Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2010, 13:06   #30
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://sites.google.com/site/crackdbrain/arcana-underthesun.mp3[/MEDIA]

· Gorrister Peldevale / „Kukacz Tarlin”
Obwinięta zabrudzonymi bandażami ręka pogrzebała w zakrwawionych ustach, a kiedy natrafiła na opór, wybiła szybkimi ruchami parę zębów. Suraviel uśmiechnął się i sięgnął głębiej, aż chrupnęły stawy, a żuchwa wyskoczyła z nich. Jednak wprawiony elf już trącił łokciem o nos i sięgnął głębiej, o wiele głębiej. Gdy wyjął, do brudu na bandażach dołączyły się kwasy żołądkowe. Zrobił tak parę razy, a z każdą garścią w brzuchu ubywało połkniętych miedziaków. Chował pospiesznie do kiesy, a kiedy skrzypnęły drzwi do budy, zdołał już wydobyć z rozdętego kałduna niemal wszystko. To niemal nadal pozostało na dnie przełyku, a Moce wiedziały tylko, ile spłynęło do jelit. Za późno już.
Suraviel był jeszcze jednym z paru tysięcy czeladników wyrabiających trumny, jednak to parę tysięcy ledwie wystarczało, aby usuwać trupy z ulic Sigil. Głównym jednak jego zajęciem było przygotowywanie zwłok do pochówku lub kremacji. Suraviel wiedział, mądrością szczura wychowanego na Placu Szmaciarzy, że istniały całe umieralnie i całe trupiarnie, pozostałości holokaustów, które tylko czekały na odkrycie. Swojego czasu Suraviel odkrył takich miejsc dwa, jednak wystarczyło to na tyle, by móc oskórować gnijące zwłoki na tyle, by kupić sobie własną budę niedaleko Kostnicy, ba, zakląć jednego z Milczących, by mu usługiwali. Owinięte szmatami znalezionymi w kanale, zwłoki w milczeniu podawały mu gwoździe, hebel i dłuta, a on, misterny znawca kadłubków ludzkich, jednym spojrzeniem potrafił ocenić, jaki kawał deski i z jakiego drewna uciąć, żeby klient mógł się wypłacić i miał niejaką iluzję zadowolenia. Jego oczy przyzwyczajały się do ludzkiego ciała. Dla Suraviela nie liczyło się już życie, które uchodziło ze wszystkich niczym trupie gazy z nabrzmiałej rany, a tylko ciało i ciało, obojętnie, czy ruszały nim synapsy znajdujące się w czerepie, czy drgawki pośmiertne. Suraviel traktował ciało niczym puszkę, czasem piękniejszą, jednak zazwyczaj obrzydliwą i odstręczającą, która nosiła na sobie albo – jak w tym przypadku – w sobie kosztowności, które należało odpiąć i schować, przy czym Suraviel, znając fakt, że martwe usta nigdy nie wykrzykną skargi ani bólu, tak długo, dopóki nie zacznie ruszać nimi energia nieśmierci, niespecjalnie kłopotał się ze sprawianiem komfortu zmarłym. Dlatego wyrywał nierzadko całe uszy, odżynał całe karki, gruchotał palce i odcinał skórę, byle tylko dostać kawał miedzianego albo srebrnego żelastwa, które sprzedawał podrzędnym kupcom międzyplanarnym. Interes trumienny szedł dobrze. Pokazywał różnego rodzaju trumny zapłakanym burdel mamkom, kiedy kolejna ladacznica z Ula kończyła w rynsztoku z poderżniętym gardłem. Albo gówniarzom, którzy zapomnieli zabrać brzdęk do kapłana, żeby wskrzesił kamrata, którego pokąsały żmijokije. Znakomitą jednak większość stanowiły zwłoki niczyje, zabici i zapomniani, albo też tacy, o których nie chciał nikt pamiętać.
Z czasem, elf zaczął słyszeć trupy. Nie chodziło tutaj bynajmniej o prostą orkiestrę złożoną z bąbelkujących tkanek, płuc i arterii. Trupy, a w każdym razie, zasadnicza ich większość, posiadały coś, co Suraviel nazywał w myślach cienistą substancją, a co sprowadzało się zwyczajnie do pewnych resztek osobowości w umarłym. Suraviel potrafił rozmawiać z cieniami zmarłych. Z cieniami, które, pomimo faktu, że światło ducha dawno opuściło ich butwiejące ciała, to jednak cienie nie chciały się rozproszyć, tak samo jak oko, które nagle zostało wpuszczone w ciemność, widzi jeszcze pojedyncze iskry czegoś, czego już dawno nie ma.
Martwe usta zazwyczaj bredziły i krzyczały tak, że nie mógł ich słyszeć nikt poza Suravielem. Wspominały dzień swojej śmierci, jak umarły i dlaczego umarły. Czasem modliły się do różnych bogów. Nieliczni naprawdę milczeli. To jednak, co elf uważał za najbardziej przydatne w swojej sztuce słyszenia umarłych – obojętnie, czy byli to naprawdę umarli, czy to jego chora głowa szeptała samej sobie te urywki dźwięków – był fakt, że czasami wiedziały, gdzie leżały skarby, ostrzegały przed niebezpieczeństwami, albo po prostu zapewniały rozrywkę, te ostatnie naturalnie należały do kurtyzan. Trupy, wbrew powszechnej opinii, miały pewien rodzaj świadomości, na tyle, że mogły ze sobą rozmawiać, znały się i widziały to, co mogły zobaczyć uszkodzone przez zgniliznę i śmierć mózgu oczy.
Martwi topili się. Z każdym dniem. Najbardziej gadatliwi byli ci, którzy dopiero co umarli, jednak wraz z upływem minut i godzin, z resztek tego, co zostało, odpływała osobowość, pamięć, cała struktura, z której zbudowany były istoty. Może istota, która kiedyś mieszkała w tej skorupie, była teraz lemurem lub nupperibo gdzieś w Planach Niższych, bez inteligencji i zmysłów, krocząc w bezosobowym koszmarze, jednak tutaj wszystko wyglądało tak, jak gdyby osobowość była wodą w żelaznej niecce, w której entropia wydrążyła dziurę, a ona wypływała i wsiąkała w zawsze chłonną ziemię. Trupy Grabarzy zawsze milczały i rozpływały się szybko, najwolniej gaśli Czuciowcy, choć rzadko kto był świadomy z nich, że naprawdę umarł, bowiem dominowały nawoływania o pomoc, błagania o szybką śmierć, jednak mniej niż połowa naprawdę rozumiała fakt, że wszystko się skończyło. Trupy, a raczej to, co zostało z umysłu, który uleciał, prawie wcale nie były spokojne, zamknięte w dniu swojej śmierci. Prawdziwi Milczący byli mumiami, które Suraviel czasem był się odważał wykopywać z mortuariów w nieskończonych korytarzach PodSigil. Przypominał sobie doskonale, że choćby otworzył czaszkę, przemył zmurszały mózg wodą i walił trupa brechą po pergaminowej skórze, to właśnie ci najstarsi umarli byli tacy, jacy powinni byli być Milczący.
Jeden z nich, chyba w lepszych czasach wiedźmiarz, zdradził mu pewną metodę wróżenia ze zwłok, tak, że potrafił przewidzieć, kiedy wydarzy się coś złego.
Dlatego zaklął dwa razy, kiedy wszedł do budy jakiś obszarpaniec. Tego skurlone wróżby nie przewidziały.


Wszedł. Wymamrotał coś o tym, że elf wisiał komuś brzdęk, i to sporo. A kiedy tylko tamten zorientował się, że Kukacz nie przyjmuje do wiadomości, że pojęcia nie ma, kim jest i dlaczego tak naprawdę wszedł do jego budy na trumny, wpadł w panikę. Zresztą, zbir wcale nie miał zamiaru pozwolić mu odejść, a wyjście było jedno.
Było coś, czego zbir, czy to, co się za nim kryło, nie przewidział. Grabarz zrobił znak, a zombie ruszyło. Zdołał wcześniej odpowiednio pogrozić Martwemu, który pewnie i tak zacząłby się zastanawiać przez samą jego obecność. Pierwszy cios padł na zombie, Grabarz nie walczył, salwował się ucieczką. Kukacz nie miał problemu, by obalić zombie, raz tylko przegniła ręka uderzyła go w pierś, pozbawiając tchu. Smagnął jeszcze nożem Grabarza. Ten, pomimo swojej rachitycznej postury, uciekał nader prędko. Gdy kończył zombie, Grabarza już nie było. Zapamiętał sobie, że prawie oderżnął mu skroń i odciął kawałek ucha. Kawałek leżał pod jego nogami. Przestąpiwszy go, stwierdził, że Ellarion nie pobiegł do Kostnicy. To była dobra wieść. Zdołał wypowiedzieć swoje groźby, nastraszyć i nieco okaleczyć Martwego, jednak zawsze istniała możliwość, że wróci. Póki co, nie przebierał w środkach: Zdołał zapamiętać, jak elf wyglądał, zatem parę chwil zajęło przemienienie się. Zostało ostatnie do zrobienia.
Znalazł Kostnicę parę kroków dalej, zresztą, każdy mógł ją znaleźć, bowiem do tego miejsca co chwilę jechał jakiś wóz z martwym mięsem. Sama Kostnica była położona między Placem Szmaciarzy a Uliczką Czarnocienia, usianymi wokół tanimi i obrzydliwymi spelunami o sugestywnych nazwach, takich jak Biała Trumna czy Tojad Niezłocisty. Minął rozłożonych przed bramą główną żebraków, którzy, leżąc w gnoju, wznosili w powietrze dziwne mantry. Przekroczywszy plac, dopadł do wejścia, a gdy nie spotkał żadnej przeszkody, ba, został nawet powitany przez kogoś, kogo widocznie elf znał, skierował się korytarzem na wprost, później przez Wielką Halę, spiralnymi schodami w dół. Nigdy wcześniej nie był w Kostnicy, jako że Prochy trzymały się z dala od większości spraw Sigil. Większość spraw była załatwiana na górze, gdzie zmarli byli balsamowani i preparowani, skąd szli albo do pieca, albo do trumny, albo za sprawą czaru powstawali, by służyć Grabarzom tak długo, dopóki ich kości nie zamienią się w proch. Miał szczęście: Po drodze nie spotykał nikogo poza szkieletami i zombie, które i tak były zajęte pracą. Archiwa były puste.
Upłynął pewien czas, zanim znalazł odpowiedni wolumin. Większość ksiąg i tak była tylko pustymi i nic nie mówiącymi zbiorami liczb i urywanych form, znanych tylko Grabarzom, to jest wskazaniami, ile kadłubek ważył(a i to nie zawsze), ile miał brzdęku przy sobie(mało), prawdopodobna przyczyna śmierci(zakatowanie, uduszenie, pchnięcie nożem, połknięcie własnego języka), ile dni minęło od czasu zgonu(dzisiaj, wczoraj, przedwczoraj, ale i pięć lat lub dziesięć), czy podpisał Kontrakt(jeśli nie był znany przez nikogo, to nie zmieniało nic), wreszcie numer składający się z trzynastu liczb.
W mroku przeglądał kolejne stosy ksiąg. Jednak niewiele znalazł, a to, co znalazł, brzmiało niejasno:

Posłano dwóch zbieraczy i jednego skrybę, skoro tylko usłyszeliśmy, że Mallin zginął w buncie więźniów w Więzieniu. Zamierzaliśmy wziąć jego zwłoki, a przy okazji zaprotokołować, jak naprawdę było, obejrzawszy jego zwłoki. Po buncie widzieliśmy rzeczywiście, że był umarł, jednak odprawili nas, mówiąc, że Grabarze nie mają prawa do zwłok Łaskobójców. Tak powiedziała nam ta faktorka, Alisohn Nilesia. To ona objęła chwilowo władzę. Kazałem odejść zbieraczom, aby przekazali wieść do faktora, sam zaszedłem do Więzienia, aby powiedziano mi, jakim prawem odmawia się zwłok nam. Widziałem wyraźnie, że zwłoki Mallina były brane w dół schodami, a gdy zaszedłem jeszcze dalej, zabrali je jeszcze niżej, jednak tylko tyle mogłem widzieć. Odprawiono mnie z niczym. Mówili: Tam, na dole będzie lepiej się czuł, niż w waszej Kostnicy. To było wszystko, co mieli nam do powiedzenia Łaskobójcy.

Byłby przeszukał więcej książek, gdy z końca sali dobiegł go skrzyp drzwi, o wiele bardziej żwawy, jak na zombie czy szkielet. Gdy odwrócił się, zobaczył Grabarza, przypuszczalnie faktotuma, który wyróżniał się obfitymi pryszczami na twarzy i poskręcanymi jak drut włosami.
- Ach, tutaj jesteś, Suravielu. Dobrze, że sam przyszedłeś do Kostnicy, szukałem cię. Faktor Malefin szuka osoby do odprawienia rytuału destrukcji ciała, wygląda na to, że jeden z nas przekroczył granicę Prawdziwej Śmierci. Aby zyskać pewność... No, ale przecież sam znasz ryt, prawda? A jeśli nie przypominasz go sobie, zostało bez mała pół godziny, dam ci zwój, abyś mógł sobie przypomnieć. Chodź, chodź.
Stanął wyczekująco. Niewątpliwie uważał za oczywiste, że nibyelf nie zawiedzie go.


· Garl'kazz

Kiedy tylko ból głowy przeminął, Garl'kazz stwierdził, że powróciły także jego moce psychiczne, jednak czuł, że nie wyzwolił się od klątwy, a ta cisza była tylko li kolejną ciszą przed burzą. Znalazł co prawda udało mu się znaleźć faktotuma, jednak w kwestii wysłania prośby o spotkanie z Alisohn Nilesią poniósł kompletnie porażkę: Wydało się, że goniec, który miał donieść do niej dokument, nawet do niej nie doszedł. W zamian za to, mógł dowiedzieć się, dlaczego został kompletnie zignorowany: Po pierwsze, wieść niosła, że Nilesia nie traciła czasu dla nikogo, kto był niższy od stopnia faktora, a i faktorom od pewnego czasu nie poświęcała go wiele. Po drugie, jak zdołał się dowiedzieć, Nilesia sporo czasu spędzała – a i to były zaledwie tylko plotki – z kimś, kogo spodziewałby się najmniej, jednak jako że zobaczono ich razem, ożywiało to liczne usta. Nilesia parę razy gościła w swoich prywatnych komnatach nie kogo innego, ale Rowana Darkwooda, faktola Przeznaczonych.
Następną osobliwą rzeczą, którą napotkał Garl, była wtedy, kiedy rozmawiał z samą faktotum. Spoglądała do ksiąg przez parę chwil, tak, że Łaskobójca mógł rozejrzeć się: A gdy rozglądał się, odebrał wrażenie, że samo pytanie o Mallina wywołało pewne wrażenie wśród strażników, jakimi zazwyczaj było wypełnione całe więzienie, mianowicie takie, że lepiej by było, gdyby Garl'kazz nie pytał o Mallina nigdy.
W ciemnych, wypełnionych wrzaskami i jękami uwięzionych w celach, nie było nikogo, kto mógłby powiedzieć Garlowi więcej nad to, co powiedziała skryba. A jednak Elea przesunęła swoją poparzoną dłonią po wykazie wszystkich straconych i zmarłych dla frakcji. Uśmiechnęła się zgryźliwie, zanim zaczęła swoją tyradę.
- Mówią, że ostatnio nie było cię w pobliżu, githzerai. No, ale to nic, dość będzie, skoro jesteś Imiennym. A i zapytać się mi nie godzi, cóż to za nowy tatuaż sobieś zrobił na dłoni, boś chyba nie chodził do Upadłego? Nie, nie... No! Spójrz patrzałkami swoimi na tą księgę. Co widzisz? Umiesz ty chociaż czytać? Albo chociaż udawać, że czytasz? Widzę, że udajesz świetnie. To pewnie udasz też to, że rozumiesz. A później udasz, że mówisz, że... Hehehe... Że mówi się, że Mallin został pochowany w Kostnicy, to jest tak, że nie mieliśmy żadnego prawa do jego zwłok, skoro tylko Graby się zjawiły po trupa. I tyle.
Spojrzała przenikliwie na Garl'kazza.
- Githzerai, posłuchaj mnie dobrze. Jeśli chcesz być dobrym Łaskobójcą, to jest... Wymierzać sprawiedliwość taką, jaka ona jest, należy zważyć dobrze na to, ile wiedzy posiadasz. Dobra wiedza... - sapnęła, zamykając wolumin – Dobra wiedza to taka, która wypływa z ust przełożonych. Szkoda, że twoim nie jestem! Ale gdybym była, to powiedziałabym ci, byś trzymał się od tej sprawy z daleka.
Żeby było sprawiedliwie.

Krótkie śledztwo, które przeprowadził wśród swoich znajomych Łaskobójców, pokazało dalsze fakty. Wielu, z którymi rozmawiał, albo w ogóle nie chciało z nim rozmawiać, albo znało pewne fakty, chociaż nie były one ze sobą połączone, albo, przeciwnie, znało tylko plotki, co doprowadzało go do poczucia, że jeśli ci ludzie, z którymi rozmawiał, rzeczywiście znali cokolwiek, to była to dezinformacja, półprawdy i doprawdy niewiele z tego dało się wyciągnąć. Przy czym zawsze w tych wszystkich wypowiedziach dominował pewien lęk, by nie powiedzieć, strach. Jednak strach ten wykazywali tylko ci najstarsi, którzy byli przy tym zdarzeniu. Młodsze kadry miały o wiele więcej domysłów i śmielej łączyły pewne wycinki tego, co zdążyło przeciec przez usta tamtych.
Po pierwsze, Garl'kazz nie był pierwszym, który próbował się wywiedzieć czegokolwiek o tym, jak Mallin, były faktol, zginął. Wydawało się, że istniały osoby przed nim, które także podejmowały o wiele szerzej zakrojone działania aby dowiedzieć się, co wtedy zaszło, choć mało kto był tak śmiały, by posyłać wiadomość do Alisohn. Niewiele to znaczyło, bowiem ci, którzy otwarcie mówili o tym, że chcą się czegoś dowiedzieć, znikali bez śladu. Jednym z takich przykładów był Harper Drivendale, człowiek urodzony w Sigil, który przez pewien czas pracował jako faktotum, który karmił wyrma. Sprawa była dość świeża, bo sprzed paru miesięcy – jakkolwiek by nie było, jego zwłoki są teraz jednym z zombie usługującym balsamistom w Kostnicy.
Po drugie, dokumentacja, która miałaby mówić cokolwiek o tym dniu, w którym Mallin rzekomo zginął w buncie więźniów, nie istniała, a wersja, która została zaaprobowana przez wszystkich, pochodziła nie od kogo innego, jak od samej faktolki, Alisohn Nilesii. Githzerai nawet pofatygował się i sprawdził w Hali Zapisów, którą kontrolowali Bez Serca. To, co znalazł, utwierdziło go w tym, że komuś bardzo zależało na tym, by tamten dzień w Sigil został całkowicie wymazany i zapomniany, bowiem strzępy informacji, które znalazł, były dość fragmentaryczne.

Nigdy nie możemy zapominać -głosił pewien bezimienny dziennik – że tam, na dole u Łaskobójców jest całkowicie inaczej niż wobec reszty Sigil. Z drugiej strony, czy informacja o tym, co tak naprawdę mogło się stać Mallinowi, jest tak ważna? Jestem pewien, że nie. Jeżeli chodzi o obecną politykę Łaskobójców, to...

Następne strony wyrwano.

...zatem rozumiesz, że dostanie się tam byłoby niebezpieczne, poza tym nie masz nigdy pewności, co tam zastaniesz. Wspominałem wcześniej o drodze. Wcześniejsza wzmianka sprawiłaby, że te informacje stałyby się kompletnie bezużyteczne, więc dobrze by było, gdybyś strzegł tego dziennika jak oka w głowie. Jestem pewien, że rozumiesz, o co mi chodzi, a w grę nie wchodzi tylko Harmonium czy nawet Czerwona Śmierć. Pytałem się K. o to, co o tym sądzi. Stwierdziła, że byłoby to bardzo odważne, gdybyśmy zeszli. Naturalnie, o wiele łatwiej by było, gdyby zejść już u samych Łaskobójców, byłoby to bezpośrednie połączenie. Sądzę, że istnieją inne drogi, ale co czyni je bezpieczniejszymi? R. był na zwiadach i nie wrócił, obawiam się, że tym razem wskrzeszenie na nic się zda, nawet, gdybyśmy go znaleźli. Jego głowa odleciała, wiesz.

Kolejne wyrwane strony.

Kończąc, chcę potwierdzić informację, że deaktywowałem część pułapek. Wątpię, by zostały naprawione, ponieważ wzbudziłoby to uwagę innych. Jest jednak coś jeszcze: Tam, gdzie widziałem jego zwłoki, był łuk ozdobiony trzema czaszkami. Tknięty przeczuciem, pomyślałem, że to portal, a tym, co go aktywuje, jest jakaś część ciała Mallina. Dokąd przechodził tym portalem?

W prawym dolnym rogu ostatniej kartki ktoś zapisał dużymi literami:

JESTEŚ TYLKO BRYŁĄ MARTWEGO MIĘSA. ON MIAŁ AŻ DWIE KAR W USTACH.


To było wszystko, co mógł znaleźć Garl'kazz, zarówno w Przeznaczonych, jak i w swojej frakcji.


istnieje pewien rozdział z życia garl kazza który być może powinien tutaj zostać przytoczony jako że zawiera on pewną dozę informacji o tym co spotkało go gdy wychodził z hali zapisów naturalnie sam garl kazz nie miał pojęcia o tym co go może spotkać ponieważ rzadko kiedy spotykał tego typu ludzi ludzi którzy byli wydrążeni w środku ludzi słomianych ludzi chyboczących się na wietrze ludzi bez żadnej wewnętrznej spójności co jednak nie przeszkadza nam mówić o nich tu i teraz mianowicie moi państwo wyobraźmy sobie jak wielki wojownik garl kazz wychodzi z pewnych rzeczy to jest naturalnie mieliśmy na myśli halę zapisów człowiek którego spotkał gith stopami dotykał piekła a rękami drapał chmury ostatecznie możemy jednak przyjąć że miał on długi nos puste oczy nic nie znaczył nic dla niego nie znaczyło nic i coś nic znaczyło coś wielkimi człapnięciami przetaczał się on przez sigil i mówił rzeczom i ludziom jak powinni wyglądać i wcale nie przeszkadzało mu to że istniała rozbieżność pomiędzy formą a ideą w każdym razie pewien człowiek ubrany jak cudzoziemiec zanim sobie poszedł trzy razy podskoczył obok garl kazza który tylko udał swoim głupim udawaniem że jest poważny do czego zmierzam ten oto człowiek zaczął krzyczeć groty groty groty i zawył po psiemu a potem zaczął łasić się do garl kazza jak kto jak kot a potem odszedł sobie


· Moia Latch-key · Halla Falster

Hiram przez pewien czas oglądał przez rękawice ze smoczej skóry kartkę. Dawno taka dupka do mnie nie przychodziła z takim problemem, pomyślał. Jaka szkoda, że zaklątwiona. Zawsze marzyłem o dużej kobiecie.
- Tak właściwie to oczekiwałem gościa – rzekł, nie przestając kontemplować karty. - Grimr... Nie znasz Grimra. Mówił mi, że także zna kogoś, kogo dotknęła klątwa. Co nie zmienia rzeczy, że nie mam skurlonego pojęcia, coś tak naprawdę na siebie złapała. Ale zaraz, zaraz...
Odwrócił się w stronę kredensu i, sapiąc, wyrzucał z niego kolejne, często przypadkowe rzeczy, takie jak kurze łapy, słoiki z martwymi zwierzętami, zwoje z zaklęciami(Moia zdołała pochwycić dwa zwoje identyfikacji przedmiotu), fiole z mętnymi płynami, księgi zrobione ze skór istot, których Moia nie znała, a także woreczki z runami i tarokiem.
- Mam! - wykrzyknął, pełen triumfu, mając w rękach coś, co przypominało zasuszonego fallusa w stanie wzwodu.
W tym samym czasie, gdy Hiram postawił przed sobą moździerz i kartkę z Księgi, w powietrzu kreślił znaki, a kartka czasem błyskała w odpowiedzi na nie. Jeżeli mag udawał, że coś z tego rozumie, to robił to naprawdę dobrze. Utarł prącie w moździerzu, wylał do prochu nieco inkaustu, znowu utarł i gęsim piórem wykreślił na miałkiej powierzchni ten sam znak, który Moia miała na ręce. Proszek w jednej chwili z jasnobrązowego stał się całkowicie czarny.
- Ty, diabelstwo – rzekł Hiram, który dopiero teraz zauważył Falster. - Nie przyjmuję mieszańców. Niech zjedzą cię wargulce.
Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że Falster i Latch-key znają się, mało tego, dotknęła je ta sama klątwa, a ogon diabelstwa nie był ogonem naturalnym. W każdym razie, wcześniej tego nie było.
- Obie wyglądacie źle – stwierdził wcale szczerze. - Choć powiedziałbym, że diabelstwo wygląda gorzej, ale wyglądałoby doprawdy obrzydliwie, gdyby miało rogi. Mówiłaś, Moia... Księga Satyrów, co? Niech no sam spojrzę do swojej. Księgi po prostu. Nie Księgi Satyrów.
Z regału wyciągnął spore tomisko, jednak gdy przesunął parę kartek, obie zobaczyły, że wszystkie są puste. Pomimo tego, Hiram musiał z nich coś rozumieć, ponieważ to raz wracał, to raz ślinił palec i przechodził na stronę dalej, jakby znajdował się coraz bliżej czegoś w swojej księdze. Rozłożył w końcu puste karty i wyrzekł:
- Księga Satyrów.
Nic się nie stało. Zniecierpliwiony, podrapał się w potylicę i spróbował jeszcze raz.
- Satyrów Księga.
Znowu pudło.
- Satyry?
Nagle na lewej karcie pojawił się sztych przedstawiający satyra, zaś wokół niego, z nicości, pojawiały się litery, znaki i symbole.

Satyry
Istoty stworzone przez boga Hermesa, najczęściej spotykane w Arkadii. Preferują one wygodne i miłe życie, jednak nie ciągną do porządku, preferując sobie chaos.

Tego rodzaju informacje, o rodzie, populacji, charakterystycznych właściwościach satyrów ciągnęły się przez całą stronę, ba, nagle cała książka zapełniła się informacjami o satyrach, pokrewnych im menadach, nimf, Dionizosie i wszystkiemu, z czym miały związek satyry.
Przeglądając księgę, Falster zauważyła podobiznę Sylena. Gdy wskazała mu na nią, mag najpierw dał jej po łapach, a potem sam smagnął piórem podobiznę. Podobnież, cała księga wypełniła się opisami i podobiznami Sylena, choć, jak zauważyły, niektóre z nich się powtarzały.
- Sylen, Księga – zaczął znowu Hiram.
Tylko jedna strona została zapełniona.

Istnieje pewna plotka, jakoby Sylen był strażnikiem pewnej księgi, która została nie spisana, a wykuta w ogniu Siedmiu Piekieł Baatoru. Mówi się, że księga owa miała wiele nazw, będąc nazywana Czarną Księgą, Księgą Purpury czy też Księgą Śmierci. Jakakolwiek byłaby jej nazwa, mówiono, że zawierała ona w sobie wszystkie sekrety bóstw i istot całego Wieloświata, a z tego też powodu bóg Zeus podarł na tysiące kawałków i rozrzucił po najdalszych zakątkach Multiwersum, jako że sama księga została zrobiona z materiału, który nie mógł zostać trwale podarty, spalony ni zniszczony w jakikolwiek inny sposób. Inni bogowie Olimpu zgodzili się na to, a Hermes zobowiązał się, że sprawi, że księga nie zostanie nigdy odnaleziona.
Dlatego też Sylen stał się strażnikiem księgi, jako że miał jej trzynaście fragmentów we własnym ciele, a w ten sposób mógł przewidzieć, kto patrzy na jakąkolwiek jej stronicę. Pojawiał się on zawsze tam...


Nagle litery znikły.
- Co, u diabła?
Na środku pojawiły się wyraźnie nakreślone, grube litery:

BRZDĘK

Mag zaklął siarczyście, sięgnął do własnej sakwy, położył jedną sztukę złota na stronie, po czym zamknął księgę. Usłyszeli wyraźny odgłos gryzienia metalu, przełykania i beknięcie. Hiram ponownie otworzył księgę.
- No?

...zawsze tam, gdzie ktoś znajdywał pewien jej fragment. Sylen był zmuszony zabijać delikwenta, aby nie wywołać jeszcze większego zniszczenia spowodowanego magią zawartą w księdze.
Istnieje jednak legenda, która mówi, że księga zostanie kiedyś odnaleziona w całości, a wtedy groza spadnie na wszystkich tych, którzy ją odnaleźli. I nastanie wtedy...

- No? No!? - dopytywał się mag. - Na piekielne wrota! Nic już z tej skurlonej księgi nie wyciągnę. Zresztą, dość będzie.
Włożył księgę z powrotem na miejsce, z którego ją wziął.
- W tej księdze jest zamknięty pewien demon wiedzy, który wyszukuje dla mnie informacje – wyjaśnił Hiram. - Tylko strasznie chciwy i, hm, czasem wydaje się zasypiać i odmawiać współpracy, jak teraz. To zresztą nic. Proszek, który wam daję, jest uniwersalny. Zdejmuje pewne mniejsze klątwy i poważnie osłabia działanie tych większych. Nie daję gwarancji, że w tym wypadku zadziała, ale daję głowę, że nie zaszkodzi. Musicie go podzielić na cztery równe części. Tylko w takich dawkach będzie nieszkodliwy i jednocześnie efektywny. Sam efekt będzie trwał...
Zmrużył oczy.
- Dzień. Może trochę dłużej, może trochę mniej. Jednak czas dzielący dwa Przeciwszczyty będzie tym, który określi czas trwania specyfiku. Jeśli zaś...
Urwał. Usłyszał krzyki na zewnątrz. Gdy wszyscy podeszli do okna, stwierdzili, że wrzaski nie powoduje jakaś banda Chaosytów – fakt, niektórzy przyłączyli się z rozpędu do tamtych, jednak tamci nosili inne proporce. Byli to Tonący. Później dowiedzieli się, że podobne manifestacje miały miejsce tego dnia w całym mieście, nie tylko w Ulu. Z początku trudno było się domyślić, co wołają, jednak im bliżej byli, tym wyraźniejsze stawały się ich oskarżenia. Tępe i banalne, jak można było się spodziewać po tego typu publicznych wystąpieniach.
- Pentar! Pentar zniknęła!
- Pentar!
- Pentar!
- Ile jeszcze mamy znosić ciemiężenie Twardogłowych?
- Wzywamy Sarina, niech się tu stawi!
- Chcemy także faktol Czuciowców!

Tonących było o wiele więcej, niż na początku się wydawało: Ul nagle wypełnili ludzie odziani na czarno, a jako że Harmonium nigdy nie było tutaj dużo, ci, którzy pozostali, bali się konfrontować z Tonącymi. Ostatecznie, nie robili nic poza krzyczeniem tych samych haseł, to jest takich, że faktol Pentar Tonących zniknęła, i że oskarżają o ten spisek Czuciowców i Harmonium, jednak z wrzasku i tumultu, jaki spowodowali, nie można było wywnioskować, na czym opierali swoje oskarżenia.
- Chyba od tej waszej klątwy możemy mieć gorsze kłopoty – przełknął ślinę Hiram.


· ???
- Chciałbym wam coś powiedzieć, moi kochani – chrząknął, uśmiechnął się. - Jeśli kiedykolwiek stanie się tak, że odejdę, nie pozostawiwszy po sobie wiadomości, zostawiwszy was, by rzec, niedokończonymi, a sprawy z wami także nie skończę, to udawajcie, że nic się nie stało. Ostatnio chodziłem dziwnymi drogami i łudziłem się, że mam jakieś zobowiązania wobec was, jednak najlepsze historie to te, które urywają się w połowie, jak podarta kartka albo nadpalony pergamin. Dlatego, jeśli odejdę, musicie traktować mnie i wszystko co ze sobą niosłem, jako nic, ponieważ jestem niczym. Spalcie moje księgi, numery telefonu wymażcie, po prostu zapomnijcie. Spłódźcie sobie jakieś dzieci, przeżyjcie życie i umrzyjcie, jakbym ja był nigdy nie istniał. Tak być pow i o p

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 24-01-2010 o 14:57.
Irrlicht jest offline