Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2010, 20:21   #113
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Okazało się jednak, że mogło być jeszcze gorzej. Dzień po wyjeździe, dotarły do nich niepokojące wieści z północy. Ostland stał w płomieniach, a tamtejsze puszcze przepełnione były niedobitkami rozbitej armii wroga.

Reinhardt miał wrażenie, jakoby wszyscy bogowie uwzięli się właśnie na niego. Nie dość, że stracił oszczędności swego życia i zobowiązał się do pracy dla jednej z najgroźniejszych osobistości Nuln, to jeszcze zmierzał prosto do wypalonego, splugawionego piekła północnych prowincji.

Po prostu nie dało się znieść tego na trzeźwo. Z tego też powodu, w podróży towarzyszyły mu dwa masywne gąsiory, zawieszone po bokach juków. Początkowo korzystał z nich często i chętnie, ceniąc sobie leczniczy wpływ rubinowego trunku na zszarganą psychikę. Lekki, winogronowy rausz pozwalał zagłuszyć resztki desperackich krzyków jego instynktu samozachowawczego.

Niestety, i te piękne chwile w końcu minęły. Raz, że nie mógł już znieść karcących spojrzeń swojej podopiecznej, dwa, że po dwóch tygodniach wjechali w zdecydowanie mniej bezpieczne regiony. Wojsko pognało daleko na północ, pozostawiając trakty i miasta bezbronnymi. Skromne oddziały strażników dróg nie były w stanie poradzić sobie z większymi, zorganizowanymi bandami, które w wojnie poczuły swoją szansę i wykorzystywały ją do woli.

Dym trzecich z rzędu płonących na horyzoncie zabudowań odebrał mu ostatecznie chęci do picia. A potem było już tylko gorzej...

Wydawało się, że w Ostlandzie bez przerwy padało. Jakby same niebiosa rozwarły się po brzegi, by ostatecznie zmyć z ziemi odór zepsucia. Był przemoczony do suchej nitki. Woda strumieniami spływała z jego płaszcza, sącząc się przez skórzaną zbroję i wyciekając wbitymi w siodło portkami. "A miał być zaimpregnowany!" - zaklął w myślach, wspominając zapchlonego oszusta na targu. Z nieskrywaną irytacją spoglądał na towarzyszącą mu damę, obwiniętą drogą, podszywaną futerkiem tkaniną, po której woda zdawała się spływać, jak po wiosennej trawie. Westchnął. Był na to zdecydowanie za stary.

Jego lekko otyły, siwy ogier z wyraźnym trudem przebijał się przez następne połacie zdradliwego, wszechobecnego błota. Co jakiś czas stawał i strzygł uszami. Reinhardt nic nie dostrzegał, wątpił jednak, by wiekowy już koń zaczynał mieć omamy. Zatrzymywał wtedy, ku niezadowoleniu Ingrid, oba konie i nasłuchiwał. Nic. Poza kwaśną miną towarzyszki, która pomału zaczynała mieć go już chyba za wariata.

Trupy na rozdrożach przynajmniej były czymś konkretnym. Stary żołnierz zawsze wolał zagrożenie widoczne, od takiego czającego się w mroku. A zwłoki były jak najbardziej namacalne. Co więcej, leżący tam ludzie zabici zostali normalną bronią. Tylko te ślady... Reinhardt zaklął siarczyście i splunął przez ramię, wyciągając na zewnątrz wiszący mu na szyi symbol Sigmara. A jednak mogło być jeszcze gorzej. Miał już ochotę paść na kolana i błagać bogów o litość, wszak musiał im jakoś okropnie zawinić, by znaleźć się w takiej sytuacji. Powstrzymało go jednak chrząknięcie zniecierpliwionej Ingrid, która najwyraźniej nie miała żadnego zrozumienia dla jego duchowych rozterek.

Tej kobiecie wiecznie się spieszyło. Ponoć miastowi mieli to we krwi, ale żeby aż tak? Nie było jednak wyjścia, to od jej zadowolenia zależało jego dalszego życie. Westchnął więc ciężko, marudząc niewyraźnie pod zmoczonym od deszczu nosem. Zwłoki obszedł szerokim łukiem, szepcząc niewyraźnie modlitwy do Shallyi, bogini zdrowia, by nie złapać od nich jakiegoś plugastwa. Wszak wiadomo było, że kozie racice oznaczać mogły jedynie mroczne kreatury, o których nie zwykło się wspominać, by nie ściągnąć na siebie nieszczęścia.

Nieszczęścia miał jednak pod dostatkiem. Najznaczniejszy jego objaw jechał za nim, ogłaszając swoją miną całemu światu niezadowolenie z jego marnych usług. Nawet nie chciał myśleć o tym, jak na taką ocenę jego pracy zareaguje van Valten. Teraz nie mógł się już jednak wycofać. Musiał zrobić coś, by poprawić swoje szanse przeżycia. Mięśnie twarzy zadrgały w niemym oporze, gdy na jego ustach pojawił się usłużny, wymuszony uśmiech. Skierowany w stronę adresatki nie odniósł jednak zamierzonego efektu. Ta wykrzywiła się zniesmaczona, spoglądając na zaserwowany jej, makabryczny, bolesny grymas, utrzymywanych resztką sił w zamierzonej pozycji, mięśni. Więcej nie próbował.

Ponurzy mieszkańcy zniszczonej wioski nie byli w stanie popsuć mu nastroju. Ba! To on obawiał się, czy jego ściągnięta bólem istnienia twarz nie wciągnie ich głębiej w odmęty rozpaczy. Nie wciągnęła. Ale za to robiło się coraz ciekawiej. Szli śladami bandy mrocznych wojowników. Oni! We dwójkę! z nieuzbrojoną niewiastą! To prawie było śmieszne. Prawie. Przez moment zastanawiał się, czy nie posłać jej przodem, kto wie? Może poznałby swój swego i by się dobrze zrozumieli? Złośliwa myśl niestety tylko na chwilę odwróciła jego uwagę od ponurej rzeczywistości.

Westchnął. Znowu. Ruszyli przed siebie, docierając w końcu do celu podróży. Rozejrzał się krótko. Dłużej. Od rozglądania niestety sytuacja nie stawała się lepsza, trzeba było wymyślić coś lepszego. Postanowił zaryzykować. Mokre od deszczu usta rozwarły się w nieśmiałej próbie nawiązania rozmowy.
- Co teraz? - zaburczał bardziej niż powiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-01-2010 o 00:25.
Tadeus jest offline