-Najlepiej zabrać go do ładowni - odparł do Arina Sorin. -Niewiele z tamtąd słychać i nie wiele dzwięków z reszty statku tam dochodzi. A jesli o wygodę pana zakutego chodzi to cóż - chyba nie będziemy się martwić takimi drobiazgami prawda?
Podszedł do Urquerliusa i dźwignął go razem z Paulem i Mordimerem. W tym wszystkim jakoś umknęło mu, że jednak idą na rufę. No cóż, jak kto woli. Ważne, żeby drania przepytać a potem się pozbyć balastu.
-Ej, nie można mu tego pancerza ściągnąć? Ciężki jak cholera...
Dali jednak jakoś radę oczywiście nie bez problemów. Szarpał się jakby go ktoś na stos prowadził.
-Te, uspokój się, bo cię popieszczę tak jak przed kilkoma chwilami!
Urquerlius trochę spokorniał czując jeszcze na boku szczelinę, którą Sorin wyłupał mu w pancerzu.
Gdy zrzucili cielsko na pokład Sorin odwrócił się i krzyknął
-Ano, naszykować mi tam szalupę jeden z drugim. Tylko prędko!
Teraz wzrok skierował na Arina
-No to co z nim robimy? Miota się, jak diabeł w święconej wodzie, psia mać. Mógłby okazać trochę więcej wdzięczności za uratowanie tyłka. "Nawet dużo więcej, gdyby nie ja to ten kretyn grał by w swoje kości z diabłami morskimi"
-Ale nie ma co za dużo wymagać po straży miejskiej - po tych słowach spluną za burtę
-Tyle w nich honoru co w szczurach na tym okręcie. Byle się nażreć i pochędożyć....
__________________ Drink up me hearties, yo ho... |