte natychmiast dostrzegła w tym dziwne podobieństwo do sztuki składania słów. Natchnienie - a przynajmniej jej natchnienie - szło z najciemniejszej głębi duszy. A przecież w swoje słowa zaklinała światło.

Wszelako nie tylko to łączyło obie dziedziny. Czasem jedna melodia, kilka słów mogły przynieść efekt wprost magiczny. Taki, że jej samej trudno było uwierzyć, że to ona była sprawczynią.

Jak teraz.

Starzec przemówił - słowami wiersza. Przemówił i spojrzał przytomnie. Dziewczyna poczuła, jak zdumiona radość rozlała się po jej ciele, grzejąc serce. Usiadła naprzeciw, podsuwając sobie wolne krzesło, i uśmiechnęła się ciepło, odgarniając z oczu niesforny, falisty kosmyk.
- Witaj. Jestem Liselotte. A ty?
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.

Ostatnio edytowane przez Rhaina : 12-01-2010 o 18:43.
Rhaina jest offline  
Stary 11-01-2010, 23:04   #93
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Witaj. Jestem Lisolette. A ty?
Woda obfitymi kroplami spływała mu z nosa. Spazmy przeszywające roztrzęsione ciało ustępowały. Oddech stawał się miarowy. Melodia, która wciąż brzmiała w głowie przebrzmiewała, ale nie znikła zupełnie. Słyszał ją. Jak fala rozbijała się o zębate rafy wspomnień wydobywając jedne, a spłukując inne w niepamięć. Tętniący miarowo w czaszce ból zdawał się narzucać tempo w rytm uderzeń serca. Stłumił go. Przynajmniej starał się jak mógł nie utracić melodii.
Patrzył jej w oczy. I choć wiele par było w niego wpatrzonych, widział te jedne. Kim była? Ach tak, Lisolette. Ale kim była? I dlaczego ona? W tym złym miejscu.
I melodia. I pysk koszmaru wyglądający zza niej martwym wzrokiem...z obrazu. Zadrżał. Z obrazu! Martwym wzrokiem!! O Bogi!!!

Dotarło, że pytanie zaadresowane było do niego, a cisza, którą cieszył się chłonąc melodię była ciszą oczekiwania na odpowiedż. A ja? Kimże jestem? Pogardzanym dziadem, co potyka się o śmieci takich jak ona. Co tu robię? - starał się odgadnąć kolejne pytania. Kto do mnie strzelał? I dlaczego? - przypomniały się te zadawane wcześniej.
Szto mnie skazat? Prawdu? Ostatnie lata nauczyły go, że nie warto mówić prawdy. Że w najniedorzeczniejsze nawet kłamstwa ludzie wierzą chętniej niż w prawdę. I co gorsza, że prawda może być niebezpieczna dla takich jak on. Oj, przekonał się o tym w Grunburgu.
Szto skazat?
Dziewczyna siedziała tymczasem naprzeciw i z pogodnym uśmiechem na twarzy śmiało spoglądała czekając odpowiedzi. Zajrzał jej w oczy. Chyba nie była wiedźmą, choć tego nigdy nie można być pewnym. Była jakaś tajemnica, ale oko niczego nie dostrzegło.
W miarę upływu czasu pozostali pochylali się nad nim, bacznie obserwując.
Trza z tym kończyć - zdecydował w duchu - niech się wreszcie to wszystko skończy. Przez ostatnie dwa dni został dwukrotnie pobity, dwukrotnie okradziony oraz wbrew woli wykąpany i ogolony. A Bogi znajut czego się jeszcze mógł spodziewać w tym okropnym, złowieszczym zamczysku. Może tylko kijem obiją i popędzą hen, daleko od tego miejsca.Postanowił powiedzieć prawdę. No, może nie całą.
Podpierając się chwiejnie na poręczach bogato zdobionego krzesła powoli wyprostował sylwetkę przyjmując pozę, która w każdych innych okolicznościach mogła by mieć cechy dostojeństwa, gdyby nie karykaturalna postać dziada jaki ją przyjął. Zdawał sobie z tego sprawę i nic z tego nie robił. Wyprostowany, na ile pozwalały sterane kości spojrzał swym jedynym okiem w twarz Lisolette, przełknął głośno gożką ślinę i przemówił:
- Urodziłem się w dobrach Mikulitz w obłasti Praag jako Jaczemir Pomirycz Denhoff...- powiedział głosem mającym zabrzmieć godnie i dostojnie. Po chwili ciszej dodał - ...ale człek ów dawno zmarł dla tego świata.
 
Bogdan jest offline  
Stary 12-01-2010, 13:54   #94
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- Urodziłem się w dobrach Mikulitz w obłasti Praag jako Jaczemir Pomirycz Denhoff ...ale człek ów dawno zmarł dla tego świata.

Chociaż stary Daree zdawał sobie sprawę kim może być ta osoba, to po tych słowach zdumienie zagościło na jego twarzy. Dłonią zakrył usta, źrenice zmęczonych oczy rozszerzyły się oczekując kolejnych słów dziada.

A więc to on ... Jaczemir Pomirycz Denhoff ... Zaginiony dla świata wiele lat temu artysta. Akcent Kislevczyka, wiek, znalezione przy nim dzieła przynajmniej na tę chwile potwierdzają wypowiedziane przez włóczęgę imię. Ale co się z nim działo przez te wszystkie lata? Stan ciała i ducha tego człowieka świadczy o niesamowitych przeżyciach. Co za wieść i to tutaj, na tym odludziu. Czy mogło przydarzyć się coś bardziej niezwykłego. Jak dobrze, że zdecydowałem się przyjąć zaproszenie Kaisera. Jeszcze na koniec życia będzie mi dane poznać jednego z największych. Ale dlaczego portret Cesarza budzi w nim lęk, czyżby był już w tym zamku, w tej sali … Miał przecież przy sobie plany zamczyska. Czyżby ta sala kryła więcej tajemnic?

Stary Mistrz zaczął krążyć po sali obrad, przyglądał się każdemu jej zakątkowi … kominek … obrazy. Swój obchód dokoła komnaty zakończył pod portretem Karla Franza.

Trzeba będzie lepiej przyjrzeć się temu pomieszczeniu. Tym bardziej, że mam już koszmary z nim związane. Koszmary, a może proroctwa? Ale dopiero gdy wyjdą wszyscy… - pomyślał Arwid. A głośno rzekł do wędrowca:

- Jaczemir! Spójrz na mnie … dlaczego obawiasz się tego portretu?
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 12-01-2010 o 14:03.
Irmfryd jest offline  
Stary 13-01-2010, 15:43   #95
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Wywołany pierwszy po tylu latach raz po imieniu odruchowo zareagował. Spojrzał posłusznie i natychmiast tego pożałował. Niemal przewrócił krzesło na które opadł bezwładnie cofając się w mimowolnym odruchu. Serce znów galopowało, skóra zdawała się płonąć. Ogromnym wysiłkiem woli zmusił się do ponownego zerknięcia w kierunku człowieka, który zadał mu pytanie. Człowieka, który stał tak niebezpiecznie blisko maszkary.
Wgnieciony w krzesło kurczowo zacisnął palce niemal wbijając połamane paznokcie w drewniane oparcia. Przemógł się. Spojrzał na starca. Rozpoznał go. To ten, co poprzedniego dnia okładał laską zamkowych żołdaków, a do którego komendant zwracał się co prawda bez szacunku, ale z rezerwą. I nazywał go Mistrzem...

Kim był ten pochylony ciężarem lat człowiek o spojrzeniu pełnym ciekawości dziecka?

Wzrok zezował mimo woli na obraz. Dlaczego mu to robi? Przecie może stać gdziekolwiek! Czy to Inkwizytor? Stary, dostatnio ubrany, zadający pytania głosem nie znającym sprzeciwu. Ale w jego spojrzeniu nie było fanatyzmu ani szaleństwa. Nic nie pasowało.
Znów spojrzał na obraz. Włosy na karku stanęły dęba. Oddech stawał się płytki. Na jedno bicie serca obraz ożył na nowo.





Z trudem kontrolowana panika czaiła się gdzieś w jakimś ciemnym kącie sali gotowa zaatakować znienacka. Rozdygotaną dłonią chwycił stojący najbliżej puchar i duszkiem wypił całą zawartość. Z trudem wycharczał:

- Ja papał jewo...Izwinitie. Ja nie mogu ob etom goworit.
 
Bogdan jest offline  
Stary 16-01-2010, 09:14   #96
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Żadnych tam komnat nie będzie mu nikt przydzielał, jeszcze czego... - fuknął stary kapitan - Co najwyżej już, tylko na waszą prośbę, mogę go ulokować w jakimś pokoju dla służby, sporo ich pustych stoi. Dokwaterować go do kogoś z was też nie pozwolę, ze względu na wasze bezpieczeństwo. A dopóki zamkowe żarcie mamy mu przydzielać, które z nieba nie spada, nic się nie stanie jak stary przysłuży się trochę i staremu koniuszemu pomoże. Na koniach się, jak się okazało, zna.

Schwarzenberger podrapał się zakłopotany w głowę i popatrzył na dziada, jakby dopiero się obudził. Do nowych rewelacji podchodził z rezerwą, jakoś nie chciało mu się wierzyć, że jakiś tam stary poeta, który zniknął gdzieś w odmętach historii, pojawił się tu nagle znienacka. Na dodatek w cudowny iście sposób nagle przypomniał sobie jak się nazywa i kim jest, chociaż wczoraj jeszcze niby nie pamiętał własnego imienia...

- Ja tam mu nie wierzę, od teraz...- mruknął do pozostałych - Nagle mu pamięć wróciła, ha! Kto wie, po co on się tu naprawdę w okolicy kręcił... Wszystko się jeszcze wyjaśni. Nosić wiersze i je cytować to ja też bym potrafił, jakbym się poduczył długo odpowiednio. Chętnie bym się dowiedział, czy to taki talent rzeczywiście. Hej, stary, może byś co napisał na poczekaniu albo wymyślił, a państwo tutaj by ocenili, czyś to taki mistrzunio rzeczywiście, co?
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 17-01-2010, 02:45   #97
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Tak i przepadłem. Pomyślał z rozpaczą. Do tej chwili może i miał jeszcze jaką nadzieję na wydostanie się z tego przeklętego zamku. Komendant, mimo że mu nie ufał, nie był wrogo nastawiony. Ale teraz? Bliad’!
Milczał zły na siebie za swoją nieostrożność. I po jaką cholerę wyjawiał swoje imię? Przecież nie używał go tyle lat. To wszystko przez tę dziewczynę. Omamiła na pewno jakimiś gusłami. Spojrzał ze złością w twarz Lisolette, która w dalszym ciągu z zaciekawieniem przyglądała się reakcjom dziada. Tylko jak udało jej się zneutralizować ochronne działanie zawoju? Zastanawiał się gorączkowo macając nadgarstek i zaplecione wokół niego gałązki ziół i bylin. Wydawały się być nienaruszone...i na pewno zaplótł je prawidłowo... Dziwne.
A może to sprawka tej drugiej? Milczącej i jakby nieobecnej. W zasadzie nie widywał jej wcześniej. Raz tylko w stajni zdawało się, że wpatrywały się w niego ślepia czarnego kota. Choć może to mu się śniło? A kot wcale nie był czarny..? Czort z kotem... Ostrożnie, by nie wzbudzić podejrzeń zaciągnął w nozdrza powietrze. Nie wyczuł wiedżmiego swądu. Tylko trochę ziół. Powinno go to uspokoić, ale nie uspokoiło. Albo ta wiedźma była wyjątkowo cwana, albo nie była nią wcale. Tylko w takim razie co się tutaj dzieje?
I ta kartina na ścianie! Zadrżał na samą myśl. Czy to możliwe że Koszmar zginął? Kim był etot łycar w bogatej, inkrustowanej gryfami zbroi, trzymający odrąbany łeb Amishuruka? Kim był ten starzec nazywany Mistrzem? I ten młody szlachcic, milczący i obserwujący go z dziwnym skupieniem? Pytania mnożyły się, a odpowiedzi nie było.
Z zadumy wyrwały go słowa kapitana.
- ...Hej, stary, może byś coś napisał na poczekaniu albo wymyślił, a państwo tutaj by ocenili, czyś to taki mistrzunio rzeczywiście, co?
Zdziwienie odebrało mu mowę. Więc po to go tu wezwano? Na recytatorskie popisy? A jeśli tak, to skąd oni wiedzieli, skoro sam jeszcze wczoraj nie pamiętał swego przeszłego życia?
Schwarzenberger z jadowitym uśmiechem przyglądał się dziadowi z satysfakcją obserwując jego zdziwienie.
- No to jak będzie? Mistrzu - wysyczał z drwiną - Zadziwisz zebrane tutaj szanowne państwo swoją sztuką? A muszę ci rzec, że byle jarmarczną śpiewką ich nie zadowolisz.
Zamyślił się.
Był już taki egzamin z historii, kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali
I został po nich uroczysty cmentarz
Nie ma pewności że to był egzamin, nie ma pewności że wszyscy oblali
Jest pewność, że został po nich uroczysty cmentarz
Raz maty radiła... Pomyślał w duchu. Może karty oddadzą. Albo gościńca jakiego dadzą?
Wstał. Z trudem podniósł upuszczony kostur i podpierając się nim podszedł do okna, bacząc by być plecami odwrócony do ściany, na której wisiał obraz. Spojrzał w dal za parapetem. Na morze zieleni, rdzy i ugrów. Na dalekie sine góry. Zamknął oczy. Wyrecytował:

Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie
Będą miejsca w książkach i miejsca przy stole
Kasztan, kiedy kwitnie lub owoc otwiera
Będą drzewa, ulice. Ktoś nagle zawoła.
Ktoś do drzwi zapuka i pamięć przyniesie
Z kwiatem, z godziną, z kolorem.
Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie
Wszędzie będzie początek, bo wszędzie są mosty...

Otworzył oczy. Mocno uczepił kościstymi palcami parapetu. Melodia wróciła.

Nie na tym niebie, a i gwiazda nie ta weszła mi w szkodę. Poraziła oczy.
Wół stąpa ciężko, toczy się kareta. Patrzęć, a droga w gęsty las się mroczy.
W moim lesie na moim południu wrzosy chodzą po rudych pagórkach,
I już drzewa jesienią się trudnią. Wiatr się stroi w ich opadłe piórka.
Gdzie jest ten kamień, po który nie sięga kolców i pokrzyw ponury widnokres?
Gdzie trochę ciepła co u stóp przyklęka i mokry rękaw osuszy mi w ogniu?
U kapelusza powisają dzwonki aby okłamać krągłość wesołością
Jakby żałobę pisać krojem czcionki, co na wesele zwykła spraszać gości.

Odwrócił się twarzą do zebranych i pełną piersią zaśpiewał:

Pamięć, płynie wciąż z prądem nowych dni
Lecz czasu zamieć nie żadko gubi piękne sny.
Młodości czysty kwiat, radości pełen świat
Gdy ja szukam. Do drzwi pamięci mojej ciągle stukam.
Otwieram drżącą dłonią je szukając dobrych słów, z poezji pięknych snów.
Bo wiem że jesteś zielenią mą, jesteś błękitem mym
Dobra poezjo, sługo życia ponad światem złym.
Kiedy przypomnę cię wierszu, co bronisz mnie
Bym nie zamieniał serca w kamień przez noce i dnie.
Pamięć ma wzywa cię przez zagmatwany los
Dobra poezjo, sługo życia wypełnij mój głos.
Nie można żyć bez wody, nie można żyć bez chleba,
Ale płomienia i ochłody w duszy też szukać trzeba.
I kiedy czasem odpływa poezja jak z papieru łudka
Pamięć niech będzie wciąż żywa dla wierszy o szczęściu i smutku.
Życie. Tysiącem ksiąg spisane ludzkie życie
Przeżyło tyle różnych chwil. Cudowny serca lot. Tragiczny losu splot,
Lecz wiem że pamięć zaciera wiele w myślach, lecz nie kłamie
Wierząc że oprócz cudów co zmieniają życia ból w komfortu ciepły tiul jest wiersz.
Jesteś zielenią mą, jesteś błękitem mym
Dobra poezjo, sługo życia ponad światem złym.
Pamięć ma wzywa cię przez zagmatwany los
Wierszu wybranych słów najlepszy wypełnij mój głos.
Nie można żyć bez wody, nie można żyć bez chleba
Ale płomienia i ochłody w duszy też szukać trzeba.
I kiedy z myśli odpływa duszy błądzącej udręka
Czyni to wciąż młoda i żywa z poezji tkana piosenka*


*teksty do piosenek Marka Grechuty
 
Bogdan jest offline  
Stary 19-01-2010, 16:10   #98
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Prezentacja dziada dała wszystkim do myślenia. Tego dnia nie ustalono już wiele więcej, ponieważ w zasadzie artyści pogrążyli się w zadumie, co do tego nowego niespodziewanego wydarzenia, jakim było pojawienie się, być może, zaginionego dawno twórcy. Po prawdzie, nikt nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.

Schwarzenberger poczuł, że udowodniono w zasadzie to, że dziad jest z pewnością uzdolniony, zdanie artystów było w tym względzie jednoznaczne, z pewnością nie tylko podawał się za artystę, ale rzeczywiście nim był. Ale, kim był oprócz tego? Czy samym Jaczemirem, czy tylko kimś, kto się za niego podawał, mając do tego odpowiednie przygotowanie? Wśród agentów wszelakiej maści pełno było rozmaitych artystów, bo mieli oni często właściwe szpiegom cechy, rozległe znajomości i posłuch u różnorakich możnych tego świata. Nie byłoby tak trudno znaleźć jednego i przyuczyć do roli zapomnianego przez świat poety… Tak, miał ze sobą prawdziwe dzieła sztuki, ale je również mógł mu ktoś powierzyć w celu uwiarygodnienia sytuacji. Jednak zdarzenie z bełtem zupełnie nie pasowało do tej układanki… Należało chyba póki co czekać na przyjazd Vautrina i obserwować poczynania starca.

Artyści mieli mieszane uczucia. Odnalezienie nowych pereł sztuki było bez wątpienia czymś cudownym i najważniejszym. Jednak co miała oznaczać dalsza obecność starca w zamku? Udało się namówić kapitana, by człowiek podający się za Jaczemira otrzymał skromny pokój i względny spokój, ale na jak długo? Jak zmieni się sytuacja po przyjeździe Vautrina? Niejednemu przez myśl przeszło, że to niesamowite zrządzenie losu jest wręcz idealne, by zaangażować starca do wspólnej pracy nad dziełem, sprawdzenia czy do końca jest tym za kogo się podaje, a jeśli nawet tak, czy talent nie wygasł w nim dawno jak węgle w ognisku. Wykonać próbę dodania czegoś nowego do wspólnego utworu, który mógł stać się dzięki temu jeszcze lepszy, wspanialszy. Ale z drugiej strony…Sama rozmowa o tym z dziadem oznaczałaby złamanie ślubów milczenia na temat pracy, a co jeśli Schwarzenberger może mieć rację i stary jest szpiegiem, który ma za zadanie pokrzyżować plany samego Imperatora i bogowie wiedzą co jeszcze? Pozostawała jeszcze sprawa ewentualnego dzielenia się sławą, to również nawet przed przybyciem starca wydawało się drażliwym tematem, co dopiero dodatkowo w jego obecności.

Tymczasem obecność dziada w dziwny sposób zdawała się zdezorganizować prace nad dziełem. Może nie zdezorganizować nawet, ale zmienić pewne niepisane reguły, którymi dotychczas sami się posługiwali. Po spotkaniu przy obrazie, samodyscyplina artystów kazała im wrócić do pracy, ale ustalenia nieco się zmieniły, do czego doszli zaskakująco zgodnie podczas kolejnych spotkań. Konstantin i Aravia w tym samym czasie wysunęli podobną propozycję, by przełożyć ciężar prac na tworzenie indywidualne, w samotności komnat, ograniczając się do cotygodniowych, może nawet rzadszych spotkań w celu połączenia fragmentów i wyboru najlepszych rozwiązań do jednolitego tekstu. Jako, że pozostali nie mieli nic przeciwko temu, a nadal istniała dowolność kontaktowania się każdego z każdym na terenie całego zamku, postanowiono pójść tą drogą.

Zaczęli więc intensywnie tworzyć, głównie w zaciszu wygodnych komnat. Daree i Liselotte częściej wystawiali z niej nosy i omawiali wspólnie założenia fabularne, styl, bohaterów i punkty zwrotne, widując się to nadal w głównej sali, to gdzieś na zamkowych przestrzeniach. Pozostałych dwoje artystów wycofało się, z biegiem kolejnych dni coraz rzadziej opuszczając swoje pokoje, skąd dobiegało tylko czasem skrzypienie piór, a w przypadku komnaty Konstantina równie często dziewczęce pojękiwania. W końcu Konstantina i Aravię przestano w ogóle widywać, w przypadku tego pierwszego służące najczęściej przekazywały wiadomości czy też nawet całe gotowe fragmenty do oceny, a Aravia w ostatnich dniach całkiem zamilkła. Zniknął też gdzieś jej wszędobylski kot. Wzięto to na karb niedawnych przeżyć, pozostawiając ją w spokoju własnych przemyśleń.

Utwór jednak stawał się powoli coraz obszerniejszy, więc pracowano dalej, a burzliwe wydarzenia sprzed paru dni pomału stawały się historią. Dni płynęły spokojnie, ale artystom dziwnie nie dawał spokoju myśli ten starzec, którego widywali wieczorami, jak wracał ze stajni i spędzał dalej czas na swoim mruczeniu, rysowaniu, pośpiewywaniu i innych nie do końca zrozumiałych aktywnościach. Ci, którzy nie zamykali się na całe dnie w komnatach, mieli też szansę na porozmawianie ze starcem, było wiadomo, gdzie go szukać.
Starzec zamieszkał w ciasnej zamkowej kwaterze na poziomie dziedzińca, w bliskim towarzystwie służących, a pomoc, jakiej codziennie udzielał pracując w stajni jako pomagier koniuszego wydawała się go zadowalać, a może nawet cieszyć. Arwid Daree przekazał mu przez Lutfryda jeden z dostatnich swoich ubiorów, który wydawał się na oko pasować rozmiarem, ale stary Mistrz nie wiedział, co właściwie zrobił z szatą ten człowiek, bo od tamtej pory jeszcze nie widział Jaczemira nie-Jaczemira w szatę tę ustrojonego. Nie chciał jej? Może czekał na właściwą okazję? W końcu nie było sensu nosić takiego ubioru do stajni… A może jednak był niespełna rozumu, dla ludzi tego pokroju wygląd zewnętrzny często nic nie oznaczał.

Do zapowiadanego przyjazdu Vautrina zostało trzy dni.

Mniej więcej wtedy się pojawiły… Znowu zaczął mówić. Zrazu tylko wieczorami, gdy leżało się już w łóżku, zanim się usnęło. Snująca się zamkowymi korytarzami melodia, płynąca niczym zapach, przeplatana głosami, cichnącymi, jeśli weszło się wyżej, niknącymi zupełnie na blankach, a przybierającymi na sile wieczorami właśnie, w na wpół zagrzebanych pod poziomem dziedzińca suterenach dla służby. On szedł zamkiem, a zamek jakby był zatopiony pod powierzchnią morza, ciśnienie grało w uszach, gwardziści poruszali ustami jak ryby, pilnując wejść do tajemnych podwodnych krypt, skąd dobiegały niezrozumiałe, żałosne, a czasem i gniewne pojękiwania.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 19-01-2010, 20:04   #99
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Boi się … ale czego? Kaizera … imperialnej zbroi … orczego łba? A może tego pomieszczenia, a obraz jest tylko impulsem, który otwiera zakamarki jego umysłu. Ale co go tu mogło spotkać? Miał plany tego zamku, więc jest wielce prawdopodobne, że był już tutaj … kiedyś … dawno temu. A może całkiem niedawno? Zamek do naszego przybycia stał przez wiele lat pusty, nie zamieszkały, może nawet nie pilnowany. Pewnie w okolicy są tajemne przejścia do środka. Przy sporym szczęściu mógł takie odkryć, a chęć znalezienia jakichś rupieci zaprowadziła go do środka. Jeśli tak to może znać wyjście z tego zamczyska. Warto go o to zapytać … ale nie przy kapitanie.

- Hej, stary, może byś co napisał na poczekaniu albo wymyślił, a państwo tutaj by ocenili, czyś to taki mistrzunio rzeczywiście, co? – Wątpił kapitan.

Ten dureń chce dowodów. Myśli, że utwory wyciąga się jak królika z kuglarskiego kapelusza. Najpierw go pobił, ubrał w jakieś łachy, poniżył przy wszystkich a teraz chce jeszcze dowodu. I jeszcze nie chce mu dać komnaty w tak dużym zamku. Chyba myśli, że starzec nas wszystkich w nocy pozarzyna.

Stary Mistrz chciał odpowiedzieć kapitanowi zamiast włóczęgi, gdy ten podszedł do okna i zaczął recytować, melodyjnie, z odpowiednią intonacją. Mówił gładko, jakby słowa napisane były na oknie przez które spoglądał. Ale jego wzrok z całą pewnością sięgał dalej. Daree słuchał w skupieniu jakby odmienionego dziada. Nie znał tej pieśni, nie wiedział też czy powstała kiedyś czy też tworzył ja na poczekaniu. Ale nie było to ważne w tym momencie. Słuchał stojąc pod obrazem Kaisera z przymkniętymi oczyma. Każda strofa budziła w nim zachwyt …czuł gęsią skórkę przebiegającą po ciele. Gdy dziad skończył nastała cisza. Każdy ze słuchaczy jeszcze powoli w myślach delektował się usłyszanymi słowami.

Pierwszy odezwał się Daree:
- Brawo!!! Brawo!!! Przez jakiś czas przyglądał się włóczędze po czym ozwał się do kapitana. - Czy już panu wystarczy dowodów kapitanie? Najpierw go pan pobił, potem upokorzył, dowodów żądałeś, a może jeszcze każesz mu po rozżarzonych węglach chodzić? Według mojej opinii oraz zapewne tu zebranych artystów to co przed chwilą usłyszeliśmy to arcydzieło… słyszy pan kapitanie? Arcydzieło! Proszę więc skończyć tą farsę… żałuje pan komnaty artyście … komnaty w pustym zamku … każe mu pan pomagać koniuszemu … z całym szacunkiem może pan pomoże koniuszemu, skoro tak niewiele jest tu do roboty? … Żądam należytego traktowania tego człowieka, słyszy pan!? Więc zamiast stać i wymyślać farmazony niech podejmie się pan jakiegoś zadania. Może sprawdzi pan kto kręci się wokół zamku i kto strzelał do tego biedaka? Przecież sam nie wbił sobie bełta w plecy. Jesteśmy tu zamknięci jak w złotej klatce, którą po skończeniu dzieła ktoś otworzy… a jak wrócimy do swych domostw, skoro złe czai się za murami? A może tam nikogo nie ma kapitanie Schwarzenbergerr?

Stary Daree mówił podniesionym głosem. Denerwował go brak zrozumienia sytuacji przez kapitana. Najpierw kazał przyprowadzić biedaka aby artyści wydali opinię na jego temat a teraz w ogóle nie bierze jej pod uwagę. W dodatku to poczucie zamknięcia, niby czai się niebezpieczeństwo i pod jego pretekstem są pilnowani. Nie wiadomo zresztą co przeważyło i rozbudziło złość Arwida, bo sytuacja w zamku stawała się coraz bardziej napięta.

- Zakończmy więc to do niczego nie prowadzące spotkanie. Jeśli to wszystko kapitanie to chciałbym powrócić do pracy. Mój uczeń dostarczy ubranie dla tego człowieka.


Daree uniósł kielich wina. Pił wolno, czekając na opuszczenie komnaty przez Schwarzenbergerra.


************************************************** *************


Schwarzenbergerr wyszedł pierwszy wypędzając włóczęgę. Stary Mistrz odstawił kielich tylko na chwilę aby uzupełnić jego zawartość. Patrzył na artystów, którzy uznawszy, że spotkanie dobiegło końca po kolei opuszczali komnatę. Odczekawszy, aż za zamkniętymi drzwiami ucichną kroki oddalających się twórców Arwid przysunął krzesło pod obraz Kaizera. Wolno, balansując ciałem wszedł na mebel, dłońmi dotykał obrazu, opuszkami palców czuł pociągnięcia pędzla malarza. Potem odsunął ramę obrazu. Ukazała się mu biel ściany obwiedziona czarną obwódką. Daree usiadł na odstawionym na miejsce krześle. Uniósł w geście toastu kielich do podobizny Karla Franza. Przyglądał się komnacie. Odstawił kielich po czym wstał i rozpoczął obchód sali. Tym razem wolno, skupiając uwagę na każdym szczególe wyposażenia. Ściany pomalowane jakiś czas temu, na pewno nie tuż przed ich przyjazdem, krzesła, stół, zwisające tkaniny, koty kurzu rozbiegające się po poruszeniu zasłony, obrazy, kominek … nie budzące zaniepokojenia przedmioty.

Daree z mieszanymi uczuciami opuszczał komnatę. Z jednej strony oczekiwał znaleźć coś … chociaż nie wiedział dokładnie co, z drugiej natomiast strony czuł ulgę, że nie znalazł nic niepokojącego. Stojącemu za drzwiami strażnikowi oddał kielich z resztką wina i udał się do swej komnaty.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 20-01-2010 o 09:06.
Irmfryd jest offline  
Stary 21-01-2010, 22:40   #100
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Smutek duszy owijał się wokół niej niewidzialna mgiełką nostalgii zabarwioną kolorem zniechęcenia. Snuła się po swej komnacie, a czasami po pustych korytarzach zamku, ciesząc się z odnalezienia towarzyszącej jej od jakiegoś czasu przyjaciółki. Była najlepszą powierniczką tajemnic, wspaniałą towarzyszką i wspólniczką smutków, bladych radości i nieocenioną agitatorką podsycania nadziei. Rozumiały się w pół słowa, idealnie współgrały w odczuciach. Była cudownym słuchaczem, który czasem przemawiał do niej kojąco ciszą i pustką. Fascynująca, wiotka i ulotna, a jednak namacalnie trwała.
Miała na imię Samotność. A na drugie Wierność.

Znów były razem i mogły cieszyć się sobą.

Tworzyła mimo wszystko. Tkała swą pieśń o Mealisandre z coraz większym zakłopotaniem. Niby jej wybaczyli, lecz zasiała ziarno zwątpienia. Maleńka rysa pojawiła się i szpeciła taflę wzajemnego zaufania. I na nic zapewnienia o odpuszczeniu winy, o zrozumieniu intencji. Tak jak kropla drąży skałę, tak skaza ma tendencję do powiększania się. Wszyscy czuli to pod skórą. A największy ciężar tej świadomości spoczywał na niej. A jednak pisała dalej. Do czasu.

Historia przybrała kształt, który wstrząsnął jej wyobrażeniem o opowieści i udziale jej bohaterki w wydarzeniach. Jak to się stało, że nie zaoponowała? Kto wymyślił ten fragment z próbą zniewolenia? Dlaczego? Po co?

To już nieważne. Stało się. Napisano, zaakceptowano. Obudziła się ze snu, gdy było już za późno.

Nie wahała się. Rozwiązanie przyszło od razu.

Kiedy zdecydowała o losie Mealisandre, poczuła się dużo lepiej. Fragment wspólnej opowieści nie wzbudził sprzeciwu wśród artystów , co przyjęła z wielką ulgą. Odetchnęła.

- Żegnaj Mealisandre – szepnęła, wrzucając pergaminy z próbkami opowieści o swej bardce do jarzącego się ciepłym światłem kominka.

To jednak nie był koniec.

Bo jakaż była jej rola od tej pory? Po cóż miała tu tkwić, jeśli nie było już Mealisandre? To pytanie zaczynało ją coraz bardziej dręczyć swym natręctwem.
Sięgnęła po pióro.

Las był mimowolnym świadkiem napadu. Nie miał w nim swego udziału, nie mógł też nic przeciwdziałać. Tkwił smutno, uginając się pod ciężarem przytłaczającego go śnieżnego puchu. Patrzył na zgraję postaci dobrych i złych – któż odważy się je nazwać tak czy tak; pobojowisko, przesiąknięty strachem trakt; konie i powóz, które, po wielu perypetiach, powlokły się w końcu dalej drogą.
Patrzył też na maleńką polanę, gdzie mężczyzna pochylał się nad oddającą, być może, ostatnie tchnienie kobietą.
O ironio, nie był to jej ukochany, którego poszukiwała od dawna, a którego odnalezienia właśnie była pewna. Las przymknął oczy, by nie patrzyć na jej cierpienie i zawód, gdy ten, którego martwym uznała, wciąż nie przychodził. Przyjść nie mógł, bo jeszcze nie umarła, lub nie przyszedł, bo wcale nie umarł...

Dwa jastrzębie przysiadły na górnych gałęziach korony drzewa. Wydawało się, że spojrzały sobie w oczy, a potem ku oddalającym się bohaterom opowieści. Kolejne spojrzenie miało zadecydować, gdzie polecą...

A może to tylko gra wyobraźni, bo czy ptaki patrzą sobie w oczy?




Obserwująca swą panią Hefker miała na ten temat swoje zdanie. Miękko wskakując na jej kolana i moszcząc się tam wygodnie, mrucząc i udeptując „podłoże” za pomocą leniwie wysuwających się pazurków, czekała na dalszą opowieść o ptakach pięknych wolnością lecz srogich w swej drapieżności.


Aravia zaś nie była ni ptakiem ni kotem. Nie kierował nią instynkt.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?

Ostatnio edytowane przez Nimue : 22-01-2010 o 08:55.
Nimue jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172