Wątek: Zakonna Krew
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2010, 22:41   #196
Kirholm
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Wioskę opanowała kompletna cisza zakłócana jedynie przez rozmowy drużyny i pianie kogutów. Chłopi wylegiwali się po sutej wieczerzy zostawiając skradzione jadło na poranny posiłek. Tego ranka żaden wieśniak nie zamierzał wstawać z łóżka.

Thobius otworzył oczy, natychmiast oślepił go blask porannego słońca. Zaklął siarczyście w swoim języku i przechylił głowę mrużąc oczy. Dookoła widział zbierających się do drogi kompanów i starego kapłana, który zapewne opiekował się nim w nocy. O dziwo nie czuł bólu w piersi, z niedowierzaniem spojrzał na rozerwaną potężnym cięciem kolczugę i magicznie zasklepioną ranę. Mimo wszystko czuł się osłabiony, niczym obieżyświat po długiej podróży. Ostrożnie wsparł się na rękach i stanął na nogi. Przecenił jednak swe siły, zakołysał się i grzmotnął ramieniem w chałupę. Zasyczał i osunął się z powrotem na ziemie. Przetarł oczy pięściami i spojrzał na leżącego obok barda.
Mikhail obudził się kilka chwil wcześniej. Mimo, iż dzięki nietuzinkowym umiejętnościom kapłana wciąż mógł stąpać po ziemi, choć na tą chwilę nawet na sztuka wydawała się być poza jego zasięgiem, siły opuściły jego ciało. Każdy, nawet najdrobniejszy ruch sprawiał mu problemy, lecz bóle stopniowo zmniejszały swe natężenie. Spojrzał w niebo. Zanosiło się na piękny dzień. Starał się przypomnieć co się stało, wspomnienia natychmiast otworzyły wewnętrzną ranę. Czuł upadek, każdy ułamek sekundy kiedy ujrzał wystające z jego brzucha ostrze i ból jaki poczuł uderzając głową o ziemię. Zaklął z cicha i rozejrzał się wkoło. Nie potrafił dostrzec swojego wierzchowca, lecz przez przesłaniającą oczy mgiełkę ujrzał kilku swych towarzyszy kręcących się wokół zgaszonego ogniska i skubiących trawę koni. Mógł przysiąc, iż doszło między nimi do sprzeczki, lecz konflikt zażegnano chyba na tyle szybko, by nie doszło do rękoczynów. Jęknął. Obok leżał krasnolud, brodaty wojownik, który musiał oberwać równie mocno, ponieważ nie wyglądał najlepiej. Bard zmrużył oczy i spojrzał na zniszczony pancerz mężczyzny. Nie ma rany – pomyślał i wtem uświadomił sobie jakież to owładnęły nim czary. Pamiętał doskonale cios zadany mu przez któregoś z bandziorów, a teraz nie było po nim śladu. Jedynie pokryta plamami szkarłatnej posoki, dziurawa koszula i spodnie jak po wyjściu z miejskiego rynsztoku. Pokręcił głową, nie dowierzał, może to już koniec, może wszyscy padli w walce? Rozejrzał się raz jeszcze, doskonale rozpoznawał drewnianą oberżę, wiejski majdan, liche chałupy i felerne wzgórze. Potrząsnął głową, z każdą chwilą odzyskiwał siły. To nie był koniec. Żył. Inni najwidoczniej również.
- Panie, czemuż to nas tak karasz!? – rozmyślenia trubadura przerwał przerażony, męski głos dobiegający spomiędzy chałup. Po dłuższej chwili na piaszczystą drogę wybiegł krępy młodzieniec. Na jego twarzy dosyć klarownie wypisane było, iż uczestniczył we wczorajszej wieczerzy i suto biesiadował. Teraz jednak malował się na nim strach i niedowierzanie.
- Zniknął! – ryczał – Zniknął! Pieprzony bandyta zniknął!
Powoli w oknach pojawiały się kolejne twarze zaspanych wieśniaków. Z nosami przyklejonymi do szyb wyłapywali wykrzykiwane przez młodzika słowa. Nie trzeba było długo czekać, a z chałup wyszli pierwsi ludzie. Chwiejnym krokiem opuścił izbę sołtys, tuż za nim pojawiła się jego latorośl, Malina, spędzająca wczoraj upojne chwile z synem młynarza ze wsi na Wschód stąd. Ona jako jedyna nie wykazywała objawów upojenia alkoholowego.

Mikhail podczołgał się bliżej. Nikt nie zwracał na niego uwagi, oczy wszystkich zwrócone były ku młodzikowi i jego rewelacjom. Sołtys wydzierał się niewyraźnie, zapewne ganił mężczyznę za niedopilnowanie owego uciekiniera. Kim był? Mikhail nie miał prawa wiedzieć, mógł się jedynie domyślać iż chodziło o kogoś ze zbójeckiej hanzy.

- Ty parszywy ścierwopluju! – krzyknął sołtys wycierając ślinę, która pociekła mu na podbródek – Niedoczekanie Twoje! Ekh… moja głowa…
- Ojcze – odezwała się młoda dziewoja wyciągając ku sołtysowi swe delikatne dłonie.
- Odejdź mała dziwko, z Tobą jeszcze zdążę się policzyć! – grubas złapał dziewczynę za przeguby i pchnął tak, że ta wylądowała twarzą w piachu.

***

Mikhail ujrzał dwóch mężczyzn. W jednym z nich rozpoznał łowcę potworów, którego bodaj nazywali Blake. Drugiego nie kojarzył, był to zapewne jeden z wieśniaków, którzy gęsto tłoczyli się wokół sołtysa i drużyny. Podeszli do niego i ostrożnie podnieśli. Mikhail zasyczał, poczuł ból chyba we wszystkich mięśniach. Kątem oka zauważył, że kilku innych chłopów podnosi z ziemi krasnoludzkiego wojownika, a ostatni z trudem i grymasem na twarzy taszczy jego oręż.
Mężczyźni nieśli ich do dość lichego wozu zaprzężonego w dwa silne konie. Były tu przygotowane dwa koce i coś w rodzaju wypełnionych trocinami poduszek. Chłopi ostrożnie złożyli trubadura i woja na posłaniach i skierowali się w stronę zbiorowiska.
Mikhail czuł jak z każdą chwilą nowa energia wypełnia jego ciało. Kiedy jednak plecy wyczuły lichy, acz w miarę miękki materiał zatopił się w królestwie snów.

***

Dzieci wieśniaków poprzynosiły kosze z zapasami. Sołtys oznajmił, iż są to dary za dobrodziejstwo jakiego doznali od wybawców. Nic specjalnego się w owych koszach nie mieściło, przede wszystkim smaczny, ciemny chleb, ser, kiełbasa, kilkanaście jajek i kilka butelek lokalnego bimbru.
- Bierzta! Nie gadajta! – krzyczał wciąż podchmielony wieśniak ukazując kompanii szereg pożółkłych, mocno wybrakowanych zębów.
Chłopi otoczyli drużynę. Uradowani uśmiechali się do wojowników, kilka kobiet zanuciło jakąś ludową piosnkę, a dzieciaki ciskały im pod nogi zebrane na łąkach kwiaty. Z tłumu wynurzył się podniecony sołtys.
- Ludzie dobrzy, dobrodzieje, niech was Słońce błogosławi. Weźta ten oto wóz, rannych weźta do Kamiennego Grodu, a potem oddajcie ten oto wóz do tamtejszych stajni. Powiedzcie, że sołtys Miecław wkrótce go odbierze. Bywajcie!
 
Kirholm jest offline