Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2010, 22:05   #17
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Mężczyzna przysłuchiwał się wieśniakom gadającym najrozmaitsze bzdury po wypiciu kilku piw. To żałosne, jak bardzo prości ludzie nie potrafią się zachować, nie potrafią kontrolować swoich żądzy. Upiją się i przynoszą wstyd sobie i swoim rodzinom. Żeby jeszcze ich opowiastki były jakieś rozsądne, ale nie, oni wymyślają największe z głupstw. Na przykład ten przed chwilą, przecież to nie możliwe,żeby pomioty chaosu odpuściły sobie zabicie niewinnej, bezbronnej osoby, one to uwielbiają...
Do stolika dosiadł się jakiś wieśniak z kuflem piwa. On, a raczej jego torba, pachniały intensywnie ziołami, nawet Nathan potrafił to wyczuć. Zerknął na nowo przybyłego. Zwykła fajtłapa i niechluj, gdyby nie ta torba... Oprych doskonale zdawał sobie sprawę, jak zabójcze może być połączenie niektórych roślin i nauczył się szacunku dla osób, które posiadają taką wiedzę.
Po chwili odezwał się gadatliwy przykurcz i okazało się, że ma on podobną pasję.
Nathan rozgrzał się bardzo od ciepłego jadła i "gorącej atmosfery". Rozpiął płaszcz i zsunął go z ramion na oparcie krzesła. Miał na sobie skórzany kaftan bez rękawów, i czarną, luźną koszulę. Podwinął rękawy i zdjął znajdujący się an lewym przedramieniu dziwny karwasz wykonany ze skóry i, w większej części, ze stalowych płytek, wygodny i wytrzymały. Uznał, że dziś się mu nie przyda, w końcu nie zamierza ruszać się z karczmy, a tylko niepotrzebnie go grzeje. Teraz na lewej ręce widać było dalszą część tatuażu. Sznur, który zaczynał się an wierzchu dłoni oplatał nadgarstek i przedramię wytrwale pnąc się do góry i znikając pod podwiniętą koszulą. Dopiero teraz też obserwatorzy mogli zobaczyć pas ze sztyletem przełożony przez ramię oraz rękojeść miecza przy lewym biodrze. Niby nie było to nic dziwnego, w końcu każdy obywatel mógł nosić broń do samoobrony, ale patrząc na tego osobnika odnosiło się wrażenie, że to nie jest zwykły podróżny dbający o swoje życie, ale ktoś, dla kogo broń jest narzędziem, dzięki którym może wykonywać swój fach. Wyglądał jak jeden z wielu najemników krążących po świecie w poszukiwaniu jakiegoś, choćby tymczasowego, zajęcia. Po części, była to prawda.
"Pająk" nie koncentrował się na dyskusji amatorów herbat ziołowych która miała miejsce przy jego stoliku. O wiele bardziej interesująca była rozmowa strażników. Mówili o grupie bandytów, a dokładniej o ich przywódcy, który przysporzył im dużo kłopotów i nadaj pozostaje nieuchwytny. A potem dało się wychwycić ciekawe zdanie, o "straszeniu gościa". Nathan zerknął na grupkę gawędziarzy w mundurach i już po chwili rozpoznał owego "gościa". Miał trochę szczęścia, bo zdążył zauważyć, jak ów "gość" zerka znacząco na dowódcę kompanii, wyraźnie chciał pozostać pod przykrywką. mimo wszystko, byłoby to trudne. Każdy, kto miał jakiekolwiek powiązania ze strażą poznałby w "gościu" mieszczucha, a jeśli nie, to poznałby nie-strażnika. Dostał nowy mundur, nową zbroję. W takich ciuchach można iść na oficjalną kolację z generałem lub innym przełożonym, ale nie na rutynowy zwiad. Poza tym jego zachowanie świadczyło, raz, że nie przywykł do noszenia zbroi, a dwa, nie przywykł do karczemnych klimatów. Pewnie niezmiernie ucieszyłby się, gdyby zaproponowano mu pół-słodkie wino wprost z Bretońskich winiarni. Nathan, przeżuwając leniwie mięso, zastanawiał się kim może być ten osobnik. Mieszczanin, którego narzeczona nazwała tchórzem i który wybrał się na zwiad razem ze strażnikami, za odpowiednią opłatą, oczywiście? Nie, zbyt naciągane. Coś bardziej realnego. Polityczny, którego trzeba ukradkiem przewieść do innego miasta? Tak, to zapewne znacznie bliższe prawdy. Może szlachcic, któremu zależy na ochronie i dyskrecji zarazem? Hm, może... Druga opcja wydawała się najbardziej prawdopodobna. Ale, czy to ważne, kim jest ten człowiek? Nawet, jeśli jest kimś ważnym, wartym kilogramy czystego złota i hektary pól, to jest tu ośmiu prawdziwych strażników, no i cały tłum "porządnych" obywateli, którzy zagryźliby go w nadziei na nagrodę za pomoc. No i, co najważniejsze, nie wiedział do kogo niby miałby się zwrócić o okup. To nie robota dla jednej osoby, i nie coś, co można tak po prostu zrobić, bez uprzedniego planowania.
Nagle ktoś krzyknął, ktoś zawołał pomocy od drzwi. Wszyscy od razu zwrócili uwagę na nietypową scenę, dwóch młodych chłopców ciągnących za sobą dojrzałego mężczyznę. Minęła zaledwie sekunda, a już karczmarz, krasnolud i Redips układali rannego na ławie, która nadspodziewanie szybko opustoszała, zwolniona przez otrzeźwiałych wieśniaków. Nathan pomógł mężczyźnie nie z współczucia dla niego, chociaż zdawał sobie sprawę, że strzała między żebrami do przyjemności nie należy, ale bardziej z współczucia i podziwu dla dzieciaków, które nie spanikowały i zachowały trzeźwość umysłu w tak niecodziennej dla przeciętnego dziecka sytuacji. Zrobiły to, co trzeba było, tak jak trzeba było. Możliwe, że uratowały mężczyźnie życie, obaj poznani dziś zielarze szukali czegoś, co mogłoby pomóc rannemu. Od zawsze lubił dzieci. Gdy samemu wiódł życie 19-sto letniego bandyty, podziwiał młodsze, ale zaradne dzieci pomagające w karczmach, sklepach czy zakładach rzemieślniczych. Dzieci odważne i wesołe, kochające i kochane. Tak bardzo różne od niego, tak bardzo od niego lepsze. Kilka lat później nic się nie zmieniło, nadal lubił obserwować dzieci z marzeniami, z przyszłością. I, co go bardzo dziwiło, nie patrzył na nie z zawiścią czy zazdrością, lecz z radością. Cieszył się, że dostały one swoją szansę na zostanie porządnymi obywatelami i obywatelkami. On jej nie dostał, ale i nie potrzebował jej. Był stworzony do walki i żadna nabyta wiedza, żadne zdobyte umiejętności, żaden wyuczony zawód tego nie zmienią. Będzie wojownikiem. Łowcą, nie zwierzyną. Zawsze.
Poza tym, rana świadczyła o napadzie, a to nieco zaciekawiło Nathana. Dzięki temu, że zdecydował się pomóc, mógł stać obok mężczyzny i nasłuchiwać. Jedną rękę położył dyskretnie na sakiewce schowanej w kieszeni luźnych spodni, tak dla bezpieczeństwa i z przyzwyczajenia. Bywał w miejscach, gdzie sama ostrożność i przysłowiowe oczy dookoła głowy nie pomagały, trzeba było trzymać w garści co twoje, co cenne.
Wycieńczony mężczyzna powiedział trzy słowa. Tylko trzy słowa, jednak wstrząsnęły on całą karczmą, a strażników postawiły w stan pełnej gotowości bojowej. Pierwsze słowo niemal oczywiste, "bandyci". Któż inny mógł to zrobić? Szanse na "bandytów" były największe. Drugie słowo było z kolei najważniejsze. "Sroka". Imię, czy też raczej pseudonim, bandyty, który grasuje wraz ze swoimi ludźmi w okolicznych lasach. Listy gończe z jego podobizną znaleźć można we wszystkich karczmach przy szlaku na południe od Altdorfu. To właśnie tutaj strażnicy ożywili się. Trzecie słowo to nazwa miasta, do którego Nathan zamierzał się udać, "Bogenhofen". Była to odpowiedź na pytanie dowódcy strażników. Człowiek zemdlał, a mundurowi wybiegli, mieli nikłą nadzieję, że uda im się dorwać złoczyńcę. Zostali tylko "gość" oraz kapitan, który po krótkiej kłótni dołączył do podwładnych.
Z tej krótkiej wymiany zdań niewiele nowego można było wynieść. "Gość" płacił strażnikom za możliwość przebywania pośród nich, teraz było to pewne. Tylko słowo "towarzystwo" nieco wszystko komplikowało. Brzmiało to tak, jakby nie chronili go, tylko pozwalali mu się ukryć pomiędzy nimi. Nathan rozważał, czy po prostu nie podejść i nie spytać wprost kim jest ów człowiek i dlaczego bawi się w tę całą maskaradę, jednak żeby to zrobić, musiałby kierować się czymś więcej niż tylko ciekawością. Na jego szczęście, znajomy krasnolud podszedł do "gościa" i zadał mu proste pytanie. Albo zorientował się, że nie jest on strażnikiem i chce zobaczyć jego reakcję, albo jest po prostu ciekawski. Tak czy siak, to było Redipsowi na rękę. Podszedł do chłopców, którzy siedzieli obok nieprzytomnego mężczyzny i zmierzwił im włosy szorstkimi dłońmi.
- Dobrze się spisaliście, chłopcy. Rodzice będą z was dumni.- Jego głos brzmiał poważnie, spokojnie i szczerze. Potrafił przekonywać ludzi do różnych spraw w różny sposób, ale kiedy mówił szczerze, było to widać z odległości kilku mil. Trudno było wtedy kwestionować prawdę jego słów.
Cały czas nasłuchując rozmowy "gościa" z rudobrodym oraz halfingiem, który do niego dołączył, usiadł by spokojnie skończyć posiłek. W końcu, czy atak jakiegoś tam bandyty ma mu przeszkodzić w jedzeniu?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline